czwartek, 16 lutego 2012

Hot Chocolate Cake. Moja odpowiedź.



„W życiu pada wiele pytań, na które czekolada przynosi odpowiedź.” Nigella Lawson


Kto pyta nie błądzi. 
Tak powiadają.
Ostatnio pytam jakby mniej, więc czy to znaczy, że zaczynam się gubić?


Dziwna sprawa te pytania.
Czasem obejść się bez nich nie można, a bywa, że  przeszkadzają, męczą, krępują tak, że zamykamy się w milczeniu. 


Wiem, że gdy zapytam, odpowiedź, jak klucznik, otworzy przede mną kolejne drzwi.  Mogę więc pójść dalej, aż stanę przed kolejnymi drzwiami. 
Nie zawsze idę.
Nie zawsze chcę. 
Czasem uciekam.
Czasem już nigdy nie wracam, do tych samych drzwi...


Pytania mają w sobie niepokojący element ryzyka. Jeśli nie chcemy się na nie narazić, pewnych pytań nigdy nie zadamy.
Ze strachu?
Z obawy, że prawda zostawi głęboką rysę na lśniącym od iluzji świecie? 


Czy to w porządku? Trudne pytanie. 
Pewnie kolejne z tych, które nosi klucz nie do jednych, ale do wielu drzwi. 
Pewnych pytań lepiej czasem nie zadać, odłożyć na później, owinąć w cierpliwość i czekać. Na co?


Aż dojrzejemy do tego, by stanąć twarzą w twarz z odpowiedzią. 
Być gotowym, by udźwignąć jej ciężar. 
Być w stanie pojąć jej sens.


I być gotowym, by wybrać dalszą drogę. 
Nawet wtedy, gdy pozostawi nam na ustach jeszcze jedno pytanie, pozornie bez odpowiedzi.
Co dalej? 
Dlaczego?
Jak to możliwe?


Pytanie i odpowiedź. 
Dziwna para, którą łączy uczucie "chciałabym, a boję się".
Związek, którego dzieckiem bywa prawda lub fałsz. 
Czasem liczymy bardziej na kłamstwo.
Czasem kłamstwo bywa bardziej na miejscu. 


Chyba rzadko się nad tym zastanawiamy, że całe nasze życie otacza pajęczyna pytań. Nitki, na których balansujemy wijąc się w sieci. Czasem wychodzimy obronną ręką, a czasem zaplątujemy się na dobre.


Otwieramy oczy i zaczyna się codzienny teleturniej. 
Zaliczamy kategorię za kategorią. Retoryczne idą nam najłatwiej. 
Znane i oklepane, które często sami sobie zadajemy od lat, nie budzą żadnych trudności. 


Przechodzimy  do drugiego etapu - telefony, oferty, wścibski sąsiad - tu jest trudniej. 
Nie łatwo zachować zimną krew. Odpowiedź może wywołać burzę, na którą nie jesteśmy przygotowani. 


Ale nie poddajemy się, walczymy dalej. Chcemy przejść do trzeciego etapu. 
Pytania - niespodzianki. Te przyjemne oczywiście!
Pójdziemy do kina? Podać Ci kawę? Masz ochotę na coś słodkiego? 
I ulubione w tym sezonie: Pójdziemy na sanki?


Tak, na te pytania znamy odpowiedź. 
Jesteśmy na nie gotowi. 
Czekamy aż padną, by uwolnić kłębiące się w ustach: TAK!


Jest też etap czwarty. To rodzaj premii. 
Tylko dla zaawansowanych graczy.
Tu nie musi paść ani jedno pytanie, a gracz i tak zna odpowiedź.


Ten etap toczy się w świecie, którego uczestnicy rozumieją się bez słów.
Pytanie, odpowiedź - to wszystko jest zbędne, jeśli tylko wcześniej zadawaliśmy właściwe pytania i zawsze do końca wysłuchali odpowiedzi.  


Tu filiżanka kawy trafi w nasze ręce zawsze w odpowiednim momencie, zanim jeszcze zdążymy pomyśleć, że właśnie mamy na nią ochotę. 
Tu ciepły koc otuli nam stopy, zanim zimno obudzi dreszcze. 


Nie zawsze łatwo dojść do tego etapu, ale warto, naprawdę warto starać się być jego częścią. 
Życzę Wam i sobie udziału w tej premii, ale też gotowości na te najtrudniejsze pytania. 
I odwagi, by je zadać.


W mroźne zimowe popołudnie nie muszę o nic pytać. Wiem, że kubek gorącej czekolady jest najlepszą odpowiedzią. Rozgrzeje i poprawi nastrój. Doda energii i wymaluje wielki uśmiech.
To wystarczająca nagroda. 


