niedziela, 31 października 2010

Księga piasku i pudełko czekoladek





"Rzeczy trwają dłużej niż ludzie". *

Zbieram rzeczy. Zawsze lubiłam je gromadzić i wciąż to robię. Ale tylko te z duszą, ze śladem i wspomnieniami, jakie w nich zostały. Tylko takie mają dla mnie prawdziwą wartość. Zbieram, układam i zamykam w pudełkach. A gdy podnoszę wieczko, przedmioty prowadzą mnie w przeszłość. 
Lubię te podróże. Wyprawy do ciepłych krain - ogrzanych ciepłem kaflowego pieca i siedzącej przy nim Karolki, mojej najukochańszej Prababci. Do dziś jej ciepło wypełnia dom, jest jego siłą i mądrością. Pamiątki po Karolce zajmują niejedno pudełko. Zbierane przez lata dają mi poczucie bezpieczeństwa, niemal takiego samego, jakim otaczała mnie Prababcia, gdy byłam małą dziewczynką.

W jednym z tych pudeł, głęboko na dnie leżała książka. Nieco zagubiona pośród starych listów i pism czekała na swój powrót. I niedawno wróciła, bo "przeszłość jest niezniszczalna, prędzej czy później zdarzenia powracają".* 


Wydana w 1914 roku jest już dwudziestym piątym wydaniem KUCHARZA WARSZAWSKIEGO. Oprócz aż 1503 "przepisów różnych potraw oraz pieczenia ciast i sporządzenia zapasów spiżarnianych" zawiera też pasjonujący rozdział poświęcony porządkom domowym oraz "dyspozycye obiadów na cały rok"


Wymaga szacunku. Zniszczony grzbiet i delikatne, naderwane kartki nie pozwalają na pospieszne wertowanie książki. Zresztą nie ma mowy o pośpiechu. Każdy przepis i rada są tak niezwykłe i niecodzienne, że słowa KUCHARZA czyta się z wypiekami na twarzy. Nie ważne, że do upieczenia tortu nakazuje użycia 22 żółtek i 12 jajek (!). Dla mnie liczą się słowa, klimat i atmosfera jaką niesie ta książka. Czy zdołam gdzie indziej znaleźć zapis o podaniu pomarańczy, o tym jak "niemi stół ubrać i nie robić gościom ambarasu"?!


Ta książka wciąż mnie zaskakuje. Coraz częściej myślę też, że jest magiczna. Czytam ją codziennie. Tydzień temu znalazłam włożony między kartki przepis na pierniczki. Zostawiłam go. Chciałam przeczytać następnego dnia. Otwarłam książkę, przeszukałam całą, ale przepisu już nie znalazłam. Wciąż go szukam... Wczoraj między kartkami, które jak mi się zadawało znam już na pamięć, znalazłam "nową" kartkę. Wyrwaną z kalendarza kartkę z 1950 roku i zapisanym na odwrocie przepisem na sałatkę. Pismo Karolki, lipiec 1950 - co wtedy robiła, jaki podała obiad? A może skorzystała z dyspozycyi KUCHARZA, który na dzień 5 lipca proponuje: 

Zupę Julienne z gałkami parzonemi - Paszteciki z amoretek w konczach - Kalafjory - Kurczęta ze śmietaną - Lody


Uśmiecham się do tej kartki, bo wierzę, że między słowami Karolka też schowała swój uśmiech. I wkładam ją z powrotem między strony. 
Czy za kilka dni odnajdę jeszcze tą kartkę? Czasem mam wrażenie, że ta stara książka jest jak Księga Piasku Borgesa. Jego księga, podobnie jak piasek, nie miała początku ani końca. Raz ujrzana strona już nigdy nie dała się ponownie odnaleźć. "Ilość stron w tej książce jest dokładnie nieskończona. Żadna nie jest pierwszą. Żadna nie jest ostatnią." *
Wierzę, że moje pudełka kryją pewnie jeszcze nie jedną tajemnicę.

 A co kryje pudełko czekoladek? Pudełko czekoladek ma niezwykłą moc, bo kryje w sobie czystą przyjemność. W życiu nie zawsze udaje się nam ją znaleźć, ale w pudełku czekoladek jest na pewno. I to nie jedna. Wystarczy podnieść wieczko, by po nią sięgnąć. I po następną. I po kolejną. Aż do ostatniej czekoladki. Szkoda, że pudełko czekoladek nie jest jak Księga Piasku - dokładnie nieskończone. Szkoda, że żadna czekoladka nie jest pierwsza, że żadne nie jest ostatnia. 


CHRUPIĄCE CZEKOLADKI Z MASŁEM ORZECHOWYM

/na 30 sztuk/ 

120 g ciemnej czekolady dobrej jakości
30g + 20 g czekolady mlecznej dobrej jakości
11-12 ciasteczek Digestive lub innych, podobnych
kilka łyżek masła orzechowego 


Posiekać drobno 20 g mlecznej czekolady. Ciasteczka drobno pokruszyć i połączyć z posiekaną czekoladą. Dodać kilka łyżek masła orzechowego (ilość zależy od tego jakich użyliście ciasteczek - niektóre mogą wchłaniać więcej, inne mniej - trzeba działać "na oko"). Zagniatać razem, aż do uzyskania spójnej masy, która da się formować w małe kuleczki. Jeśli masa jest za sucha, trzeba dodać więcej masła orzechowego. 
Z gotowej masy formować kuleczki, układać na papierze do pieczenia lub folii, a następnie schłodzić przez ok. 1 godzinę w lodówce.


Ciemną czekoladę i 30 g mlecznej stopić w kąpieli wodnej. Schłodzone kuleczki z masy orzechowej zanurzać w stopionej czekoladzie i delikatnie przekładać na folię lub papier do pieczenia, by czekolada zastygła. Można na ok. 30 minut przełożyć do lodówki lub trzymać w chłodnym miejscu.


Czekoladki są  w środku cudownie chrupiące - dzięki kawałkom ciasteczek i orzeszków z masła orzechowego. Nie są za słodkie, słoność masła nie dominuje, ale jest dobrym balansem dla dodatku mlecznej czekolady. Pyszne i zdecydowanie za szybko znikają z pudełka:)


P.S. Dziękuję Monice za rozwiązanie zagadki prania blondyn, która pojawiła się w poprzednim poście. Dzięki niej wiem już, że blondyna, inaczej blonda, to jedwabna koronka, z ornamentem konturowanym grubszą nicią na tle cieńszej siateczki. Moniko - dziękuję za naprowadzenie na właściwy trop:)

Ogromnie mi miło, że KUCHARZ tak wielu z Was zainteresował, z pewnością jeszcze nie jeden raz powróci!

*Jorge Luis Borges KSIĘGA PIASKU, RAPORT BRODIEGO

** przepis na czekoladki pochodzi z tej strony.


wtorek, 26 października 2010

Bania, harbuzem zwana i pranie blondyn



"Obraną ze skóry i ze środka dynię czyli banię, lub inaczej harbuza  pokrajać w kawałki, nalać gotowanem mlekiem tyle, aby objęło banię i dusić póki nie zmięknie, potem przecisnąć massę przez gęste sito i używać do ciasta, zamiast jaj biorąc pół kwarty tej massy do garnca mąki, co odpowiada 15 żółtkom. Smak ma bardzo przyjemny, jednak do bab używać bani nie należy, gdyż jest ciężka i ciasto delikatne może się nie udać, dla tego i do bułek brać trzeba więcej drożdży i tak: Garniec mąki rozrobić 3 kwaterkami mleka i 6 łutami drożdży, postawić w cieple żeby podeszło. Gdy się podniesie wlać pół kwarty przetartej bani, kubek tłuczonego cukru i szklankę sklarowanego masła, oraz trochę soli i gorzkich migdałów dla zapachu, wygnieść doskonale i znów postawić w cieple, skoro rosnąć zacznie, robić bułki, układać na blasze, postawić do wyrośnięcia, a w końcu smarować jajkiem i stawiać w piec na godzinę." *


I jak Wam się podoba? Mnie ogromnie! Od kilku dni chłonę każde słowo Kucharza, choć słów używa innych i miar zapomnianych. Ale to o czym pisze  i w czym doradza jest tak niezwykłe i fascynujące, że z radością przenikam do świata, który znam prawie wyłącznie z fotografii i opowieści. Kucharz wybiera wielokrotnie produkty dla mnie nieznane, choć bardzo polskie i ogromnie żałuję, że tak wiele z nich jest dla mnie nieosiągalnych. Ciekawi mnie bardzo jak smakuje tatarak w cukrze, sucha orszada, sok berberysowy czy chasse-cafe. Zachwyca mnie bogactwo pomysłów i różnorodność dań jakie serwuje. Marzy mi się choć jeden raz spróbować  jego menu, a uwierzcie, że ma inną propozycje na każdy dzień roku! Gdybym tylko zdołała się odpowiednio przygotować, dziś miałabym do wyboru taki oto zestaw:

"26 październik: 

Zupa grzybowa - Szczupak ze zrazowym sosem - Pierożki z powidłami - Ryby smażone lub polędwica z sałatą czerwoną - Blamanż czekoladowy

Rosół z makaronem - Sztuka mięsa z chrzanem - Polędwica, sałata kartoflana"

Szalenie podoba mi się słowa blamanż, choć musiałam się wesprzeć pomocą słownika, by wyobrazić sobie co to za deser. 


Nie zdołałabym zjeść pewnie nawet połowy takiego zestawu, ale nie o to chodzi. Zachwyca mnie świat Kucharza. Chciałabym poczuć zapach, jaki unosił się w kuchni, gdy z jego przepisów korzystała moja Prababcia. Zastanawiam się jak bardzo wonne były zaznaczone przez nią pierniczki,  jak pachniała pieczeń cielęca z biszmelem i jak bardzo rozgrzewała nalewka mięszana z poziomek, malin, truskawek i listków różanych


Jest jeszcze jedna rzecz, która niezwykle mnie w Kucharzu pociąga - jego wszechstronna wiedza na temat domowych porządków. Począwszy od prania drobiazgów, przygotowania pachnidła i fryzowania piór po ... zachowanie świeżego mchu w oknach i  sklejanie naczyń szklanych
Jak widzicie Kucharz naprawdę wiedzę ma ogromną, zatem na stosowny szacunek absolutnie zasługuje. Istotny niebywale jest także fakt, iż  Kucharz jest  już wielce sędziwy, zatem i mnóstwo tajemnic posiada. Jedną z nich jest ten oto przepis na ...Pranie blondyn:

"Owinięte, tak jak koronki na wałek, nacierają się mieszaniną złożoną z miodu, mydła i spirytusu i wyciskając polewać letnią wodą. Następnie odwinąć je z wałka, przesuszyć trzepiąc, rozesłać na miękkim i zamiast prasowania pociągnąć kilka razy wilczym kłem, co im nada glans i sztywność." *

Pytałam, szukałam, ale nie znalazłam odpowiedzi. A może Wy wiecie czym są te blondyny, którym wilczy kieł nada glansu i sztywności? Kucharz w tej sprawie niestety milczy...

Kim jest tajemniczy Kucharz i ile liczy lat napiszę Wam w kolejnym poście, choć pewnie część z Was już się domyśla.


A teraz czas na banię, harbuzem zwaną, czyli dynię. Mam wrażenie, że świat kręci się teraz wyłącznie  wokół dyni! I cudownie! Tyle wspaniałych przepisów, pomysłów i inspiracji. Cieszę się, że tegoroczne zapasy wystarczą na wypróbowanie wielu z nich. Chciałam początkowo skorzystać z przepisu KUCHARZA, jednak nie do końca odpowiadał temu na co miałam ochotę. A miałam ochotę na połączenie dyni z czekoladą, na inną niż znane mi dotąd tarty, bardziej wyrazistą i z charakterem. I znalazłam taki przepis, który po dokonaniu drobnych zmian idealnie się sprawdził. Zapraszam na dyniowe tartaletki z rumem i czekoladą, do których dodałam też prezentowany ostatnio krokant z pestek dyni (klik) . Dynia, z natury dość mdła w smaku, dzięki dodatkowi przypraw korzennych i sporej ilości rumu:) nabiera charakteru i świetnie kontrastuje z gorzką czekoladą.


A tym z Was, którzy mają ochotę na jeszcze coś innego, pozostawiam taki oto przepis KUCHARZA na banię w syropie:

Wziąść banię nie zupełnie dojrzałą i wykrawać okrągłą łyżeczką małe kulki, które należy sparzyć gotującą się wodą, następnie wrzucić w syrop, wcisnąć cytrynę i gotować dopóki syrop nie stanie się gęsty, a kulki przezroczyste.


