Strony

niedziela, 22 marca 2015

Idealna babka cytrynowo- jogurtowa. Szybko, świeżo, prosto - Donna Hay, recenzja i konkurs.



Rzadko mi się zdarza, że nie wiem od czego zacząć.
W obliczu piękna dech zawsze mi zapiera.
Tak jest właśnie teraz, gdy trzymam w ręce polskie wydanie "Szybko, świeżo, prosto" autorstwa uwielbianej na całym globie Donny Hay. Pięknie wydana książka z ponad 160 przepisami na świeże i proste dania na każdą okazję ukazała się właśnie dzięki wydawnictwu Albatros. 


Kto z nas choćby raz nie zainspirował się jednym z cudownych przepisów autorstwa Donny lub choć nie westchnął nad jednym z pięknych zdjęć, jakie zawsze dokumentują jej potrawy?

Donna Hay, australijska ikona gotowania, to marka sama w sobie - sygnuje piękny magazyn kulinarny, sklep pełen kuchennych gadżetów, programy telewizyjne, książki.  Dla mnie jest kulinarną boginią głównie za sprawą absolutnie genialnych deserów - tu przemawia przeze mnie niepoprawny łasuch, ale uwierzcie, że jej wytrawne danie są równie doskonałe. 


Książka została podzielona na trzy tytułowe działy - Szybko, Świeżo i Prosto, a każdy z nich na dwie części "Słodko" i "Słono". Bardzo fajny to układ i cieszy, że nie powiela utartego w wielu książkach kulinarnych podziału na pory roku.
Jak wiadomo "je się oczami" i Donna o tym doskonale wie, dlatego każda strona książki jest prawdziwą ucztą. To zasługa oczywiście nietuzinkowych przepisów, ale także przepięknych zdjęć autorstwa Williama Meppema

Ogromnie podoba mi się brak jakichkolwiek gadżetów stylizacyjnych - króluje niebywała prostota formy, co daje rezultat całkowitego skupienia uwagi na potrawie - to ona jest bohaterem. Ten olśniewający efekt udaje się także uzyskać dzięki lekkim, jasnym, pastelowym kolorom - tak charakterystycznym dla Donny. 


Przepisy, zgodnie z tym co mówi tytuł, są naprawdę proste i szybkie i mnóstwo w nich świeżości. Nie znalazłam ani jednego, który trudno byłoby odtworzyć w domowych warunkach przez osobę średnio obeznaną z kuchnią, a to kolejny duży plus. 

Ciekawym dodatkiem są końcowe "mini-rozdziały" poświęcone stylizacji potraw i pomysłom nietypowego ich serwowania. Jest także glosariusz oraz podstawowy przelicznik miar i wag, a zatem wszystko co trzeba wiedzieć, aby zacząć z powodzeniem wykorzystywać pomysły Donny.


Tak jak napisałam na początku - nie tylko nie umiałam znaleźć słów zachwytu nad książką, ale i zdecydować, który z przepisów sprawdzić jako pierwszy. Z drugiego dylematu wyręczył mnie mój 11,5-letni Syn otwierając książkę "na chybił-trafił" na stronie z cytrynowo-jogurtową babką. 

Po niespełna godzinie w domu unosił się obezwładniający zapach domowego ciasta, które na pewno podbije też Wasze serca. Jest bardzo proste w wykonaniu - składniki tylko miesza się w misce, długo pozostaje świeże (wiem to, dzięki sprytnie zakamuflowanemu kawałkowi, który ukradkiem schowałam przed resztą domowników), wilgotne, aromatyczne - idealne! Postanowiliśmy, że dołączy do naszych wielkanocnych wypieków, a że do Wielkanocy jeszcze daleko ;), dziś Synek upiekł jeszcze jedno! 

Pod przepisem na babkę znajdziecie szczegóły konkursu, w którym dzięki uprzejmości wydawnictwa Albatros mam dla Was 2 egzemplarze "Szybko, świeżo, prosto" Donny Hay.


BABKA CYTRYNOWO-JOGURTOWA DONNY HAY
/przepis cytuję za Donną Hay z książki "Szybko, świeżo, prosto"/

2 jajka
180 ml oleju
1 łyżka skórki startej z cytryny
2 łyżki soku z cytryny (daję więcej)
1 szklanka gęstego jogurtu greckiego
1 3/4 szklanki cukru (daję mniej)
2 szklanki mąki
3 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli

Lukier cytrynowy
3/4 szklanki cukru pudru
1/4 szklanki soku z cytryny


Piekarnik rozgrzać do temperatury 180 stopni. Okrągłą formę na babkę natłuścić i obsypać mąką. 
W misce wymieszać razem jajka, olej, skórkę, sok z cytryny, cukier i jogurt. Przez sitko dosypać mąkę zmieszaną z proszkiem do pieczenia i dodać szczyptę soli. Wymieszać dokładnie, aby pozbyć się grudek. Masę przelać do przygotowanej formy i wstawić do nagrzanego piekarnika na 35 minut. 
W tym czasie przygotować lukier. W miseczce wymieszać na gładko cukier puder z sokiem z cytryny. Upieczoną babkę wyjąć z formy i jeszcze gorącą polać z wierzchu lukrem. 

Co zrobić, aby otrzymać książkę Donny Hay "Szybko, świeżo, prosto" wydawnictwa Albatros?

W komentarzu pod tym postem napiszcie, jaka była pierwsza potrawa, którą przygotowaliście absolutnie samodzielnie, od podstaw jeszcze jako dziecko, nastolatek, studentka - bez granicy wieku :) Poziom "jadalności" potrawy nie jest kryterium.
Ze wszystkich nadesłanych komentarzy wybiorę dwa, które najbardziej mnie zauroczą, zadziwią - po prostu podbiją moje serce, podobnie jak książka Donny. 
Pamiętajcie, aby w komentarzu zostawić też swój adres mailowy.

Na Wasze komentarze czekam do piątku, 27 marca
Wyniki podam najpóźniej w niedzielę 29 marca.
Wysyłka nagród wyłącznie na terenie Polski.

84 komentarze :

  1. Pierwszą przeze mnie przygotowaną 'potrawą' był ryż zapiekany z jabłkami i cynamonem. Wiem, że to nic ale byłam wtedy dzieckiem. Do dziś kocham ten deser. Robiąc go, przypomina mi się dzieciństwo. Kocham dania, które pozwalają wrócić do tamtych lat :) Pozdrawiam !
    myy.goodies@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszę w imieniu mojej 3-łatki, która żywo interesuje się kulinarnymi odkryciami. Jej pierwszą własnoręcznie wykonaną potrawą były 4 pierogi z soczewicą (ciasto od podstaw, farsz gotowy) na warsztatach kulinarnych pani Agnieszki Kręglickiej, promującej książkę kucharską dla nastolatków. Pierogi były świetne, nawet tata - bezglutenowiec - nie oparł się ich zapachowi. Oby tak dalej, może z Donną Hay?

    aprillka@tlen.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. a moja pierwszą samodzielnie przygotowaną potrawą była......jajecznica:) jakże banalnie ale taka prawda, zaczynałam od dania, które zawsze gościło u mnie w domu na niedzielne śniadanie. Także świątecznie i dostojnie podałam jajecznicę na boczku i koniecznie ze szczypiorkiem:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwszym daniem, które przygotowałam jeszcze jako dziecko była sałatka jarzynowa tzw. ziemniaczana. Pamiętam jak wszyscy zachwycali się jej smakiem i pytali jak ja ją zrobiłam. I najdziwniejsze jest to, że robię ją do dzisiaj podobno najlepszą na świecie :-) podawałam przepis tysiące razy, ale nikomu nie wychodzi taka jak mi. Nie wiem od czego to zależy, może po prostu sałatka ziemniaczana mnie lubi :-) na święta czy rodzinne spotkania muszę robić jej wielką miskę :-)

    szkodzinska.marzena@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Pleśniak - wbrew nazwie pyszny, prosty i zawsze na czasie, pierwszy zrobiony samodzielnie w czwartej klasie podstawówki, do dziś mogę robić go bez notatek, z pamięci, chyba o każdej porze dnia i nocy ;) (oprócz tego bez zaglądania do przepisu tylko drożdżowe i gofry ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Moja absolutnie pierwsza potrawa wykonana w wieku lat siedmiu byl waz ogorkowy z przepisu z mojej pierwszej dzieciecej ksiazki kucharskiej. Do tej pory w pamietam uczcucie rozpierajacej mnie dumy kiedy rozentuzjazmowani i wniebowzieci rodzice chwalili mojego krzywego, zezowatego weza skladajacego sie z ńierowno pocietych plasterkow niedokladnie obranego ogorka. W ogorkowy. Zapachu plawilam sie moim w pierwszym kulinarnym sukcesie. Uczucie odzylo kiedy obdarowana prze mnie ta sama ksiazeczka moja ńiespelna szescioletnia corka zaserowwala mi ... Ogorkowego weza :) pozdrawiam agnieszkalulka@yahoo.com

    OdpowiedzUsuń
  8. witam:)
    Pierwsza potrawą jaką pamiętam była to zupa ale czy to była jarzynowa czy grochówka to nie bardzo pamiętam :) pamietam że miałam 10 lat moja mama siedziała wygodnie w fotelu udając że ogląda tv stojący na meblościankę i zerkała ciągle w stronę sąsiadującej na przeciw kuchni mówiąc mi w jakiej kolejności mam wrzucac produkty :) jak zupa wyszła i jak smakowała - podobno pysznabyła i czy mama robiłajakieś poprawki też tego niewiem ... co do mojego wieku to teżsię zastanawiam ..poprostu zawsze siedziałam w kuchni podglądając jak mama gotuje i zawsze marzyłam że kiedyś i ja w niej ugotuje . Gdy mama przynosiła kure na rosółbyłam wniebowzięta patrząc jak ona ja oprawia od początku do końca .. jak pokazywałami jajka w środku kury to było dla mnie cudowne doświadczenie a moja starsza siostra uciekała gdzie pieprz rośnie :) i tak mama zaszczepiła we mnie miłość do garów ;) ojciec nie bardzo był zadowolony z mojej pasji i pod jego namową zapisałam się do szkoły handlowej ... ale po dwóch tygodniach bez jego wiedzy z mama wykombinowałyśmy przeniesienie do klasy gastronomicznej :) - dowiedział się o tym chyba dopiero po roku :) gdy szykowałam produkty na zajęcia z gotowania ;)
    Teraz i mama i tata są ze mnie dumni widząc jak się rozwijam pod tym kątem
    DZIĘKUJE MAMO <3

    olesianagazie@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  9. moją pierwszą potrawą którą przygotowałam z pomocą mamy była rosół, miałam wtedy 8-9 lat. pamiętam mama bardzo zachorowała, tak że nie mogła chodzić (rwa kulszowa). jednego dnia nastawiła rosół i kazała mi go pilnować, a sama się położyła. na moje nieszczęście skończył się gaz w butli, więc wyjęłam maszynkę elektryczną i tam przestawiłam garnek, zajrzałam do środka wydawało mi się że jest za mało warzyw, więc dorzuciłam co miałam pod ręką, jakąś marchewkę itp. w miedzy czasie wymyśliłam sobie, że skoro mama jest chora, nie chodzi do pracy to ja też bym sobie z nią posiedziała w domu. wymyśliłam, że trzeba sobie zorganizować gorączkę, nie wiele się zastanawiając chwyciłam termometr rtęciowy i żeby podbić sobie stopnie cały wsadziłam do gotującego się rosołu, jakież było moje zdziwienie że w ręku została mi tylko końcówka termometru, wszystko pękło a rtęć wylała się do rosołu. sprawdziłam czy mama śpi, złapałam sitko i dawaj przecedzać, żeby szkieł nie było, ale rtęć chyba jednak została w garze. nigdy w życiu nie przyznałam się, że na obiad był rosół ze specjalną wkładką.

    OdpowiedzUsuń
  10. Pamiętam to jak dzisiaj. Miałam 8 lat i nagle mama i tata się pochorowali. Pamiętam przez mgłę, że przyjechała do domu lekarka rodzinna, kazała rodzicom leżeć i oddelegować mnie gdziekolwiek, bylebym się nie zaraziła paskudną grypą. Ale nie bardzo mieli mnie gdzie oddelegować, bo nie miałam już dziadków. Pamiętam, że byłam przerażona tym, że w ogóle nie odpowiadają na moje pytania w stylu "zagramy w grę", nie chcą ze mną czytać i w ogóle nawet nie sprawdzają prac domowych. Pierwszego wieczoru mama tylko powiedziała mi "zrób mi coś do jedzenia, bo jest mi słabo a muszę coś jeść". Z pieśnią na ustach zaczęłam zawzięcie obierać ziemniaki, aż nie napełniłam nimi garnka. Takiego 5 litrowego. Potem wsypałam jakieś 4 łyżki soli, bo przecież ziemniaki się soli, wiadomo. Nie będę chorym rodzicom żałować. Postawiłam ten wielki gar na gazie i czekałam, czekałam i tak co 30 sekund kłułam każego ziemniaka widelcem sprawdzając czy już jest mięciutki. Po kwadransie wszystkie ziemniaki miały zadatki na farfocle, ale w ogóle mnie nie zaskoczyło.
    W pewnym momencie wszystkie były gotowe. Pełen sukces, myślałam sobie, dumnie maszerując z talerzem ziemniaków hojnie wysmarowanych masłem. Mama i tata ostrożnie usiedli na brzegu łóżka, przysunęłam im stołki, położyłam serwetki. W końcu miała to być uczta! Pierwszy kęs. Mama nic, tata prosi o wodę. Jedzą dalej. Skończyli, pięknie mi podziękowali. Mama mówiła, że takie dziecko to skarb, że zrobiłam im kolację i teraz wyzdrowieją. Oczywiście, że uwierzyłabym im gdyby nie to, że też byłam głodna. Nałożyłam sobie tych ziemniaków, wzięłam szklankę mleka. I to były najgorsze ziemniaki w życiu! Były tak słone, że nie dałam rady ich jeść. Popłakałam się więc, poszłam do mamy i mówię jej, że przecież te ziemniaki są niejadalne i dlaczego to zjedli. A mama i tata, z ogromną gorączką, mówią "to były najlepsze ziemniaki na świecie. Twoje pierwsze. Jutro robisz zupę".
    Strasznie byłam wtedy na nich zła, że tak mnie okłamali. Przecież nie zrobiłam niczego dobrego, to było niejadalne, obrzydliwe i ani trochę nie było w tym leczniczych smaków. Dopiero niedawno odkryłam, że to była dla mnie najlepsza lekcja gotowania w życiu. Taka pełna miłości i akceptacji dla niezbyt wyrobionego kuchcika.

    OdpowiedzUsuń
  11. a to się złozyło :D Moją pierwszą działalnością w kuchni był wypiek. Piekłam babkę cytrynową :) W domu była tradycja coniedzielnych ciast a mama bardzo często piekła babki, w których była mistrzynią. Tak się złozyło, że mama leżała w szpitalu a tata koniecznie chciał pojeść babki. Myslę sobie, a cóż za problem :) Pamietałam wszystkie składniki jakie mama dawała, pamiętałam sposób wykonania. Ukręciłam w makutrze (robotów jeszcze nie było) gładziutkie ciasto i stwierdziłam, że nie będę piekła w duchówce jak mama lecz skorzystam z nowoczesności i upiekę w prodiżu . Nowy nabytek mamy, który miał podgrzewany również spód. Nawet pamietałam, że należy posmarować formę tłuszczem i posypac bułką tartą. Wlałam ciasto, wygładziłam i podłączyłam prodiż. Górę i dół. Po ok. 30 minutach babka już dostawała do szybki, więc stwierdziłam że muszę odłączyć któreś grzanie. Odłączyłam dół, ale przy okazji mocno poruszyłam prodiżem. Babka ciut siadła. Tata krążył wokół, bo zapach nieziemski się wydobywał :) Widzę, że ciasto już mocno zrumienione więc czas było zdjąć tę górną klapę. Zaś szarpnięcie za sznur i zaś prodiż mocno poruszony. Babka zaczęła znikać :D Klapnęła cała. Tata nie odpuścił i chociaż same brzeżki odkroił i wcinał. Stwierdził, że gdyby nie klapnęła to by to była najlepsza babka na świecie :) Od tamtej pory mam uraz do pieczenia babek. A jogurtowa nigdy jeszcze mi nie wyszła

    krystyna.banaczkowska@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Moją najpierwszą potrawą były naleśniki. Po przepis zadzwoniłam do naleśnikowego eksperta, mojego ukochanego dziadka, który smażył górę naleśników, a ja zjadałam je z powidlami babci. Moje wyszły prawie takie same. Cudownie niezgrabne i grubaśne. Wydawało mi się, ze ten ruch patelnią, który dziadek robi, żeby rozlać naleśnik po patelni jest wręcz banalny. Pamiętam to bo do tych naleśników zrobiłam też herbatę. Była wyjątkowa... Nie wiedziałam, że wodą wrze. Po prostu czekałam przy czajniku jakiś czas, po czym stwierdziłam, ze chyba wystarczy i zalałam herbatę, która pamiętam miała mętny odcień :) to była wspaniała niespodzianka dla mamy na jej powrót z pracy :) Nie pamiętam ile mogłam mieć lat :) ale pamiętam, że mama wypiła tą herbate <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Całkowicie samodzielnie przyrządzałam omlety na śniadanie lub "lunch" dla siebie i siostry. Nie pamiętam nawet, żeby robiła nam je mama, nie mam zielonego pojęcia, skąd miałam przepis, ale miał to być puszysty omlet na ubitych białkach - 2 jajka, trochę mąki, trochę mleka... na usmażonym omlecie lądował maminy dżem. Dopiero jako dorosła osoba odkryłam sztuczkę, która wtedy by mi oszczędziła wielu wypadków omletowych w czasie przewracania omleta na drugą stronę. Pamiętam moją młodszą siostrę zawsze w napięciu obserwującą tę czynność...
    W efekcie jadłyśmy częściej pół surowy, rozwalony omlet niż puszyste cude, ale trudno... i tak było to najlepsze danie śniadaniowe ;)
    Długo by opowiadać o tym, co nastąpiło później, klasyką jest upieczenie karpatki bez jaj...

    nsq@onet.eu

    OdpowiedzUsuń
  14. Moją pierwszą "potrawą" przygotowaną jeszcze jako dziecko (7-8 lat) był kisiel domowej roboty. Przygotowałam go rodzicom po wakacjach u babci na wsi - od tamtej pory nie jadamy innego. Intensywny smak soku z czarnej porzeczki lub wiśni nie może się równać temu z papierka ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Aż wstyd się przyznać, ale jako dziecko bałam się, że kiedy już "będę dorosła", umrę z głodu, bo nie będę umiała sobie ugotować zupy. Nie miałam pojęcia jak to się dzieję, że woda raz jest pomidorową, raz rosołem, a jeszcze innym razem krupnikiem. Aby uniknąć przedwczesnej śmierci, razem z moją siostrą bliźniaczką, co tydzień w niedzielę (zawsze spędzałyśmy ją u jednej z babć) w malutkim rondelku, na blasze pieca kaflowego opalanego węglem i drewnem zakasywałyśmy rękawy i ćwiczyłyśmy się w zupach. Ponieważ lądowało w nich wszystko, co zostało z przygotowań do obiadu oraz znalezione resztki, naszymi degustatorami było siedem kotów zamieszkujących pod jednym dachem z dziadkami. Często wybrzydzały, więc było nam trochę przykro. Ostatecznie, ostatnim naszym eksperymentem, po którym stwierdzono, że lepiej pokazywać nam jak się gotuje "prawdziwe" zupy była zupa cytrynowa. Aromatyczna od lekko spleśniałej cytrynowej skórki i małych okruszków węgla zamiast pieprzu....

