Dwanaście lat temu nie zwróciłam na niego uwagi.
Może nie byłam jeszcze wtedy na tyle zainteresowana, a może po prostu nie potrafiłam dostrzec tego, co tak bardzo urzekło mnie tym razem.
Maitre d'hotel.
Felieton Ludwika Stommy w majowym wydaniu KUCHNI z 1999 roku. Odnalazłam go kilka dni temu i przeczytałam już wiele razy. Mówi o tym, co jest dla mnie ogromnie ważne - o ulotności i pięknie chwil. I podążaniu za ideałem. Przeczytam Wam fragmenty. Wierzę, że wszyscy takich chwil szukamy i każdy z nas może zostać maitre d'hotel przy swoim własnym stole...
"Jak przetłumaczyć maitre d'hotel? Dawny maitre d'hotel to marszałek stołu, czy bardziej swojsko: podstoli. Dziś powiedzielibyśmy raczej: mistrz salonu. Zakres obowiązków mistrza jest niezwykle szeroki. Odpowiada za dekorację stołu (a często i całego wnętrza), nakrycia, sztućce i sposób ich rozłożenia; decyduje o menu, dopilnowuje obsługi, wie bezbłędnie kiedy i komu należy czegoś dołożyć lub dolać; jest zawsze na miejscu, by naprawić gafę popełnioną przez kelnera lub gościa i bon ton.
W filmie "Pretty Woman" Julia Roberts niezgrabnie ekspediuje ślimaka poza stół. Mistrz salonu chwyta w powietrzu gorącego mięczaka, chowając go w dłoni, daje niedbałym uśmiechem do zrozumienia, iż rzecz to najnormalniejsza w świecie. Jest to minimum tego, czego wymaga się od zawodowca.
Słuchałem ostatnio rozmowy z jednym z takich mistrzów. Nie ukrywał, że lubi poruszać się w "wielkim świecie". Jego najpiękniejsze wspomnienie zawodowe dotyczyło jednak przyjęcia znacznie niższego rzędu. Gdy opowiadał o tej kolacji, oczy mu błyszczały, a na policzkach ukazał się nawet lekki rumieniec.
Bo oto owego pamiętnego dnia udało mu się niemal zbliżyć do ideału. Zastawa i dekoracja stołu idealnie harmonizowały z wnętrzem, dania były jakby stworzone do tej właśnie zastawy, wina - do kielichów. Były to kielichy nietypowe, z grubego kryształu, w którym załamywało się światło świec.
Zgodnie z sugestią wspomnianego maitre d'hotel, kucharz zrezygnował z gęsich wątróbek, zastępując je kawałkami pasztetów z dziczyzny, krojonych na pozór nieudolnie, tak jednak, by współgrały z surową fakturą murów komnaty. Kiedy ostatni goście przeszli do bawialni, a kucharz, cała obsługa i mistrz salonu siedli do posiłku (identycznego jak przed chwilą - taki jest rytuał), byli tak szczęśliwi, że nikt nie zdołał wykrztusić słowa.
- A goście, Mistrzu - czy goście też to docenili?
- Cóż, trzeba by było ich zapytać. Czy wszyscy doceniają piękny obraz, wspaniały wiersz, smak Sancere... Nawet jeśli nie odczuli tego, co my, to jednak obcowanie, choćby podświadomie, z prawdziwą sztuką wzbogaca i sublimuje.
- O tak, i to może najpiękniejszą, gdyż najbardziej nietrwałą i efemeryczną. Można zrobić kopię obrazu, można zagrać w teatrze dwa razy prawie tak samo, można nawet robić dwa razy podobną pieczeń. Nigdy jednak nie spotkają się ci sami i tacy sami ludzie w tym samym miejscu, przy tych samych daniach i nigdy już żyłki światła nie będą tak samo biegać po kielichach. Nigdy też obsługa nie będzie identyczna. To jest spektakl na jeden raz. Kominek gaśnie. Kurtyna.
Jeszcze żaden wybitny dziennikarz nie był absolwentem szkoły dziennikarskiej. Podobnie wielcy maitres d'hotel nie wywodzą się z wyspecjalizowanych szkół. Kieruje ich praktyka. Przez małe knajpy, coraz większe i bardziej wymagające restauracje... Wszyscy jednak jako pierwszy stopień wtajemniczenia wspominają rodzinny stół.
Ludzie potrafią dzisiaj jeść, oglądając telewizję. To zupełnie tak, jakby pójść do opery z rapującym walkmanem na uszach. Moja matka nie była specjalnie wyrafinowana, jednak do kolacji stawiała na stole świece i czasami kwiaty. Niektóre talerze były obtłuczone, więc je przekręcała, żeby szczerba była w cieniu. Tyle. Ale to już uczyło poczucia piękna stołu.
Potem sam wymyśliłem, że zbyt jaskrawe, ogrodowe kwiaty nie pasują do dziczyzny, niosącej mityczny zapach kniei. Mięsa w sosie nie potrzebują jaskrawego światła. W przyćmionym - sos ciemnieje i staje się tajemnicą.