A gdyby tak połączyć gorącą czekoladę z ciastem czekoladowym? To pytanie z kategorii retorycznych. Zadałam je sobie znając z góry odpowiedź. 
Lubię indywidualnie pakowane desery. W nich od brzegu naczynia po samo dno wszystko należy do mnie! 
Dawno miałam ochotę na deser ze słoika, pieczony w słoiku i zjadany wprost z niego. 


To nic, że każdy słoik był inny - nie było nudno:) 
Liczyło się wnętrze - intensywnie czekoladowe ciasto z dodatkiem mocnego espresso i czekolady na gorąco. Jeśli dodać do tego chilli i cynamon i przykryć śmietaną z dodatkiem ajerkoniaku, powstaje cudowny, mocno rozgrzewający deser. 
To idealna odpowiedź. Nawet nie pytajcie Bliskich czy mają ochotę. Po prostu zróbcie! 
Ten deser to także moja odpowiedź na prowadzony przez Beę Czekoladowy Weekend. 


HOT CHOCOLATE CAKE
/na 8 słoików/

1 3/4 filiżanki mąki
2 filiżanki cukru (dałam mniej)
1/2 filiżanki kakao
1/4 filiżanki czekolady na gorąco w proszku 
1/4 łyżeczki chilli (dałam więcej)
1/ 2 łyżeczki cynamonu (dałam więcej)
2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
1 filiżanka maślanki
2 jajka
1 1/4 łyżki ekstraktu waniliowego
1/2 filiżanki oleju 
1 filiżanka mocnego espresso
2 filiżanki bitej śmietany cynamonowej (podczas ubijania dodałam do niej łyżeczkę cynamonu - pycha)
ajerkoniak 


Piekarnik rozgrzać do temperatury 145 stopni. W misce połączyć mąką, cukier, kakao, czekoladę w proszku, przyprawy, sól, sodę i proszek do pieczenia. W drugiej misce ubić jajka z maślanką, dodać ekstrakt waniliowy, olej i kawę. Gdy się połączą stopniowo dosypywać suche składniki.


Przygotować słoiki i ułożyć je na blasze lub w naczyniu żaroodpornym. Do każdego wlać część masy - powinna sięgać do ok. 1/3 wysokości, w przeciwnym wypadku ciasto w trakcie pieczenia podejdzie za wysoko lub wycieknie ze słoika.


Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec ok. 40 minut lub do momentu tzw. suchego patyczka. 
Najlepiej podawać jeszcze bardzo na ciepło, z kleksem bitej śmietany. 
Ja podałam z bitą śmietaną cynamonową i polałam ajerkoniakiem. Ciasto jest wilgotne, aromatyczne, trochę jak brownie, ale lżejsze. Pyszne!!!



* Przepis i inspiracja z tej strony - klik

 P.S. W nowym numerze Superlinii, który ukaże się w najbliższą sobotę, pojawi się artykuł zatytułowany Kulinarne blogowanie, w którym mam przyjemność wystąpić wraz z innymi kulinarnymi blogerkami. Ewo i Aniu - dziękuję i pozdrawiam:) A Was - jeśli tylko macie ochotę - zapraszam do lektury.

sobota, 11 lutego 2012

Stecca. Po prostu.


"Tajemnicą, ku której dążył była prostota, harmonijna prostota, zaskakująca bardziej niż skomplikowana magia". 
V. Nabokov, "Obrona Łużyna"


Właściwie wszyscy to wiemy. 
Powinniśmy wiedzieć. 
Uwierzyć i nigdy nie zwątpić - w prostotę. 
To takie proste i trudne zarazem. 
Czasem niemal niewykonalne. 


Przywykliśmy do dodatków, upiększeń, komplikacji, nadmiaru i bezmiaru zbyteczności. 
Pewnie, że sukienka w kwiaty z koronką i falbankami może być piękna, ale czyż to nie prosta mała czarna pozostanie królową klasyki i dobrego stylu?!


Pstrokaty parasol na drewnianej nóżce. 
W jego cieniu ogonek, a pod nim wisienka.
Wokół niej wiórki czekolady i kakaowy pył kryjący chmurę bitej śmietany.  W środku w końcu dochodzimy do sedna - kawa, ale to nie koniec - pod nią jeszcze dwie warstwy sama nie wiem czego. 


Pewnie, że wygląda kusząco.
Pewnie, że bywa, iż smakuje całkiem nieźle.
Pewnie, że też się dałam skusić - choć dawno, już nawet nie pamiętam kiedy. 


I pewne jest to, że nic mi nie zastąpi smaku dobrego espresso.  Chcę kawy czystej, nie zagubionej wśród mdlącego rozpieszczenia dodatków. Kawy, po prostu.


Prostota.
Nie wiem dlaczego tak czasem trudno ją znaleźć.
Czemu nie widać jej od razu na horyzoncie i błądzimy wśród zawiłości drogowskazów, które kończą się ślepą uliczką. 



