W rzeczywistości jednak jest tylko wyzwaniem i próbą dla odwagi.
I szansą na zrobienie czegoś niezwykłego. *
Dziś napiszę o takim marzeniu, a nawet dwóch.
O dwóch spełnionych marzeniach.
I o kolejnej podróży, a nawet dwóch.
Marzenie pierwsze - fioletowe ziemniaki.
Czy można marzyć o ziemniakach?
Oczywiście. O takich z ogniska wygrzebanych z popiołu i chwytanych łapczywie w poparzone palce.
I o takich, które są inne, niedostępne i do tego konieczne, by spełnić marzenie.
Chińskie trufle.
Pochodzą z Boliwii i Peru.
Swą ciemnofioletową barwę zawdzięczają naturalnym barwnikom - antocyjanom, karotenoidom i kwasowi fenolowemu. To dzięki tym przeciwutleniaczom obniżają ciśnienie i zmniejszają stany przewlekłego zapalenia związane z chorobą serca.
Moje przyjechały z Włoch, by w kompletnej nieświadomości spędzić ze mną niedzielne przedpołudnie, a potem pojechać dalej do Warszawy.
Marzyłam o nich nadal, na głos, który po powrocie do domu usłyszała Lo.
Napisała "Były koło Ciebie, miałam je w bagażniku".
No cóż, pomyślałam, pewnie nie są mi jednak pisane.
Ale wtedy woreczek chińskich trufli był już u początku swej podróży. Do mnie.
Tułaczka pocztą trwała niemal tydzień i tajemnicą fioletowych ziemniaków pozostanie już co robiły podczas podróży, którą można pokonać w 5 godzin.
Dotarły jednak w nienagannym stanie. Gotowe, by zmierzyć się z moim marzeniem. A nawet dwoma.
Mantou i Lo. Lo i mantou.
Gotowanie z Lo, na które umawiałyśmy się już chyba ponad 2 lata.
I mantou - chińskie bułeczki na parze z fioletowych ziemniaków, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
Znacie to uczucie, kiedy wiecie, że wszystko zaczyna do siebie pasować?
Nastaje odpowiednia chwila i czas, by zrobić coś, o czym marzy się od dawna.
Tak właśnie było z ziemniakami, Lo i mantou, które gotowałyśmy razem w pierwszą marcową i słoneczną niedzielę.
Wszystko do siebie pasowało. Spełnione marzenie, a nawet dwa.
Mantou to chińskie bułeczki gotowane na parze, najbardziej charakterystyczne i popularne w północnych Chinach, gdzie zamiast ryżu częściej uprawiana jest pszenica. Po ugotowaniu mogą być przechowywane w lodówce lub zamrażane i ponownie podgrzewane na parze. Są popularną przekąską pakowaną dzieciom do szkoły oraz podawaną w restauracjach, a także sprzedawaną w ulicznych barach.
Typowe mantou to delikatne, puszyste bułki wielkości ok. 4 cm. W bardziej eleganckich restauracjach można otrzymać znacznie większe okazy. Czasem podawane są także w wersji smażonej na głębokim tłuszczu i moczonej w mleku kondensowanym. Do ciasta na bułki dodaje się także np. pure z dyni lub fioletowych ziemniaków, dzięki czemu powstają bardziej kolorowe wariacje mantou.
Tak, macie rację - są bardzo podobne do naszych klusek na parze.
To niezwykłe jak bardzo możemy się różnić, a mimo to kiedy trafiamy do kuchni, potrafimy zawsze odnaleźć coś co łączy i budzi najlepsze wspomnienia.
Mantou i kluski na parze.
Odległe Chiny i talerz dymiących pampuchów z przedszkola.
Kuchnia to wszystko łączy.
Pozwala na podróż tam, gdzie nie możemy dotrzeć.
Zabiera też tam, skąd już wyrośliśmy.
I spełnia marzenia.
I zaskakuje.
Ziemniaki z tego samego worka, a jednak inne?
A może to magia kolorów?
Moje ciasto ma kolor jagodowy, a Lo dzwoni mówiąc, że u niej jest ... zielone!
Za to obiad, nie umawiając się ani trochę, zjadłyśmy taki sam.
To magia na pewno.
Jak smakują mantou?
Są pyszne. Delikatne, puchate, słodkie w sam raz.
Mają intensywny i niezwykle przyjemny aromat ziemniaków w najlepszej postaci,
takich, które ma się ochotę jeść jeden za drugim.
To jakby smakowało się ziemniaczaną duszę.
Dziękuję Lo, że usłyszała moje marzenie i zechciała je spełnić.
To marzenie było szansą na zrobienie czegoś wyjątkowego.
Dziękuję za wyjątkowy, pełen magii dzień.
I za podróż do Chin, którą udało się odbyć nie opuszczając kuchni.