    .....a tydzień później zrobiłyśmy z babcią pieczarkową.

    Pozdrawiam!
    P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się rozrzewniłam nad zupą, że zapomniałam maila :)

      paumalczyk@gmail.com

      Usuń
  16. Hmmm...gotowac zaczelam dosc wczesnie w moim domu rodzinnym. Jednak prawdziwa przygoda i wyzwaniem okazala sie w moim zyciu kuchnia indyjska. O tyle wazna,ze to kuchnia mojego meza. Kiedy zaczynalismy sie spotykac mialam24 lata i ogromna chec poznania tej egztycznen dla mnie kuchni.Bardzo chcialam zainponowav mojemu wtedy jeszcze chlopakowi i przygotowalam indyjskie danie do ktorego podalam wlasnorecznie zrobione chlebki chapati. Tzn wydawoly mi sie,ze to co zrobilam to chapati. Niesety daleko im bylo do malutkich,delikatnch i miekkich plackow. Byly suche i twarde ale moj chlopak nawet slowem sie nie odezwal,ze cos jest nie tak...Niestety lub stety wpadl do nas jego kolega,ktory gdy zobaczyl co moj maz je powiedzial 'jaki fajny pappadam'! Nie wiedzialam,jeszcze wtedy co to jest ale pozniej maz mnie uswiadomil,ze to tez rodzaj chleba/przekaski ale calkowicie innej niz chapati...jest kruchy, chrupiacy,latwo sie lamie. Bylam zalamana,ze tak kiepsko wyszly mi pierwsze chapati... To byla niezla lekcja...duzo pracy wlozylam w to oby podszkilic sie w indyjskiej kuchni. Teraz w,naszym domu to glownie ja gotuje indyjskie potrawy a moje chapati sa coraz blizsze tym idealnym serwowanym w domu rodzinnym meza:-) Nasze coreczki aktywnie sie wlaczaja i przygotowuja chapati w wersji mini:-) Czm skorupka...:-) Ale najbardziej jestem zachwycona postawa mojego wowczas przyszlego meza,ktory nie chcial mnie krytykowac aby sie nie zniechecala! I to naprawde zadzialalo:-) martakumar@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  17. Kucharzenie i miłość do warzyw zaszczepił we mnie dziadek. To on zajmował się nami, gdy mama była w pracy. Od najmłodszych, szczenięcych lat karmił mnie i siostrę "smakołykami", których mama by nam nie podała. I tak wsuwałyśmy kogel-mogel, piłyśmy wodę z kiszonych ogórków i jadłyśmy plasterki cytryny oblepione cukrem. A pierwsze potrawy? Najprostsze surówki - marchew, kapusta, jabłko, sezonowe warzywa. Dziadek się przyglądał z dumą, jak jego małe stworki męczą się nad otarciem jednej marchewki... :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Moją pierwszą samodzielną "potrawą", jaką pamiętam, była kanapka. Tak, tak - kanapka :) Byłam w podstawówce i przyszedł ten dzień, w którym stwierdziłam, że najwyższa pora zrobić ją samodzielnie. Pierwsze kromki były niezgrabne, ale kiedy już doszłam do wprawy w krojeniu chleba, reszta poszła gładko. Moim ulubionym zestawieniem była wiosenna kanapka własnego pomysłu: świeży chleb + gruba warstwa masła (mniam, uwielbiam dobre masełko) + grubo krojony ser żółty Gouda + ketchup (koniecznie Włocławek!) + grubo krojona rzodkiewka + czasami dochodziła do tego jeszcze sałata i wędlina (to już była wersja delux). Do dziś jadam ją przynajmniej raz w sezonie rzodkiewkowym. Pycha!
    (ilenia@gazeta.pl)

    OdpowiedzUsuń
  19. Odkąd pamiętam uwielbiałam jajka. Mama do dziś opowiada, że gdy tylko nauczyłam się mówić i gdy mama zaprowadzała mnie do niani, mówiłam "Ala, jajo". Znaczyło to, że do niani muszę iść z ugotowanym jajem. :)
    Kilka lat później przyszywanej babci postanowiłam zrobić jajecznicę. Byłam z siebie taka dumna, gdy babcia chwaliła mnie, że najpierw zamieszałam białko, a później całość.
    Do dziś tak robię jajecznicę, mając w sobie wiele wspomnień z tak "zwykłym" składnikiem jakim jest jajo. Dla mnie to produkt niezwykły i wyjątkowy. Do dziś. :)

    Pozdrawiam ciepło :)

    aluucha@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  20. Moją pierwszą, pełnowymiarową potrawą było... ciasto z błota. Do błota dodaje się błoto i jeszcze trochę błota, ozdabia się trawą i kamyczkami.
    Miałam wtedy 5 lat, kochałam bawić się w błocie, moja mama, widząc jak wracam do domu od razu kazała mi zdejmować wszystko, co mam na sobie i iść pod prysznic; D Wprawdzie ciasto nie było jadalne w ogóle, ale satysfakcja z tego, że go zrobiłam była ogromna; D

    OdpowiedzUsuń
  21. ps, mój adres mejlowy: iadorecinnamon@gmail.com: ))

    OdpowiedzUsuń
  22. Ha, amietam doskonale :-). Byly to czasy, kiedy miałam mnóstwo znajomych korespondencyjnych i od Wioli z Poznania dostalam przepis na ciasto. :-) Mialysmy wtedy po jakieś 13-14 lat. I bylo to wtedy kiedy moja Mamcia nie wpuszczała mnie do kuchni :D. Ciasto nazywało się chyba AMBASADOR. BYło mega trudne. Był i biszkopt, i kilka warstw - galaretkowa, z bitej smietany i chyba jakiś kremik :-). Zaparłam się i powiedziałam, że basta upiekę ciasto. Mama załamując ręce wyszła z kuchni. Ciasto było mega drogie i bardzo , bardzo słodkie ;), ale smaczne. Pamiętam, że ten biszkopt był taki twardawy, za to galaretki pieknie stężały. Oj to był imponujący mój pierwszy raz. Teraz jak sobie o nim przypomnialam musze koniecznie napisac do Wioli i przypomnieć ten przepis.
    Ściskam Cię Aniu
    kucharzytrzech@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  23. A tak z innej beczki, babka wygląda tak cudownie, że moja córka - lat 10 :) tez postanowiła ją upiec. Chyba będzie na Niedzielę Palmową :)

    OdpowiedzUsuń
  24. citrouille@gazeta.pl23 marca 2015 09:28

    Pierwszą potrawą, jaka mocno zapisała mi się w pamięci, pomijając inne potrawy zrobione w dzieciństwie, był bardzo pikantny ryz z kurczakiem. Potrawę ten podpatrzyłam u studentów z Angoli, którzy mieszkali na tym samym piętrze w akademiku za moich studenckich czasów. Za ich sprawą rozbudziła się tak naprawdę moja kulinarna ciekawość i chęć poznania innych egzotycznych kuchni, których kiedyś w Polsce nie było i które nie były bardzo znane. Potrawa była bardzo prosta, przygotowywało się ja podobnie jak rizotto, a najważniejsze było dodanie odpowiednich przypraw, którymi na szczęście koledzy z Angoli chętnie się dzielili, pomimo trudności związanych z zaopatrzeniem. Często myślę, żeby zrobić ponownie cos podobnego, ale nie jestem w stanie odtworzyć składu mieszanek przypraw, których używali. To było jakieś dwadzieścia parę latek temu ;))

    OdpowiedzUsuń
  25. Moja pierwsza tak całkiem samodzielna potrawa to zupa kartoflana. Miałam wtedy 12 lat i pamiętam jak dzis a to wspomnienie sie nigdy nie zatrze że tato jak wrócił z pracy zajadając zupę maiła łzy w oczach. Nie były to łzy paniki ale dumy z córki.
    Nie wiem czy zupa była smakowita ale podejrzewam że była najlepsza na świecie.
    Pozdrawiam
    Dorota Owczarek
    dolores1264@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  26. Moją pierwszą, ale taką najpierwsza potrawą była zupa błotna, którą jadłyśmy (i to dosłownie, choć udało nam się wcisnąć raptem po łyżce) mając po 2-3 lata ... pamiętam jak dziś ten maly obtłuczony czerwony garnek, a w środku woda ... sama woda atrakcyjna nie jest, dodałyśmy więc do niej troszkę gliny wykopanej na podwórku, do tego wrzuciłyśmy kwiatki rumianku,żeby było ładniej ... udekorowałyśmy siekaną pietruszką z trawy i po kilkukrotnym zamieszaniu w lewą i prawą stronę zabrałyśmy się za jedzenie ... nasze miny po spróbowaniu bezcenne:) ..... Po błotnej przygodzie w wieku 11 lat przyszedł czas na pierwszą samodzielną potrawę, padło na babkę pieguska ... nie zliczę ile razy ją piekłam i nie umiałam się jej najeść .... później były murzynki, pierwsze torty i inne babki ... ale ten piegusek ... oj ten piegusek Aniu .....
    Buziakow moc i pozdrowień zasyłam
    jolantamarel@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  27. Rzeczywiście - pięknie, prosto i niebanalnie do tego :). Podziwiam zdjęcia.

