Strony

poniedziałek, 31 marca 2014

Inspiracje - Akademia Smaku Siemens. Wygraj zaproszenie na czekoladowe warsztaty.


Wiele osób pyta mnie skąd czerpię inspirację do potraw, zdjęć, tekstów. 
Czy z książek kulinarnych, a jeśli tak, to z jakich.
Otóż nie z książek.
Najwięcej inspiracji znajduję zupełnie gdzie indziej.
Szukam w pamięci, w codziennych chwilach, migawkach zwykłego-niezwykłego życia i podczas spotkań z ludźmi. 
W tych inspiracjach najbardziej lubię to, iż potrafią zaskoczyć, spłynąć nagle w najmniej spodziewanym momencie.
Zupełnie tak, jak zaproszenie na jedno z niezwykle ciekawych i kreatywnych spotkań, w jakich ostatnio uczestniczyłam. 


Akademia Smaku Siemens zaprosiła mnie do udziału w warsztatach "Dekoracja stołu. Podane z klasą". 
Spotkanie było jedną z części cyklu warsztatów, jakie prowadzone są przez Akademią Smaku Siemens już od lipca zeszłego roku. Akademia Smaku Siemens to projekt wyjątkowych spotkań miłośników sztuki kulinarnej, których poza gotowaniem, pasjonuje świat i jego kultura. Inspiracje płynące ze świata kulinariów stały się podstawą koncepcji spotkań w ramach tej inicjatywy.

Sposób podania potrawy i przygotowania stołu jest dla mnie równie ważny co samo gotowanie, dlatego z chęcią przyjęłam zaproszenie. Spotkanie odbyło się 14 marca 2014 roku w Centrum Domowych Inspiracji w Warszawie i już od wejścia wiedziałam, że przyjazd był doskonałą decyzją. Wszystko za sprawą pięknie wyposażonych wnętrz (cudowne czarne lampy nie zejdą prędko z czołowej pozycji na mojej liście marzeń)  i niezwykle sympatycznego grona organizatorów, prowadzących i uczestników. 


Urocza Karolina Chmielnik-Dubaj, projektantka, stylistka i dekoratorka zdradzała tajniki jak udekorować stół, aby zachwycić gości. Doradzała z czego można zrobić dekorację, podając m.in. zachwycający pomysł na użycie trawy niedźwiedziej i jak poradzić sobie z doborem kolorów, faktur, niestandardowych dodatków. Siedząc przy przepięknie nakrytym stole mieliśmy także okazję do poznania ciekawych pomysłów na wielkanocne dekoracje stołu. 


Po części teoretycznej przyszła pora na praktykę. Uczestnicy mogli "praktykować" w trzech różnych grupach: dekoracji stołu pod czujnym okiem pani Karoliny, przy wytrawnym stanowisku pod dowództwem szefa kuchni Konrada Birka lub pod słodką opieką Krzysztofa Kopcińskiego, szefa cukierni w restauracji Roberta Sowy. Każde stanowisko kusiło, pachniało i inspirowało. 

Przygotowaliśmy zupę cebulową z brandy i serem gruyer, piersi z kurczaka owinięte pancettą i nadziewane szpinakiem i serem mozzarella, yakitoru z łososia z sałatką z owoców południowych (mój absolutny faworyt) oraz orzechowe bezy z kremem kawowym i sosem z owoców leśnych. 


Było pięknie, słonecznie, niezwykle smacznie i co najważniejsze bardzo inspirująco. Wróciłam z głową pełną pomysłów, które teraz z chęcią wykorzystuję oraz z równie inspirującymi podarunkami, które kryją w sobie jeszcze więcej inspiracji. 
Akademii Smaku Siemens jeszcze raz dziękuję za zaproszenie, a Was zapraszam na foto-relację (część zdjęć pochodzi z materiałów prasowych organizatora). Więcej zdjęć znajdziecie na stronie organizatora - klik.
 
A może macie ochotę wybrać się ze mną na kolejne spotkanie Akademii Smaku?
Co zrobić, aby wygrać zaproszenie przeczytanie poniżej (pod fotorelacją).





4 kwietnia o godz. 12.00 w Centrum Domowych Inspiracji w Warszawie, Akademia Smaku Siemens organizuje kolejne spotkanie, które cudownie kuszącym tematem będzie ... CZEKOLADA! Warsztaty pod nazwą "Desery czekolada: Potęga słodyczy" poprowadzi Krzysztof Kopciński, szef cukierni w restauracji Sowa & Przyjaciele. Krzysztof pracował  m.in. w warszawskiej restauracji „Tamka 43” oraz Klubie Polskiej Rady Biznesu w Pałacu Sobańskich pod okiem Wojciecha Amaro.  Patronat nad wydarzeniem objęła firma Lindt. 
Warsztaty potrwają około 4 godzin. Koszt dojazdu do Warszawy należy pokryć we własnym zakresie.


Jeśli kochacie słodycze i czekoladę tak samo, jak ja, jest szansa na wygranie zaproszenia dla jednej osoby na warsztaty Akademii Smaku. 

Co trzeba zrobić? Napisać w komentarzu:

Dlaczego to właśnie Ty chciałabyś/chciałbyś uczestniczyć ze mną w czekoladowych warsztatach? 

Na Wasze odpowiedzi czekam do środy 2 kwietnia, do godz. 15.00
Wybiorę najbardziej przekonywujące uzasadnienie, 
a wyniki ogłoszę tego samego dnia wieczorem na blogu. 
Zapraszam!

czwartek, 27 marca 2014

Łowcy Smaków # 1. Dukkah i rzodkiewki z patelni. Wiosenna sałatka



Chrup.
Chrup chrup.
Już jest. Nareszcie.
Wiosna. Cała do schrupania!
Gdy przychodzi, od razu staję się głodna.
Apetyt rozkwita jak wszystkie liście i pąki za oknem.
Apetyt na zielone, soczyste, rześkie.
Apetyt na smak i na dźwięk.
Bez radosnego akompaniamentu chrupania jedzenie zdaje się jakby niedoprawione.
"Chrup chrup" jest jak decydująca szczypta soli, kilka ziaren pieprzu, parę kropli cytryny - nadaje ostateczny smak, tworzy idealną całość.  

Od czego zaczynacie chrupanie?
Ja najczęściej od rzodkiewek. Są do tego stworzone.
Małe, zgrabne, akurat na jeden dźwięczny chrup.
Jeden pęczek jest jak sesja u terapeuty.
Najtańsza, najzdrowsza i co najważniejsze - skuteczna.



A jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Terapia a'la "1 pęczek" zaczyna nie wystarczać.
Chcę więcej.
Więcej chrupania, więcej kolorów, więcej smaków.
Zaczynam polowanie.



Jak wytrawny łowca upatruję cel i w moich dłoniach już po chwili ląduje zgrabne awokado.
To nie koniec łowów.
Jeden po drugim w ręce trafiają kolejne ofiary - tym razem pada na baby, szpinak oczywiście.
Staję się prawdziwym łowcą smaków.


Teraz pora na ucztę.
Będę kroić, smażyć, gotować. Będę chrupać.
Rzodkiewki - ciach na pół i na patelnię.
Awokado - ciach, ciach w plasterki.
Jedynie szpinak ujdzie cało - w końcu to przecież jeszcze baby:)


I tu nagle nabieram wątpliwości.
Czy to ma sens? Wszystko razem?
Rzodkiewki na patelnię? Co na to zielone baby i kremowe awokado?
Tracę pewność, ale tylko na krótko.
Na ułamek sekundy krótszy niż jedno szybkie chrup.
Przecież zostałam Łowcą Smaków!


Mam wszystko co trzeba, aby moje chrupiące pomysły smakowały doskonale.
Sięgam po jeden z najbardziej magicznych słoiczków w mojej kuchni.
Kryje w sobie aromaty odległej Afryki. Czaruje i kusi.
Gdybyście tylko poczuli teraz ten zapach - zniewalający.
Unosi się ze słoika niczym gin gotowy spełnić każdą kulinarną zachciankę.   

"Zaczaruj moją sałatkę!"
I magia naprawdę zaczyna działać.
Sięgam po pierwszą szczyptę. Rozcieram w palcach.
Zapach rośnie w siłę, już czuję go wszędzie wokół, cudownie otula i pieści zmysły.
Roztarte ziarna, kawałki pistacji, nasiona sezamu  powoli lądują na liściach szpinaku, plastrach awokado i zarumienionych policzkach rzodkiewek.
Do tego szczodry chlust doskonałej oliwy i "kropka nad i" - jajo w koszulce, także całe w pistacjowych piegach, od Dukkah.  


Chrupanie czas zacząć.
Jeśli nigdy wcześniej nie wrzucaliście rzodkiewek na patelnię, nie zwlekajcie dłużej.
A jeśli nigdy wcześniej nie oczarował Was cudowny smak i aromat dukkah, koniecznie zostańcie łowcami smaku i sięgnijcie po słoiczek. 


Dukkah z pistacjami i sumakiem trafiła do mnie z zaopatrzonego w wyborne przyprawy, słodkości, oliwy i inne rarytasy sklepu Gustiqo /klik/, prowadzonego przez Łowców Smaków /klik/. Wszystkie dostępne tam przyprawy sygnuje NOMU, marka założona w 2000 roku przez Tracy Foulkes i mająca w swej ofercie przyprawy w młynkach, tzw. ruby, czekolady, kakao, wanilię i dukkah, czyli aromatyczną północnoafrykańską mieszankę nasion i przypraw.  



Tradycyjnie serwuje się ją, jako dip ze świeżo wypieczonym pieczywem i najlepszej jakości oliwą, także dostępną w Gustiqo. Doskonale sprawdza się także w roli dodatku do prawdziwego kuskusu, zmieszana z kawałkami sera lub jako posypka do mojej chrupiącej sałatki.


Sałatka z dukkah to pierwsza z czterech propozycji, jakie pokażę Wam w ramach współpracy z Łowcami Smaku. Zachęcam do zapoznania się z ofertą Gustiqo i do śledzenia moich wpisów - będą pojawiać się raz w miesiącu. Pyszną podróż przez smaki zakończymy konkursem, a nagrodami będą zestawy smakołyków od Gustiqo i Łowców Smaku:)


RZODKIEWKI Z PATELNI Z DUKKAH - CHRUPIĄCA SAŁATKA
/składniki na 1 osobę, przepis własny przygotowany w ramach projektu z Łowcami Smaku/

1 pęczek rzodkiewek
1 dojrzałe awokado
solidna garść szpinaku baby
1 jajko
oliwa z oliwek De Prado
dukkah z pistacjami i sumakiem 
sól, pieprz, sok z cytryny do smaku


Rzodkiewki dokładnie opłukać, odciąć łodygi i liście (nie wyrzucać - nadają się idealnie do smacznej zupy!). Umyte rzodkiewki przekroić na pół. Na patelni rozgrzać oliwę i wrzucić na nią połówki rzodkiewek - przecięciem na dół. Oprószyć delikatnie solą i pieprzem i trzymać na średnim ogniu przez ok. 5-7 minut. W tym czasie nie odwracać ich na drugą stronę, jedynie co jakiś czas delikatnie potrącać patelnią, aby nie przywarły. Gdy leciutko się zarumienią, zdjąć z ognia. 
W czasie, gdy rzodkiewki się podsmażają opłukać liście szpinaku, a awakado pokroić na plastry (grubość wg uznania). Szpinak i awokado rozłożyć na talerzu, posypać świeżo mielonym pieprzem i skropić sokiem z cytryny. Ugotować jajko w koszulce (gotować nie dłużej niż 3 minuty, aby żółtko zachowało płynność). 
Rzodkiewki przełożyć z patelni na wyłożony szpinakiem i awokado talerz. Na wierzchu ułożyć ugotowane jajko w koszulce i delikatnie je naciąć, aby żółtko wypłynęło. Posypać z wierzchu obficie dukkah z pistacjami i sumakiem oraz dodatkowo skropić oliwą z oliwek. Ideał! 


piątek, 21 marca 2014

Papaja. Pieprz. Lody i urodziny.



PA-PA-JA
Trochę jak Maja i Kaja, a jednak to nie imię.
Choć właściwie czemu nie?
Brzmi ładnie. Jest w niej coś radosnego.


Rytm, tempo,  cmoknięcie ust przy dźwięcznym "p", jakby posyłała całusa. 
Tajemnicza, zmysłowa - tak, dziewczyna o imieniu Papaja byłaby właśnie egzotyczną pięknością. 
Taką jak na obrazach Gaugina, z pełnymi wargami i długimi kruczoczarnymi lokami. 
I koniecznie z kwiatem wetkniętym we włosy.
Inna. 


Zawsze mi się zdaje, że osoby o wyjątkowym imieniu niosą z sobą coś niezwykłego. 
Są jakby naznaczone czymś niespotykanym. 
Intrygują, wzbudzają zaciekawienie.
Choć bywa też odwrotnie - wyszukane imię staje się zbyt wysoko ustawioną poprzeczką. 


Czy dziewczyna o imieniu Papaja sprostałaby urokowi tego słowa?
Czy zdołałaby połączyć wrodzoną słodycz z ukrytą podskórnie pikanterią? 
Taka przecież jest prawdziwa papaja. 
Słodka. 


Ale ma jeszcze to wyjątkowe "coś".
Nasiona, maleńkie czarne kuleczki. 
Są jadalne, zdrowe i mają lekko ostry posmak pieprzu. 
Ideał. 


Słodko-ostro.
Kontrasty i zaskoczenia.
Trochę jak definicja kobiecości. 
Bardzo jak lody.
Kremowe, słodkie z niezwykłą ostrą nutą.
Z pieprzem z nasion papai. 


Odkąd je zobaczyłam (klik) , wiedziałam, że "muszę je mieć".
Trochę to trwało, ale to oczekiwanie dodatkowo wzmogło apetyt. 
Papaja.
Jest tu wszystko co uwielbiam - słodycz, delikatna ostrość pieprzu, lody i kolejne spełnione marzenie. 
I pomyśleć, że zamknięte było w tych malutkich, czarnych ziarenkach...


Warto poszukać owoców papai, gdy je znajdziecie, poczytajcie koniecznie o ich zdrowotnych właściwościach - na przykład tu - klik. A potem po prostu zróbcie lody - nie potrzeba do nich maszynki, za to niezbędny będzie "magiczny pieprz", to ona nadaje im wyjątkowy, intrygujący smak.

         Lodami witam się z wiosną i z małym poślizgiem świętują 4 urodziny Kucharni.
                   Obym kolejne także mogła odliczać spełnionymi marzeniami:)


PIEPRZ I LODY Z PAPAI
/bez użycia maszynki do lodów, inspiracja do przepisu pochodzi z tej strony - klik/

150 ml szklanki śmietany kremówki
100 ml mleka słodzonego skondensowanego
puree z 1-2 owoców papai
sok z cytryny - do smaku
*pieprz z nasion papai 

Owoce papai obrać ze skórki i usunąć nasiona. Nasion nie wyrzucać - posłużą do przygotowania "pieprzu". Miąższ zmiksować na puree i doprawić do smaku sokiem z cytryny. W misce ubić śmietanę aż zacznie nabierać objętości. Odstawić. W oddzielnym naczyniu zmieszać mleko skondensowane z owocowym puree i połączyć z ubitą śmietaną. Mieszać tak długo, aż całość dokładnie się połączy. Przełożyć do zamykanego pojemnika i chłodzić w zamrażarce przez min. 6 godzin lub najlepiej przez całą noc. 
W celu przygotowania pieprzu, nasiona wysuszyć "na pieprz" - można to zrobić w piekarniku, a następnie przełożyć do młynka i zmielić. 
Gotowe lody podawać posypane z wierzchu "pieprzem" z papai. Można także dodać zmielony "pieprz" do masy lodowej przed zamrożeniem. 


czwartek, 13 marca 2014

Jeżynowe scones Lorda Somersby.



Miał swoje rytuały.
Zwyczaje i zasady. 
Cenił tradycję, nie pochlebiał bylejakości. 
Śniadanie zawsze w salonie - podane na srebrnej tacy.
Jedwabne serwetki do wytarcia ust, z ręcznie wyszytymi inicjałami LS
Popołudniowa herbata serwowana w rodzinnej, pozłacanej porcelanie. 


Surdut szyty na miarę.
Buty z najlepszej skóry i żabot krochmalony przez służbę z niezmiennym namaszczeniem. 
Drzemka po śniadaniu. 
Spacer po obiedzie, zawsze w tą samą stronę.
Prosto do nich. 


Szczycił się poczuciem humoru, wielkim sercem i uznanym rozsądkiem, a ilość jego zalet kamuflowała drobne słabości. 
Z wyjątkiem tej jednej, największej - jego miłości do nich. 
Bo Lord Somersby nade wszystko kochał eksperymenty. 
Wielce prawdopodobne, że gdyby miał dokonać wyboru między swoim majątkiem, a efektami swoich doświadczeń, wybrałby właśnie te drugie.


I w rzeczy samej nie byłoby w tym nic dziwnego, bowiem największym bogactwem Lorda były właśnie jego wynalazki, powszechnie znane jako Somersby Beer Drink.
Historia Lorda jest fikcją.
Patrząc na jego zdjęcie dokleiłam do niego opowieść. 


Prawdę jest jednak, że jego najnowszy napój piwny Somersby Blackberry Beer Drink kryje w sobie prawdziwe bogactwo soczystych i dojrzałych jeżyn. Smakuje rześko, lekko i owocowo. I naprawdę pachnie  latem.
Wszystko wskazuje na to, iż to kolejny trafny i przemyślany eksperyment Lorda - trafia tym napojem prosto w kobiece serca, nawet te najbardziej wybredne (w każdym razie ja nie byłam w stanie mu się oprzeć:)



Jestem pewna, że gdyby Lord Somersby był postacią prawdziwą, miałby jeszcze jedną słabość. Jak na brytyjskiego Lorda przystało, byłyby nią jeżynowe scones zajadane na śniadanie do porannej herbaty, tej w złoconej porcelanie. 
Lekkie, puchate scones zagniatane szybciutko wprawnymi rękami pulchnej i rumianej kucharki. 
Mięciutkie trójkąty ciasta, które przeszło aromatem jeżyn i kryje ich smak pod chrupiącą skórką. 
Ideał, zupełnie jak Lord i jego najnowszy wynalazek Somersby Blackberry Beer Drink.

JEŻYNOWE SCONES LORDA SOMERSBY 
/na 8 sztuk/  

2 szklanki mąki
1/4 łyżeczki soli
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki sody
1/4 szklanki cukru 
6 łyżek zimnego masła
1/2 szklanki Somersby Blackberry Beer Drink
1 jajko
1/3 szklanki jeżyn (poza sezonem można zastąpić suszonymi owocami - dodałam żurawinę) 


Do miski przesiać mąkę, dodać sól, proszek do pieczenia, sodę oraz cukier i masło. Szybkimi ruchami lekko wymieszać, by masło zaczęło łączyć się z resztą - ma przypominać sypką kruszonkę. W osobnej miseczce rozmieszać jajko i połączyć z Somersby Blackberry Beer Drink. Przelać do miski z suchymi składnikami i dodać owoce. Przy pomocy widelca wymieszać. Nie należy robić tego zbyt długo ani starannie - ciasto może, a właściwie powinno być grudkowate. 
Tak przygotowaną masę przenieść na wyłożoną papierem do pieczenia blachę i rozwałkować na kształt koła nacinając je na 8 części. 
Wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni i piec przez ok. 20 minut, do momentu aż wierzch ładnie się zrumieni. Zjadać najlepiej na ciepło z masłem i dżemem. 
Scones nie tylko przechodzą aromatycznym zapachem Somersby Blackberry Beer Drink, ale samo ciasto nabiera także ładnego, lekko karmelowego koloru.
Zarówno scones, jak i Somersby Blackberry Beer Drink idealnie nadają się pierwsze wiosenne pikniki i letnie przyjęcia w ogrodzie. Polecam!


* post zamawiany - jest częścią kampanii reklamowej przy akcji promocyjnej nowego smaku produktów marki Somersby



Dziękuję Lordowi za miły upominek - z pewnością ułatwi i uprzyjemni mi pracę, zwłaszcza "w terenie", a spersonalizowane butelki dosłownie podbiły moje serce - teraz mam dylemat, co jest lepsze - to co w środku, czy to co na zewnątrz:) Jak na razie remis.

wtorek, 4 marca 2014

Ziarnko do ziarnka. Granola w kawałkach.




Jestem sezonowa. 
Choć niezbyt klasycznie.
Zdecydowanie bardziej letnia niż zimowa, choć zimę kocham i za nią tęsknię. 
Brak mi podziału na cztery równe pory roku.
Moje sezony dyktuje apetyt. 


Jest czas gorących, gęstych zup wypijanych z ukochanego dużego kubka.
Była pora dynii i czas francuskich croissantów moczonych w mocnym espresso.
Nieregularnie nastaje sezon na curry, bakłażany i wszystko co pomidorowe. 
Pora serowa trwa przez cały rok, a czas kawy jest po prostu nieskończony. 


Sezon na owsiankę zaczął się w dzieciństwie i ma szansę zostać 
jednym z najdłużej panujących tuż obok kaszy manny, orzechów i 
wszystkiego co bezowe, a najchętniej oczywiście z karmelem. 


Muszę dodać, że bywają sezony, które trwają w duecie, tercecie, 
a i kwartety i całe orkiestry nie są czymś wyjątkowym. 
Poranne espresso, miska owsianki, curry na obiad, ser do wina 
i słodka beza na większe lub mniejsze smuteczki to dobrze mi znany zestaw. 


Trzeba wspomnieć, że sezony mają wobec siebie nastawienie pokojowe. 
Jeden nie wyklucza drugiego. 
Nie ma mowy o wyższości kawy nad karmelem, czy bezy nad pomidorami. 
Wszystkie są równie ważne, jedynie częstotliwość, ilość i pora ich zjadania bywa różna. 


Pora ziaren i kasz nastała dość dawno, ale nigdy nie była tak intensywna. 
O tym, że nie ma dnia bez ziaren, płatków i kaszy nie ma już mowy. 
Teraz coraz trudniej znaleźć w domowym menu potrawę, 
której nie opanował ten ziarenkowy szał. 
Czasem myślę, że coraz bliższy staje się moment kiedy ktoś z domowników 
po prostu zakiełkuje, i to więcej niż pewne, że jako pierwsza będę to właśnie ja:)


Zanim jednak na dobre zapuszczę korzonki, zbieram ziarnko do ziarnka aż ... powstanie granola. 
Nie byle jaka, bo w kawałkach. Krojona, pakowana w torebkę i zabieram wszędzie tam, gdzie istnieje obawa "niewystępowania sezonu na ziarna". 
Małe przyjemności pełne wielkich wartości - odżywczych i tych równie ważnych, smakowych. 


Idealna na drugie śniadanie, doskonała w momentach kiedy "aaa, muszę coś zjeść, a nie mam czasu", wyborna jako słodki wybawiciel zamiast sklepowych batonów i innych najczęściej niezdrowych grzeszków, i w końcu świetna jako przekąska - nie tylko w kończącym swój tegoroczny sezon karnawale:) 
Krótko mówiąc - ponad sezonowa granola w kawałkach, zwanych przez wielu batonami lub granola bars.


Ziarnko do ziarnka uzbierało się wystarczająco dużo ziaren, by upiec batony i równie dużo słów, by w końcu podać to co, najważniejsze - przepis. Zajadajcie na zdrowie!


BATONY GRANOLA (Granola bars)

3 szklanki płatków owsianych górskich
1 szklanki płatków żytnich błyskawicznych
1/4 szklanki mielonego siemienia lnianego
1/2 szklanki otrębów /użyłam porzeczkowych/ 
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cynamonu
1/8 szklanki brązowego cukru (jeśli wolicie słodsze, można dodać więcej)
w sumie 2 szklanki siekanych orzechów, migdałów, nasion słonecznika, sezamu i suszonych owoców (użyłam żurawiny, moreli i mango)
1 zgnieciony banan 
2-3 łyżki masła orzechowego
1/3 szklanki oleju rzepakowego Beskidzkiego
1/2 szklanki miodu 
1 jajko
ok. 1/4 szklanki soku jabłkowego


Piekarnik nagrzać do temperatury 180 stopni. Przygotować formę i wyłożyć ją papierem do pieczenia (ja upiekłam w kilku formach prostokątnych, keksowych - łatwiej się kroi w zgrabne batony). W dużej misce wymieszać razem wszystkie suche składniki. Dodać orzechy, nasiona i pokrojone suszone owoce. Zrobić w środku zagłębienie i wbić w nie jajko, wlać olej, miód i sok oraz dodać masło orzechowe oraz rozgniecionego banana. Wszystko razem dokładnie wymieszać - najlepiej przy pomocy rąk. 
Gotową masą rozprowadzić równomiernie na papierze do pieczenia. Moje batony mają  grubość ok. 1,5 cm, ale jeśli wolicie cieńsze lub grubsze, dopasujcie grubość do swoich preferencji. Po wyłożeniu masą docisnąć i wyrównać. Piec przez ok. 20-25 minut do momentu aż nabierze ładnego złotego koloru, a brzegi zaczną się rumienić. 
Po wyjęciu z piekarnika wystudzić i kroić na batony dowolnej wielkości. 
Jeśli wolicie, by batony były bardziej ciągnące można dodać więcej masła orzechowego i/lub soku. Jeśli zaś wolicie bardziej chrupkie podaną w przepisie ilość soku można zmniejszyć o ok. połowę.

* Wpis powstał w ramach projektu pod patronatem oleju rzepakowego Beskidzkiego.

Olej Beskidzki Spółki Bielmar to czysty olej rzepakowy, tłoczony przez polskiego producenta z nasion rzepaku o obniżonej zawartości kwasu erukowego, a następnie poddawany rafinacji, czyli oczyszczaniu.
Odznacza się wysoką wartością odżywczą ze względu na zawartość składników takich, jak:
  • jednonienasycony kwas oleinowy - 65%
  • NNKT (Niezbędne Nienasycone Kwasy Tłuszczowe) - 26%, w tym 33% stanowi wielonienasycony kwas linolenowy z grupy omega-3, pozostałą część stanowi kwas linolowy z grupy omega-6.
  • witamina E (tokoferol) - 63mg/100g
Doskonale nadaje się do smażenia, pieczenia oraz przygotowywania sosów i dressingów do sałatek.
Olej Beskidzki Spółki Bielmar jest dostępny w butelkach o pojemności: 0,5l, 1l, 3l i 5l.
Więcej informacji na stronie producenta: http://www.bielmar.pl/produkt/olej-beskidzki-2/