Strony

niedziela, 10 lipca 2011

Podróż ze słów. Morele i lawendowa panna.




Pada deszcz.
Robię porządki. 
Wyciągam pudło. 
Znajduję zeszyt. 
Odkładam go na bok, ale nie daje mi spokoju.
Otwieram. 
Wzrok powoli rozpoznaje słowa i moje pismo, bardziej staranne niż teraz. 


Zaczynam czytać.
Najpierw pobieżnie, po chwili coraz uważniej, łapczywie.
Słowa zmieniają się w obrazy, otulają, unoszą i porywają w podróż, niczym latający dywan.
Odrywam się i znikam.
Jestem tam, gdzie mnie nie ma.
Jestem tam, gdzie znów chcę być. 


Rozległa łąka na skraju pola lawendy. Wielkiego i bujnego jak najdroższy kobierzec. Wydaje się, że nie ma końca. W tle stare mury kamiennego kościoła. W uszach nieustanne bzykanie pszczół, skwar i niezwykły spokój. Lekki wiatr próbuje rozwiać zastygłe gorące powietrze. To on przynosi zapach lawendy. Wprost do nas. 


Siedzimy na kolorowym kocu. Pęczniejące od szczęścia milczenie w podmuchach wiatru i szumu lawendowego pola mogłoby trwać w nieskończoność. Podobnie jak nasza uczta. Rwane łapczywie, jeszcze ciepłe, chrupiące fougasse i chevre w popiele kupiony przed kwadransem od uroczej Charlotte w lokalnej fromagerie.  I czerwone wino, popijane wprost z butelki. W takich chwilach kieliszki i sztućce to zbytek, nadmiar, który odebrałby naszej uczcie prawdziwe piękno. 


Z lawendowego pola do zameczku Aurelii i Eryka prowadzi kręta wstążka polnej drogi. Pod koniec delikatnie pnie się w górę i za ostatnim zakrętem, trochę niespodziewanie, wpada wprost na malutki ryneczek. Otoczony urokliwymi kamieniczkami i spowity zapachami z usytuowanych na parterze boulangerie, charcuterie i fromagerie jest sercem miasteczka.


Jego bicie odmierzają uderzenia srebrnych kul boule.  I tak jak dobre wino, najlepsi gracze mają wiekową metrykę. Prym wiedzie dziarski staruszek. Zawsze w eleganckim ubraniu i kaszkiecie. Ma prawie 90 lat, porusza się wolno, dostojnie i gra bezbłędnie. Wzbudza szacunek i uznanie. 


W miejscu, gdzie droga się rozwidla i prowadzi dalej w górę, rośnie rozłożysty dąb. W jego cieniu od lat stoi ławeczka. Jeśli to wczesne popołudnie, spotkacie na niej trzy wiekowe mesdames, jak zawsze pochłonięte milczącą obserwacją, której nie jest w stanie nic zakłócić, nawet para młodych ludzi krążących przez dobry kwadrans wokół dębu samochodem z paryską rejestracją. Bo musicie wiedzieć, że mieszkańcy stolicy nie są tu mile widziani.

Tak, moja mapka skończyła się na drodze przed dębem. W. zmęczony jazdą woli krążyć wokół dębu niż zapuszczać się dalej w wąskie uliczki, które nie wiadomo gdzie prowadzą. Moglibyśmy tak krążyć do wieczora,  a staruszki nadal siedziałyby w bezruchu patrząc ślepo przed siebie, jakby nasz samochód był co najwyżej jedną z sennie przelatujących pszczół szukających kolejnego kwiatka. 


A nasz kwiat był tuż obok. Jak mogliśmy go od razu nie zauważyć? Może to wina ogromnych krzewów hortensji, które skrywały przejście na dziedziniec, a może bujnych winorośli, które tuliły się do XIV-wiecznych murów... Dwa uderzenia kołatką i skrzypiące ciężkie drzwi powoli się rozchylają. Wita nas Aurelia - piękna, serdeczna, uśmiechnięta. Czuję, że znam ją od lat, a przecież widzę po raz pierwszy w życiu. 


Prowadzi nas bocznym wejściem przez ukrytą w jednej z wieżyczek bibliotekę. Sięgające wysoko pod sufit półki uginają się od starych książek. Chcę je dotknąć, otworzyć, ale już otwierają się kolejne drzwi i wchodzimy do ogromnej sali kominkowej. Tu Eric wieczorami gra na fortepianie. Zimna marmurowa podłoga niesie chłód i odbija echem stukot naszych walizek. Wnosimy je po spiralnych kamiennych schodach. Są wąskie i strome. Panuje półmrok i kojący chłód. Zbudzona naszymi krokami Minouche miałczy tak, że przez chwilę myślę, iż w zamku straszy.


Zatrzymujemy się przed ciężkimi drewnianymi drzwiami do naszego pokoju. Za tymi drzwiami czekają na spełnienie nasze kolejne marzenia. Wybrałam Pokój morelowy, z miłości do tych owoców. Morelowe odcienie ścian subtelnie odbijają światło ukryte za zamkniętymi okiennicami. Zostajemy sami, kładziemy walizki i mimo ciszy, jaka nastaje, słyszę jak w każdym z nas rozbrzmiewają słowa zachwytu i szczęścia "Jest pięknie. Tak jak w naszych marzeniach. "


Podchodzę do okna, by spełnić kolejne - zawsze o tym marzyłam. Rozsuwam zawiasy i otwieram na oścież szerokie turkusowe okiennice. Wstrzymuję oddech.  Zalewa mnie fala słonecznego ciepła pachnącego słodyczą dojrzewających na parapecie melonów i moreli.   Ten moment olśniewa i zachwyca, już na zawsze będzie spełnieniem. 


Morelowy pokój kryje wiele tajemnic. Jedną z nich jest przejście do łazienki, które trzeba odkryć otwierając jedne z wielu drzwi ogromnej szafy.  Nigdy nie odkrytą do końca tajemnicą pozostaje Eric, pisarz i pasjonat gotowania, który w ciągu dnia kryje się w zakamarkach zamku zapisując kolejne strony swoich książek, a wieczorem gotuje wspaniałe i wystawne kolacje dla gości. Ale nigdy nie zasiada do stołu. Tylko raz udaje mi się dojrzeć jego postać znikającą w bibliotece. Rolę gospodyni i cudownej towarzyszki kolacji pełni Aurelia. To od niej dostaję kilka strzeżonych przez Erica receptur...


Zapisuję je w zeszycie. Tym samym, który właśnie odnalazłam. Z każdej podróży wracam z zeszytem, w którym spisuję dzień po dniu. Chowam je później w różne miejsca i celowo o nich zapominam. Właśnie po to, by znaleźć je w deszczowy dzień i przenieść się w czasie. 


Przygotowuję deser, którego smak, podobnie jak słowa z zeszytu, przenosi mnie na rozgrzaną prowansalską łąkę, pole lawendy i kolorowy koc. Łyżka za łyżką, słowo za słowem i już tam jestem. A Wy? Wybierzecie się ze mną? Możemy wyruszyć już teraz.   Lawendowa panna cotta ma subtelny, delikatny aromat, tak jak zapach lawendy niesiony wiatrem w skwarne popołudnie. Do tego słodycz  moreli pieczonych z lawendowym miodem i tymiankiem.  Tak smakuje moja Prowansja... A jak brzmi? Posłuchajcie ...


Ma jeszcze wiele innych smaków, podobnie jak ja wspomnień, którymi chciałabym się z Wami podzielić, ale o spadających wprost na talerze słodkich figach, alarmie bombowym i najlepszym tabbouleh opowiem Wam innym razem.


LAWENDOWA PANNA COTTA

2,5 łyżeczki żelatyny  w proszku
250ml śmietany kremówki 
250 ml mleka 
1/2 filiżanki cukru (dałam mniej)
2 płaskie łyżki suszonych kwiatów lawendy
1/2 laski wanilii


W miseczce zalać żelatynę 2 łyżkami zimnej wody i odstawić na kilka minut, by napęczniała. W tym czasie do niewielkiego rondelka z grubym dnem wlać śmietanę, mleko i wsypać cukier oraz lawendę. Wstawić na średni ogień. Laskę wanilii przeciąć wzdłuż na pół, końcówką ostrego noża zeskrobać z jednej połówki ziarenka wanilii i wraz z połową laski włożyć do rondelka. Gdy całość się zagotuje zdjąć z ognia i dodać namoczoną żelatynę, mieszać aż się całkowicie rozpuści. Wyjąć laskę wanilii i przecedzić przez sito, by usunąć lawendę. Masę wlać do przygotowanych naczynek i wstawić do lodówki, by zastygła - ok. 3 h (u mnie trwało to 1,5 h). 

PIECZONE MORELE
/ilość wg uznania/

dojrzałe morele
brązowy cukier
miód lawendowy (można zastąpić innym)
świeży tymianek

Morele przekroić na pół, usunąć pestki i ułożyć nacięciem do góry w naczyniu do zapiekania. W zagłębienia po pestkach wsypać odrobinę cukru. Dodać miód i posypać świeżymi listkami tymianku. Włożyć do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni i podpiekać przez ok. 20-25 minut, aż puszczą sok i delikatnie się przyrumienią. 

67 komentarzy :

  1. Te Twoje wspomnienia sprawiają, że aż u mnie zapachniało lawendą i morelami :) Pysznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu chętnie zabiorę się w podróż do lawendowych pól i morelowego pokoju :)Deser świetny !

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ładne zdjęcia! Śliczne :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lawendowy miód zepsuł mi kiedyś makowiec, ale do moreli na pewno pasuje ;) A ... lawendowe opowieści na pochmurną niedzielę? - czemu nie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kasiu! Cieszę się, że słowa zadziałały:) Pozdrawiam!

    Ewo! Wspaniale - ruszamy!!!

    Fuchsia! Dziękuję bardzo. Serdecznie Cię pozdrawiam!

    An-no! Daj mu drugą szansę - w połączeniu z morelami odda to co najlepsze! Pozdrawiam Cię:)

    OdpowiedzUsuń
  6. morele ,lawenda ,Aniu , ja u ciebie byłabym jak w raju :)))
    p.s ach jakie te zdjęcia cudne

    OdpowiedzUsuń
  7. Co za zapach słów!!! Moje włosy pachną od teraz lawendą...desery kobniecznie do wypróbowania..

    OdpowiedzUsuń
  8. Zakochałam się w tym poście!I w zdjęciach! I w tych pysznościach, zapachach, kolorach...zostanę tu dłużej i będę tak przewijać scrollem aż mi się znudzi (to może potrwać;)))

    OdpowiedzUsuń
  9. margot! To ja jestem w raju czytając takie słowa! Całusy;*

    Trzcinowisko! To pięknie! Pozdrawiam:)

    Mar! Bardzo się cieszę - zostań! Ja Prowansją i wspomnieniami z niej mogę rozkoszować się bez końca:) Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  10. masz zdolność przenoszenia w czasie i przestrzeni nie tylko siebie, ale także swoich czytelników Aniu!:))) Ta opowieść była tak czarująca, pachnąca i kolorowa, że wcale się nie zdziwię gdy zacznę opowiadać ją jako własne doświadczenia - tak sugestywny był to obraz:))) czuję się jakbym tam była!)

    mam suszoną lawendę i tak właśnie nie bardzo wiem, do czego ją wykorzystać, ale taka panna cotta - to naprawdę genialny pomysł!:)

    OdpowiedzUsuń
  11. goh.! Jeśli tak czujesz, to ogromnie się cieszę! Namawiam Cię do spróbowania lawendowej panna cotty - smak jest cudowny - dla mnie to najlepsza wersja smakowa ze wszystkich, jakie próbowałam. Kolejna partia lawendy suszy się na tarasie i pewnie trafi do panny;) Pozdrawiam Cię:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Morele są takie pyszne, lawenda tak cudownie pachnie, a Twoja opowieść pełna tajemnic. Zachwycam się Twoją panna cottą, siedząc w moim morelowym pokoju. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzięki, że mnie zabrałaś do tej lawendowej magicznej krainy :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Aniu, czarujące wspomnienia, obrazy i smaki... Z radością przeniosłabym się w Twój zeszyt, aby posmakować Erikowych potraw i otworzyć TE okiennice...

    OdpowiedzUsuń
  15. Alcia użyła dobrego słowa: RAJ :) Twoje wspomnienia są jak z raju! I nie powinnam już nic więcej pisać.. tylko powiem, że od dłuższego czasu mam ochotę spróbować tego połączenia: morela - lawenda - miód. Cudnie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Aniu,moje wspomnienia z Prowansji pełne są widoków lawendy i targów warzywno-owocowych.Nawet dzisiaj myślałam o ponownej tam podróży.
    A morele...Chyba czytasz w moich myślach?
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  17. cudne fotki,fajne wspomnienia....zauroczyly mnie te pieczone morele...
    POzdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Kamila! Dziękuję - z chęcią przenoszę się do morelowego pokoju;)

    Aurora! Cudnie się z Tobą podróżuje! Uściski i do następnej wyprawy!

    Ewelajno! No to już, zamknij oczy, włącz dźwięki Prowansji i ruszamy:) Podzielę się z Tobą okiennicami!

    Viri! To zamień tą ochotę w coś cudnego-Twojego! Te smaki są dla siebie stworzone! Poczujesz RAJ!

    Amber! Och, targi - to temat rzeka... A może wybierzemy się razem w tą podróż, może z biurem podróży TU I TAM... Całusy Aniu!

    Gosiu! Bardzo Ci dziękuję. Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
  19. Wszystko to wygląda niesamowicie. Pyszności :D

    OdpowiedzUsuń
  20. pieknie u Ciebie. Nic dodać, nic ująć. Niesamowita opowieść i cudowny deser.

    OdpowiedzUsuń
  21. Jak zawsze pyszne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  22. cudownie do Ciebie zajrzeć :) piękne zdjęcia, słowa zachwycająco ułożone-magia :) pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  23. asix! To nie u mnie, to w Prowansji jest pięknie, ja tylko o tym opowiadam:)

    Gosiu! Dziękuję! Pozdrowienia:)

    Piegusku! A ja pytam jak Twoja podróż w moje strony;D Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  24. slyvvia! Bardzo się cieszę, że deser przypadł Ci do gustu! Miłego wieczoru:)

    OdpowiedzUsuń
  25. Bardzo piękne opowiadanie i w ogóle notka cudna. Kocham Twoje wpisy. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Ty czarownico słowa i smaku
    buziole

    OdpowiedzUsuń
  27. te morele są jak złociste kulki miodu! piękne, a panna cota taka biała!
    świetny pomysł, zapisywać wspomnienia i zostawiać je gdzie popadnie!

    Pozdrawiam
    Monika

    OdpowiedzUsuń
  28. Zakochalam sie w Toich morelach :)

    OdpowiedzUsuń
  29. maniu! Dziękuję, miło mi niezmiernie, naprawdę! Uściski:)

    HANNAH! T co, wsiadasz na miotłę i lecimy razem;P?

    mnemonique! Masz rację, takie morele smakują miodowo! Pozdrowienia:)

    Mysiu! Tak sobie myślę, że morele w ogóle do zakochania są stworzone;)

    OdpowiedzUsuń
  30. Cudowne zdjęcia i fantastyczna notka. Podróże bez wychodzenia z domu...takie rzeczy tylko u Ciebie ;-)

    A do tego - pyszne jedzenie i obłędne desery...

    OdpowiedzUsuń
  31. Aniu, to pierwsze zdjęcie jak poezja (reszta też cudna, jak zawsze).
    Bardzo lubię Cię czytać! Baaardzo!
    Piękna opowieść. Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  32. Piekne słowa ,które pachną.
    Wspomnienia, emocje, smaki i zapachy.

    Podoba mi się wszystko:)

    OdpowiedzUsuń
  33. piękne wspomnienia,
    mogłabym tam pojechać już jutro, co tam jutro, za chwilę!

    OdpowiedzUsuń
  34. Arven! Cieszę się bardzo, że jesteś zadowolona z podróży;) Wrócimy tam jeszcze?:)

    Agnieszko! Bardzo Ci dziękuję - wspaniale rozpoczynać tydzień takimi miłymi słowami! Ciepło Cię pozdrawiam:)

    Majano! Wspaniale, bardzo się cieszę. Wspomnienia o takich pięknych miejscach jak Prowansja zawsze niosą ze sobą zapachy i smaki, którym nie sposób się oprzeć:) Dobrego tygodnia!

    Jswm! No to już, ruszamy!

    OdpowiedzUsuń
  35. Pięknie piszesz, moje bujna wyobraźnia od razu przeniosła mnie na te pola, do Pokoju morelowego i tak, zapach melonów, moreli i lawendy... a pieczone w lawendowym miodzie morele w towarzystwie kremowej panna coty.. tak, to musi być pyszne. ;)

    OdpowiedzUsuń
  36. słodkosłona! Masz rację, muszę przyznać, że to jeden z lepszych deserów jakie jadłam. Cieszę się, że odwiedziłaś Pokój morelowy;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  37. kiedy tak czyta się Twoje słowa, człowiekowi wydaje się, że chociaż przez chwilkę też tam jest ;) a deser wygląda bajkowo...

    OdpowiedzUsuń
  38. Kasiu! Miło mi to czytać, bo właśnie bardzo chciałam Was tam zabrać! Pozdrawiam Cię:)

    OdpowiedzUsuń
  39. U mnie pachnie lawendą i tymiankiem - mmmmmmmmmm :)

    OdpowiedzUsuń
  40. ka.wo! A wiesz, że u mnie teraz też - właśnie piekę morelowe galette tymiankiem;P Uściski1

    OdpowiedzUsuń
  41. Czytam jak zawsze - od deski do deski, chlonąc TEN nastrój. Aniu a nigdy nie myslałas o pisaniu n a _ p r a w d e?

    OdpowiedzUsuń
  42. przpiękne i ekstatyczne wspomnienia :) odurzyłaś mnie, Aniu, swoją lawendą i... proszę pomyśleć o książce: niech się upiecze jakaś powieść :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  43. Patko! Cudnie mieć w Tobie takiego wiernego Czytelnika:) A jeśli chodzi o pisanie naprawdę, to przecież ja piszę - naprawdę samą prawdę na blogu;DDD Oj, nie wiem.... Uściski!

    Magdo! Pomyślę;) Choć chwilowo muszę pilnować morelowego galette, które się kończy piec i morelowych konfitur, także z lawendą. Pozdrowienia:)

    OdpowiedzUsuń
  44. zestaw kolorów w Twoich wspomnieniach jest cudowny, cudownie móc je zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
  45. magda! Dziękuję za wizytę i takie miłe słowa! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  46. Cudowne smaki lata..pieczone morele z miodem i tymiankiem i ta lawenda! Zachwycam się zdjęciami :)

    OdpowiedzUsuń
  47. Kini! Dla mnie obłędne jest to co na zdjęciach;P

    burczymiwbrzuchu! Dziś robiłam konfiturę morelowo-lawendowa i morelowo-tymiankową, to dopiero cudowne smaki! Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  48. Tak sobie czytam i czytam i wiem, że słowa mają moc. To potęga, która odpowiednio zlepiona, wzbogacona doświadczeniami i wyobraźnią czytelnika potrafi nas przenieść w miejsca niezwykłe. Co ciekawe, każdy, kto czyta te słowa jest w tym samym i nie tym samym miejscu. Słowa, dla wszystkich takie same, są rusztowaniem dla wyobraźni, która każdemu podpowiada coś innego. Ech rozmarzyłam się przez Ciebie. A na deser chętnie "pannę cottę" :-D

    OdpowiedzUsuń
  49. Joanno! Pięknie napisałaś! Ja pisząc myślałam właśnie o tym, że każdy z czytających wybierze się w wyobraźni w tą podróż i będą w tym samym, a jednak nie tym samym miejscu. Ciekawi mnie ogromnie, jak to miejsce wygląda w Waszej wyobraźni... Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  50. Uwierz mi, moja wyobraźnia dzięki Twojemu rusztowaniu stworzyła piękne miejsce :-)

    OdpowiedzUsuń
  51. Joanno! Uśmiecham się szeroko - dziękuję;)

    OdpowiedzUsuń
  52. Aniu jak czyta twoje wspomnienia to się buzia śmieje ....a jak widzę te pieczone morele to mi ślinianki mocniej pracują ....zwłaszcza, ze mnie morele zobowiązują ...bo całę zycie na mnie morelka mówią:) ...a z żelatyną to sie chyba p[rzeproszę, bo przez Ciebie mam coraz wiekszą ochotę na panna cottę:)pozdrawiam Cie Kochana:)

    OdpowiedzUsuń
  53. Jolu! Zachwyciłaś mnie tą "morelką" - ogromnie mi się podoba! Czemu na mnie nikt tak nie mówi?! A z żelatyną się przeproś - ja też kiedyś nie byłam z nią w zgodzie, a teraz całkiem nam dobrze razem:) Pozdrawiam Cię!

    OdpowiedzUsuń
  54. kabamaigo! Dziękuję i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  55. Właśnie dlatego tak lubię deszczowe dni. Jest czas na wspomnienie, pyszne desery i zabawy z dziećmi :)) Szkoda, że ja nie mam takich zeszytów. Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  56. Kasiu! Wszystko przed Tobą:) Zacznij od kupna zeszytu...To wciąga, zobaczysz! Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  57. Pięknie tu u Ciebie i jak kolorowo!
    nie wiem na co zdecydowałabym się najpierw, na panna cottę czy zapiekane morele, obydwa desery to pyszne letnie smaki:)

    uściski!

    OdpowiedzUsuń
  58. Korniku! Dobrze Ci radzę zdecyduj się na obydwa - razem cudownie się uzupełniają! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  59. świetna, świetna opowieść! zaczytałam się :-)

    OdpowiedzUsuń
  60. Agnieszko! Bardzo, bardzo się cieszę i dziękuję! Pozdrawiam Cię:)

    OdpowiedzUsuń
  61. Piękne fotki i panna jak najbardziej do wzięcia :)

    OdpowiedzUsuń
  62. Zdjęcia fenomenalne, pełne życia i smaku. Twoja opowieść sprawiła, że nie siedzę w zimnej smutnej Warszawie, tylko właśnie tam, pod drzewem, delektuję się smakiem soczystych moreli i słucham cykad.
    Dziękuję Ci bardzo za tą poróż! :)

    OdpowiedzUsuń
  63. Coś cudownego - ten blog poezja -prozą, zapraszam w wolnej chwili do mnie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  64. Na ile porcji jest przepis?

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję bardzo za wizytę na moim blogu :)