    A wspomnienia kulinarne z dzieciństwa mam dwa: jajecznica przygotowywana pod okiem babci w małym rondelku (nawet nie na patelni! rondelek był biały i lekko poobijany, ale o dziwo się idealnie nadawał), na prawdziwym wiejskim maśle, z dwóch jajek na początek, które niemalże o świcie podebrałam kurze w kurniku; te wypieki na twarzy i ten zapach jajecznicy zapamiętałam do dziś. Drugie wspomnienie to samodzielnie upieczony placek ze śliwkami - trochę się spalił wierzch, bo za wysoką półkę piekarnika wybrałam, ale po odpowiednim okrojeniu i tak spałaszowaliśmy całą blachę :).
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Pamiętam dokładnie, mimo, że od tamtego dnia minęło pewnie z 25 lat… Byłam sama w domu, oglądałam na wideo moją ukochaną bajkę „Willy Wonka i fabryka czekolady”. W filmie pojawia się tyle łakoci, że za każdym razem przed telewizorem dopadał mnie (i dopada do dziś!) dziki głód – zwykle ratowałam się batonikiem lub cukierkami, ale tego popołudnia postanowiłam po raz pierwszy przygotować coś sama. Wybór padł na omlet – nie miałam pojęcia jak się za to zabrać, więc z pomocą przyszła „Kuchnia polska” – opasłe tomisko z kuchennej półeczki. Niewprawną ręką, zgodnie z opisem przygotowałam grubaśny biszkoptowy omlet z 6 jaj! Nie wiem, czy jakakolwiek 7-latka podołałaby zjedzeniu omletu z 6 jaj, ja nie dałam rady... Przez jakiś czas rodzina wypominała mi ze śmiechem ten pierwszy kulinarny eksperyment, ale nie zniechęciłam się… A ten sam zaczytany, pożółkły egzemplarz „Kuchni polskiej” dostałam od Mamy na pamiątkę kiedy wprowadzałam się do pierwszego własnego mieszkania – służy mi do dziś:)
    Pozdrawiam, Asia (trochofora@poczta.fm)

    OdpowiedzUsuń
  29. W moim rodzinnym domu nie piekło się ciast ,piec opalany drewnem uniemożliwiał to .Pamiętam ogród i mnóstwo wspaniałości w nim...wybiegałam do niego z metalowym ,poobijanym kubkiem i zbierałam porzeczki z krzaczków .Potem tylko cukier i deser gotowy .Mmmm ,nigdy nie zapomnę tego ogrodu i porzeczek.
    Lady.laura.bloq@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  30. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  31. Już jako 15,16-latka miałam swoje ulubione blogi kulinarne( m.in. ten, na którym teraz komentuję :)), z których czerpałam ogrom inspiracji i przenosiłam je do domowej kuchni.
    Tak też było z tym wypiekiem.Tort z okazji osiemdziesiątych urodzin babci. Poczułam, że chcę go dla niej przygotować. I udało się. Znalazłam pomysły na połączenia smaków oraz przepisy i połączyłam to w jedną całość. Był biszkopt, krem i dżem wiśniowy pomiędzy. Z wierzchu - pokryty ozdobną warstwą plastycznego lukru. Niczym biały obrusik,a na nim kolorowe kwiaty, listki i cyfry. Byłam z niego naprawdę dumna.
    To chyba mój najlepszy, nastoletni prezent. Dla kogoś. Od serca do serca.

    OdpowiedzUsuń
  32. Przygodę z gotowaniem zaczynałam wcześnie, nawet nie byłam uczennicą gdy przeterminowane kisiele przerabiałam na wyśmienite potrawy na placu zabaw. Dolewanie wody, dosypywanie piachu, mieszanie z obłędnie czerwonym proszkiem... a potem sprzedaż tychże smakołyków innym dzieciakom w za banknoty z liści derenia... i ta zastawa... plastikowe niebieskie filiżanki w kwiatuszki. Pamiętam z rozrzewnieniem...
    Z potraw jadalnych i to całkowicie były ciasteczka owsiane, tzw owsiaki. Do kakaowo maślanej masy ze spora ilością cukru przygotowanej w garnku wsypywało się płatki owsiane a potem mieszało i łyżką nakładało na talerz... a potem było oczekiwanie by masa zastygła. Robiłam je w pierwszych klasach podstawówki a potem jeszcze nie raz. Po dziś dzień uwielbiam!
    Miłego dnia Aniu!
    kuchennawiewiora@onet.eu

    OdpowiedzUsuń
  33. Nigdy nie lubiłam wypieków, a pierwszym samodzielnie przygotowanym przeze mnie ciastem był biszkopt z jabłkami. Ciasto banalne, ale jest moim smakiem z dzieciństwa. Teraz rzadko już je robię, ale na samo wspomnienie tego, że wtedy udało mi się upiec je bez zakalca, wciąż czuję dumę <3

    kontakt@pasjasmaku.com

    OdpowiedzUsuń
  34. Cóż krótko i konkretnie... pierwszy wypiek przedszkolaka to sernik na zimno upieczony w piekarniku.... Chyba nie muszę dodawać że niespodzianka dla mamy niestety sié nie udała:-/

    Lidien@vp.pl

    OdpowiedzUsuń
  35. Moja pierwsza potrawa,,był,to sos. Sos z jeśli dobrze pamiętam z szynki w sosie śmietanowym. Byłam w tedy u moich przyszłych teściów(miałam 17 lat),teściowa powiedziała,że musi szybko gdzieś pojechać,no a ja żebym skończyła obiad.Ziemniaczki i surówka już była,został sos. Do dziś pamiętam ten stres,i myśli 'kurczę jak to się robi?' :D W domu nigdy nie pomagałam,nigdy mnie to nie interesowało. A tu zostaje sama z obiadem dla 10 osób,,,Ale co się okazało sos wyszedł smakowity,każdy zachwalał.Od tamtej pory zaczęłam interesować się,tym co się dzieje w kuchni :)
    ewuska2016@vp.pl

    OdpowiedzUsuń
  36. Moją pierwszą samodzielnie od a do z wykonaną potrawą był makaron z patelni. Mieszkałam wtedy z Mamą i Babcią, Babcia trafiła do szpitala, Mama totalnie nie umiała gotować (miała dobre chęci, ugotowała mi zupę, ale była tak słona, że nie dało się jej zjeść :P) więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Ugotowałam świderki, pokroiłam kiełbasę, cebulę i ser, wrzuciłam na patelnię i dodałam duuuuużo ketchupu. Może nie był to obiad marzeń ale zjadliwy i przynajmniej nie zginęłyśmy z Mamą z głodu. A jak Babcia wróciła ze szpitala i jej zrobiłam dumna z siebie ten przysmak, żeby się pochwalić :D

    Justyna R.
    justyna.kuzia@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  37. Podróż w czasy dzieciństwa i kulinarne pierwsze eksperymenty kończy się na ulubionej bajce i związanej z nią książce kucharskiej "Książka Kucharska Kubusia Puchatka". Książka pojawiła się w latach 90 i zawierała wiele zabawnych przepisów dla dzieci. Bardzo chciałabym ją ponownie mieć (oczywiście zaraz obok pozycji Donny Hay ;)). I właśnie z tej książki kucharskiej robiłam po raz pierwszy przepis na zaliczenie ZPT. Był to "Zegar Sowy Przemądrzałej"- czyli pizza, na której jako godziny, naprzemiennie ułożone były plasterki pomidora, ogórka i jajka a na nich wykonane ze szczypiorku rzymskie liczby. Wskazówki były wykonane natomiast z chlebka. Kompetencji, żeby wykonać ciasto do pizzy niestety mi zabrakło i pamiętam jak całość układałam po prostu na sałacie. I tak duma rozpierała. Oczywiście temat zaliczony na celujący a zegar był hitem na zajęciach.

    Pozdrawiam,

    Małgosia

    OdpowiedzUsuń
  38. Moje kulinarne początki wołały o pomstę do nieba ;) Jako dziecko nie gotowałam w ogóle. Wraz ze mną, siostrą i rodzicami mieszkała także babcia więc zawsze gdy wracaliśmy z podwórka czy szkoły a rodzice z pracy to obiad był gotowy na stole. Mnie jakoś szczególnie do tej kuchni nie ciągnęło bo byłam niejadkiem. Po maturze, gdy skończyłam 18 lat postanowiłam wyjechać do pracy za granicę. Rzuciłam się na głęboką wodę bo po pierwsze nie znałam języka a po drugie nie potrafiłam nawet ugotować ziemniaków..wiem wstyd ale dzowniłam do Pl do mamy i pytałam jak zrobić panierkę do kotletów lub ile posolić ziemniaki;) Szukając pracy jako pomoc domowa i niania warunkiem była umiejętność gotowania więc było mi ciężko. Do pierwszej całkiem samodzielnej potrawy zaliczam coś co zrobiłam od podstaw sama, bez pomocy ówczesnego chłopaka czy współlokatorów. Było to w pierwszej zdobytej przeze mnie pracy. Hiszpanka u której zajmowałam się domem, w pierwszy dzień zażyczyła sobie steki i domowe frytki. Była to katastrofa ;) Gdy smażyłam steki olej pryskał po całej kuchni i po moich rękach...Natomiast frytki wrzuciłam do za mało rozgrzanego oleju i zamiast się smażyć do się gotowały. Mina osób dla których gotowałam była bezcenna gdy zaniosłam im obiad. Ja miałam ochotę zapaśc się pod ziemię. Frytki wylądowały w koszu ale chociaż steki zostały zjedzone z bagietką :) Teraz się z tego śmieję ale wtedy nie było mi wesoło ;) Z czasem uczyłam się więcej i odważniej podchodziłam do eksperymentów. Od tamtej chwili minęło już prawie 11 lat a ja uwielbiam czas spędzony w kuchni co przedstawiam na moim blogu. Teraz sama jestem mamą i chociaż moja córeczka ma dopiero 19 miesięcy to mam nadzieję, że szybko nauczy się przyrządzać pyszności. Pomagać już lubi :) https://instagram.com/p/zhtdsig_Pp/?taken-by=mientablog

    Pozdrawiam!
    diana_kowalczyk@yahoo.com

    OdpowiedzUsuń
  39. Zawsze chcialam zrobic co slodkiego. Mialam moze 9 lat wiec na robienie ciasta bylam za mala. W jednej z ksiazek kucharskich mamy znalazlam przepis na mus czekoladowy z rumem ;) wydawal mi sie bardzo egzotyczny, a rum ... zakazany! Musialam go zrobić! Oczywoscie udalo się, a rodzice.. byli bardzo zdziwieni widzac ze ich mala corka właściwie serwuje im .. czekoladowy alkohol ;) pozdrawiam! Ania maciejka1111@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  40. Witam
    Moją pierwszą samodzielnie wykonana potrawą był placek ISAURA. Pamiętam, że zobaczyłam zdjęcie tego placke w gazecie mamy i taaak mi się spodobał "czarno biały sernik", że bardzo chciałam go zrobić. Oczywiście moja mama pikarnika używa bardzo rzadko ( w ogole nie piecze plackow) więc najpierw musiałam stoczyć z nią "wojnę" o piekarnik. W końcu zgodziła się udostepnic piekarnik dziecku hehe oczywiście pod jej kontrola. Placka robiłam sama i oczywiście byłam tak przejęta, że zapomniałam dodać ubitych białek (zorientowałam się jak wkładałam coś do lodówki, a placek był już w piekarniku). Mimo małego błędu placek wyszedł pyszny. Od tamtego czasu mama już bez problemu udostępniała mi piekarnik ba! nawet sama namawiała do pieczenia hehe... do tej pory (minęło już chyba z 12 lat) ja pieke i przynoszę do rodzinnego domu placki i inne smakołyki... ehh te wspomnienia... słodkie wspomnienia;)

    Pozdrawiam
    Ewelina
    eve-1986@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  41. Od najmłodszych lat miałam pociąg do gotowania. Pierwszą potrawą, jaką pamiętam z dzieciństwa (nie licząc zupy z liści i ślimaków w przedszkolu) były tosty z.. bananem. Znudziły mi się te tradycyjne z serem i szynką, więc postanowiłam poeksperymentować. Miałam wtedy może 7 lat. Między 2 kawałki chleba posmarowanego masłem włożyłam pokrojonego na plasterki banana kierując się w myśl zasady "lubię tosty, lubię banana, więc tosty z bananem muszą być super!".I wiesz co? Tosty były pyszne i przyznam się, że nawet teraz zdarza mi się je przygotowywać od czasu do czasu dodając do środka jeszcze szczyptę cynamonu. Zachęcona sukcesem spróbowałam zrobić też wersję z jabłkiem, ale tej już tak nie polecam :)
    Pozdrawiam,
    k.sosnowska@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  42. Kolejna kulinarna książka która będzie mnie kusiła, tym bardziej, że nie tylko można się pozachwycać wydaniem, zdjęciami, ale mnóstwo przepisów zrealizować.

    Jeśli chodzi o przepis samodzielnie zrealizowany w dzieciństwie, to pierwsza na myśl przychodzi mi szarlotka sypana. Pamiętam, że znalazłam na nią przepis w jakimś czasopiśmie w tamtym czasie bardzo popularnym, możliwe, że to był "Poradnik domowy". Jako wielką już wtedy fankę szarlotek bardzo zaciekawił mnie ten przepis, szczególnie fakt, że nie było tam nawet grama mąki za to mnóstwo kaszy manny;). Dostałam składniki i przystąpiłam do działania. Wyszła bez zarzutu, smakowała wspaniale, a mnie rozpierała duma, pierwsze ciasto, do tego szarlotka, samodzielnie zrobiona i jak najbardziej jadalna! Chyba już nigdy więcej sypana szarlotka, aż tak mi nie smakowała jak wtedy.

    Pozdrawiam ciepło!
    ilonadebska04@gmail.com

    ps. A przepis na babkę cytrynową idealnie o czasie, bo jutro właśnie zamierzam ją zrobić:D

    OdpowiedzUsuń
  43. Już sobie wyobrażam zapach tej babki... O mamuniu, aż mi ślinka cieknie :)
    Pierwsza zupełnie samodzielnie przygotowana potrawa od podstaw? Nie pamiętam... Siedzę, myślę, i nie potrafię sobie przypomnieć.
    Pamiętam niezliczone ilości uszek, pierogów i pierniczków pieczołowicie lepionych i wykrawanych razem z Babcią. Pamiętam kluski ziemniaczane Dziadka, kiedy zawzięcie mieszałam starte ziemniaki z mąką. Odkąd skończyłam siedem lat i znów zamieszkałam z Rodzicami, nastąpiła bardzo długo kuchenna przerwa. Moja Mama nie lubiła gotować, starała się z tym uporać jak najszybciej, a małe, ciekawskie łapki raczej przeszkadzają niż pomagają. Gdy wyjechałam na studia, żywiłam się słoikami od Mamy i kanapkami (ale samodzielnie przygotowana kanapka raczej się nie liczy, o ile samemu nie upiecze się do niej chleba i nie zrobi dżemu - a na to czas przyszedł dużo, dużo później...). Pamiętam swoje pierwsze ciasto - sernik na zimno z galaretką, z paczki. Ten sprytny sposób pokazała mi mama mojego ówczesnego chłopaka - wrzucić wszystko do miski, zmiksować, wstawić do lodówki. Przygotować galaretkę według instrukcji na opakowaniu, wylać na zastygnięte ciasto, i gotowe. Nie może się nie udać. I udało się - za pierwszym razem! Ach, jaka byłam z siebie dumna... Co chwilę biegałam do lodówki oglądać to cudo. Dzisiaj na takie serniki nawet nie patrzę - smakują przecież samą chemią...
    A co ugotowałam zupełnie sama, od podstaw? Nie wiem. Może jajecznicę, albo makaron z jakimś super prostym sosem, kaszkę manną...? Istnieje całe morze możliwości, a ja nie potrafię z niego wyłowić prawidłowej odpowiedzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. ania.liniewska@wp.pl
      Choć z uwagi na brak konkretnej odpowiedzi, moje nadzieje nie są zbyt duże... ;)

      Usuń
  44. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  45. Moje pierwsze danie przyrządziłam jako 14 latka, będąc zawziętą harcerką! Żeby dostać stopień musiałam zrobić kilka zadań, w tym właśnie ugotować obiad dla całej rodziny. Postawiłam na schab nadziewany śliwkami z frytkami i sosem czosnkowym. Napaliłam się jak nie wiem co, i mimo że schab nie był za miękki, to rodzina nie narzekała. A sos czosnkowy do dziś przygotowuję wedle tamtego przepisu i za każdym razem zachwyca :)
    email: galaszewska.a@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  46. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  47. Moja przygode - pasje - radosc - oczarowanie - z bulgocacym, aromatycznym, roznobarwnym gotowaniem rozpoczelam dosc niedawno, bo dopiero w drugiej polowie 2014 roku. Organizm zaczal buntowac sie przeciwko przypadkowo lapanym posilkom. Pierwsze danie, ktore ukazalo gleboki smak i aromat..byla to zupa pomidorowa (wg przepisu Taty) z prawdziwych, soczystych, czerwonych sezonowych pomidorow z dodatkiem podstawowych przypraw i nutka slodyczy miodowej ...podane z prostymi pasztecikami (warzywno-serwowe) z ciasta francuskiego. Smak pozostaje w pamieci i czeka na sezon pomidorowy!
    Przygoda trwa...kazdego popoludnia biore "fartucha" i zaczynam czarowac - zapewne arcydzielo kulinarne Donny byloby kolejna skarbnica inspiracji...;)
    k.kuczykowska@gmail.com
    pozdrawiam :) Kasia

    OdpowiedzUsuń
  48. Gotowaniem zainteresowałam się dosyć późno - dziwne, jak na blogerkę kulinarną, prawda? ;)
    Wcześniej mnie to nie interesowało, może dlatego, że mama dobrze gotuje. Ale chyba czegoś zaczynało mi brakować i zrozumiałam, że jeśli chcę poszerzyć swoje kulinarne horyzonty, sama muszę zacząć gotować. Początki były bardzo trudne. I zaczęłam od porażki!
    Zaczynałam od rzeczy prostych, ale takich, których w domu wcześniej nie jedliśmy. Szukałam w różnych miejscach (o blogach kulinarnych jeszcze nie słyszałam) i tak trafiłam na "kalafiora nadziewanego mięsem". Teraz z perspektywy czasu, nazwa brzmi równie dobrze, co "mięsny jeż". Ale byłam pełna entuzjazmu, z zerowym doświadczeniem. Zrobiłam wszystko według zaleceń - umyłam kalafiora, podgotowałam w całości w dużym garnku i przystąpiłam do "nadziewania". Efekt był taki, że otrzymałam "kalafiora oblepionego mięsem", bo nie potrafiłam go przepchnąć do jego wnętrza. Ależ byłam z siebie dumna.. oblałam sosem, posypałam serem i włożyłam do piekarnika. Nie pamiętam ile to trwało, ale sos z serem spłyną z kalafiora, z mięsa wyszło białko, a kalafior nadal był twardy. Pełna dramaturgia! Rodzice litościwie spuścili na to dzieło zasłonę miłosierdzia i kurtuazyjnie spróbowali po kawałeczku. Naprawdę malutkim. Entuzjazmu nie widziałam ;)
    Po tej próbie zrobiłam sobie przerwę, aż w końcu udało się zrobić coś jadalnego. I estetycznego. I tak do dziś ;)

    passthefood7@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  49. No dobra, to opowiadam...lat temu sporo była taka piosenka Radiowych nutek "Najłatwiejsze ciasto w świecie" ('86) i ja jako...hmm... kilkulatka pokusiłam się o wcielenie wyśpiewanego przepisu. Bardzo chciałabym powiedzieć, że miałam przygody, że nie wyszło, że dosypałam soli zamiast cukru, ale...nie mogę :) bo wyszło dobre! uraczyłam nim Rodziców i Siostrę budząc ich szczere zdziwienie... można powiedzieć że już w najmłodszych latach poczułam chemię do pieczenia :) Z pozdrowieniami, K. krystyna@agencjakulinarna.pl

    OdpowiedzUsuń
  50. moje pierwsze kulinarne przygody zaczęły się we wczesnej podstawówce (wtedy, kiedy podstawówka miała jeszcze osiem klas... ;)) zawsze byłam fanką świeżego pieczywa, a że po po powrocie do domu (z kluczem na szyi) nie nie zawsze na takowe z chlebaku natrafiałam, to... opracowałam mój autorski pomysł na czynienie kajzerki chrupką. patent niezwykle szybki i skuteczny polegał na przypiekaniu kajzerki dobrze rozgrzanym żelazkiem... czy to nie cudownie proste rozwiązanie?! ;) do tego równie proste dodatki i ciepły posiłek gotowy! :)
    pozdrawiam,
    niewyspana@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  51. Moja pierwsza, samodzielna kulinarna przygoda.. miałam lat kilka i ogromną ambicję. Mieliśmy też ogródek z dużą ilością świeżych owoców i warzyw. Postanowiłam zrobić przyjemność mamie i zaserwować jej sałatkę owocową: jabłka, truskawki, wiśnie, porzeczki. Wyruszyłam na wyprawę do ogródka i zebrałam potrzebne owoce. OWOCE. I przyniosłam: jabłka, truskawki, wiśnie, porzeczki i..groszek. Zadowolona z udanych zbiorów zabrałam się do krojenia i mieszania. Przecież to musi być pyszne, uwielbiam każdy składnik... Niestety domownicy nie podzielali mojego entuzjazmu. Na talerzach pozostał smutny zielony groszek ;) Pamiętam to do dziś, bo to spektakularna porażka ale też dowód na inwencję i chęć eksperymentowania w kuchni ;)
    Pozdrawiam, Agnieszka
    lasota.a@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  52. Jako kilkunastolatka chciałam pomóc mojej mamie w świątecznych przygotowaniach. Jako łasuch zawsze uwielbiałam ciasta, więc postanowiłam pomóc właśnie w tym zakresie, zwłaszcza, że tamtego roku miało być więcej gości, przez co i więcej jedzenia do przygotowania, więc mama postanowiła skrócić nieco listę ciast i padło na sernik. Tata, który go uwielbia i nie wyobraża sobie świąt bez niego, był oczywiście w szoku, że jak to? Święta? Tak bez sernika? Także postanowiłam te święta (z perspektywy taty) uratować i po cichaczu zaczęłam szukać przepisu, który by mi odpowiadał. Internety nie były wtedy jeszcze tak dobre jak teraz, więc poszukiwania odbyły się w Empiku, gdzie przesiedziałam chyba z pół dnia, przeszukując książki kulinarne. Znalazłam kilka interesujących przepisów, ale jeden szczególnie wpadł mi w oko. Niestety nie pamiętam już tytułu książki, ale przepis nazywał się chyba "Sernik szlachecki" albo jakoś tak. (Swoją drogą czasem wchodząc do Empiku nadal przeglądam po kilka książek w poszukiwaniu tej właśnie). Było to moje pierwsze samodzielnie wykonane ciasto, ale o dziwo wyszło idealnie. Nawet wierzch wtedy nie popękał, co zdarza mi się obecnie dość często. Rodzinka z tatą na czele była zachwycona. Wujek, który do tej pory uważał się za "króla serników" zaczął wtedy co roku ze mną "rywalizować" kto w dane święta zrobi lepszy sernik ;D Sam przepis rozprzestrzenił się wśród sąsiadów i znajomych, a ja pokrzepiona takim sukcesem zaczęłam się bardziej interesować kulinariami i znajdowałam i wykonywałam (z mniejszymi lub większymi sukcesami) kolejne przepisy.

    OdpowiedzUsuń
  53. Witam, Pierwszą potrawą, którą robiłam samodzielnie były pączki. Widziałam wcześniej jak to się robi nawet pomagałam mamie ale sama nie wcześniej nie robiłam. Pewnego dnia nadszedł dzień kiedy mama była w szpitalu i zostałam w domu tylko z tatą i młodszym bratem więc postanowiłam zrobić pączki. Temat trudny jak dla świeżaka ale dałam radę. Pączki były nieregularne, jedne większe drugie mniejsze. Jeszcze wtedy nie miałąm wyćwiczonej ręki do pączków. Ponadto pączki były bardzo smaczne oczywiście z marmoladą w środku i z cukrem pudrem.

    Pozdrawiam cieplutko Ewelina

    linka2107.88@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  54. Jako jedynaczka, dość późno zaczęłam kucharzyć. Zwykle mama wszystko podawała pod nos:) Albo ja jedynie odgrzewałam. Teraz trudno mi w to uwierzyć, bo kocham piec i gotować:)
    Pierwszy raz porwałam się na dość skomplikowaną pizzę. Miałam tylko kupić spody i położyć składniki, ale spodów nie było, więc postanowiłam je upiec... cóż to mogło być trudnego!
    Ciasto zarobione, przepis jakiś fachowy był.. no i niestety totalna klapa! Ciasto nie wyrosło, zupełny zakalec.. ale stanęłam na wysokości zadania i spód wyrzuciłam, a potem w naczyniu poukładałam kromki chleba, na to wyłożyłam farsz, posypałam serem i wszystko się razem zapiekło, a rodzice rozpływali się nad moim talentem kulinarnym:)
    Nie wiem.. może miałam z 14 lat i od tego czasu wiele razy robiłam pizzę i zawsze wychodzi! :)
    Pozdrawiam i już gratuluję zwycięzcom!,
    Daria

    daria_iciek@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  55. matko wpisałam wszystko o zupie pomidorowej a nie podpisłam sie nijak :) chyba jednak miłośc miesza w głowie
    pozdrawiam Ewa ewa.sarbiewska@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  56. A więc skupię się na dwóch ważnych aspektach niejadalności i jadalności :P
    Moimi pierwszymi dziecięcymi popisami kulinarnymi były piaskowo-błotne zupki/breje z dodatkiem wszystkiego co było w pobliżu miejsca zabawy czyli kamyczków, liści czereśni, trawy czy pospadanych z drzewa i lekko nadgniłych już śliwek węgierek itp.
    Za to pierwszą w pełni jadalną i przyrządzoną w kuchni potrawą była tradycyjna szarlotka na kruchym cieście przygotowana w wieku lat 11-12... Wszystko od A do Z zostało wykonane przeze mnie osobiście. Począwszy od zakupów masła i śmietany w wiejskim sklepie, zrywania jabłek w zapuszczonym sadzie i niemiłosiernego poparzenia się pokrzywami (na zbiory wybrałam się w krótkich spodenkach i sandałach), a kończąc na zarabianiu i wałkowaniu ciasta. Ale co tam poparzone i swędzące nogi, kiedy wszystko wynagrodził widok studzącego się na werandzie ciepłego, oprószonego cukrem pudrem,
    niemiłosiernie bosko pachnącego ciasta, które udało się w 100% (choć nigdy przedtem czegoś takiego nie robiłam) i taty, który właśnie co wrócił z pracy i pierwsze co to już się czaił, żeby ukroić jeszcze ciepły pierwszy kawałek. No a jak powszechnie wiadomo, że jak się zacznie kroić ciasto to potem już łatwo idzie :D Ciasto znikło jeszcze tego samego popołudnia, a na następny dzień był (a raczej został wymuszony przez domowników) replay. I choć szarlotkę z tego przepisu piekę do dziś (zawsze się udaje) to nigdy nie udało mi się powtórzyć jej idealności z pierwszego podejścia w wieku lat nastu...

    nutkaslodyczy@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  57. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  58. "Żywe" (kolorowy deser ze śmietany z galaretkami) to chyba było moje pierwsze, całkowicie samodzielne dzieło. Zainspirowana lekcją ZPT (dla nieco młodszych Zajęcia Plastyczno Techniczne) w podstawówce postanowiłam zrobić ten deser dla moich rodziców i młodszej siostry. Kupiłam śmietanę, galaretki, cukier waniliowy, żelatynę i wzięłam się do roboty. Wszystko szło gładko, choć nieco zastanawiała mnie konsystencja podgrzewanej śmietany, ale co tam, przecież ja wiedziałam, że TO JEST DOBRE. Pokroiłam kolorowe galaretki, wszystko wymieszałam, wlałam do formy nie kosztując, bo przecież zrobiłam tak jak w przepisie...... Po powrocie rodziców zakomunikowałam, że mam dla nich pyszny deser. Pokroiłam, podałam i prawie się rozpłakałam widząc minę jedzących. Okazało się, że kupiłam kwaśna śmietanę, która po podgrzaniu stała się słodko-kwaśnym serkiem. Nie było to może najsmaczniejsze, ale po chwilowym załamaniu i tak byłam z siebie dumna.

    Pozdrawiam
    Gosia
    lilaki2000@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  59. Miałam 6 albo 7 lat, kiedy dostałam od mamy Książkę Kucharską Kubusia Puchatka. Przygotowałam dla wujka na urodziny jeżyki z toną margaryny, cukru, kakao i płatków kukurydzianych. Do dziś wspomina te "glejty" z rozrzewnieniem, kiedy przynoszę mu domowe trufle albo inne ciasta.
    Swoją drogą z Patrycją z 10 piętra wypróbowałyśmy chyba wszystkie przepisy z tej książki. Nie chcę pisać jak wyglądały kuchnie po naszych ekscesach. Ważne, że świetnie się bawiłyśmy. Do dziś spotykamy się, by wspólnie nadziać gęś, albo dzwonimy do siebie poopowiadać, co dziś na obiad :)
    Pozdrawiam,
    Mimbla.
    martynatwardy@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  60. Witam
    moja prababcia Stasia nie potrafiła gotować- wychodziły jej 3 rzeczy, którymi karmiła mnie na przemian. Była to zalewajka, frytki i grzybki. Biorąc pod uwagę taki zestaw cały czas zastanawiam się jak mogłam pokochać gotowanie,. Ale właśnie moja przygoda z gotowanie zaczęła się jak miałam 13 lat i po śmierci prababci.Któregoś dnia tak zatęskniłam za jej grzybkami ( placuszki z zsiadłego mleka ), że pomimo prób wypędzenia mnie przez mamę z kuchni spędziłam 8 godzin próbując odtworzyć ten smak. Próbuje do dziś i ciągle to nie to samo,.. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  61. Moje pierwsze dziecięce potrawy przygotowywałam w ogródku rodziców. Były to babki z błota o różnych kształtach :D
    Miałam dużo różnokształtnych foremek na babki i produkowałam ich bardzo dużo, przyozdabiałam fragmentami chwastów, kamyczkami...tylko niestety nikt nie chciał ich jeść ;)

    OdpowiedzUsuń
  62. Moje pierwsze danie to makaron zrobiony z sosem.... a sos byl na bazie mielonki z puszki a do tego dodane swieze pomidory z dzialki, ziola i samodzielnie scierany na tarce zolty ser. Mialam wtedy ok 6 lat i bylam z siebie ogromnie dumna. W koncu pozwolono mi jak doroslej operowac nozykiem i tarka. A i jedzenie bylo calkiem jadalne.....
    zokozlowska@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  63. Miałam wtedy 7, może 8 lat i troje młodszego rodzeństwa. Rodzice, mieszkający wówczas z babcią, oprócz "normalnej" pracy, mieli pasiekę pszczół, liczącą około 40 uli... Dzisiaj nie jestem w stanie ogarnąć rozumem, jak oni godzili te wszystkie obowiązki. Wtedy, mój rozum był za mały, aby się nad tym głębiej zastanowić. Mając pszczoły w takiej liczbie uli, w zależności od tego, co aktualnie nektaruje, wywozi się je w różne okolice. Zimują na ogrodzie, ale z pierwszymi promieniami słońca i pierwszymi kwiatami na łąkach, ule jadą w nowe miejsce. Dzień był jak co dzień, ciepły, ale nie gorący, więc raczej była to wiosna... Tak, wiosna, bo pamiętam ,że któregoś dnia siostra wykąpała się w rzeczce niedaleko tych uli i tata dostał prawie zawału, jak zobaczył ją brodzącą w zimnej wodzie (na szczęście woda sięgała do kostek, ale zimna była niemożebnie :-)). Tego dnia rodzice pojechali z babcią pracować przy pszczołach. Nie było to daleko od domu, może 1-1,5 km polną drogą. Powiedzieli, ze wrócą na obiad, ja mam obrać ziemniaki i utłuc kotlety schabowe... (dzisiaj mam dziecko w wieku 8 lat, które jeszcze nigdy nie tłukło kotletów :-0). To była pestka, przecież już to wcześniej robiłam. Ale tym razem, postanowiłam pójść krok dalej... Stwierdziłam, że skoro już te ziemniaki obiorę, to mogę je ugotować, a kotlety, wystarczy obtoczyć w mące, jajku i bułce, i usmażyć (przecież widziałam, jak mama to robiła wiele razy). Do dzisiaj pamiętam, jak smażyłam schabowe, uważając aby gorący olej mnie nie popryskał. Ziemniaki również ugotowałam, chociaż o soli zapomniałam. Odcedziłam i nawet się nie oparzyłam. Mało tego, zapakowałam wszystko w miski (nie wszystko, bo część zostawiłam dla rodzeństwa), włożyłam w 2 reklamówki, zawiesiłam na rower i pojechałam do rodziców. Do dzisiaj też pamiętam, że przejeżdżając przez lasek, który nie był wielkim i ciemnym lasem, przez cały czas odmawiałam zdrowaśki, bo takiego miałam stracha... Dzisiaj pewnie umierałabym ze strachy, gdyby moje dziecko odważyło się zrobić coś podobnego. Ale 30 lat temu czasy były inne, chyba bezpieczniejsze... Rodzice pękali z dumy, jak mnie zobaczyli, a historia o moim obiedzie jeszcze do tej pory jest opowiadana podczas rodzinnych imprez. A dzisiaj, (może to była jakaś przepowiednia), mój mąż najchętniej jadałby codziennie schabowego z ziemniakami...

    OdpowiedzUsuń
  64. agnieszka.czapska-pruszak@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  65. witam!

    eksperymentować w kuchni lubiłam od zawsze... ja nie pamiętam, ale ze wspomnień moich dziadków- pierwszą ala potrawę przygotowałam w wieku lat 2- to był miks mąk, przeróżnych kasz, wyciągnięty z regału sąsiadów, podczas, gdy mój dziadek załatwiał interesy z sąsiadem i nie miał czasu dla wnuczki... żona sąsiadka była zdumiona moimi poczynaniami...wyglądałam jak duch z młyna.... potem było gotowanie z kamieni, liści, owoców porzeczki, od czasu do czasu pojawiał się makaron z dżdżownic gotowany pod drzewem przy rowie....żeby była woda do zupy...

    Kuchnia interesowałam sie od dawna... zawsze kręciło mnie gotowanie. Jednak najbardziej dumna byłam, gdy udało się zrobić przepyszne soczewiaki , takie kresowe, sejneńskie, z moich stron- były tak dobre, ze moje niejadki co chwila wyciągały ręce po kolejne "pieczone pierożki"- przy okazji zapraszam na mojego bloga, tam znajduje sie słynny ów przepis:

    https://www.facebook.com/pages/KardamonBazylia-culinary-travels/767210246681859?ref=hl

    pozdrawiam serdecznie!

    Ania Marchlewska-nick FC

    aniasejny@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  66. Tak daleko nie sięgam pamięcią.
    Nie wiem, jaka potrawa była tą pierwszą, ale mogę z całą stanowczością powiedzieć, kto mnie nauczył gotowania. Nie Mama, nie ! Moja Mama nie umiała gotować ! Za to mnie i dwie siostry rozwijała intelektualnie (kino, teatr, biblioteka, spotkania literackie...). Osobą, która dzierżyła łyżkę wazową w naszej kuchni była Mama mojej Mamy, czyli babcia Tola. To Ona gotowała z miłością i wyczarowywała gary zup i inne potrawy. Nikt, kto zawitał do naszego domu, nawet przez przypadek, nie wyszedł głodny ! Babcia uczyła nas wszelakiego gotowania. Przed każdymi świętami przygotowywałyśmy pod jej czujnym okiem przysmaki. Kiedy wychodziłam za mąż, zapisywałam jej przepisy w zeszycie, który mam do dziś. Poszłam też na kurs gastronomiczny. Ulubioną potrawą, którą potem przygotowywałam w domu, były pierogi leniwe. Tak, to jest potrawa, którą pamiętam jako pierwszą samodzielną. Na początku małżeństwa jechaliśmy z częścią rodziny pod namiot. I wtedy dałam "popisówkę" ! BIGOS ! Każdy zachwycał się jego smakiem. Przez lata wspominano, jaki był dobry. Nigdy się nie przyznałam, że autorką tegoż dania była...moja młodsza siostra :)

    OdpowiedzUsuń
  67. Nigdy nie lubilam gotować! Zawsze myślałam że to nie dla mnie. W wieku dwudziestu paru lat nie umiałam zrobic nawet jajecznicy, ale pamiętam dobrze że od zawsze lubiłam makarony oczywiście kupne :-) Pierwszy raz zrobilam sama sos bolognese (Ragù) z mięsa mielonego wołowego z dodatkiem czosnku, pomidorów z puszki i bardzo dużej ilości Vegety..... był dla mnie przepyszny.
    Dziś jestem mamą, mam męża włocha i kuchnie bez Vegety. Nauczyłam się gotować zdrowo szybko, smacznie i co najważniejsze - pokochałam to :-) polimi23@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  68. Ciężko powiedzieć co było pierwsze... Ale z dzieciństwa utkwiły mi w pamięci dwie rzeczy, które robiłam dla mojej mamy. Wyszła ze szpitala i niewiele co mogła jeść. Wtedy pierwszy raz w życiu robiłam kluski lane, na rosole. Niby tylko mąka i jajko ale byłam nimi zauroczona. Oczywiście zamiast nitek bardziej wyglądały jak grube kładzione ale kto by wtedy się tym przejmował.... Do tej pory uwielbiam wszystkie kluchy i makarony ;)
    Oprócz klusek były jabłka. Trzeba było odkroić ich górną część górną część, wydrążyć gniazdo nasienne, oprószyć cukrem i włożyć do garnuszka z niewielką ilością wody a potem prużyć pod przykryciem. Po kilku minutach można było się cieszyć delikatnym, ciepłym wnętrzem jabłka. Zrobiłam takie jabłka jeszcze raz czy dwa a potem na długie lata kompletnie o nich zapomniałam. Teraz po prawie dwudziestu latach przypomniałam sobie o nich gdy mnie i męża dopadła grypa żołądkowa i musieliśmy jeść lekkostrawnie- te jabłka były przepysznym urozmaiceniem diety. Czasem najprostsze rzeczy dają najwięcej radości!

    luszynekk@ wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  69. Aniu długo zastanawiałam się nad potrawą, którą przygotowałam samodzielnie. Pierwsze na myśl przyszło ciasto kokosowe, które zawsze sentymentalnie wspominam myśląc o swoich pierwszych wypiekach. Jeszcze w szkole podstawowej piekłam je z koleżanką na wieczorek klasowy. Tak je piekłyśmy, że po godzinie oczekiwania na pachnące kokosem wypieki zorientowałyśmy się, że nie włączyłyśmy piekarnika :D
    Przy okazji Twojego konkursu przypomniałam siebie coś znacznie ważniejszego. Kiedy miałam dokładnie 12 lat, mój brat 10, a siostra 5 moja mama trafiła do szpitala (będąc w ciąży z moim drugim braciszkiem). Jej pobyt znacznie się przedłużał, a zbliżały się święta wielkanocne. Na święta mama miała wyjść na przepustkę. Wszyscy staraliśmy się przygotować dom na jej wyjście. Nie mieliśmy żadnej pomocy. Posprzątaliśmy, a tato starał się przygotować dania na wielkanocne śniadanie. Pamiętam, że ja przygotowałam sałatkę jarzynową. Prostą, tradycyjną, niczym się nie wyróżniającą. Jednak nie to się wtedy dla nas liczyło najbardziej. Chcieliśmy zobaczyć mamę i naszego małego braciszka. Tak na marginesie ważył wtedy ledwo 1,5 kg :)
    Nie wiem czy wygram książkę, choć bardzo bym chciała. Mimo wszystko warto było wrócić do tych wspomnień. :) Pozdrawiam ciepło, wiosennie!

    OdpowiedzUsuń
  70. Pamiętam to dokładnie, ponieważ było to w przeddzień Dnia Mamy. :) Miałam wtedy niespełna 8 lat i choć przygotowałam już dla niej 'aurkę' to chciałam jej podarować też coś wyjątkowego od serca. Zawsze lubiłam patrzeć jak przygotowała pyszne ciacha i lubiłam jej pomagać, więc przekonana byłam, że sama również dam sobie radę. Wobec tego jakiś czas wcześniej w pełnej 'konspiracji' z Babcią pożyczyłam od Niej kajecik z ręcznie wypisanymi sprawdzonymi przepisami. Kiedy przyszło wybrać przepis to zrobił się pewnien problem, bo ciężko mi było oszacować własne możliwości. Największą moją uwagę zwróciło "Kubeczkowe ciasto jogurtowe" opatrzone adnotacją - 'bardzo proste'. Przepis wydawał mi się też ciężki do zepucia poprzez samo odmierzanie składników, gdzie jedyną miarą jest opakowanie po jogurcie. Wobec tego gdy Mama wyszła do pracy ja postanowiłam upiec swoje pierwsze ciacho. Przygotowałam wszystkie potrzebne składniki, dodatkowo z ogródka przyniosłam śliwki, za którymi przepadała. Zmiksowałam wszystko wedle babcinych zaleceń i przelałam ciasto do formy, aby inni domownicy nie dowiedzieli się o moim podstępie zamnęłam się z blachą i mikserem w spiżarni i tam w ukryciu dokańczałam wypiek. Wierzch posypałam śliwkami i wstawiłam do piekarnika ustawiając czas pieczenia, aby nic nie przegapić. Oczywiście okienko piekarnika pozasłaniałam ściereczkami, aby nikt się o nim nie dowiedział. Po jakichś dziesięciu minutach wróciła jednak z pracy Mama, która jak się okazało skończyła szybciej. Gdy usłyszałam ją w drzwiach od razu wyjęłam gorące i nieupieczone ciasto z piekarnika i wsadziłam do spiżarni... Odwróciłam uwagę Mamy od kuchni i gdy poszła do ogródka, po około godzinie, jak gdyby nigdy nic z powrotem włożyłam moje ciasto do piekarnika. Domyślasz się pewnie, co stało się wtedy z ciastem. :D Ale ja niczego się nie domyślałam, widziałam tylko z wierzchu przyrumienione ciasto i byłam z siebie bardzo dumna. Następnego dnia przyszło nam spróbować tego ciasta.. oczywiście gdy mój sekret wyszedł na jaw Mama śmiała się, bo oczywiście od początku wiedziała co się święci. Po rozkrojeniu ciasto miało dosyć osobliwą konsystencję, niczym napoleonka, gdyć przypieczony spód i wierzch łączyła duża warstwa kremowej (półsurowej!) masy. To trzeba mieć talent! :) Gdy skosztowała pierwszy kawałek stwierdziła, że bardzo Jej smakowało i, że ma taki krem budyniowy. :). Czasem nawet w surowym cieście można znaleść plusy, jak się kogoś mocno kocha. Była po prostu wzruszona. Z resztą rodzinka też zjadła ze smakiem nawet młodszy brat niejadek nie kręcił nosem.
    Teraz kiedy mieszkamy już w innych miastach z sentymentem wracam do rodzinnego domu i wspominamy tamte 'pierwsze kroki', razem pieczemy jej popisowe ciasto drożdżowe i dużo rozmawiamy o tym co przyniósł nam tydzień. Mama często prosi mnie, abym coś upiekła dla Niej na ważną okazję lub święta. To dla mnie duże wyróżnienie, wiem, że teraz już można mi zaufać w kwestii ciast. :)

    Pozdrawiam,
    Martha
    marth.ostrowska@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  71. Nie potrafię sobie przypomnieć pierwszej, samodzielnie przygotowanej potrawy. Jestem pewna, że coś tam pichciłam w dzieciństwie, ale z jakiś powodów moja pamięć nie przechowuje tych wspomnień. Tym co traktuję jako swój debiut kulinarny jest bułka drożdżowa. Doskonale pamiętam, jak będąc już na studiach wróciłam przed Wielkanocą do domu. Wieczorem siedząc w kuchni zaczęłam przeglądać leżącą na stole książkę kucharską. Taką, która dawniej była w każdym domu. Ta, którą trzymałam była już mocno zniszczona, z wypadającymi, pożółkłymi kartkami. Za to z jednym, bezcennym elementem. Własnoręcznymi dopiskami babci. Zamarzyłam wtedy właśnie o bułce drożdżowej, choć wiedziałam, że jej przygotowanie to nie będzie dla mnie, bułka z masłem. Nie miałam zupełnie żadnego doświadczenia. Postanowiłam jednak spróbować. Dla zapachu, jaki unosi się podczas pieczenia. Dla możliwości odrywania jeszcze ciepłych kawałków i rozsmarowywania momentalnie topiącego się masła. Dla przywołania, choć na chwilę, czasów dzieciństwa. Miała być moja. Od początku do samego końca. Bez niczyjej pomocy. I powstała. Nie była idealna. Nie wyrosła tak, jak to sobie wyobrażałam. Ale zapoczątkowała moją miłość do ciasta drożdżowego. Do dzisiaj, cały czas przygotowywanego z tego samego przepisu, co wtedy. Za każdym razem jednak z coraz większą wprawą. Od tego czasu bowiem, każdy powrót do domu ma dla mnie zapach i smak bułki drożdżowej.
    Pozdrawiam serdecznie!

    okijoanna@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  72. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie mojego kuchennego debiutu. Chyba była to zupa jarzynowa. Ale cóż o tej zupie powiedzieć mogę - był to w zasadzie bulion warzywny i jakoś specjalnie nie podbił wówczas mojego serca. W głowie natomiast utkwiła i historia związana z moim nieco późniejszym kuchennym eksperymentem.

    Moim pierwszym wypiekiem w czasach kiedy byłam jeszcze dzieckiem była... napoleonka. Bardzo lubiłam kuchenne eksperymenty i po kilku wcześniejszych dokonaniach kulinarnych przyszedł czas na coś bardzo skomplikowanego. Zdobyłam upragniony przepis, jako pomocnicę zaangażowałam młodszą siostrę i przystąpiłyśmy do pracy. Składanie, wałkowanie, mrożenie - próbowałam trzymać się przepisu, postępując dokładnie wedle jego wskazówek. W końcu nadszedł długo oczekiwany moment.

    Ciasto zostało rozłożone na blasze zawędrowało do piekarnika, a my z wielkim apetytem przebierałyśmy nogami. Jakież było nasze zdziwienie kiedy po upłynięciu wyznaczonego czasu z dużego płata został jakiś mini kawałek. Nie mam pojęcia co zrobiłyśmy źle ale ciasto skurczyło się do tego stopnia, że po przełożeniu masą otrzymałyśmy zaledwie jedną porcję ;)

    Cóż było robić - przełożyłyśmy go masą i podzieliłyśmy na pół. Powiem szczerze, że od tej pory ten horror mnie prześladuje i nigdy potem nie powtórzyłam próby upieczenia napoleonki ;)

    Pozdrawiam,
    Anka
    annanowara@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  73. Pierwsze moje poważne danie to były piersi kurczaka, które nie wyszły przepisowo... krótko pisząc...podeszwy.Jednak domownicy byli tak głodni,że zjedli je, może nie ze smakiem ale jakoś strasznie też nie narzekali. Dobrze,że nie widzieli jak jedną skrobałam nad zlewem - tak mi się przypaliła :) W pamięci mam również mój pierwszy wypiek. Była nią babka kawowa. Bardzo smaczna i tym razem wyszła idealnie. Mimo, że piekłam ją jeszcze wielorkotnie, wizualnie nigdy nie wyszła jak ta pierwsza. Po przekrojeniu miał piękny pasiasty wzorek, który robiło się widelcem :) Wszyscy byli zaskoczeni, ze sama ją upiekłam a wcinali do ostatniego okruszka...:)

    Pozdrawiam serdecznie
    Justyna
    kuchennefascynacje@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  74. Oj, jak ja to sobie przypomnę...

    Byłam chyba w trzeciej klasie podstawówki. Obraziłam się śmiertelnie na mamę. Bóg jeden wie dlaczego. I taka obrażona na śmierć i życie postanowiłam, że będę gotować sobie obiady sama. Pomyślałam, że zacznę od ziemniaków. Bo cóż to takiego wielkiego ugotować ziemniaki.
    Prościzna.
    Wiadomo.

    No i zaczęły się schody. Obieranie ziemniaków wcale nie było łatwe. Ale najtrudniejsze było jeszcze przede mną.

    Ziemniaki obrałam. Ale co dalej? Nie miałam bladego pojęcia. Poszłam do mamy i udając, że obrażona nie jestem, zapytałam: "Mamo, do ziemniaków, gdy się je chce ugotować dodaje się wody?" Mama zrobiła wielkie oczy i powiedziała: "No przecież wiadomo, że tak!".

    Ziemniaki ugotowałam. Zgodnie z sugestią mamy. W wodzie. Zapomniałam tylko zapytać czy trzeba je posolić.

    Ale co tam, dało się zjeść...

    P.S. Z własnych obiadów zrezygnowałam jednak dosyć szybko :-)

    Dorota
    dorotagaleria@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  75. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  76. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję bardzo za wizytę na moim blogu :)