TARTALETKI DYNIOWE Z RUMEM I CZEKOLADĄ

/na 10 tartaletek/ 

Na spód

80 g masła
75 g cukru
1 jajko
150 g mąki


Wszystkie składniki na spód zagnieść na gładkie ciasto i wstawić do lodówki przynajmniej na 1 godzinę. Piekarnik nastawić na temperaturę 180 stopni. Foremki na tartaletki wysmarować masłem. Ciasto wyjąć z lodówki i rozwałkować na podsypanym mąką blacie. Następnie wylepiać nim foremki i wstawić na ok. 10 minut do piekarnika, by ciasto się lekko zrumieniło.


Na nadzienie dyniowe

300 g pure dyniowego
160 g cukru
2 łyżki zimnej wody
1 -2 łyżeczek przyprawy piernikowej
2 łyżki soku z cytryny
20 g masła
8 - 10 łyżek rumu
garść grubo siekanych orzechów włoskich
200 g gorzkiej czekolady (użyłam czekolady z dodatkiem skórki pomarańczowej) posiekanej na kawałki
ew. krokant dyniowy do ozdoby


Cukier wsypać do garnka z grubym dnem, dodać wodę i wstawić na ogień. Gotować cukier do momentu aż powstanie karmel - w tym czasie cukru nie mieszać, by nie powstały grudki. Można jedynie lekko poruszać rondlem, dzięki czemu cukier równo się rozprowadzi. Gdy uzyskamy ciemno-złoty karmel, garnek zdjąć z ognia i dodać do niego pure z dyni, masło, rum, orzechy oraz przyprawy. Natychmiast zamieszać i wstawić na ogień, cały czas mieszając. Jeśli podczas dodawania tych składników karmel stwardniał, nic się nie stało. Podczas podgrzewania i mieszania ponownie się rozpuści i połączy z resztą masy. Trzymać na ogniu do momentu aż składniki dokładnie się połączą.


Zdjąć z ognia i dodać sok z cytryny. Gotową masę wykładać na podpieczone spody. Na wierzch kłaść posiekaną gorzką czekoladę. Wstawić ponownie do piekarnika na ok. 10-15 minut, aż czekolada się rozpuści i stworzy naturalną polewę. 
Jeśli pozostanie Wam nadzienie, możecie wykorzystać je z powodzeniem jako konfiturę, świetnie smakuje ze świeżą chałką:) Smacznego!


* oryginalna pisownia 

** przepis pochodzi z tej strony, dokonałam jednak kilku zmian.

*** ten przepis to moja druga propozycja do Festiwalu Dyni prowadzonego przez Beę.

piątek, 22 października 2010

Kruchość i pestki.




Kruchość — cecha fizyczna ciał stałych (materiałów) polegająca na jego pękaniu i kruszeniu się pod wpływem działającej na nie siły. Kruche materiały absorbują stosunkowo mało energii przed złamaniem, nawet te o dużej wytrzymałości. Łamaniu towarzyszy zwykle głośny dźwięk, trzask. Do typowych materiałów kruchych należą m.in: beton, ceramika, szkło, żeliwo, skały. Typowe materiały sprężyste takie jak np. stal, również stają się kruche po przekroczeniu pewnego progu naprężenia. Z kolei substancje uważane za kruche pozostają sprężyste przy niewielkich odkształceniach. Kryterium podziału substancji na kruche i sprężyste nie jest ostre.
Właściwość tę wykorzystuje się np. pisząc kredą po innych materiałach. Kreda pocierana o coś kruszy się, a część tych małych okruchów zostaje na danym materiale.
Kruchość jako wielkość fizyczna charakteryzująca dany materiał, jest to stosunek wytrzymałości na rozciąganie do wytrzymałości na ściskanie *

K=\frac {R_r} {R_c} < \frac 1 8


Zaintrygowała mnie definicja kruchości. Nie tylko dlatego, że brzmi poważnie i nie miałam pojęcia, że można ją wyrazić naukowym wzorem, ale głównie dlatego, że tak bardzo odbiega od tego co kruchość znaczy dla mnie. Nie ma tu ani słowa o chrupkich spodach kruchych tart, o cudownym dźwięku rozgryzania kruchych ciasteczek, ani o maślanym uroku kruszonki. 
Dla mnie kruchość oznacza chrupanie i gdybym miała teraz napisać moją najprostszą definicję czegoś kruchego, podałabym taki wzór:

CUKIER + WODA = KARMEL


Uwielbiam karmel. Po bezach, to druga rzecz w kuchni, do której mam absolutną słabość. Dam się w ciemno namówić na każdy przepis, jeśli tylko usłyszę lub przeczytam  magiczne słowo karmel
Powodem jest nie tylko cudowny kolor i faktura, które zmieniają cukier w jadalny bursztyn. To jeden z niewielu smakołyków, który zachwyca dźwiękiem! Pamiętacie cudownie stuknięcie łyżeczki, którą Amelia zastukała w creme brulee? To jedna z moich ulubionych scen filmowych (jestem pewna, że nie tylko moja:).


Karmel przemawia do mnie wyglądem, dźwiękiem i oczywiście smakiem. Po niebiańskim doświadczeniu z lodami karmelowymi (klik) zakochałam się w połączeniu karmelu z solą morską. To zaskakujące, ale uzależniające doznanie. Równie silne jak sięganie po kolejne pestki. Pewnie jak wiele z Was, uwielbiam chrupać pestki dyni. Zawsze zaczynam od jednej, ale ich chrupkość jest tak smaczna, że sięgam po kolejne i tak aż do dna miseczki. Gdyby to były chipsy, których nie jadam, czułabym wyrzuty sumienia. Jednak świadomość jak bardzo są zdrowe (klik) pozwala mi z czystym sumieniem otworzyć kolejną paczuszkę.


Tym razem nie wsypię jej jednak do miseczki, tylko zatopię w słodko-słonym karmelu. 
Pumpkin seed brittle, czyli karmelowe chrupki z pestek dyni można chrupać solo jak sezamki. Można połamać lub pokroić na większe kawałki i serwować jako dodatek do kremów, musów czy lodów zastępując w ten sposób nadal popularny w wielu cukierniach "zwiędnięty" wafelek;)
Jeśli rozpiera Was nadmiar energii możecie ją wykorzystać do pokruszenia karmelu tłuczkiem, powstanie w ten sposób dyniowy krokant, idealny dodatek do ciast i kremów, a nawet do wspomnianych wyżej lodów karmelowych, których kluczowym składnikiem jest właśnie krokant.


Ta wariacja na temat sezamków to moja propozycja do Festiwalu Dyni ogłoszonego przez Beę. Domyślam się, że królować będą smakołyki przygotowane z miąższu dyni, ale jej pestki są równie wartościowe, więc liczę na to, że Bea przyjmie moją propozycję. Na swą obronę dodaję, że kolor karmelu wydaje mi się bardzo "dyniowy":)


KARMELOWE CHRUPKI Z PESTEK DYNI

1 szklanka cukru
3-4 łyżki wody
0,5 łyżeczki soli morskiej
3/4 szklanki pestek dyni


Przygotować dużą tacę lub blachę do pieczenia. Rozłożyć na niej arkusz papieru do pieczenia - najlepiej krawędzie papieru przylepić taśmą klejącą do blachy, co zapobiegnie jego przesuwaniu się. Na tak przygotowanej powierzchni rozsypać pestki dyni - rozłożyć je równomiernie, tak by tworzyły cienką warstwę i nie nachodziły na siebie - dzięki temu karmel będzie cieńszy i bardziej chrupki. Przygotować także drugi arkusz papieru  o takim samym wymiarze.


Do rondla z grubym dnem wsypać cukier, sól oraz dodać wodę. Wstawić na średni ogień i czekać aż cukier zacznie się rozpuszczać. Nie należy mieszać, gdyż tworzą się grudki. Aby zapobiec krystalizowaniu się cukru na ściankach rondla, można zmoczyć pędzelek w zimnej wodzie i przetrzeć nim wewnętrzne ściany naczynia. Po ok. 10-12 minutach cukier zacznie się karmelizować, najpierw od spodu, więc, by zapobiec jego przypaleniu można delikatnie poruszać rondlem. 


Gdy całość cukru się rozpuści i osiągnie kolor bursztynowy, rondel zdjąć z ognia i szybkim ruchem rozlać karmel na rozsypanych pestkach dyni. Należy to robić dość prędko, gdyż karmel szybko zastyga. Na rozlany karmel nałożyć drugi arkusz papieru i przy pomocy wałka rozprowadzić równomiernie, tak, by równą i cienką warstwą pokrył pestki. Gdy lekko zastygnie, ściągnąć górny papier i zaraz pokroić na paseczki przy pomocy ostrego noża. Można też zostawić część w całości i użyć później do przygotowania krokantu.   


* Definicja kruchości pochodzi z tej strony.
** Inspiracją był przepis znaleziony na tej strony, jednak chrupki zrobiłam inaczej niż podano. 

niedziela, 17 października 2010

Ta ostatnia niedziela. Maliny i tango.



Już dawno je pożegnaliśmy. Teraz schowane jest w pamięci, ułożone we wspomnieniach i zamknięte w słoiczkach.
Lato.
Mam tyle po nim pamiątek. W albumie, na półkach w spiżarni i tam, gdzie przetrwa najdłużej, w sercu.
Jedną z najbardziej malowniczych chwil jakie w nim schowałam jest kilka minut zatrzymanych w kadrze pamięci pewnego sierpniowego popołudnia. Spędziliśmy je z moją przyjaciółką nad Jeziorem Czorsztyńskim. W ostatnim dniu wybraliśmy się na późny obiad do pensjonatu położonego w skansenie turystycznym. To piękne i niezwykłe miejsce. Opuszczone domy zawsze budzą moją ciekawość. Myślę o tym, kto w nich mieszkał, czy był szczęśliwy, jakie historie unoszą się nadal wokół.


Jednym z niewielu tętniących życiem miejsc była restauracja w pensjonacie Sperling - okazały drewniany budynek z pięknymi zdobieniami i dużym balkonem, na którym wystawione były stoliki. Zauroczył mnie skrzypieniem podłóg, piękną muzyką, jaka go wypełniała i cudownym widokiem na jezioro, jaki roztaczał się z balkonu, na którym siedzieliśmy. Pośród rozmów, śmiechu i degustowania potraw to właśnie ten widok nagle rzucił na nas czar, który trwa do dziś. 
Spalone słońcem trawy, karmel lśniącej tafli jeziora, ciepłe powietrze splątane z promieniami odchodzącego słońca i lekkie pyłki dmuchawców unoszące się beztrosko, bez pośpiechu. Świat w kolorze sepii. Spokój, jakiego chyba nigdy wcześniej tak pięknie nie doświadczyłam. Zastygliśmy razem z nim, każdy z nas czuł, że to wyjątkowe i niepowtarzalne chwile. 


Uwielbiam to wspomnienie. Często do niego wracam, gdy szukam spokoju i wyciszenia. Atmosfera tych kilku chwil bardzo przypomina mi niezwykły klimat jednego z moich ulubionych filmów. Spalonych słońcem N. Michałkowa oglądałam już wiele razy. Za każdym razem niezmiennie mnie zachwyca. 
Dziś chcąc napisać o deserze, jaki jedliśmy w jedną z ostatnich niedzieli  kalendarzowego lata, przypomniała mi się piosenka Mieczysława Fogga Ta ostatnia niedziela. Odkryłam, że jej rosyjska wersja jest motywem przewodnim filmu Spaleni słońcem. Uwielbiam te cudowne sploty okoliczności.
Słucham teraz nowej wersji pięknego tanga Fogga, w myślach tęsknię za tym spalonym słońcem powietrzem, a Wam zostawiam ostatnie maliny, z tej ostatniej letniej niedzieli. I piosenkę, na koniec. 


DESER BEZOWY Z CZEKOLADOWYM GANACHE, BITĄ ŚMIETANĄ I MALINAMI

Na blaty bezowe
3 białka
175 g cukru
1 łyżka mąki kukurydzianej
25 startej czekolady deserowej


Piekarnik rozgrzać do temperatury 140 stopni. Na papierze do pieczenia wyrysować ołówkiem trzy prostokąty o wymiarach 10x25cm (musicie wykorzystać 2 blachy do pieczenia). W dużej suchej misce ubić białka ze szczyptą soli. W trakcie ubijania stopniowo dosypywać cukier, a pod koniec mąkę ziemniaczaną. Masa ma być sztywna i lśniąca. Dodać startą czekoladą i ostrożnie wymieszać z pianą. 


Masę przełożyć do szprycy lub woreczka do dekorowania z końcówką o średnicy ok. 1 cm. Wyciskać "paluszki" na wyznaczonych wcześniej prostokątach. Wstawić do piekarnika i piec przez 1,5 h. W połowie pieczenia można zmienić położenie blach, by bezy równo się upiekły. Wyłączyć piekarnik i pozostawić bezy do wysuszenia, aż piekarnik całkowicie ostygnie - nie otwierać drzwi piekarnika. 


Na czekoladowy ganache 

175 g czekolady (użyłam pół na pół gorzkiej i mlecznej)
250 g śmietany kremówki


W czasie gdy bezy kończą się suszyć przygotować ganache. Czekoladę wraz z kremówką podgrzewać w naczyniu  ustawionym nad parującym wrzątkiem aż do rozpuszczenia czekolady. Wymieszać dokładnie, aż masa będzie gęsta i lśniąca. Lekko przestudzić, a następnie rozsmarować na dwóch upieczonych blatach bezowych. 


oraz 
200 g śmietany kremówki ubitej
ok. 350 g malin do przybrania (mogą być mrożone)


Na wysmarowane ganache blaty bezowe nałożyć ubitą kremówkę oraz udekorować malinami - mogą być mrożone. Ja użyłam ostatnie świeże oraz część zapasu zamrożonych. Ułożyć blaty wraz z nadzieniem jeden na drugi i przykryć trzecim blatem. Udekorować wg uznania. Przed podaniem schłodzić przynajmniej 1 godz. w lodówce. A potem jeść i żałować, że nie zrobiło się z podwójnej porcji!



* przepis pochodzi z  książki Czekolada - biblioteka konesera, wyd. Parragon


środa, 13 października 2010

Przełamując fale. Schiacciatta con L'uva. W odcieniu różowego tygodnia.




Nie lubię płynąć z prądem. Boję się, że mnie porwie, stracę kontrolę nad tym co robię i przestanę być sobą.
Wolę płynąć pod prąd. Tak jest trudniej, ale jeśli się udaje, to satysfakcja zamienia się w spełnienie. A ja chcę się spełniać. Chcę robić w życiu to, co sprawia mi prawdziwą przyjemność. 
Nie zawsze jest łatwo. Moje decyzje często były trudne i niełatwe do zrozumienia dla innych. Nie zawsze też były właściwe. Ale nawet wtedy wierzyłam, że mimo porażki, nie dam się ponieść prądowi, ale wyznaczę inną ścieżkę, by pójść dalej moją drogą.
Czy warto przełamywać fale, iść pod prąd i walczyć o swoje spełnienie?
Odpowiedź, choć dla większości oczywista, nie zawsze łatwo udaje się znaleźć.
Poszukajcie jej w lustrze - w swoim odbiciu. Czy widzicie błysk w oczach i uśmiech na twarzy?
Poszukajcie w domu - wśród swoich bliskich. Czy czujecie ich wsparcie i radość z każdego kolejnego kroku, jaki stawiacie?
Jeśli tak, to znaleźliście odpowiedź i wiecie, że warto.


Jednak przełamując fale pamiętajmy nie tylko o naszej duszy, ale i o ciele. Nie damy rady pokonać barier i walczyć o spełnienie jeśli zabraknie nam sił i zdrowia. Przełammy strach i niechęć jaką wciąż wiele z nas odczuwa na myśl o badaniach. 
Ja sama jestem jedną z Was, wciąż unikam i odkładam na później, ale teraz się przełamuję. Do różu, którego tak bardzo nie lubię i do badań, których unikam. Gdybym tego nie zrobiła, nie byłabym sobą, dałabym się porwać fali - fali zaniedbania o to co najważniejsze.


Podobnie jak w życiu, tak i w kuchni, lubię przełamywać zwyczaje. Uwielbiam być zaskakiwana czymś innym, nietypowym i równie mocno uwielbiam sama sprawdzać czy mój zachwyt podzielą najbliżsi.Tak było z przepisem na Schiacciatta con L'uva, czyli focaccię z czerwonymi winogronami i rozmarynem, znalezionym na jednym z moich ulubionych blogów. Focaccię piekłam wielokrotnie, ale zawsze w wersji wytrawnej. Połączenie  oliwy, rozmarynu, soli morskiej z winogronami i cukrem wydało mi się tak niezwykłe, intrygujące i inne, że wiedziałam, iż to przepis dla mnie. Kosztował mnie sporo cierpliwości, bo na dojrzałe winogrona musiałam czekać jeszcze prawie miesiąc, ale warto było. 


Smak, zapach, kolor tej focacci to coś wyjątkowego. Słodko-słony mariaż rozmarynu z winogronami to moim zdaniem jedno z lepszych kulinarnych połączeń. Schiacciatta oznacza "spłaszczony, płaski" i tak nazywana jest w Toskanii ta wersja focacci. Pieczona jest tradycyjnie w okresie winobrań. Idealnie nadają się do niej winogrona odmiany Concord. Mają niestety pestki, ale kiedy ciasto wyrasta można ten czas odpowiednio spożytkować i je usunąć:) Ja tak zrobiłam i warto było! 


Z podanego przepisu wychodzą dwie focaccię, które znikają w czasie  trzy razy szybszym niż ten jaki jest potrzebny, by ciasto odpowiednio wyrosło, więc jeśli chcecie zostawić sobie kilka porcji na później, upieczcie od razu z podwójnej ilości. 


W trakcie pieczenia z winogron wypływa sok o cudownym różowym odcieniu - tak pięknym, że chyba naprawdę polubię róż:) I to właśnie ten róż nieśmiało zgłaszam do wspaniałej akcji jaką prowadzi Szarlotek. Wprawdzie daleko mi bardzo do jej cudownych kreacji:), ale liczę, że w imię dobrych intencji przyjmie moją propozycję:) 
A zatem dołączmy do Różowego Tygodnia, przełamujmy fale i walczmy o siebie i swoje spełnienie! 


SCHIACCIATTA CON L'UVA
FOCACCIA Z CZERWONYMI WINOGRONAMI I ROZMARYNEM

3/4 szklanki ciepłej wody
2 łyżki letniego mleka
1,5 łyżeczki cukru
1 1/4 łyżeczki drożdży instant
250 g mąki
1/2 łyżeczki soli
6 łyżek oliwy
1,5 szklanki czerwonych winogron, wypestkowanych
1 łyżka posiekanego rozmaryny, świeżego
2 łyżki cukru 
2 łyżeczki soli morskiej gruboziarnistej


W dużej misce wymieszać wodę, mleko, cukier i drożdże. Odstawić na 10 minut, by drożdże "ruszyły". Dodać mąkę, sól i 2 łyżki oliwy. Wyrabiać do uzyskania gładkiego, lekko ciągnącego ciasta - może się leciutko lepić, ale nie należy dosypywać mąki. Ja wyrabiam mikserem ok. 5 minut. Wyrobione ciasto przełożyć do wysmarowanego oliwą naczynia, nakryć i odstawić w ciepłe miejsce do wyrastania na ok. 1,5 godz. lub do momentu aż podwoi swoją objętość. 
Wyrośnięte ciasto odgazować - pięścią, lekko obsypaną mąką, zrobić w nim solidne wgniecenie. Następnie przełożyć na posypany mąką blat i podzielić na dwie równe części, z których uformować kule. Przełożyć je na wysmarowaną oliwą blachę lub papier do pieczenia. Każdą z kul także lekko wysmarować oliwą. Odstawić pod nakryciem na 20 minut. 


Następnie palcami, wysmarowanymi wcześniej oliwą, rozciągać ciasto do uzyskania dwóch płaskich placków - w cieście widoczne będę wgniecenia pozostawione przez palce. Ponownie nakryć i odstawić do wyrastania na ok. 1 1/4 godz. 
Piekarnik rozgrzać do temperatury 210 stopni. Ciasto wysmarować pozostałą oliwą. Nakładać wypestkowane winogrona i posypać posiekanym rozmarynem. Następnie obsypać cukrem i solą morską. Wstawić do piekarnika na ok. 15-20 minut, aż ciasto ładnie się zarumieni, a winogrona puszczą sok. 
Świetnie smakuje na ciepło oraz z dodatkiem lekkiego, kremowego serka, np. Philadelphia. 
Focaccię z winogronami kilka dni temu prezentowała także u siebie Ela z My best food - zajrzyjcie do niej i zobaczcie jak piękna jest jej wersja! 

* przepis pochodzi z tej strony (klik)

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails