poniedziałek, 31 października 2011

TU I TAM nr 16. Bakłażan i ciasto czekoladowe? Ależ tak!


Jesienna martwa natura.
Na pierwszym planie gładki i lśniący bakłażan.
Idealnie smukły kształt.
Dekadencki fiolet.
Zwany też oberżyną.
Swoją uniwersalność  w kuchni potwierdza łatwością, z jaką wchodzi w ciekawe związki z całą paletą martwej natury.
Wszystkie gamy smaków są mu przyjazne.
Bakłażan u Amber w Kuchennymi Drzwiami i u mnie, w Kucharni
Smakujmy!



Mezalians.
Czy mi się zdaje, czy coraz rzadziej się zdarza?
Czy może odwrotnie - jest tak częsty, że przestaje zadziwiać?
Przeciwieństwa.
Skrajności.
Różne poglądy.
Odległe światy.
A jednak coś nagle je łączy. 
Coś sprawia, że mimo powszechnie panujących przekonań, pasują do siebie, jak kawałki puzzli w ogromnej układance, jaką jest świat.


Mezalians ma w sobie jakiś magnetyzm. 
Oślepiające fascynacją emocje PLUSA i sprowadzający na ziemię racjonalizm MINUSA.
Dwa bieguny.
Dwójka bohaterów.
Pozornie odległych.
Pozornie mających nigdy się nie spotkać. 
Pozornie....


Mezalians od zawsze mnie intrygował.
Nie dlatego, że mój świat jest poukładany i nie dopuszczam żadnych skrajności.
Wręcz przeciwnie.
Uwielbiam przeciwieństwa. 


Fascynują mnie światy odległe, bo wiem, że im lepiej je poznam, tym bardziej stają się bliskie. 
A jeśli nie poznam ich do końca, to tajemnica będzie zawsze rozpalać ogień fascynacji i namawiać do kolejnych poszukiwań.
I do kolejnej intrygi. 


Te plotkarskie, obyczajowe zupełnie mnie nie obchodzą. Nauczyłam się nie oceniać innych. 
Sama wciąż pobieram lekcje życia, więc do wystawiania ocen mi daleko. 
Ale intrygi kuchenne?! To jest zdecydowanie mój świat!


Nieustannie wsłuchuję się w podszepty, ploteczki - co z czym, jak i kiedy, gdzie....
Trochę jak swatka sprawdzam czy on i ona do siebie pasują i co zrobić, by poczuli do siebie miętę. 
Im bardziej odległy rodowód, tym lepiej. Bo jak już nie raz się przekonałam, kuchenny mezalians to najsmaczniejsza interpretacja intrygi. 


Awokado zamiast masła? Jasne, że tak! (klik)
Sól morska i oliwa z ciastem czekoladowym? Rozkosz! (klik)
Kozi ser i brownie? O tak, uwierzcie!
Lody z camemberta? To dopiero rewelacja! (klik)


A bakłażan?!
Jaką mu dobrać partnerkę, by zaiskrzyło, mimo pozorów, uprzedzeń i przyzwyczajeń?
Zaczynam od koloru - tu będzie zgodnie, bez kontrastu, choć nieco mrocznie, dekadencko, jak na bakłażana przystało. 
Gruszkę miłości połączę z czekoladą. Ciemną, gorzką i gotową na wiele niestandardowych związków. 


Ale bakłażan i czekolada?! 
Czy prócz kryjącego tajemnicę koloru może ich coś połączyć? I czy taki związek da się skonsumować?
Ja już wiem, że tak. Wy musicie mi uwierzyć albo spróbować sami, pod warunkiem, że fascynuje Was świat kuchennych intryg i mezaliansów. 
Mam nadzieję, że Amber spodoba się ten związek, bo skoro sama wypija kawę z kawałkiem camemberta, to ciasto czekoladowe z bakłażanem tym bardziej polubi. 