Tak bym chciała mieć kompas, który poprowadzi mnie zawsze z punktu A prostą drogą do punktu B, nie zahaczając o dodatkowe podpunkty, paragrafy i usypane drobnym maczkiem zasadzki.
Tak bym chciała, żeby szarość była wyłącznie kwestią mody, a nie wymuszonym kompromisem bieli z czernią.


Żeby "tak" znaczyło "tak", a nie "być może".
Żeby uśmiech był zawsze lekarstwem, a nie fałszywym grymasem. 
Żeby nadmiar nie oślepiał. 
Żeby patrząc w dal, nie zgubić tego co blisko. 
Tak po prostu. 


Myślę, że wbrew pozorom w prostocie jest więcej magii niż możemy przypuszczać. 
Czasem to wręcz onieśmiela. 
Wydaje się niemożliwe.


Aż chce się coś dodać, zrobić coś więcej.
Ale nie trzeba. Prostota broni się sama. 
Wyjątkowość w czystej formie. 


Wciąż nie przestaje mnie to zadziwiać.
Bo jak to możliwe, żeby upiec pyszny chleb bez nawet odrobiny zagniatania?! Przecież rękawy aż same się zakasują, żeby rozgrzać dłonie uściskiem zlepionym z mąką!


A jednak można bez tego. 
Ba, nawet trzeba! Wszelki nadmiar dobrych chęci, by ciasto dopieścić jest to absolutnie zabroniony.


Wyjątkowa w swej prostocie metoda Jima Laheya na chleb bez zagniatania wzbudziła już wiele emocji. Najpierw niedowierzanie, potem euforię, że to możliwe.
A jakże!

Ze mną było tak samo.  Gdy pierwszy raz piekłam jego chleb byłam święcie przekonana, że nie wyjdzie - no bo jak?! 
Tak sam z siebie, bez pomocy!?
Że niby mam nic nie robić, a on i tak urośnie i wyjdzie z pieca rumiany i zachrupie skórką na powitanie?!


Tak zrobił!  
Pomyślałam wtedy, że nie ma nic prostszego. 
Myliłam się.
Jest Stecca


Po włosku "listewki", a po piekarsku podłużne cieniutkie chlebki nadziane z wierzchu oliwkami, pomidorkami lub czosnkiem. 
Trochę jak płaskie bagietki, z cudownie chrupką skórką i mocno dziurkowanym, delikatnym i lekko wilgotnym miąższem. 


Nie muszę chyba pisać, że najlepiej smakują jeszcze gorące, urywane po kawałku.
To coś pomiędzy focaccią a najprostszą pizzą. 
Pyszne.
Proste.
Stecca, po prostu. 


STECCA
/na 4 podłużne chlebki/

3 szklanki mąki
1/2 łyżeczki soli
3/4 łyżeczki cukru
1/4 łyżeczki drożdży instant
1,5 szklanki wody

Dodatkowo
oliwa do smarowania
oliwki
pomidorki cherry
czosnek
zioła i sól morska do posypania


Do miski wlać wodę, wsypać drożdże i mieszać do momentu aż się rozpuszczą. Dodać mąkę, sół i cukier i przy pomocy drewnianej łyżki (lub ręką) wymieszać tak, aby składniki się dobrze połączyły i utworzyły lepkie ciasto - ok. 30 sekund. Nie zagniatać! Miskę nakryć folią i odstawić w temperaturze pokojowej na 12-18 godzin, aż ciasto podwoi objętość, a na powierzchni pojawią się bąbelki ( u mnie wyrastało prawie 20 godzin).

Ciasto przełożyć na posypaną mąką stolnicę i złożyć 2-3 razy, a następnie delikatnie nadać mu kształt płaskiej kuli. Posmarować z wierzchu odrobiną oliwy i posypać 1/4 łyżeczki soli. Przełożyć na ściereczkę obsypaną obficie mąką. Wierzch ciasta również delikatnie oprószyć mąką i nakryć ścierką. 


Odłożyć ponownie do wyrastania na 1-2 godzin. Ciasto jest gotowe kiedy niemal podwoi objętość, a po dotknięciu palcem pozostaje w nim wgłębienie. W przeciwnym wypadku poczekać jeszcze ok. 15 minut. 


Piekarnik nagrzać do temperatury 260 stopni . Blachę do pieczenia natłuścić oliwą.
Wyrośnięte ciasto podzielić na cztery części. Każdą delikatnie rozciągnąć tak, aby powstał płaski chlebek o długości zbliżonej do wielkości formy. Posmarować z wierzchu oliwą z oliwek, nałożyć wybrane dodatki, posypać ziołami i solą morską.
Piec ok. 15 minut, do momentu aż skórka ładnie się zrumieni. 
Proste, prawda?!

 * przepis i inspiracja z tej strony - klik.

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails