Jak ptaki.
Wznosimy się i opadamy.
Uczymy się wzbijać, by dotrzeć najwyżej.
A potem spadamy. Lecimy w dół za szybko, by zgrabnie wylądować.
Marzenie, by latać, oderwać się od ziemi.
Najstarsze ludzkie pragnienie.
Od spalonych skrzydeł Ikara po ponaddźwiękowe stalowe ptaki.
Nie opuszcza nas. Nawet tych, którym zdaje się, że się boją.
Przecież każdy choć raz marzył o tym, by się oderwać, wzbić. Spojrzeć z góry.
Osiągnąć dystans perspektywy, która pozwoli zrozumieć całą tą ziemską układankę.
Ogarnąć puzzle, których kawałki ciągle do siebie nie pasują.
Czasem zbyt mocno stąpamy po ziemi. Stłamszeni, zbyt racjonalni, przestraszeni, obciążeni, nie umiemy nawet leciutko podskoczyć.
Ale wystarczy wspiąć się na górę, pokonać schody wysokiej wieży, a czasem po prostu stanąć na palcach, by zobaczyć więcej, inaczej...
Załknąć się rześkim, ostrym powietrzem, a potem spojrzeć w dół i zobaczyć, że tam na dole to wszystko nie jest tak wielkie i przytłaczające.
Ktoś mi kiedyś powiedział, że jednym z piękniejszych snów, jakie może nam się przyśnić, jest sen, w którym latamy jak ptaki. Raz tylko jeden, dawno temu, przyśnił mi się taki sen. Lekko, swobodnie, z trudną do opisania euforią frunęłam nad górami - dziś jeszcze słyszę ten świst powietrza. Nigdy wcześniej nie czułam się tak wolna...
To prawda, że czasem nie umiemy wylądować, ale myślę, że nawet bolesne upadki warte są choć jednej chwili uniesienia, wzbicia ponad marzenia, okrzyku radości, jaki rozdziera powietrze, gdy stajemy na szczycie.
O suflecie można powiedzieć to samo - historia wzlotów i upadków.
Większość z nas chciałaby, ale boi się. Nie lubimy robić rzeczy od początku skazanych na niepowodzenie. A tu z góry wiadomo, że suflet opadnie! Ale to naturalne i nic w tym nadzwyczajnego. Jeśli tylko to zaakceptujemy, będziemy wypiekać suflety równie często, jak smażymy jajecznicę czy naleśniki.
Z tą niezwykle istotną różnicą, że suflet wyzwala nieporównywalnie większe pokłady radości. Zaczyna się subtelnym i cichutkim szeptem piany, potem owocowa masa wiruje z bielą zmieniając kolory, jak w najpiękniejszym kalejdoskopie. To początek magicznego spektaklu, który chwilę później oglądamy przez ekran piekarnika.
Budzi się suflet. Najpierw powoli, leniwie, unosi się równo i leciutko, by po chwili zacząć wzbijać coraz wyżej. Lekko dygoce, jakby miał tremę, że dotarł aż tak wysoko. I rumieni się z wierzchu, który nadal jeszcze unosi puszyste powietrze.
Uwielbiam ten moment. Czuję, jakbym sama się unosiła z radości. Lekkość sufletu doprawdy pozwala oderwać się od ziemi.
I choć wiadomo, że prędzej czy później opadnie (bo zawsze opada), to przecież nie to się liczy...
Potrzebowałam takiego deseru - lekkiego, puszystego, delikatnie kwaskowatego. o smaku ulubionego w maju rabarbaru, który cudownie współgra z imbirem. Łyżeczka po łyżeczce napełniał mnie euforią. Czułam, że staję się coraz lżejsza i powoli zaczynam się odrywać od tego, co mnie ostatnio dręczyło...
Nie bójcie się sufletów, radość z ich unoszenia naprawdę się udziela, a jeśli zaczniecie zjadać je zaraz po upieczeniu nawet nie zdążycie zauważyć, jak opadają! Co najwyżej to Wy opadniecie z rozkoszą na wygodną kanapę. I tylko takich upadków Wam życzę.
Dokładne wskazówki co zrobić, by pieczenie sufletów zakończyć z sukcesem zamieściłam w tym wpisie o suflecie morelowym - klik. Suflet rabarbarowy był najłaskawszym, jaki dotychczas upiekłam - nic, a nic nie chciał od razu opadać - co niezwykle mnie ucieszyło. Być może to kwestia skrobii, która jest w przepisie, a może to jakaś inna, tajemnicza siła ...
SUFLET RABARBAROWY Z IMBIREM
/na 8 porcji przygotowanych w naczynkach o pojemności 150 ml)
250 g rabarbaru pokrojonego na ok. 2 cm kawałki
70 g cukru
70 g jeżyn (mogą być mrożone - ja zastąpiłam mrożonymi jagodami)
kawałek kandyzowanego imbiru
2 łyżeczki skrobi ziemniaczanej
2 białka
40 g cukru
Obrany rabarbar pokroić na ok. 2 cm kawałki, przełożyć do rondla razem z 70 g cukru oraz 1 łyżką wody. Trzymać na średnim ogniu do momentu aż się zagotuje i zmięknie. W tym momencie dodać jeżyny lub jagody (mogą być mrożone), wymieszać i trzymać dalej na ogniu aż całość się rozgotuje. W małej miseczce w niewielkiej ilości zimnej wody (ok. 1,5 łyżki) rozpuścić 2 łyżeczki skrobi ziemniaczanej i dodać do masy owocowej. Zamieszać i trzymać na ogniu jeszcze ok. 1 minuty aż się zagotuje. Zdjąć z ognia i przestudzić. Masę można też zmiksować, żeby była bardziej gładka - ja tego nie robiłam - lubię wyczuwać w deserach kwaskowate niteczki rabarbaru.
W tym czasie ubić pianę z 2 białek dodając stopniowo 40 g cukru. Do ubitej piany dodawać stopniowo przestudzone owoce i starty na drobniutkiej tarce kandyzowany imbir. Delikatnie wymieszać, by nie opadła i przełożyć do naczynek na suflety. Można piec w klasycznych ramekinach, ja jednak wybrałam tym razem mniejsze miseczki o pojemości 150 ml.
Naczynia na suflety należy wysmarować masłem, a następnie obsypać cukrem. Masa białkowa powinna wypełnić całe naczynie - wierzch masy można wyrównać nożem, uważając by brzegi naczynia pozostały czyste - dzięki temu w czasie pieczenia suflet będzie się równomiernie unosił. Włożyć do piekarnika z termoobiegiem nagrzanego do temperatury 200 stopni i piec ok. 8-10 minut. Suflety rosną jak szalone, wierzch lekko się przyrumienia i co najważniejsze - po wyjęciu z piekarnika nie spieszy im się z opadaniem!