Jak to smakuje? Cudownie!
Wyobraźcie sobie upieczony mus czekoladowy ...
Znalazłam opinię, która nazywa to ciasto dzieckiem Victoria Sponge Cake i musu czekoladowego, i takie właśnie jest - wilgotne, puszyste, lekkie i intensywnie czekoladowe. 



I nie bójcie się sięgnąć po kolejny kawałek - to ciasto bez masła i cukru, więc można, a wręcz należy, pozwolić sobie na dekadencką rozpustę. Cudowny czekoladowy otulacz na chłodne i szare popołudnie. 
Oczywiście można je dekorować, ubrać w polewę - co kto woli; ja  z tego zrezygnowałam - miałam ochotę na mezalians w najprostszej formie. 


I po raz kolejny przekonałam się, że kuchenny świat nigdy nie przestanie mnie fascynować i zaskakiwać. Kojąca i intrygująca jednocześnie jest myśl, jak wiele jeszcze mezaliansów można popełnić i jak bardzo smaczny mogą mieć finał! 


CIASTO CZEKOLADOWE Z BAKŁAŻANEM
Przepis pochodzi z książki  Red Velvet and Chocolate Heartache, pokazującej, iż używając warzyw do słodkich wypieków można piec bez masła i często bez użycia cukru. Ich rolę spełniają bowiem naturalne składniki zawarte w większości warzywach.

400 g bakłażana
300 g ciemnej czekolady dobrej jakości, użyłam Lindt
50 g kakao
3 jajka
200 g miodu
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli 
od siebie dodałam skórkę z pomarańczy


Bakłażany ugotować na parze do miękkości. Odsączyć na sicie i oddzielić miąższ od skórki i zmiksować na pure. Do jeszcze ciepłego bakłażana dodać połamaną na kawałki czekoladę i mieszać aż się rozpuści i dokładnie połączy z miąższem. 
Pozostałe składnik połączyć i ubić w oddzielnej misce. Dodać masę bakłażanowo-czekoladową i ponownie dokładnie wymieszać.
Przełożyć do foremki o średnicy 23 cm wyłożonej papierem do pieczenia. Wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni i piec przez ok. 30-40 minut. 
Polecam!


* przepis pochodzi z tej strony - klik

poniedziałek, 24 października 2011

Let's twist! Precle z dynią.




Taniec.
Lubicie?
Ja uwielbiam.
Skłony, piruety, obroty, unoszenia na palcach.
Szybko, wolno.
W przód, do tyłu.
Dwa kroki w prawo, jeden w lewo.
I obrót.
I rama. Rama.


Tak, trzymam ramę. Czasami nachodzi mnie nawet odważna myśl, że ja tą ramę mam we krwi.
I taniec.
I zawsze trzymam wysoko uniesioną głowę, gdy z zamkniętymi oczyma chłonę zapach tego tańca.


Tak. Ten taniec pachnie.
Kusi.
Nie pozwala o sobie zapomnieć.
Jest niekończącym się zaproszeniem.


Do kuchni.
To mój parkiet.
Moja scena.
Wybieram melodię i instrumenty, a potrawa nadaje rytm.


Bo gotowanie jest tańcem. 
Kroki i ruchy, tempo i smak.
To wszystko wiruje, łączy się i chwyta w objęcia.


W takcie na 3/4, niespiesznie wyrabiam ciasto drożdżowe. Myśli i ruchy ponownie układają się do tańca. 
To walc angielski. Bez pośpiechu.
Wszystko jest wyważone, umiarkowane. Pozwala myślom unosić się swobodnie i gładko. 
Delikatne piruety dłoni. Ciasto oddycha cichutko, miarowo.


Powoli dosypuję mąkę, obracam, pozwalam odpocząć. 
A w myślach widzę tiulową suknię, która jak mgiełka otula tancerkę przy ostatnim obrocie ...
Melodia cichnie, kuchnia odbija ostatnie cichutkie echo...
Klasyka nie lubi hałasu. Choć ta cisza wkrótce zrodzi coś zupełnie nowego. 


Już  nie będzie klasycznie i powoli.
Będzie szybciej, kolorowo, no i będzie skręt za skrętem. 
Jednym słowem zatańczę twista. 
Tu ruchy będą energiczne i, choć, jak to w twiście, tańczę w miejscu, i tak wykonuję skręt za skrętem. 


A jest co skręcać, jeśli ma się ochotę na precle.
W dodatku z dyniowym nadzieniem, które też nie jednego skrętu i obrotu wymaga. 
Mówię Wam, to dopiero jest taniec! 


Ruchy proste, łatwe do opanowania, a na koniec niczym confetti, błyszczą i migocą kryształki soli morskiej. 
No to co? Tańczymy?
Let's twist again!


A skąd się wzięły precle? Precle miękkie (nie mylić z twardymi, które jak większość smakołyków są dziełem przypadku), powstały już w średniowieczu. Jak głosi legenda, pewien mnich w północnych Włoszech, bądź w południowej Francji piekł chleb. Zostało mu trochę ciasta, więc postanowił zrobić z niego przekąskę dla dzieci, które nauczyły się nowej modlitwy. Ciasto uformował na kształt rąk złożonych do modlitwy (w tamtych czasach modlono się z rękami skrzyżowanymi na piersi), stąd charakterystyczny wygląd precli. Stworzone przez mnicha precle były miękkie. 


Historia tzw. precli twardych jest o wiele młodsza. Ponoć podczas pieczenia precli miękkich, pewien piekarz przysnął i kiedy się obudził wstawił precle ponownie do pieca i upiekł je drugi raz. Gdy odkrył pomyłkę, zdenerwował się, ale po spróbowaniu zrozumiał, że stworzył nowy rodzaj pieczywa.*


Przepis i inspiracja do nadziewanych precli pochodzi z tej strony - klik. Ciasto wyrabia się bardzo dobrze, rośnie szybko i jest bardzo elastyczne. Precle smakują po prostu cudownie. Wiem, że nie zabrzmi to skromnie, ale nigdy nie jadłam lepszych! Ciasto jest wyjątkowo delikatne, puszyste, skórka taka, jak należy, a chrupiące kryształki soli to po prostu "kropka nad i", nie jedna. 


Nadzienie dyniowe wymyśliłam sama - do pure z pieczonej dyni dodałam kumin, szczyptę soli, pieprz i siekane pistacje. Powstało coś naprawdę pysznego. 
I ważna sprawa! Nie zmniejszajcie proporcji ciasta do połowy, jak ja to zrobiłam - 8 precli zniknęło szybciej niż jedna melodia w rytmie twista;) 


Nie bójcie się dyni - choć w środku wygląda jak kłębisko strachów uwięzionych w jamie, smakuje tak, że strachy nie mają nic do powiedzenia! 


PRECLE Z NADZIENIEM DYNIOWYM 
/składniki na 12 precli/ 

1,5 szklanki letnie wody
1 łyżka cukru i dodatkowo 1 łyżeczka
1 łyżka drożdży instant
4,5 szklanki mąki
1,5 łyżeczki soli
1 łyżka oliwy


Na kąpiel dla precli przed pieczeniem:
1/2 szklanki sody oczyszczonej (zmniejszyłam do 1/3)
4 szklanki wrzącej wody

Na nadzienie:
1-1,5 szklanki pure z upieczonej dyni
kumin, pieprz i sól do smaku
garść siekanych pistacji
gruba sól morska do posypania
odrobina stopionego masła do posmarowania precli


W misce połączyć drożdże z letnią wodą i 1 łyżeczką cukru. Odstawić na ok. 10 minut, by drożdże "ruszyły".
Do dużej miski wsypać 3,5 szklanki mąki, 1 łyżkę cukru, sól i wymieszać. Dodać oliwę i drożdże. Wyrabiać do połączenia się składników, dodać pozostałą mąkę i wyrabiać dalej, aż ciasto stanie się gładkie i będzie z łatwością odchodziło od ścianek naczynia. Nakryć folią kuchenną i odstawić do wyrośnięcia na ok. 1 godzinę lub do momentu aż podwoi objętość. 


W tym czasie przygotować nadzienie. Pure z upieczonej wcześniej dyni wymieszać z przyprawami. W razie potrzeby doprawić do smaku. 
Wyrośnięte ciasto przełożyć na obsypany mąką blat kuchenny i podzielić na 12 porcji. Każdą rozwałkować tak, by uzyskać podłużny dość wąski kawałek ciasta. Na środek nałożyć nadzienie. Ciasto zwinąć i zlepić tak, by nadzienie nie wydostało się na zewnątrz. Nadać mu kształt cienkiego wałka i uformować na kształt precla. 


Piekarnik nagrzać do temperatury 220 stopni. W dużym, szerokim garnku przygotować kąpiel - w czterech szklankach wrzątku rozpuścić sodę oczyszczoną. Uformowane precle zanurzać delikatnie w kąpieli z sody. Są dwie szkoły - jedna mówi, że wystarczy włożyć na kilka sekund, inna zaleca gotowanie precli przez ok. 1-2 minut. Ja zanurzałam precle w gotującej się wodzie i zostawiałam je w niej na ok. 30 sekund. 


Wykąpane precle przełożyć ostrożnie na wyłożoną papierem blachę do pieczenia i piec przez ok. 8 minut lub do momentu aż staną się apetycznie złociste.
Po wyjęciu z piekarnika gorące precle smarować rozpuszczonym masłem i posypać solą morską. Polecam!
A po co kąpiel w sodzie? - dzięki niej, precle nie wyrosną nadmiernie w piekarniku i zachowają niemal taki sam kształt jak po formowaniu. 

* cytat o historii i pochodzeniu precli pochodzi z Wikipedii (klik)

Przepis na precle z nadzieniem dyniowym to moja propozycja do prowadzonego przez Beę Festiwalu Dyni


piątek, 21 października 2011

Blog Forum Gdańsk 2011, czyli przepis na wyjątkowy weekend




Zaznaczam od razu, że nie będzie to przepis autorski, ale wynik pracy zbiorowej wielu niezwykłych i wyjątkowych osób, do których miałam wielką przyjemność dołączyć.
Blog Forum Gdańsk 2011 – subiektywnie, szczerze i z dużym opóźnieniem, za co odpowiada pewien dostawca internetu, który wymaga od swoich użytkowników, by resetowali modem wykałaczką....


SKŁADNIKI:
- fantastyczne towarzystwo na czas 28-godzinnej podróży ciasną kuszetką
- doskonałej jakości organizacja
- dobry hotel z obsługą gotową oddać nam pokoje już o 4.30 rano, chodź doba hotelowa zaczynała się dopiero 9,5 h później
- bratnia dusza, która czeka od rana w hotelowej restauracji i ma na imię Amber (tak, trzeba było zorganizować Blog Forum Gdańsk 2011, abyśmy mogły się  nareszcie spotkać!)
- błękitne niebo i złote październikowe słońce
- piękna lokalizacja
- fajne i przemyślane gadżety – ołówek z bursztynem bardzo ucieszył pewnego Chłopca z gór, który dawno nie był nad polskim morzem
- mądre słowa ludzi, którzy wiedzą wiele i potrafią tą wiedzą umiejętnie się dzielić
- niezliczone gesty, których serdeczność na zawsze pozostawia najlepsze wspomnienia


A kulinarnie? 
- pyszna foccaccia – koniecznie z sypaną z rozmachem solą i oliwą w sprayu;)
- lekkie i puszyste muffiny szpinakowe
- czekoladowe babeczki z malinami
- konfitura z cebuli i pomarańczy
- ser Manchego
- domowa malinówka
- wielka tabliczka kultowej czekolady Studenskiej – niestety, odnaleziona w zakamarkach walizki dopiero po powrocie
- francuska uczta u Gaskończyka, czyli ryba raja i niebiańsko dobry creme brulee

Teraz powinniście zapytać, czy to nie za dużo składników i czy wszystkie można i warto połączyć, by spędzić w pociągu dwie noce i posmakować  Blog Forum Gdańsk 2011?

Otóż tak, tak i jeszcze raz TAK!


Dlaczego?

Przede wszystkim dla LUDZI, których spotyka się już począwszy od wagonu nr 32 pociągu Intercity, po hotelowe lobby, Centrum Hewellianum, Klub Cico, restaurację u Gaskończyka, a nawet przejście podziemne koło Empiku (Majano – pozdrawiam:)
To wartość ponadczasowa i dla mnie największa. Śledząc blogi większości z nich wiedziałam, że są osobami wyjątkowymi. Cudownie było się przekonać, że ta wyjątkowość jest znacznie większa niż się spodziewałam. 

Warto było dla dziecięcej wręcz radości, jaka towarzyszy układaniu puzzli, gdy zapamiętany z blogowego zdjęcia rąbek sukienki pasuje do osoby, która nagle staje przed Tobą w całej okazałości. 

Warto dla słów, myśli i spostrzeżeń, które zmieniają punkt widzenia i otwierają drogi z widokiem na zupełnie nowe, ciekawe horyzonty. 

Warto dla październikowych zbuntowanych chmur nad sopockim molo, dla garści muszelek zebranych w blasku księżyca większego niż zwykle i dla osób, które tą radość cudownie dzieliły i umożliwiły – Aniu, dziękuję, że byłaś wróżką, która spełniła nie tylko moje marzenie. 

Warto dla uświadomienia sobie, jak barwna, zaskakująca, czasem odległa i wciąż nie do końca zdefiniowana jest blogosfera. Jak różni jesteśmy, jak szczerzy, jak patrzymy na świat, jak oceniamy innych, jak i dlaczego istniejemy w blogosferze. 


Choć wiele moich pytań nadal pozostaje bez odpowiedzi, wróciłam z wielkim zapasem wrażeń, pomysłów i spostrzeżeń. Bez cienia wątpliwości stwierdzam, że BFG to wyjątkowo sycące doświadczenie.  Zwłaszcza jeśli koniec pobytu zwieńczyła wisienka na torcie autorstwa Mirka Połyniaka, czyli pozytywna laurka, jaką wystawił blogerkom kulinarnym, ochrzczonym w Gdańsku imieniem KULINARKI:)

Jak chyba większość z nas to i owo bym zmieniła – właściwie wszystkie moje uwagi opisały już wyczerpująco AtriaPolka i do nich Was odsyłam, jeśli jeszcze nie czytaliście tych relacji. 

Ja żałuję najbardziej, że nie udało mi się dłużej porozmawiać z wieloma osobami, ale już sama możliwość ich poznania była wspaniała. Szkoda, że BFG to tylko dwa dni - postuluję o wydłużenie:)

 
Dziękuję  za wiele cudownych i odkrywczych wrażeń, za dokarmianie (Lubo! małże i penne po północy naprawdę mnie uratowały;), za śmiech, zdjęcia, spacery, butelkę ajerkoniaku i nóż Pikutek, który pewnym zbiegiem okoliczności stał się moją własnością i choć, jak już sama nazwa mówi daleko mu do gdańskiego bohatera, czyli  vegańskiego black metalowego noża, i tak jest wystarczająco ostry i gotowy do kolejnych wypraw kuszetką do Gdańska

A Gdańsk? A Gdańsk piękny i wyjątkowy, jak zawsze, i jak zawsze nigdy nie ma się ochoty z niego wyjeżdżać! 

Pozdrawiam wszystkich, których spotkałam i na których spotkanie wciąż czekam! 

czwartek, 13 października 2011

Ciasto na smutki. I niech zrobi się różowo!




Wy też tak macie?
Pewnie tak...
Pobudka, włosy splątane ostatnimi minutami snu.
Kawa, mleko, słowa zmieszane nad śniadaniem.


Całus jeden, drugi; dłonie uniesione na "do widzenia" ...
I rozstaj dróg, z którego ruszymy na spotkanie. 
Z nowym dniem.


To zwykle wyprawa w nieznane.
Rzadko mamy ze sobą mapę, choć często znamy trasę, a jednak...
A jednak tak łatwo się zgubić. 


Czy ktoś zmienia znaki?
Czy może czasem widzimy  mniej?
Albo nie rozpoznajemy?
A może zwodzi nas rutyna, brawura, pewność siebie...
A może po prostu nigdy nie można przejść tej samej trasy w ten sam sposób.


Dziś się zgubiłam. 
Z początku trasa wiodła szlakiem, któremu ufam - kawa, uśmiech, pogodne objęcie poranka. 
Ale za pierwszym zakrętem wszystko poszło nie tak, jak chciałam. 


Zamiast słońca, przeszywający wiatr.
Za nim nadeszły chmury, ponure, przytłaczające, zasłaniające uśmiech.
I czarne niebo zapłakało ulewą, a potem zmieniło ją w grad.


I nie miałam parasola.
I nie było gdzie się schronić.
I zimne strumienie zdawały się kpić z mojej bezradności. 
I uciekając przed nimi zgubiłam cały zapas uśmiechów, który zwykle noszę ze sobą. 


I właśnie wtedy spotkałam kogoś, kto też zgubił uśmiech, a może nigdy go nie miał.... 
Dziwnym zbiegiem okoliczności spotkały się też nasze słowa. 
Nie były miłe. Były ponure, ciężkie i bolały tak samo jak kule gradu... 


Uciekając od słów spotkałam strach. 
Taki, który ma wielkie oczy, bo widzi coś czego nie można powstrzymać. 
A to dzieje się zaraz obok. 
Pisk opon, zgrzyt stali, krzyk, bicie serca, nie jednego, wielu...


Przyspieszam kroku.
Chcę uciec.
Jak najszybciej.
Osuszyć, otrząsnąć, zapomnieć. 
I  poszukać kolorów.  


Niech mnie ogrzeją. Tak jak filiżanka kawy i porcja ciasta.
Najprostszego. Domowego. 
Otula smakiem czekolady, niesie wspomnienie lata.
Tak zwyczajnie i po prostu przepędza smutki. 


Przysiadam obok  moich ulubionych bladoróżowych hortensji.
Może uda się zatrzymać ten róż w oczach i od jutra znów patrzeć na świat przez różowe okulary?
I już się nie zgubić.
I zapomnieć, że to nie był dobry dzień.


I koniecznie, bez względu na dzień, nastrój i pogodę pamiętać o różowym obowiązku!  
To jeden z warunków, by dni jakie na nas czekają, nigdy się nie zaplątały na dobre ....

RÓŻOWY TYDZIEŃ - niech trwa przez cały rok ...


CIASTO CZEKOLADOWE Z JABŁKAMI I MALINAMI - NA SMUTKI I NA DESZCZOWE DNI

125 g masła
1 filiżanka cukru, najlpiej ciemnego
250 g kwaśnej śmietany
3 jajka
1,5 filiżanki mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 szklanki kakao
kilka jabłek
garść malin (mogą być mrożone)


Masło utrzeć z cukrem na białą, puszystą masę. Dodać śmietanę i kolejno po jednym jajku. Gdy wszystko się połączy dosypywać stopniowo mąkę zmieszaną z proszkiem do pieczenia i kakao.  Formę do pieczenia natłuścić lub wyłożyć papierem do pieczenia.


Gotową masę przelać do formy. Piekarnik rozgrzać do temperatury 180 stopni.
Jabłka obrać i pokroić na cząstki. Układać na wierzchu ciasta. Między jabłkami rozłożyć maliny.
Wstawić do nagrzanego piekarnika i piec przez. ok. 40-50 minut, do momentu aż przejdzie pozytywnie test "suchego patyczka".

Ciasto w smaku bardzo, bardzo przypomina brownie -  jest wilgotne, mocno czekoladowe, ale nie ciężkie. Dodatek jabłek i malin dodaje mu rześkości.
Idealne na małe i duże smuteczki.

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails