Strony

piątek, 27 kwietnia 2012

Codzienność.






"Wystarczy jakiś nieznany korytarz, obce schody, niewłaściwe drzwi. Wystarczy pociąg, który nagle w nocy zatrzyma się na nie tej stacji, opóźniony samolot, nie to lotnisko. Wystarczy przerwa w dostawie prądu, winda miedzy piętrami, a ty w tej windzie, w ciemności.

I nagle nie wiesz gdzie jesteś, nie wiesz, kim jesteś ... Przerwany zostaje rytm twoich godzin, codzienna rutyna. Przewidywalne zamienia się w nieprzewidywalne.

Codzienność to nie tylko błahość, przeciętność, nuda. Codzienność to także bezpieczeństwo, urok zwyczajności, znajoma melodia. Odliczone kroki na ścieżce. ( ... ) Nasze życie - znajome, sprawdzone, bezpieczne ...

Zdajemy się nie zauważać niepowtarzalnego uroku powtarzalności dopóki nie przekonamy się jak łatwo choćby na chwilę albo na całą wieczność, może zostać nam odebrana "

Roma Ligocka z książki " Wszystko z miłości "




Dziś bez przepisu, tylko słowa, które mnie poruszyły. Poczułam, jakby ktoś napisał je za mnie, wiedząc co czuję. 
Ponownie zrozumiałam jak bardzo kocham moją codzienność i jak się za nią stęskniłam. 
Czekam na majowe odliczanie kroków na ścieżce, na znajomą melodię ogrodu, na moją zwykłą-niezwykłą codzienność. 

Wspaniałej Majówki Wam życzę! Niech będzie taka, na jaką czekacie. 
A na co dzień "niepowtarzalnego uroku powtarzalności"!  

* cytat odnaleziony na pięknym blogu Now and Again.
 

sobota, 21 kwietnia 2012

Jeśli nie chcesz mojej zguby... Tarta z borówkami Pierre'a Hermé



Biorą się nie wiadomo skąd.
Wpadają nagle i już nie dają się wyprosić. W każdym razie na pewno nie po dobroci.
Nie ruszą się z miejsca dopóki nie dostaną tego, po co przyszły.
I nieważna pora, ani rodzaj żądania.


Będą męczyć i dręczyć, marudzić i tupać nogami, zwodzić myśli, burzyć spokój, odbierać rozsądek i rozpalać zamęt, który ugasić może tylko spełnienie.
Z A C H C I A N K I.


Takie niby niewinne i subtelne słowo. 
Ładne zdrobnienie, niezły rym do "falbanki". 
Ale to tylko pozory. 
Kamuflaż delikatności, pod którym kryją się prawdziwi twardziele. 


Niestrudzenie snują się za nami, jak cień. 
I ciągle, bez przerwy, szepcą do ucha mantrę-zaklęcie, bez którego się od nich nie uwolnimy.
Zrobimy wszystko.


W środku nocy splądrujemy lodówkę, by zjeść gigantyczną kanapkę z boczkiem i musztardą (nie śmiać się proszę, takie mam zachcianki i z Waszych się też nie śmieję;).
Wstaniemy bladym świtem, by zagnieść ciasto na chleb, upiec bułki, placek drożdżowy i całą blachę ciasteczek.


W środku siarczystej zimy zamarzy nam się soczysty, dojrzały arbuz i postawimy na nogi pół świata, by w końcu opętani tym szaleństwem wbić zęby w soczysty miąższ i ścierać spływający po brodzie sok.


Popędzimy na drugi koniec miasta, do jedynego sklepu, w którym krótko przed północą można jeszcze dostać ulubiony baton, maślankę czy puszkę sardynek (bez obaw - zachcianki nie były spełnianie w tym samym czasie). 


W najmniej spodziewanym i odpowiednim momencie zamarzymy o świeżutkiej WZ-ce, dorwiemy kawiarnię, w której sprzedają najlepsze, zjemy kilka sztuk i pomyślimy, że już nigdy więcej ...
... aż do następnego razu...


Zachcianki są jak szaleńcy, którym każdy z nas prędzej czy później daje się opętać.
Niepokorne duchy, którym ostatecznie z rozkoszą dajemy się uwieść. 
Przynajmniej ja się daję. Nie mam tyle silnej woli, by je przepędzać, nawet nie próbuję.


Tym bardziej, że zachcianki, które za mną chodzą są absolutnie w  moi guście. Wiedzą doskonale jak uwieść i dopiąć swego, szkoda tylko, że czasem pojawiają się w naprawdę najmniej odpowiednim momencie. 
Ale ten typ tak ma, prawda?


Dokładnie tak było z borówkami amerykańskimi, za którymi nawet specjalnie nie przepadam. Teraz, kiedy pora na szparagi, czosnek niedźwiedzi, botwinę, nagle, ni z tego, nie z owego, wpada mi do głowy marzenie o borówkach. 


Próbuję je przekonywać, wyciągam argumenty o sezonowości, nieśmiało napomykam o dostępności (a raczej jej braku), na nic. Próba przekupstwa truskawkami też nie pomaga - zresztą nic dziwnego, bo są jeszcze bez smaku. Nie ma wyjścia, ruszam więc na borówki dziękując niebiosom za pewien dobrze zaopatrzony sklep jedyne 35 km dalej...
Małe pudełko borówek przekłada się na naprawdę duuuużo szczęścia, zwłaszcza w kwietniu:)


A jeśli borówki, to na pewno moja ulubiona tarta autorstwa Pierre Herme. Do tego cukiernika podchodzę z dystansem. Szanuję oczywiście jego kunszt, ale nie podzielam zachwytu nad wielce skomplikowanymi słodkościami z mnóstwem warstw, mas i dodatków. Wolę kiedy nie ma zbyt dużo składników, a bohater przepisu - tu borówki amerykańskie - ma okazję do zaprezentowania całego spektrum smaków i aromatów. 


Tarta z borówkami P. Herme idealnie spełnia moją zachciankę. Ciasto jest kruche, delikatne, a cała reszta to po prostu borówki!
Nie mam pojęcia, jakie za Wami chodzą teraz zachcianki, bo chodzą na pewno, ale jeśli kiedyś jedna z nich będzie borówkowa, upieczcie tą tartę na pewno. I pamiętajcie, że pora ani sezon nie ma znaczenia! Bo z zachciankami jest jak z tym krokodylem - "jeśli nie chcesz mojej zguby...".


TARTA Z BORÓWKAMI AMERYKAŃSKIMI PIERRE'A HERME

Na ciasto:
130 g masła o temperaturze pokojowej
1/2 łyżeczki soli
35 ml mleka 
175 g mąki
1/2 łyżeczki cukru pudru (moim zdaniem to zdecydowanie za mało, daję kilka łyżeczek)
1 żółtko

Na nadzienie
ok. 450 g borówek amerykańskich
60 g cukru pudru
1-2 łyżeczki mąki ziemniaczanej (dodałam od siebie, aby masa owocowa nie była za bardzo lejąca)


Wszystkie składniki na ciasto przełożyć do miski i dokładnie zagnieść, a następnie owinąć w folię i przełożyć do lodówki na ok. 2 godziny. 
Schłodzone ciasto rozwałkować cieniutko i wyłożyć nim formę na tartę - u mnie starczyło na jedną dużą tartę i 3 małe tartaletki. Nakłuć spód widelcem i podpiec przez ok. 5 minut w piekarniku nagrzanym do temperatury 200 stopni.  


Borówki wymieszać z cukrem pudrem i mąką ziemniaczaną i rozłożyć na podpieczony spodzie. Piec przez ok. 30 minut w temperaturze 200 stopni. Przed podaniem można posypać cukrem pudrem. Nie muszę chyba dodawać, że najlepiej smakuje na ciepło. 


* przepis P. Herme z książki Desery z moimi drobnymi zmianami

niedziela, 15 kwietnia 2012

Garlic rolls - ślimaczki z czosnkiem niedźwiedzim. I moje miejsce.




Jest takie miejsce.
Silne jak magnes, który przyciąga mnie od lat. 
Śni mi się nocą.
Kradnie myśli za dnia.
Nawołuje i czeka. 


Czeka cieniem ponad stuletniej lipy.
Szumem strumienia.
Trelami ptaków i stukaniem dzięciołów.
Świstem wiatru w koronach pochylonych wierzb.
Zielenią soczystą i wonną.


To miejsce tak bliskie, przez lata było bardzo odległe. Choć właściwie to ja byłam daleko, a ono czekało.
Krążyłam ja, krążyły moje myśli po świecie odległym, wokół spraw ważnych-nieważnych, wśród ludzi, których twarzy i imion już nie pamiętam.


Czas jest cierpliwym nauczycielem.
Filtruje, uczy, przestawia perspektywę. I daje najtrudniejszą lekcję - przewartościowania.
Odkrycia tego momentu, gdy nic nie jest niewyraźne, gdy wiemy dokładnie gdzie, jak i kto. 


Gdy potrafimy rezygnować w zamian zyskując jeszcze więcej. 
Gdy umiemy z nadmiaru słów wybrać tych kilka właściwych i nigdy ich nie nadużywać.
Gdy znajdujemy swoje miejsce i wiemy, że nie trzeba już robić kroku dalej. 


Gdzie jestem?
Coraz częściej myślę, że kończę lekcję przewartościowania, że już dobrze wiem, gdzie, jak i kto. 
I tylko parę kroków dzieli mnie od skraju łąki, która stromym zboczem prowadzi do miejsca, które na mnie czekało.
A może to ja czekałam na to, by nazwać je moim.


Dlaczego?
Bo "jeśli jest cisza co aż w uszach dzwoni, 
To takiej mi potrzeba (...)
Zapleciona w szumie strumienia
Nasłuchuję co jest niesłyszalne". *


Chodzę tam i słucham. W tej ciszy słyszę tak wiele, słyszę to, co niesłyszalne, odnajduję myśli gdzieś zagubione i odpowiedzi wyczekiwane. 
Wróciłam do tego miejsca, by i ono wróciło. 
Do czasów, gdy razem z Prababcią sadziłyśmy tu i zbierały i żyły rytmem, który dyktowała ziemia. 


Potrzeba jeszcze wiele pracy, by wrócić do tego, co rosło tu dawniej. Ale już jest bliżej i ja już się nie oddalam. 
Zapach ziemi, wilgotnej i ciemnej, pachnącej korzeniami, jej ciężar, opór, to wszystko dziś czułam i chłonęłam łapczywie. 
W myślach obsadzam już grządki i siadam na ławce, której jeszcze nie ma, by zapleciona w szumie strumienia nasłuchiwać dalej...


Marzy mi się, by między polaną fiołków i kluczyków rósł czosnek niedźwiedzi. Może się uda ... Na teraz musi wystarczyć ten, który rośnie pod lasem na sąsiednim wzgórzu. Już jest, już dostałam pierwszy bukiet, a kolejne będą mnie cieszyć przez następne tygodnie. 


Wonny i aromatyczny czosnek niedźwiedzi można wykorzystać do tak wielu potraw. Można go zamrozić lub zasuszyć. Układam sobie w głowie listę potraw, do jakich będę go używać otwierając sezon cudownymi bułeczkami. Pewnie większość z Was zna bułeczki-ślimaki w wersji na słodko, najczęściej cynamonowe. Są pyszne. Jednak pojawiła się poważna konkurencja w wersji wytrawnej. Kiedy zobaczyłam garlic rolls wiedziałam, że muszę je upiec właśnie z czosnkiem niedźwiedzim.


Piekłam bułeczki w formie na muffinki, dzięki czemu zachowały podobny kształt. Można jednak piec w tradycyjnej formie "odrywając" sobie  po bułeczce. Nadzienie z masła czosnkowego dodaje im niezwykłego aromatu. Tak pieczone zyskują chrupiącą skórkę i puchate, delikatne wnętrze. Są cudowne! 12 sztuk rozeszło się w oka mgnieniu, zatem od razu upieczcie z podwójnej porcji. Pyszne! Idealne na majówkę, piknik, do sałatki. 

Polecam Wam także domowy makaron z czosnkiem niedźwiedzim (klik) oraz przepyszną zupę (klik) .


ŚLIMACZKI Z CZOSNKIEM NIEDŹWIEDZIM 
/na 12 sztuk/ 

1,5 filiżanki mąki
1/2 filiżanki ciepłej wody
1/2 łyżki  drożdży instant
1 łyżeczka soli
1 łyżka cukru
1 łyżka oliwy

Na nadzienie
ok. 5  łyżek masła
spora garść siekanego czosnku niedźwiedziego 
sól do smaku
* 1 ząbek czosnku



Wszystkie składniki ciasta, z wyjątkiem oliwy, połączyć razem i zagnieść tak, by powstało gładkie, elastyczne ciasto. Miskę wysmarować oliwą , przełożyć do niej ciasto, posmarować z wierzchu resztą oliwy, nakryć i odstawić do wyrośnięcia. Powinno podwoić swoją objętość.
W tym czasie przygotować nadzienie - w misce połączyć masło z posiekanymi drobno listkami czosnku niedźwiedziego. Doprawić do smaku solą. Jeśli smak czosnku ma być bardziej intensywny, można dodać jeden ząbek czosnku przeciśniętego przez praskę.


Wyrośnięte ciasto przełożyć na posypany mąką blat i rozwałkować na prostokąt. 
Rozsmarować na nim masło z czosnkiem i zwinąć, jak roladę. Podzielić na 12 równych części i każdą przełożyć do formy. Ja użyłam formy na muffinki - chciałam upiec mniejsze, pojedyncze bułeczki. Jeśli chcecie, by bułeczki były większe, można ciasto podzielić na mniejszą ilość części i piec w formie na keks czy mniejszej tortownicy. Wówczas po upieczeniu bułeczki można od siebie odrywać.
Przed pieczeniem odstawić ślimaczki do ponownego wyrastania na ok. 30 minut, a następnie wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni i piec przez ok. 25-30 minut, do momentu aż ładnie się zarumienią.  Najlepiej smakują na ciepło - aromat czosnku unoszący się w trakcie pieczenie jest po prostu zniewalający!


* cytat z wiersza znalezionego przypadkiem tu - klik
* przepis, z moimi drobnymi zmianami, pochodzi z tej strony - klik