1 łyżeczka drożdży instant
80 ml letniej wody
240 g mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
65 g drobnego cukru
250-300 g ugotowanych i przetartych fioletowych ziemniaków
2 łyżki oleju roślinnego
2 łyżki czarnego sezamu (zastąpiłam siekanymi pistacjami - na cześć Lo)
10 g cukru - pominęłam
Drożdże wsypać do miski z letnią wodą, zamieszać i odstawić aż zaczną "bąbelkować". Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia, połączyć z cukrem i powoli wsypywać do wody z drożdżami. Zamieszać, dodać pure z ziemniaków i zacząć zagniatać, aż masa zacznie robić się gładka i elastyczna - jeśli trzeba, dodać odrobinę wody (tak zrobiłam). Dodać olej i nadal zagniatać do uzyskania gładkiego, jednolitego ciasta. Przełożyć do lekko natłuszczonej miski, nakryć i odstawić do lekkiego wyrośnięcia na ok. 30 minut (nie musi podwoić swojej objętości, wystarczy, że lekko "ruszy" do góry).
W tym czasie w moździerzu lekko utłuc prażone ziarna czarnego sezamu z cukrem - nie miałam sezamu, więc na cześć Lo prowadzącej blog Pistachio, posiekałam pistacje. Nie łączyłam ich jednak z cukrem.
Podrośnięte ciasto przełożyć na oprószony mąką blat i rozwałkować na prostokąt. Z wierzchu posypać sezamem lub pistacjami i zwinąć jak roladę. Ostrym nożem pociąć na ok. 3-4 cm kawałki, przełożyć na pergamin, nakryć i odstawić na 15 minut.
Po tym czasie razem z pergaminem, na którym wyrastały, przełożyć bułeczki na bambusową kratkę do gotowania na parze (lub inną, przeznaczoną do tego typu gotowania), ustawić na garnku z gotującą się wodą i gotować pod przykryciem ok. 10 minut. Można sprawdzać w trakcie gotowania czy bułeczki są gotowe - najlepiej przy pomocy testu "suchego patyczka". W trakcie gotowania dość mocno rosną, więc nie należy układać ich zbyt blisko siebie.
W celu przygotowania bułeczek-róż podzielić ciasto na małe porcje wielkości dużej czereśni. Każdą z nich rozwałkować na kształt koła. Sześć kół nałożyć na siebie (jak na zdjęciu), a następnie zwinąć jak roladę. Przedzielić w połowie - w ten sposób każda zewnętrzna strona po ustawieniu na pionowo będzie przypominała pączek róży. Z sześciu kółek nałożonych na siebie otrzymamy 2 bułeczki-róże. Odstawić pod przykryciem na 15 minut i dalej gotować według wskazówek podanych powyżej.
* cytat z książki Blondynka w Zanzibarze, B. Pawlikowska ** przepis na mantou znaleziony na tej stronie - klik, inspiracje na bułki-róże pochodzi stąd - klik
Wiedziałam, że znajdę tu u Ciebie naszą magię. Aniu, to wszystko było i jest piękne. Cudownie napisałaś. Dziękuję. To był wspaniały dzień. Ten i tamten.
OdpowiedzUsuńLitości:)fioletowe ziemniaki, i co Ja mam teraz zrobić:)marzyć chyba:)
OdpowiedzUsuńjakie to cudne:):) hmm tylko skąd ja wezmę fioletowe ziemniaki?! mówisz, że dynia ewentualnie? a bataty by się sprawdziły?
OdpowiedzUsuńojej trzymajcie mię bo chyba padnę z wrażenia , Aniu te bułeczki to mercedesy,ale te różyczki to normalnie ścięły mnie z nóg , cudo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
UsuńNiesamowite te różyczki i zawijaski! wyglądają jak z plasteliny, gdy sie zmiesza wszystkie kolory:)))
OdpowiedzUsuńAniu, piękne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Jejku, jakie to cuda Anno! :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne są te mantou, a fioletowe ziemniaki to dla mnie wielka zagadka.
Cudownie ,że mogłaś spełnić swoje marzenia:)
Usciski:*
a wiesz, że chyba wypróbuję? miałam szukać jakiegoś specjalnego przepisu z użyciem fioletowych ziemniakó, bo w pobliskim sklepie ostatnio można je kupić, a ja do tej pory jedynie chipsy z nich zrobiłam, albo piekłam. a takie bułeczki widziałam ostatnio mrożone w chińskim sklepie, barwione w kolorach tęczy, tylko byłam przekonana, że to raczej nie były naturalne barwniki, kto ich tam wie ;) może następnym razem sprawdzę, o ile coś rozszyfruję... pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowitą czarodziejką, Aniu:-) Potrafisz nas przenieść w inny świat...
OdpowiedzUsuńpiękne te różyczki i stempelek uroczy!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że marzenie o fioletowych ziemniakach się spełniło:-). Pamiętam jak pytałaś o nie na FB, gotowa byłam Ci je przysłać z UK:-). Wspaniała magiczna niedziela i dzięki Tobie poznałam wspaniały blog Lo:-). Zrobię te bułeczki koniecznie bo wyglądają nieziemsko:-)
OdpowiedzUsuńPamiętam Twoje poszukiwania fioletowych ziemniaków :). Cudowne i wspaniałe!
OdpowiedzUsuńAniu, roztaczasz niezwykłą aurę. Twoje opowieści zawsze czytam z przyjemnością. Dzisiejsze bułeczkisą na pewno oryginalne i cudnie zaprezentowane, jednak z racji koloru,konsumpcyjnego pożądania u mnie nie wzbudzają...
OdpowiedzUsuńpierwszy raz w życiu takie widzę :) zazdroszczę ludziom (takim jak Ty) umiejętności gotowania ;) gdybym dostała w ręce większość produktów z których tworzysz takie cuda po prostu nie wiedziałabym co z nimi zrobić :/
OdpowiedzUsuńDroga Czarodziejko, a ja mam marzenie, żeby z Tobą zrobić nie coś fioletowego, a czekoladowego !! :*
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za tę niezwykłą, wirtualną podróż. Fioletowe zagłębienia miękkiego ciasta podziałały na mnie magicznie. Przeniosłam się do wnętrza:) Cóż mi teraz pozostaje? Może kawa w fioletowej, nakrapianej filiżance? Piję za Twoje pasje!
OdpowiedzUsuńNiesamowite :).
OdpowiedzUsuńO fioletowych ziemniakach wspominała mi ostatnio przyjaciółka przebywająca w Szanghaju. Obiecała przywieźć :).
Całuję!
Te różane są przecudne .... a te zawijanie niesłychanie puchate .... no i mają takie niesamowity kolor:) .... uwielbiam te Twoje podróże Aniu:) buźka
OdpowiedzUsuńAniu, jakbys dała ten przepis do weekendowej cukierni, to kazdy by spasował!
OdpowiedzUsuńPieknie te bułeczki uformowałaś. Od razu inaczej smakują, choć zapewnie i bez wyglądu te bułeczki smakowałyby wybornie :-D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńobłędny ten fioletowy kolor! :) A bułeczki piękne, dziękujemy za zdjęcie!
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo piękne zdjęcia i ciekawy przepis :)
OdpowiedzUsuńBuziaki,
pieczarka mysia
Lubię gdy publikujesz swoje marzenia. Spełnionym marzeniom do twarzy we fiolecie. Róż w tym kolorze nigdy nie widziałam. Piękne. Także chcę takich kolorowych ziemniaków :))
OdpowiedzUsuńMoja buzia nie może się domknąć. Piszczałam z zachwytu!!! Cuuuuudo. Absolutnie fenomenalny post. Różyczki w papilotkach mnie ujęły jak dawno nic. Jesteś genialna!!! A ja jako ziemniaczara straszna na punkcie tych pyrek oszalałam!!!!
OdpowiedzUsuńUściski:)
NIEZWYKŁE!:)
OdpowiedzUsuńFajne takie nowości, jakbym podała coś takiego gościom, to by patrzyli na mnie jak by mówiono do nich po chińsku, ale założę się, że smak by powalił z nóg :D
OdpowiedzUsuńWydobyłaś całe piękno z tych (tylko, a może aż) ziemniaków :-)
OdpowiedzUsuńjak ja lubię tu zaglądać;)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne! Nie zdawałam sobie sprawy, że takie cuda można wyczarować z ziemniaka.
OdpowiedzUsuńNie znałam fioletowych ziemniaków... pięknie tu u Ciebie. Pięknie!
OdpowiedzUsuńzrobiłam :) zaszalałam nawet i moje były fioletowo-różowe, bo różowe ziemniaki też dostałam. co prawda wizualnie wyszły dosyć brzydko, ale i tak mi się podobają ;) dziękuję za ten przepis!
OdpowiedzUsuńJakie to piękne ! :)
OdpowiedzUsuńale cuda, czy to naprawde tak wyglada, czy to magia fotografii? nigdy nie slyszalam o fioletowych ziemniakach, musze ich poszukac.
OdpowiedzUsuńTak to już bywa z marzeniami, że nabierają uroku , kiedy na ich spełnienie musimy poczekać. Wtedy lepiej smakują :)
OdpowiedzUsuńEfektem tego są niezwykle intrygujące bułeczki. I wiesz co? Teraz ja też chcę takie fioletowe ziemniaki w swojej kuchni :)
Pozdrawiam, Tosia.
Zaczarowany post... Teraz wyobraźnia pracuje, te ziemniaki są piękne i nierealne, takie nieziemniaczane :)
OdpowiedzUsuń