wtorek, 29 czerwca 2010

CHARBET. Zapachy i śnieg. Na upały.


Sorbet to najstarszy deser mrożony. Prawdopodobnie wymyślony przez Chińczyków, od których przejęli go Arabowie, a od nich Włosi. Pochodzenie sorbetu może być przypisywane drinkowi ze wschodu o nazwie charbet, robionemu z posłodzonego soku owocowego i wody. Termin "sorbet" pochodzi od tureckiego şerbat/şerbet. Dawniej sorbet składał się z owoców, miodu, zapachów i... śniegu. Gdy wystawne obiady składały się z wielu dań, sorbety i poncze podawało się do pieczeni, przed pieczonym drobiem. Sorbety były lekkimi tzw. "przerywnikami" (nie zawierały tłuszczu ani jajek). Dziś przygotowuje się je z soków lub przecierów owocowych, a czasami dodaje wino lub alkohol. 


Te wspaniałe desery są wyjątkowo lekkie i niezbyt kaloryczne. Ich przyrządzanie nie jest skomplikowane, można je przygotować nawet dzień przed podaniem. Podstawą sorbetu są zmiksowane owoce. Najlepsze desery powstają ze świeżych owoców, choć rosnącą popularnością cieszą się także wytrawne sorbety z warzyw, na jaki wkrótce też Was zaproszę.* 


Ogromnie podoba mi się zdanie "...składał się z zapachów i ... śniegu". Właśnie teraz, gdy dni robią się coraz bardziej upalne, sama myśl o śniegu zaczyna być coraz bardziej przyjemna i kojąca. A zapach? Wystarczy stanąć w ogrodzie lub na jednym z licznych straganów, zamknąć oczy i mocno wciągnąć powietrze - truskawki, maliny, morele, brzoskwinie, porzeczki uwodzą cudownym, dojrzałym aromatem. 
Tak jak sorbet. Rześki, zimny, kwaskowaty. U mnie dziś jeden z moich ulubionych. Limonkowo-cytrynowy. Bardzo orzeźwiający, bardzo prosty. Zapraszam!


SORBET LIMONKOWO-CYTRYNOWY

SKŁADNIKI
180 m świeżo wyciśniętego soku z cytryn
180 ml świeżo wyciśniętego soku z limonek
250 g cukru
500 ml wody


Do garnka wlać wodę, dodać cukier i gotować do momentu rozpuszczenia się cukru, a później jeszcze ok. 5 minut na bardzo małym ogniu. Zdjąć z ognia i wystudzić. Połączyć z sokiem z cytryn i limonek. Przełożyć do maszynki do lodów i dalej postępować zgodnie z instrukcją producenta.
Jeśli chcecie wykorzystać cytryny i limonki, jako naturalne naczynka na lody, po wyciśnięciu soku postarajcie się wyskrobać ze środka większość błonek i zamroźcie połówki korpusów w zamrażarce. 
Wyjmijcie z zamrażarki co najmniej 10 minut przed podaniem, aby sorbet lekko się rozmroził. 
Jeśli nie macie maszynki do lodów, wylejcie bazę do płaskiego naczynia, np. na blachę lub formę do pieczenia, przykryjcie folią i mroźcie przez ok. 2 godziny. Po tym czasie przełóżcie zmrożoną masę do miksera i ubijajcie do momentu uzyskania jakby sproszkowanego śniegu. Ponownie przełóżcie do zamrażarki. Powtórzcie tą samą czynność jeszcze 2 razy. 

* cytuję fragmenty z Wikipedii oraz odyssei.

** inspiracją do zrobienia sorbetu jest przepis z książki Desery, wydawnictwa Konemann. Ja zrezygnowałam z dodania białka, jak to jest w oryginalnym przepisie.

*** ten przepis to moja kolejna propozycja do akcji lodowej organizowanej przez Kasandrę.

niedziela, 27 czerwca 2010

6 białek + 3 blaty = 1 tort. Duży. Bezowy. Czekoladowy.


Meryngi, czyli bezy to cudowne połączenie białek i cukru, ubitych razem na sztywno i upieczonych na kształt delikatnych pagórków i spiralek. Najpopularniejszym i zarazem renomowanym australijskim deserem ( a  może nowozelandzkim - spór o pochodzenie trwa)  jest ponadczasowa pavlova, nazwana na cześć rosyjskiej primabaleriny, Anny Pawłowej. Znawcy meryngów toczą debaty o przewadze kruchej odmiany, rozsypującej się w ustach na tysiące słodkich okruszków i o zaletach "pavlovej babuni", która cechuje się kruchą powierzchnią i nieco kleistym i wilgotnym wnętrzem.* 
Ja uwielbiam obie wersje. O mojej miłości do bez pisałam przy okazji semifreddo. Kilka lat temu po obejrzeniu jednego z programów Nigelli, zaczęłam zamrażać białka i odtąd do pieczenia bezy jestem gotowa w każdej chwili. Czasami zbieram też białka do słoika i trzymam w lodówce - jedna z teorii meryngowych mówi, że takie oziębione kilkudniowe białka są najlepsze do ubijania piany i pieczenia bezy.  I zdecydowanie ją potwierdzam!
Choć pavlova bardzo nam smakuje, to jednak większym powodzeniem cieszą się małe beziki (najczęściej kawowe lub kakaowe), które piekę w ilościach prawie hurtowych oraz tort bezowy z czekoladowym musem, na który Was dziś zapraszam. 


Uwielbiam go piec. Nie tylko dlatego, że jest jednym z najpyszniejszych jakie jadłam, ale dla samej czystej przyjemności jaką jest moment łączenia ubitych białek z kakao. Dla mnie to absolutnie jedno z najcudowniejszych i najbardziej zmysłowych zjawisk kuchennych. I jedna z najbardziej relaksujących czynności. Mogłabym bez końca zanurzać łyżkę w gładkiej masie z białek i łączyć ją z kakao. Uwielbiam wsłuchiwać się w ten specyficzny dźwięk "mlaskania" masy i wpatrywać w zmieniające się jak w kalejdoskopie kolory wynurzających się jeden za drugim wierzchołków piany. Kulminacją tej rozkoszy jest wykładanie i rozprowadzanie masy oraz formowanie z niej blatów ( o oblizywaniu  mieszadła nie będę już pisać, bo uznacie, że tekst powinien być cenzurowany:) 
Czy Wy też macie takie swoje ulubione relaksujące czynności kuchenne? 


Wracając do kulinariów dodam jeszcze, że zarówno w przypadku bezików jak i blatów bezowych korzystam z tego samego przepisu na bezę - dla mnie to idealne proporcje. 




TORT BEZOWY Z MUSEM CZEKOLADOWYM*

SKŁADNIKI
6 białek
375 g cukru (najlepiej drobnego do wypieków)
2,5 łyżki kakao
200 g stopionej gorzkiej czekolady
1-2 łyżki kawy rozpuszczalnej
625 ml śmietany ubitej
szczypta soli 


BLATY I PAŁECZKI BEZOWE
Białka przełożyć do czystej i suchej misy, dodać szczyptę soli i ubijać na półsztywną pianę. Stopniowo dodawać cukier, ubijając po każdorazowym dodaniu. Ubijać do momentu aż uzyskamy gładką i lśniącą masę bezową, a cukier rozpuści się. Do tak ubitej masy dodać przesiane kakao i delikatnie połączyć z białkami za pomocą drewnianej łyżki. 


Piekarnik rozgrzać do temperatury 150 stopni. Przygotować 3 blachy i wyłożyć je papierem do pieczenia. Można wyrysować na nim koła o średnicy 22-24 cm. Masę bezową podzielić na 4 części - trzy porcje rozsmarować na wyznaczonych wcześniej kołach. Czwartą porcję przełożyć do szprycy i wyciskać z niej długie linie - ja robię to na wolnym miejscu obok masy na blaty, jeśli chcecie (i macie) możecie przygotować czwartą blachę. Po upieczeniu pałeczki będą służyły do udekorowania tortu. Piec 45 minut, do momentu aż ciasto będzie blade i chrupkie - należy pilnować pasków bezowych, by się nie przypaliły. Wyłączyć piekarnik i studzić w piekarniku z uchylonymi drzwiami. 


MUS CZEKOLADOWY
Stopioną w kąpieli wodnej czekoladę wystudzić, połączyć z kawą rozpuszczoną w 1 łyżce gorącej wody. Śmietanę ubić na sztywno. Połączyć delikatnie najpierw z małą porcją przestudzonej czekolady, później połączyć całość i delikatnie, ale dokładnie wymieszać. Schłodzić w lodówce. do momentu aż mus będzie gęsty i zimny. Oryginalny przepis podaje dodanie do musu 6 żółtek, ja jednak ich nie dodaję - nie mam zaufania do deserów z surowymi żółtkami.
Wystudzone blaty przekładać gotowym musem. Część musu zostawić do posmarowania brzegów tortu. Pałeczki bezowe delikatnie pokroić na mniejsze kawałki - długością odpowiadające wysokości tortu. Okleić nimi równo boki tortu delikatnie dociskając je do rozprowadzonego wcześniej na brzegach musu.
Przed podaniem można jeszcze schodzić tort. Środkowy blat najczęściej lekko rozmięka i łączy się z musem (pycha), a dolny i górny pozostaje chrupiący.

 
*cytat i przepis pochodzą z książki DESERY wydawnictwa Konemann. W przepisie dokonałam zmiany rezygnując z użycia surowych żółtek do musu.

piątek, 25 czerwca 2010

Co znalazłam na wyspie. I crumble. Inne.


Moja kuchnia istniała już na długo zanim zaczęłam w niej gotować. Była w mojej głowie. Już wtedy wiedziałam, że ma być bardzo duża. Na tyle duża, by w jej centrum stanęła wyspa. Kiedy marzenie zyskało status "do spełnienia" zgłosiłam się do"pana od gazu", by wykonał konieczny projekt instalacji gazowej. Gdy po wstępnych oględzinach zapytał "No, a gdzie będzie pani gotować?", z pełnym zaangażowaniem i radością  wskazałam mu na środek kuchni i wyjaśniłam, że właśnie tu stanie wyspa, a na niej płyta gazowa z grillem. Cisza. Konsternacja. Wielkie i rosnące z niedowierzania oczy pana od gazu i mnie na chwilę odebrały mowę. Pomyślałam, że pewnie z euforii za szybko mówię albo niewyraźnie, więc jeszcze raz, powoli, z dbałością o poprawną artykulację i wspomagana precyzyjną, jak mi się wydawało, gestykulacją, powtórzyłam to samo. 
Tym razem pan przerwał milczenie, choć nadal patrzył na mnie jakbym była co najmniej kosmitką. "Wyspa?! Na środku?! Jak to?! Gdzie?! Tego się nie robi!!! Już ponad 30 lat pracuję i nigdy nie słyszałem, żeby ktoś gotował na środku kuchni!".


Z uwagi na jego wiek starałam się spokojnie wyjaśnić, że ja przecież nie chcę urządzać na środku kuchni ogniska, a jedynie, co już wtedy nie było nowością, zbudować na środku wyspę i wstawić w nią płytę. 
"Nie da się!" Nie dał się przekonać.
"Da się!" Nie dałam się pokonać.
I natarłam ponownie, tym razem ze wsparciem branżowych czasopism wskazując podobne projekty. Pan kiwał z niesmakiem głową i jestem pewna, że po cichu zaliczył mnie już dawno do kompletnych dziwaków i odmieńców. 


Ale zabrał dokumentację i pomrukując coś pod nosem (wolę nie wiedzieć co) poszedł sobie. 
I nie wracał. Długo go nie było. Aż tu któregoś dnia pojawił się i chyba sam sobie nie wierząc, że zrobił coś takiego i dał się wciągnąć w takie szaleństwo, oddał mi projekt. Z wyspą na środku. Z płytą na wyspie. Victoria!
 Od tamtej pory sporo już czasu minęło. Wiele dań powstało na wyspie, wielu gości do niej przybyło. A ja wciąż cieszę się, że się nie poddałam, że prawie tupiąc nóżką postawiłam na swoim. I ponownie udowodniłam sobie, że warto iść pod prąd, unikać kompromisów i najprostszych rozwiązań, być sobą. 


O tym jak dalej toczyły się losy wyspy i kuchni, jak ją wymieniałam i zmieniałam opowiem Wam przy innej okazji. 

Ale miało być o znalezisku. Otóż wyspa jest na tyle duża, że prócz schronienia dla szafek, szuflad i półek pełni też rolę mojej biblioteczki książek kucharskich. Gromadzone od lat raz po raz stanowią inspirację do kolejnego gotowania i pieczenia. I jeszcze do niedawna wydawało mi się, że znam wszystkie tytuły, pamiętam od kogo je dostałam lub gdzie kupiłam. Aż tu sięgając po jedną z dawno nie przeglądanych książek wysunęła się  zza niej mała, kwadratowa książeczka. "Let's cook - 52 Summer Vegetable Dishes" wydana przez BBC GoodFood. Dziwię się na jej widok, zastanawiam skąd tu trafiła, od kogo, kiedy... Nie pamiętam, naprawdę. Nie mam pojęcia. Ale cieszę się ogromnie! Takie odkrycie! Nowe przepisy! Zaraz zabieram się za przeglądanie. I od pierwszej strony wiem, co zjem następnego dnia, i kolejnego. Świetne, proste, lekkie i pełne warzyw pomysły na letnie potrawy, a wśród nich jedna, w której zakochuję się od razu. Intuicja pozwala mi wierzyć, że i Wy pokochacie tą wersję crumble. Crumble z pomidorami pod chlebowo-parmezanową kruszonką


Danie tak proste, że aż genialne w swojej prostocie. I tak cudownie lekkie, aromatyczne. Słodycz pieczonych pomidorków, aromat ziół, oliwa z czosnkiem łącząca się z serem i sokiem z pomidorów, a wszystko pod idealnie chrupiącą pierzynką. Doskonałe na lunch, lekki obiad, kolację. Dla mnie to najlepsze danie jakie ostatnio jadłam. Dajcie się na nie namówić!


CRUMBLE Z POMIDORKAMI POD CHLEBOWO-PARMEZANOWĄ KRUSZONKĄ*

SKŁADNIKI 
Na 2 średnie porcje - choć za pierwszym razem całość zjadłam sam:)

400 g pomidorków koktajlowych (im mniejsze tym lepiej)
opakowanie sera feta 
2-3 ząbki czosnku
świeży tymianek i bazylia
oliwa z oliwek
miąższ czerstwego białego pieczywa (wykorzystałam czerstwą bagietkę)
ok. 30 g świeżo tartego parmezanu
oliwa z oliwek


Na patelni rozgrzać oliwę i wrzucić na nią pokrojony w cieniutkie plasterki czosnek. Dodać pomidorki i przez minutę podpiekać ( nie dłużej, by zapobiec popękaniu pomidorków).
Piekarnik rozgrzać do temperatury 180 stopni. Pomidorki z oliwą i czosnkiem przełożyć do żaroodpornego naczynia. Fetę pokruszyć i rozsypać między pomidorki, dodać zioła. Całość jeszcze raz wymieszać, by składniki połączyły się równomiernie. 
Z czerstwej bułki (lub chleba) wyciągnąć miąższ. Pokruszyć. Na patelni rozgrzać oliwę, wrzucić na nią okruszki i chwilę podpiekać. Zdjąć z ognia. Połączyć ze świeżo startym parmezanem i ułożyć na pomidorkach. 
Wstawić do piekarnika i zapiekać ok. 20-25 minut, do momentu, aż chlebowa kruszonka nabierze złotego koloru.
Smacznego!


* przepis cytuję za BBC GoodFood "Let's Cook - 52 Summer Vegetable Dishes. Oryginalny przepis zakłada użycie koziego sera, ale nie miałam go akurat, więc zastąpiłam fetą. W składzie są też orzeszki piniowe, ale ostatnie jakie miałam zużyłam do tartinek z czerwoną cebulą:) 

** ten przepis to moja pierwsza propozycja do akcji pomidorowej Smacznie i pomidorowo.  

niedziela, 20 czerwca 2010

Zamiast gimnastyki. Dla zmęczonych i zapracowanych smakoszy. Cebula.


Pewnie nie zabrzmi to zbyt poprawnie, ale nie znoszę gimnastyki. Nigdy nie było moim udziałem poranne wstawanie 15 minut wcześniej, by poćwiczyć i rozruszać mięśnie. Dotąd nie mogę w pełni zrozumieć popularności wszystkich fitness klubów, aerobiku i innych zajęć, na których grupa dbających o kondycję osób zgadza się dobrowolnie na, moim zdaniem, nieludzkie zmęczenie. Na samą myśl o tym, że miałabym moje ciało poddać skłonom, wygięciom, brzuszkom, podskokom czy innym akrobacjom już czuję się wykończona. Wniosek z tego jeden - jestem leniem i nie wstydzę się do tego przyznać. No cóż. Tłumaczę to sobie tak -  jedni się ruszają i dbają o kondycję, drudzy siedzą i piszą o jedzeniu; ideały potrafią łączyć oba zajęcia. Ideałem nie jestem, ba! strasznie daleko mi do niego, ale niedawno zupełnie przypadkowo dowiedziałam się o istnieniu pewnej substancji, jak dla mnie magicznej, która okazuje się być złotym środkiem dla wszystkich zmęczonych, zestresowanych i tak jak ja, nie gimnastykujących się.


"Kwercetyna, przeciwutleniacz występujący w skórce czerwonej cebuli, jabłek, jagód i winogron, znacznie zwiększa wytrzymałość u osób, które regularnie nie ćwiczą (International Journal of Sports Nutrition and Exercise Metabolism). Badacze (...) wykazali, że kwercetyna zwalcza zmęczenie. Uważają oni, że ich odkrycie ułatwi życie nie tylko sportowcom, ale również zwykłym ludziom, borykającym się na co dzień ze stresem i znużeniem.
Naturalne właściwości biologiczne kwercetyny, włączając w to działanie antyutleniające i przeciwzapalne, a także wspomaganie układu odpornościowego (...) to doskonałe rozwiązanie dla tych, którzy uważają, że brak im czasu na gimnastykę." *
Choć mojego lenistwa nie powinna tłumaczyć niechęć do sportu, a zdrowy rozsądek powinien nakazać choć minimalną dawkę ćwiczeń, to przyznam, że odkrycie działania kwercetyny satysfakcjonuje mnie na tyle, że jak na razie nie zanosi się na drastyczne zmiany w moim trybie życie. Wprawdzie w moim wypadku nie chodzi o brak czasu, a zwyczajną niechęć do gimnastyki, to zamierzam korzystać z dobrodziejstw kwercetyny mając nadzieję, że zapracowanie, zmęczenie i niejednokrotnie stres uda się pokonać np. uwielbianą przeze mnie czerwoną cebulą.  


Posuwając się dalej w moim lenistwie, połączę ją z gotowym ciastem francuskim, bo i w tej kwestii nadal nie mogę się zmusić do własnoręcznego wykonania. Jedynym wysiłkiem będzie krojenie cebuli, ale zasłużenie przecież zapłaczę przy niej nad moim nie wygimnastykowanym ciałem. Później już tylko będę się relaksować w oparach octu balsamicznego, miodu i tymianku, które zamienią cebulę w konfiturę. Wycinanie tartinek, nakładanie farszu i krojenie ulubionego koziego sera nie zajmie mi więcej niż 5 minut i będzie czystą przyjemnością. Czas pieczenia wystarczy w zupełności, by przygotować najprostszą sałatę  i nakryć do stołu. Zaraz potem przyjdzie pora, by delektować się naszymi ulubionymi smakami, a świadomość, że ich zjadanie zwalcza jednocześnie objawy zmęczenia z pewnością zakończy się kolejnym długim i beztroskim popołudniem na tarasie. 


Uwaga! Nie myślcie, że namawiam do niezdrowego trybu życia. Nie chcę też tym wpisem absolutnie urazić osób , które świadomie i chętnie dbają o swoją kondycję. Ja po prostu naprawdę nie lubię gimnastyki!  


MINI TARTY Z KONFITURĄ Z CZERWONEJ CEBULI, KOZIM SEREM I ORZESZKAMI PINIOWYMI


SKŁADNIKI
NA 8 MINI-TART
2 płaty gotowego ciasta francuskiego
3-4 średniej wielkości czerwone cebule
ocet balsamiczny
miód
tymianek (suszony lub świeży)
sól, pieprz do smaku
kozi ser pleśniowy
garść orzeszków piniowych
oliwa z oliwek


Cebulę pokroić w cienkie półksiężyce. Na patelni rozgrzać oliwę, wrzucić na nią cebulę. Po kilku minutach dodać ocet balsamiczny, miód, tymianek oraz sól i pieprz. Nie podaję dokładnych ilości, gdyż w przypadku tej konfitury zawsze działam na wyczucie. Dodajcie tyle, by smak Wam odpowiadał i zachował równowagę między słodyczą miodu i ostrością octu balsamicznego. Mieszając co chwilę dusić do momentu aż cebula stanie się pięknie szklista - zajmuje to ok. godziny. 


Dobrze schłodzone ciasto francuskie rozłożyć i wyciąć 8 spodów - ja użyłam wycinarki o średnicy 12,5 cm. Na każdym z nich wycinarką o mniejszej średnicy (u mnie 9,5cm) zaznaczyć (uwaga! nie wycinać, a jedynie zrobić lekkie wgłębienie) wokół brzegu krawędzie - dzięki temu w trakcie pieczenia boki tart uniosą się lekko do góry tworząc naturalne wgłębienie dla nadzienia. Jeśli nie macie wycinarek o takich wymiarach (moje kupiłam w Tesco i chyba nadal są tam dostępne - komplet składa się z 6 wycinarek o średnicy od 5 cm do 12,5 cm) użyjcie miseczki lub szerszej szklanki, na pewno znajdzie się sposób:)  


Na środek każdej tarty nakładać konfiturę z cebuli, na nią plaster (solidny!) koziego sera i jeśli macie świeża gałązkę tymianku.  Dodatkowo udekorować uprażonymi orzeszkami piniowymi. Zapiekać w temperaturze ok. 200 stopni do momentu aż ciasta pięknie się zezłoci. Smacznego!
* Autor: Anna Błońska, www.kopalniawiedzy.pl


sobota, 19 czerwca 2010

O odkryciach i nadrabianych zaległościach. Post z dedykacją.

Nie pamiętam już jaka ścieżka zaprowadziła mnie do Kuchni nad Atlantykiem. Weszłam bez pukania, ale Kuchnia była i jest otwarta dla wszystkich. Już od progu poczułam cudowną mieszankę zauroczenia, ciekawości, rosnącego apetytu i przekonania, że jej Gospodyni to osoba łącząca wielki dar snucia niezwykłych opowieści i ozdabiania ich pięknymi zdjęciami. 
Pierwsza wizyta przeciągnęła się znacznie poza utarte kanony i późną nocą zasypiałam przekonana, iż mimo ogromnej odległości, do Kuchni nad Atlantykiem będę zaglądać niemal codziennie. 


I tak jest do dziś. Choć nie jestem aktywną komentatorką, wypróbowałam już wiele wspaniałych przepisów i wielokrotnie czerpałam inspirację do odkrywania nowych smaków.
Od tej pierwszej wizyty minęły już ponad dwa lata. Wkrótce potem zaczęłam odkrywać kolejne wspaniałe blogi kulinarne.  Każdy z nich na swój sposób inny, ale przecież to właśnie ta oryginalność gospodarzy i ich kuchni tak nas ciekawi i fascynuje. Ujrzane tu i tam dania wkrótce stają się i naszym udziałem. Smakujemy rzeczy nowe, inne, zaskakująco połączone i przyprawione. 
Ta kulinarna podróż jest  jak wielka wyprawa, której trasę wyznacza apetyt i niekończąca się chęć odkrywania nowych doznać i smaków. Z pewnością kieruje nią też najważniejszy drogowskaz, aby drogi nasze i naszych bliskich spotykały zawsze się przy wspólnym stole. 
Ale przecież wielokrotnie na stół trafiają też dania, których smak pamiętamy z dzieciństwa. Nie są odkrywcze, wymyślne, ani zbyt skomplikowane. Mają jednak składnik, którego nie da się odtworzyć w całej reszcie potraw - aromat dzieciństwa i sentymentalną nutę wspomnień. 


Takie właśnie danie przygotowała u siebie ostatnio Agnieszka w Kuchni nad Atlantykiem. Pewnie większości z Was trudno w to uwierzyć, ale do czasu tego postu nigdy wcześniej nie jadłam gotowanego na słodko ryżu na mleku. Nie wiem dlaczego i jakim sposobem ominęła mnie ta rozkosz. Ale nie zwlekałam z nadrabianiem. Już parę minut po przeczytaniu posta mleko się gotowało, a ja mieszałam ryż. Postępowałam zgodnie z instrukcją Agnieszki, bo tym szlakiem wędrowałam po raz pierwszy. Wskazówki jak zawsze okazały się idealne i już po skosztowaniu pierwszej łyżki wiedziałam, że tą niezrozumiałą zaległość będę z zamiłowaniem intensywnie nadrabiać. 


Tak było i dziś. Tym razem jednak dołączyły do ryżu balsamiczne lody truskawkowe. Także z blogu Agnieszki, pięknie przypomniane niedawno przez Magdę. Spontanicznie splecione dwa pomysły, które z rozkoszą smakowaliśmy podczas słonecznego popołudnia. Polecam Wam bardzo! Połączenie słodkiego, waniliowego ryżu podanego na zimno ze świeżymi truskawkami i rześkimi lodami to dla nas połączenie idealne.  


Mam zamiar wkrótce ponownie nadrobić ryżową zaległość, tymczasem dziękuję Kuchni nad Atlantykiem za kolejną wspaniałą inspirację. Dziękuję też wszystkim wspaniałym autorom blogów kulinarnych, których talent mam wielką przyjemność podziwiać i niejednokrotnie smakować.

A jaki był Wasz początek blogowej przygody? Pamiętacie swoją pierwszą wizytę na blogu kulinarnym? 


WANILIOWY RYŻ NA MLEKU Z TRUSKAWKAMI I BALSAMICZNYMI LODAMI TRUSKAWKOWYMI *

SKŁADNIKI
Na ok. 4 średnie porcje

1 litr mleka 3,5% tłuszczu
szczypta soli
100g ryżu krótko-ziarnistego
100-120g cukru
1/2 laski wanilii
1/2 łyżeczki mielonego kardamonu 
świeże truskawki

Mleko zagotować z przekrojoną laską wanilii w dużym garnku. Do wrzącego dodać wypłukany ryż i szczyptę soli. Na bardzo małym ogniu (ma tylko delikatnie perkotać) gotować pod przykryciem przez ok. 1 godz, często mieszając, aż ryż zacznie gęstnieć. Jeśli pod koniec zostało zbyt dużo mleka na ostatnie 15-20 min zdejmujemy pokrywkę, żeby trochę odparowało. Na 10 min przed końcem gotowania dodać cukier i kardamon i wyjąć laskę wanilii.
Gdy ryż przestygnie nakładać go do miseczek.Ozdobić truskawkami i na wierzch nałożyć porcję balsamicznych lodów truskawkowych. 


BALSAMICZNE LODY TRUSKAWKOWE **

SKŁADNIKI
500g dojrzałych i słodkich truskawek
100g cukru
1 i 1/2 łyżki octu balsamicznego
125g serka mascarpone
125ml pełnotłustego mleka
Uwaga! jeśli nie macie serka mascarpone, można go zastąpić śmietaną kremówką, którą odrobinę należy ubić, i w takim wypadku zrezygnować też z mleka na rzecz śmietany, czyli użyć 250ml kremówki


Truskawki umyć, pozbawić szypułek i wymieszać w misce z cukrem i octem balsamicznym.
Zostawić do przemacerowania w temperaturze pokojowej na minimum 1 godzinę.
Po tym czasie truskawki z octem i cukrem oraz mascarpone i mleko miksujemy w blenderze.
Jeśli zamiast mascarpone i mleka użyjecie śmietany kremówki, należy lekko ją ubić i dodać do zmiksowanych truskawek , delikatnie wymieszać.
Przełożyć do maszynki do lodów i dalej postępować zgodnie z instrukcją producenta.
Jeśli nie macie maszynki, lody przełożyć do pojemnika, który zmieści się wam w zamrażarce i w którym możecie miksować. Teraz wstawcie lody do zamrażarki i co godzinę, przemieszajcie mikserem, do momentu w którym nie będzie to już możliwe.Lody przed podaniem najlepiej wyciągnąć kilka minut wcześniej z zamrażarki.

* przepis na ryż cytuję za Agnieszką z Kuchni nad Atlantykiem uwzględniając moje drobne zmiany. To moja kolejna propozycja do akcji truskawkowej Olgi Smile

** przepis na lody podaję za Magdą z jej Fantazji Kulinarnych uwzględniając dokonane przez nią zmiany. To moje kolejna propozycja do lodowej akcji kasandry

środa, 16 czerwca 2010

STRAWBERRY FIELDS FOREVER

"Więc choć, zabiorę Cię na pola truskawkowe, gdzie wszystko jest bajką  i niczym nie trzeba się przejmować! " *


Wam też się pewnie zdarzają. Przychodzą nagle. Oczywiście niezapowiedziane. I jeszcze przyjaźnią się z chmurami. Zasłaniają słońce. Odbierają uśmiech. W swej okrutności posuwają się do najgorszego - kradną kolory! I nagle wszystko wokół robi się szare, smutne i do niczego!  Złe dni. Gorsze chwile. Kiepskie nastroje. 
Dziś ich celem jestem ja. Wpadły nie wiadomo skąd. Poprzestawiały  wszystko i wszystkich dokoła. Igrają z nerwami. Chcą bym mówiła podniesionym głosem. Ba! Krzyczała! I  tupała! I miała o wszystko pretensje! A one sobie to wszystko zbiorą razem i ulepią ze mnie wstrętną i wściekłą osóbkę!  

Ale ja się nie dam! Nie będzie im łatwo! Mam swoje sposoby i zamierzam ich użyć! Jakie pytacie? Oczywiście te kuchenne! Na każdy zły nastrój, kiepski dzień czy gorszą chwilę najlepszym polem walki jest kuchnia. Tam moi wrogie nie mają szans. Bo czy można się złościć wybierając z kobiałki najdorodniejsze truskawki? Zagniatając cudownie maślane kruche ciasto? Ubijając słodką śmietanę? Układając na kremie truskawkowe pole? 
Ha! Zniknęły! Poddały się bez walki! I dobrze im tak! 
Teraz z radością i uśmiechem odkroję sobie największy kawałek i będę celebrować to najsmaczniejsze zwycięstwo! 
A Wy jak sobie z nimi dajecie radę? Jakie macie sposoby? 


TARTA TRUSKAWKOWA STRAWBERRY FIELDS FOREVER**

SKŁADNIKI

Na kruche ciasto
300 g mąki (użyłam krupczatki)
150 g masła
100 g drobnego cukru
1 jajko
Na krem 
250 g serka mascarpone
200 g śmietanki kremówki
80 g cukru pudru
200 g truskawek
2 łyżki wody różanej
2-3 łyżki soku z cytryny
kilka listków świeżej mięty

Wszystkie składniki na ciasto dokładnie zagnieść i schładzać w lodówce ok. 30 minut. 
Śmietanę ubić na sztywno, delikatnie połączyć z serkiem mascarpone, cukrem, wodą różaną i sokiem z cytryny (ilość wody różanej lub soku z cytryny można zmniejszyć lub zwiększyć, to zależy od Waszych preferencji smakowych). 
Piekarnik rozgrzać do ok. 180 stopni. Schłodzone ciasto rozwałkować i przełożyć do formy na tartę, ja użyłam podłużnej (można ją zastąpić dużą keksówką). Wstawić do piekarnika i piec ok. 15-20 minut, aż ładnie zbrązowieje. Wyjąć i wystudzić. 
Gotowy krem rozprowadzić na wystudzonym spodzie. Na wierzchu ułożyć truskawki. Ozdobić listkami mięty. Schłodzać w lodówce przez kilka godzin. 
I jeść - cudownie poprawia nastrój!
Dzięki użyciu mąki krupczatki tarta jest niezwykle krucha. Aromat wody różanej wspaniale otula smak truskawek, a dodatek cytryny i mięty przynosi  cudowną rześkość. Najlepiej smakuje mocno schłodzona!
*Beata Pawlikowska, tłumaczenie fragmentu piosenki The Beatles Strawberry Fields Forever

** inspiracją był przepis Usagi, spód wykonałam zgodnie z jej przepisem, ale mąkę zwykłą zastąpiłam krupczatką. Do wykonania kremu także wprowadziłam swoje zmiany. 

*** Ten przepis to moja propozycja do akcji Olgi Smile Sezon truskawkowy 

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails