Strony

poniedziałek, 29 lipca 2013

Szwecja, moja nowa miłość, część I



Nie sądziłam, że mnie to spotka.
Jeszcze kilkanaście dni temu nie sądziłam, że się zakocham. 
A jednak! 
Pokochałam Szwecję i to nie od pierwszego spojrzenia, a znacznie wcześniej, bo od pierwszego kroku postawionego na pokładzie promu Unity Line, która zaprosiła mnie wraz z trzema innymi blogerkami ( Agatą, Jagodą i Michaliną) na weekend w Skanii. 
To było zaproszenie nie do odrzucenia - możliwość poznania południowej Szwecji, czyli Skanii, smakowania szwedzkich specjałów, zgłębienia tajników wyśmienitych restauracji na obu promach i wielce obiecująca prognoza pogody - bezchmurne niebo, skandynawski nadmorski wiatr i cudownie energetyzujące słońce. Kto by odmówił?


Jeśli do tego dodam fantastyczną opiekę ze strony Unity Line oraz ogromną wiedzą, urok i profesjonalizm Hani, naszej przewodniczki, nie pozostaje nic innego, jak napisać, że był to jeden z najwspanialszych weekendów, jakie ostatnio przeżyłam. 
Warto było spędzić wiele godzin w pociągu, by dotrzeć do Szczecina, który odwiedziłam po raz pierwszy (i na pewno nie ostatni) - dziękuję Jagodzie i jej mężowi za czas i chęć pokazania mi tego, co w Szczecinie najpiękniejsze. 


Wyprawę do Szwecji rozpoczęłyśmy na pokładzie promu Skania, gdzie w stylowo urządzonej restauracji czekał na nas specjalnie zarezerwowany stół. Ilość, jakość i sposób podania jedzenia były na najwyższym poziomie - fantastyczne przystawki zapowiadające szwedzkie smaki, idealnie wysmażone steki, świetnie dobrane wino i niebiańskie desery doprawdy przeszły moje oczekiwania  - a są naprawdę wysokie! Dużym atutem na obu promach była doskonała (i jakże przystojna;) obsługa kelnerska, na co zawsze zwracam uwagę. Uwielbiam to uczucie, gdy wiem, że łączy mnie z kelnerem niewidzialna nić porozumienia. 


Niezwykle miłym przerywnikiem trwającej kilka godzin uczty było zaproszenie kapitana promu na mostek kapitański i możliwość obserwowania momentu, w którym Skania odbijała od brzegu. Urzekło mnie to, że kapitan okazał się miłośnikiem kuchni i ze swadą opowiadał o swoich kulinarnych doświadczeniach. Gdyby nie perspektywa próbowania jabłkowego mojito (boskie!), skomponowanego specjalnie przez barmana Skanii, nie opuściłybyśmy pewnie kapitana - wiadomo, za mundurem panny ....


Po nocy spędzonej na promie obudziło nas słońce i błękitne niebo nad Ystad, od którego po pysznym śniadaniu, rozpoczęłyśmy zwiedzanie Skanii. To zdecydowanie miasteczko w moim stylu. Z charakterystycznymi dla Szwecji niskimi domkami, zadbanymi ogródkami, krzakami pięknie pachnących róż i sięgającymi niemal po same dachy malwami. Już od pierwszych kroków stawianych po brukowanych uliczkach czuć tu charakterystyczne dla Szwecji wyciszenie, spokój, po prostu slow life. 
Rynek Ystad pełen był stoisk z pięknymi kwiatami, świeżymi rybami, niezwykle dorodnym czosnkiem i najpiękniej na świecie pachnącymi truskawkami - wyobraźcie sobie powietrze o zapachu słodkich truskawek....


W Ystad miałyśmy okazję zobaczyć teatr, kościół św. Marii z XIII wieku, klasztor franciszkański z pięknym różanym ogrodem i pachnącym lawendą ogródkiem ziołowym.
Urzekły mnie charakterystyczne dla Szwecji okna bez firan z ustawionymi na parapetach lampkami, które zapalane są zawsze o zmroku - to zwyczaj z czasów, gdy rybacy  wypływali w morze i żony zapalały dla nich w oknach te "latarenki", by zawsze bezpiecznie powracali z rejsu. 


Oddanym specjalnie do naszej dyspozycji busem wyjechałyśmy z Ystad do malutkiej rybackiej wioski Kaseberga. Uroczym spacerem w otoczeniu pięknie kwitnących maków weszłyśmy na wzgórze Ales Staner, słynące z 59 głazów z przełomu VI-VII wieku ułożonych przez Wikingów na kształt przypominający statek. Z lotu ptaka układ kamieni przypomina kształtem łódź, jednak nie wiadomo, kto i w jakim celu go zbudował. 


Nad naszymi głowami, niczym kolorowe ptaki, unosiły się dziesiątki paralotni. Siedząc na klifie wpatrywałyśmy się w morze i każda z nas powtarzała (nie tylko w myślach) - chwilo trwaj! W drodze powrotnej zeszłyśmy do wioski, która wygląda dokładnie tak, jak wyobrażałam sobie małe skandynawskie miejscowości - filigranowe, kolorowe domki, łodzie i ryby - pyszne ryby, które smakowałyśmy nad samym morzem w towarzystwie lokalnie produkowanego piwa. 


Kolejnym etapem wyprawy było studenckie miasto Lund, o tej porze roku - ze względu na wakacje - bardzo wyludnione. W Lund zwiedziłyśmy katedrę, najcenniejszy zabytek architektury romańskiej w północnej Europie. W katedrze znajduje się ruchomy kalendarz z XV wieku, który został przez swoich budowniczych zaplanowany aż do 2132 roku! 
Z Lund wyruszyłyśmy do Malmo, stolicy Skanii i trzeciego co do wielkości miasta Szwecji.  W Malmo czuć wpływy kultur innych narodowości. Miasto jest dość nowoczesne w porównaniu do urokliwego Ystad, ale taka odmiana wcale mu nie szkodzi, ma dzięki temu bardziej europejski charakter. W restauracji w podziemiach XV-wiecznego ratusza, przy najstarszym w mieście placu Stortorget czekał na nas specjalnie przygotowany obiad z wyśmienitym gravlaxem w nieprzyzwoicie dużych ilościach, świetne wino i uroczy kelner ... Polak. 


Z centrum Malmo udałyśmy się pod wieżowiec Turning Torso, czyli skręcony o 90 stopni wokół własnej osi 54-kondygnacyjny wieżowiec o 190 m wysokości, będący najwyższym w Europie budynkiem mieszkalnym. Stąd pięknie oświeconym przez słońce deptakiem dotarłyśmy nad miejską plażę z widokiem na most łączący Szwecję z Danią. Wzdłuż brzegu ustawione są charakterystyczne pomosty, którymi Szwedzi przed pracą schodzą do morza na poranną kąpiel. Nie miałabym nic przeciwko takim porankom:)


Zabawnym zakończeniem pobytu w Malmo było spotkanie z ... kaczkami. Kaczek jest tu bardzo dużo i jak przystało na wielbiących naturę Szwedów, mają tu swoje prawa posłusznie przez mieszkańców respektowane - jeśli wyjdą na drogę i postanowią postać na jej środku, nikt ich tu nie przegania, wszyscy po prostu spokojnie czekają, aż kaczki ruszą dalej:) Dokładnie po tych słowach pani przewodnik, nasz bus skręcił w uliczkę, na środku której siedziały kaczki! Nie mogłyśmy się oprzeć wrażeniu, że to nie był przypadek, a kolejny dowód na idealnie zaplanowany i zorganizowany wyjazd! 
Z Malmo wróciłyśmy ponownie do Ystad, gdzie tym razem czekał na nas inny prom Unity Line, Polonia, a na nim kolejna obfita, pyszna i długa kolacja (szefem kuchni jest były mistrz świata carvingu!), warsztaty kulinarne i cały szereg drinków serwowanych przez świetnych barmanów.


Co mnie urzekło w Szwecji? 
Spokój, kolorowa, estetyczna zabudowa, piękne nadmorskie widoki, kuchenne sklepy, w których mogłabym zamieszkać, cudowny smak ryb, zamiłowanie do białego bzu, który tak bardzo kocham, rowery, którymi niemal wszyscy tam się poruszają, zapach truskawek, piękne róże i malwy i oczywiście morze. Już wiem, gdzie chcę spędzić kolejne wakacje! 


Kto z nas nie lubi uczucia rozpieszczenia i poczucia, że jest się kimś wyjątkowym?! Podczas całej wyprawy dokładnie tak się czułyśmy! Unity Line rozpieszczało nas do granic przyzwoitości. Wszystko zostało idealnie zaplanowane z dbałością o każdy, najdrobniejszy szczegół. Miałyśmy czas i okazję na wszystko, o co poprosiłyśmy - a właściwie nawet nie musiałyśmy prosić, bo organizatorzy zwyczajnie czytali w naszych myślach. Wielka w tym zasługa naszej wspaniałej opiekunki z Unity Line, Oli oraz cudownej przewodniczki Hani - mogłabym z Nią zwiedzić cały świat, a muszę zaznaczyć, że dotychczas wycieczki z przewodnikiem uważałam za karę boską. 


Niezwykle miłym dodatkiem były prezenty od Unity Line, w tym pięknie wydana przez Czarną Owcę książka kucharska Smaki z Fjallbacki, której współautorem jest Christian Hellberg, jeden z najwybitniejszych szwedzkich szefów kuchni. Już wiem, że następne tygodnie upłyną mi na próbowaniu szwedzkich przepisów. A Was już dziś zapraszam na drugą, bardziej kulinarną część relacji ze Szwecji - zobaczycie jak zainspirowała mnie kulinarnie, ale to po powrocie z wakacji. Do zobaczenia za tydzień! 



czwartek, 25 lipca 2013

Cake pops na osłodę i konkurs o smaku lata



W pędzie między fantastycznym skandynawskim weekendem a wyczekiwanymi wakacjami z M. wpadam tylko chwilę.
Czas mnie chyba ostatnio nie lubi, a może już stracił dla mnie cierpliwość....
Nie wiem. Ucieka mi, bardzo.


Brak mi leniwych poranków na tarasie i długich ciepłych wieczorów.
Nie gubię się, jak poprzedniego lata, na kilka godzin w malinowym chruśniaku.
Czerwone porzeczki od dwóch dni zerkają na mnie z lodówki i nie potrafią złapać ze mną kontaktu.


Książka straciła już nadzieję, że wezmę ją w ręce przed snem i wyraźnie obrażona schowała się pod warstwą kurzu.
Kolejne odrzucone zaproszenie na kawę.
Posiłki bardziej niż proste.
Słowa rzucane w pędzie.


I tylko to co przede mną trzyma mnie mocno w pionie i nie pozwala na bunt.
W innym czasie i miejscu nie dałabym się tak wciągnąć, ale tu i teraz podoba mi się.
Jest dobrze. Inaczej. Chłonę świat inny niż mój. Inny, ciekawy, inspirujący. 
Całkiem możliwe, że znajdę w nim przejście do mojego świata, z godzinami beztroski w malinowym chruśniaku i lenistwem na tarasie.
Byłby to układ idealny. Z furtką tu i tam. 


A teraz bardzo potrzebuję słodyczy. 
Nie zdawałam sobie sprawy, że w takim pędzie poziom cukru aż tak bardzo spada ;) 
A może tylko chcę to sobie tak tłumaczyć?
Cake pops - kolorowe, na jeden gryz, uzależniające i słodkie w sam raz.
Ciastka na patyku - kolorowy bukiet, a może wiązanka baloników. 
Każde porównanie do nich pasuje. Są trochę jak przepustka do dzieciństwa, gdy najbardziej liczył się kolor i kształt, a smak był już na drugim planie.


Niezwykle proste w wykonaniu, pozwalają rozbudzić wyobraźnię, gdy przychodzi do ich dekorowania. 
Robiąc je, naprawdę odpoczęłam. Potrzebny był mi ten czas na turlanie kuleczek i zdobienie ich kolorową posypką. I bardzo potrzebna mi była ta dawka słodyczy. Cały bukiecik cake pops.
Cake pops przygotowałam specjalnie dla Chabrowego Pola (klik) - to piękne miejsce, koniecznie się tam wybierzcie. 


CAKE POPS
/na 20 sztuk/

125 g biszkoptów lub ciasta biszkoptowego
1 opakowanie serka mascarpone lub pusztego Almette (z gruszką i jabłkiem)
wersja dla dzieci - 2 łyżki Nutelli (jeśli używamy mascarpone)
wersja dla dorosłych - 1 łyżka kakao, 2 łyżki rumu, Amaretto lub innego likieru (jeśli używamy mascarpone)
100 g białej czekolady
2 łyżki śmietany kremówki 30%
barwniki spożywcze
kolorowe posypki

Biszkopty zmielić bardzo drobno i połączyć z serkiem oraz nutellą lub kakako  i likierem. Powinna powstać gładka masa, którą należy wstawić do lodówki na min. 1 godzinę. Po tym czasie z masy formować kuleczki wielkości orzecha włoskiego i ponownie wstawić je do lodówki - na schłodzonych polewa z czekolady będzie szybciej zastygać.
Czekoladę połamać na kawałki i przełożyć do miseczki lub rondelka. Dodać śmietanę kremówkę i stopić całość w kąpieli wodnej. Wymieszać i zdjąć z ognia. Gdy polewa lekko przestygnie wmieszać do niej barwnik spożywczy i wymieszać do uzyskania jednolitego koloru. Odstawić do całkowitego wystudzenia.
Każdą z kuleczek oblać polewą i odstawić do zastygnięcia na folii aluminiowej. Gdy polewa zacznie zastygać, do kuleczek wbić drewniany patyczek i każdą kulkę obtoczyć w kolorowej posypce.
Smak cake pops można dowolnie modyfikować - bazą jest zawsze serek i pokruszone biszkopty, do których można dodawać dowolne dodatki - zmielone orzechy, likiery smakowe, daktyle.


KONKURS O SMAKU LATA! 

Pamiętacie o warsztatach kulinarnych w Siedlisku, które będę miała przyjemność prowadzić w długi sierpniowy weekend w tym wyjątkowym miejscu?  
Już dziś Siedlisko rozpoczyna konkurs, w którym nagrodą jest udział jednej osoby we wszystkich trzech  warsztatach i pobyt w Siedlisku. 
Myślę, że to fantastyczna okazja i zachęcam Was bardzo do udziału. 

Co trzeba zrobić?

Wystarczy: 
2. Polubić Siedlisko - jeśli jeszcze tego nie zrobiliście;)
3. Udostępnić na swojej stronie/fanpage'u informacje o konkursie - klik
Tylko tyle! 
Konkurs trwa do 3 sierpnia, więc nie przegapcie tej daty! Jeśli siedliskowe bociany lub koza odmówią współpracy, "sierotką" losującą będzie Gospodarz Siedliska.
Więcej informacji o warsztatach i Siedlisku znajdziecie na stronie internetowej: www.siedliskoblanki.com 


Partnerem warsztatów jest LUKS POMADA, której pyszne przetwory uczestnicy będą mogli smakować podczas śniadań. 


czwartek, 18 lipca 2013

Smak lata, warsztaty i róża dla ... Update:)

Moi Drodzy! 

Pytacie o przepis do deserów na zdjęciach - od dziś możecie je przeczytać w najnowszym numerze magazynu Spring Plate - tu link (klik).
A ja zaczynam się pakować przed kulinarną podróżą do Szwecji - relacja po powrocie:)
Słonecznego weekendu! 



Jak smakuje lato?
Porzeczkami,
malinami, 
śliwkami rwanymi prosto z drzewa,
miodową słodyczą gruszek
czy może jest bardziej pomidorowe?


Lato przepełnia zmysłowość. 
Kolory intensywne, kuszące.
Smaki dojrzałe, świadome.
Skórka gładka, jedwabista.
Miąższ słodki, kapiący sokiem, którego krople powoli spływają po szyi, a niezłapane w porę zuchwale wędrują w zakamarki dekoltu. 



Lato przy stole.
Dużym, wspólnym, nakrytym obrusem w czerwoną kratkę i ustawionym w ogrodzie. 
W powietrzu unosi się muzyka łąki spleciona ze słowami Gości. 
Kim są i skąd przybyli nie ma znaczenia. Ważne są ich ręce i słowa.
Ręce, które kroiły, zagniatały, mieszały i słowa, które utkają historię wyjątkowego spotkania. 
Gdzie i kiedy?


Pamiętacie, jak zabrałam Was na łąkę na zbieranie poziomek i zaczęłam opowieść o Siedlisku? (klik) 
Czas na ciąg dalszy. 
Na opowieść o tym, jak Siedlisko zamieszkało w moim sercu i o tym, jak ja zamieszkam na trochę w Siedlisku.
Opowieść o tym, jak tam trafiłam zostawię na deser, a może kiedyś opiszę w książce....


Znalazłam w Siedlisku to, co cenię i czego szukam i coś czego sama się nie spodziewałam.
Spokój, przestrzeń, zieleń, przepiękne wnętrza, kolory, cień pod bocianim gniazdem, sielskie falowanie hamaka i zaproszenie do fascynującej przygody. 
Już od połowy sierpnia będę miała przyjemność prowadzić w Siedlisku warsztaty kulinarne. 
Ogromnie się cieszę, choć nie brak mi niepokoju, czy spełnię oczekiwania...



Chwile przy wspólnym stole doceniam bardziej niż inne. Dzielone z osobami, które towarzyszą w przygotowaniu jedzenia nabierają jeszcze większej wartości. Czas się zatrzymuje zapatrzony w magię wspólnego gotowania i stołu.
Chciałabym, aby w Siedlisku czas się zatrzymał i pozwolił nam poczuć prawdziwy Smak Lata. 



Idziesz sobie przez ogród - latem. Sierpniowa bezczynność, wczesne popołudnie. Ani śladu wiatru. Wydaje się, że nawet światło zasnęło na pomidorach - po jednej świetlnej plamce na każdej czerwonej kuli. Ostatni deszczyk troszeczkę je ubrudził ziemią. To dobry pomysł, by kilka z nich ochłodzić w strumieniu zimnej wody, a potem wgryźć się w letni miąższ. W znieruchomiałej godzinie smakować powoli kolejne stadia wytrwałej przemiany kolorów.  *


Smak Lata będzie tematem warsztatów kulinarnych, które odbędą się w Siedlisku w dniach od 15 do 18 sierpnia, czyli w długi sierpniowy weekend. 
Cztery dni pobytu, w czasie którego na gotowanie poświęcimy dwa popołudnia zakończone wspólną kolacją w ogrodzie. Podczas trzeciego warsztatu - przedpołudniowego, przygotujemy wspólny brunch, który oczywiście też razem zjemy. W przerwach od gotowania, jedzenia i wspólnych rozmów przy stole, można wylegiwać się na leżakach, bujać w hamaku, pójść nad jezioro, wsiąść na rower i dać się ponieść polnym drogom, wypatrywać żurawi, przyglądać się bocianom  i wsłuchiwać w żabie koncerty nad stawem. 


Warsztaty zaplanowane są dla kameralnej grupy  6 (maks.8) osób. 
Pytania i rezerwacje można zgłaszać na adres warsztaty@siedliskoblanki.com  
najpóźniej do 5 sierpnia.
Zapraszam też do odwiedzenia siedliskowej strony internetowej www.siedliskoblanki.com, gdzie zobaczycie namiastkę tego, co czeka na Gości w Siedlisku.


A teraz pora na różę, na słoiczek konfitur z płatków róży. Obiecałam przed tygodniem wysłać go Osobie, która jako pierwsza odgadnie, co zaczynam robić od połowy sierpnia. Autorką  prawidłowej odpowiedzi jest Joanna Tymcio, która jako pierwsza odgadła moje warsztatowe plany i wpisała odpowiedź na FB. Joanno, gratuluję i czekam na dane do wysyłki. 



Dziś wyjątkowo bez przepisu, choć ze zdjęciami letnich deserów, które przygotowałam do letniego wydania internetowego magazynu Spring Plate. Nowy numer gotowy będzie lada dzień, o czym Was z przyjemnością poinformuję. 


Mimo kapryśnej pogody życzę Wam udanych wakacji. Za kilka dni wyruszam na kulinarną wyprawę, skąd mam nadzieję powrócić z wieloma nowymi inspiracjami, ale o tym  napiszę za jakiś czas. 
Zostawiam na koniec słowa z mojego ukochanego eseju autorstwa Ludwika Stommy o magii stołu, wspólnego stołu, z nadzieją, że taką magię uda nam się stworzyć w Siedlisku. 


Można zrobić kopię obrazu, można zagrać w teatrze dwa razy prawie tak samo, można nawet robić dwa razy podobną pieczeń. Nigdy jednak nie spotkają się ci sami i tacy sami ludzie w tym samym miejscu, przy tych samych daniach i nigdy już żyłki światła nie będą tak samo biegać po kielichach.  Nigdy też obsługa nie będzie identyczna. To jest spektakl na jeden raz. Kominek gaśnie. Kurtyna.

*fragment eseju Znieruchomiały ogród z książki Pierwszy łyk piwa i inne przyjemności autorstwa P. Delerme.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Komu słoiczek? Białe brzoskwinie w różanym syropie z pistacjowym krokantem. I co słychać ?



Gdzie jestem, gdy mnie tu nie ma?
Co robię, a czego nie?
Co przede mną, a co już dawno minęło?
Czemu północ, skoro najbardziej kocham południe?
Co dalej?
Jak to będzie?
Czy się uda?
Czy dam radę?
I do kogo trafi słoiczek? (patrz niżej)

Mnóstwo pytań.
Nie jedna wątpliwość, ale i ogromna ciekawość - jaka będzie odpowiedź...?



Dawno już w moim życiu nie działo się tyle rzeczy naraz, choć zawsze mi się zdawało, że nie mam powodów do nudy.
Czuję się jakbym ze starego składaka przesiadła się do lamborghini, w którym ktoś zapomniał zamontować hamulce.
Jednak zamiast strachu czuję ogromną radość, która przeplata się z rosnącą ciekawością - co z tego wszystkiego wyjdzie...?


To niesamowite, jak wiele może zmienić w życiu jeden niepozorny mail, w dodatku w ostatnim przebłysku intuicji jednak nie skasowany, jak wiele podobnych. 
Jak wiele zależy od odwagi.
Jak wiele może zależeć od paru słów złapanych gdzieś w locie i wpisanych gdzie trzeba.
Jak bardzo wiele zależy po prostu od przypadku. 
I jak cudownie, kiedy te przypadki pozwalają realizować pasję i spełniać marzenia, dają odwagę do obudzenia się rano ze świadomością, że fajne jest to, co się robi.


Tego właśnie było mi trzeba.
Całkiem możliwe, że mam ochotę na jeszcze więcej...
Całkiem możliwe, że nie macie pojęcia o czym ja tu w ogóle piszę i to zrozumiałe, bo natłok myśli i wrażeń jeszcze mnie nie opuścił.
Ułożę to wszystko w odpowiednie słowa, jak tylko sama wszystko sobie w głowie poukładam. 


Potrzebuję chwili oddechu.
Małej przerwy, wytchnienia, deseru....
Smaku lata * wyjątkowego.
Kolorów łagodnych, subtelnych.
Aromatu kwiatów i orientu.
Białych brzoskwiń w różanym syropie z pistacjowym krokantem.



Kocham brzoskwinie miłością wielką, zwłaszcza te białe, lekko zaróżowione, jakby oblały się rumieńcem. 
Czyż nie są zmysłowe? Te kształty, kolor, smak, jak im nie ulec?!
Odkąd pamiętam smak białych brzoskwiń przemawiał do mnie echem różanego aromatu. Ta nuta orientu bez dodatku pistacji byłaby niedogranym tonem.


Choć trudno się oprzeć i czekać, polecam Wam schłodzić całość przed podaniem. 
W letnie popołudnie ten deser chłodzi i orzeźwia.
Jest lekki, zmysłowy i doprawdy kojący.
Wgryzam się w różaną brzoskwinię, zamykam oczy i już mnie tu nie ma....


A zanim odpłynę na dobre, mam dla Was słoiczek galaretki z płatków róż.
Wzbudził wiele emocji, gdy wspomniałam na FB, że chętnie go Komuś ofiaruję. Lista chętnych i Wasze cudowne argumenty sprawiły, że gdybym tylko mogła, obdarowałabym wszystkich. Ale nawet w najdalszych zakamarkach mojej spiżarni nie mam aż TYLU słoiczków. 
Galaretka z płatków róż powędruje więc do Osoby, która jako pierwsza prawidłowo odpowie na pytanie:

  Co zaczynam robić od połowy sierpnia?

Kto czyta uważnie blog i ma czas, by śledzić to, co piszę i pokazuję na FB nie powinien mieć problemów z odpowiedzią. 
Na Wasze odpowiedzi czekam najpóźniej do 12 lipca br. Jeśli nikt nie trafi, wybiorę najbardziej oryginalną propozycję.  Powodzenia!


BIAŁE BRZOSKWINIE W RÓŻANYM SYROPIE Z PISTACJOWYM KROKANTEM

2 szklanki wody
1 1/4szklani cukru
kilka łyżek wody różanej
1 łyżeczka galaretki z płatków róż
6 brzoskwiń


Na pistacjowy krokant
garść posiekanych drobno pistacji 
1/3 szklanki cukru


Brzoskwinie umyć.
Do dużego płaskiego rondla wlać wodę i dodać cukier. Doprowadzić do wrzenia. W tym momencie do syropu włożyć całe brzoskwinie i gotować na małym ogniu przez kilka minut - powinny lekko zmięknąć, ale nie rozgotować się! Wyłączyć ogień, dodać wodę różaną (można więcej - do smaku) i galaretkę z płatków róż. Wymieszać całość, nakryć rondel i trzymać brzoskwinie w syropie do wystygnięcia, następnie włożyć do schłodzenia do lodówki - najlepiej na całą noc.


Przed  podaniem przygotować pistacjowy krokant. Drobno posiekane pistacje rozłożyć na pergaminie.
Do rondelka z grubym dnem wsypać cukier. Wstawić na średni ogień i czekać aż cukier zacznie się rozpuszczać. Nie należy mieszać, gdyż tworzą się grudki. Aby zapobiec krystalizowaniu się cukru na ściankach rondla, można zmoczyć pędzelek w zimnej wodzie i przetrzeć nim wewnętrzne ściany naczynia. Po paru minutach minutach cukier zacznie się karmelizować, najpierw od spodu, więc, by zapobiec jego przypaleniu można delikatnie poruszać rondelkiem. 



Gdy całość cukru się rozpuści i osiągnie kolor jasno-bursztynowy, rondelek zdjąć z ognia i szybkim ruchem rozlać karmel na rozsypanych na pergaminie pistacjach. Należy to robić dość prędko, gdyż karmel szybko zastyga. Na rozlany karmel nałożyć drugi arkusz papieru i przy pomocy wałka rozprowadzić równomiernie, tak, by równą i cienką warstwą pokrył pistacje. Nie zdejmować jeszcze nałożonego z góry pergaminu. Gdy karmel zastygnie, uderzać w niego dość energicznie np. tłuczkiem do mięsa - powstaną kryształki karmelu z pistacjami, czyli krokant. 
Brzoskwinie podawać oblane syropem i posypane z wierzchu krokantem. 



* Smak lata - te słowa mają wiele wspólnego z tym, co zaczynam od połowy sierpnia :)
**inspiracja stąd - klik