Powiecie Państwo, że piękno można znaleźć we wszystkim? Świetnie - to go szukajcie. Nie zapominając o Waszych stołach." *
Mój ukochany stół ma prawie sto lat. Nie umiem sobie nawet wyobrazić ile osób przy nim siedziało, ile spadło na niego łez, ile krążyło wokół uśmiechów i słów, ile rozmów wysłuchał. Udało mi się go ocalić, choć już nigdy nie spotkają się przy nim te same osoby.
Nie dekoruję tego stołu. Jego pięknem jest jego historia. A w tej ulotnej, niepowtarzalnej chwili stają się nim także żyłki światła głaszczące mirabelki. Już nigdy żyłki popołudniowego światła nie oświetlą go tak samo ciepło. Z rumieńcami patrzę na piękno w jego najprostszej i najbardziej ulotnej formie.
Mirabelki. Czy można pomyśleć o piękniejszej nazwie dla tych słodkich, pachnących miodem owoców? Właśnie dojrzały. Właśnie teraz smakują najlepiej. Pozwalam im na ostatnią pieszczotę w promieniach popołudniowego światła. Przyjdzie czas, że znów trafią na stół. Ale już inne. W odpowiedniej chwili. Nie wiem jeszcze z kim wtedy zasiądziemy do stołu i z czym będziemy je jeść. Ale na pewno o tym pomyślę. W stosownym czasie. Lubię moją domową rolę maitre d'hotel. A Wy?
/składniki na 4 litrowe słoje/
4 kg mirabelek
2 kg cukru
amaretto (minimum 12-16 łyżek)
Z dwóch litrów wody i dwóch kilogramów cukru ugotować syrop. Gdy zacznie wrzeć, wrzucić do niego mirabelki (całe, z pestkami). Odczekać aż ponownie się zagotuje i zdjąć z ognia. Do przygotowanych wcześniej słoi wlać na dno po kilka łyżek ameratto i napełnić je mirabelkami z syropem. Ponownie wlać amaretto - należy kierować się smakiem, ja nie żałowałam likieru;) Zamknąć słoje, owinąć w papier lub lnianą ściereczkę i gotować ok. 5 min. w dużym garnku. Zdjąć ognia i odstawić do całkowitego ostudzenia.
/ składniki na 2 słoiki o pojemności 0,25 l)
35 dag mirabelek
2 cebule
1 łyżka oliwy
25 ml białego octu winnego
15 dag brązowego cukru
4-6 goździków
kawałek cynamonu
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
3 dag rodzynek
Mirabelki umyć i wydrylować. Cebule pokroić i podsmażyć na oliwie w rondelku. Dodać ocet, cukier i pół szklanki wody, zamieszać. Dodać pozostałe przyprawy i gotować na małym ogniu pod przykryciem przez ok. 2 minuty. Wrzucić mirabelki oraz rodzynki i ponownie trzymać na ogniu przez ok. 2-4 minuty. Gorący chutney przełożyć do przygotowanych wcześniej wyparzonych słoików. Po przestudzeniu można przełożyć do lodówki. Świetnie smakuje z pieczonymi mięsami, kaczką i królikiem.
* * obydwa przepisy pochodzą z magazynu KUCHNIA, nr 9(127)/2005
"Żyłki światła nie będą tak samo biegać po kielichach..."
OdpowiedzUsuńIle w tej opowieści ciepła i światła...
A twoje mirabelki w świetle niezmiernie kuszące... Ja tez lubię swoją role, choć... ciągle się jej uczę...
Ewelajno! Ja myślę, że będę się tej roli uczyła całe życie, ale wiesz - ogromnie mi się ta lekcja podoba:) Dobrej nocy!
OdpowiedzUsuńmoja droga Kucharnio!
OdpowiedzUsuńjestem dziś głęboko poruszona Twoim postem. naprawdę, przytaczając fragmenty tekstu tego felietonu tyle ciepła wszczepiłaś dziś do mojego oziębłego przez deszcz serca.
tyle światła, tyle optymizmu!
potrzebowałam tego, a Ty to zapewniłaś, jednym tylko postem.
jednakże czym by on był bez tych zdjęc? sa po prostu fenomenalne i dodatkowo podkreślają ten słoneczny nastrój!
och, a przepisy? wspaniałości!
Karmel-itko! Wszystkie te słowa należą się przede wszystkim autorowi felietonu. Ja cieszę się, że znalazłam ten tekst, bo naprawdę mnie zachwycił. A zdjęcia - to była pewna chwila, przy stole - czułam, że światło nigdy nie będzie już takie same ;) Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńAnno-Mario zapraszam do siebie po odbiór nominacji w zabawie One Lovely Blog Award. Taki blog jak Twój cudownie łączy smaki, obrazy i świetne felietony i moim zdaniem zasługuje na to wyróżnienie bezapelacyjnie :)
OdpowiedzUsuńCynthio! Bardzo Ci dziękuję:) Ogromnie mi miło - bardzo to doceniam! I zdaje się, jeszcze bardziej rumienię...:D
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, nie można sobie wyobrazić bardziej miękko i w wdziękiem brzmiącego słowa. Piękno. Piękny post. Pozdrawiam porą nocą :)
OdpowiedzUsuńPiękne są Twoje mirabelki, jak promienie słońca. Ciekawe, czy po zjedzeniu wypełniają ciepłym światłem wnętrze, jak wcześniej czyniły to na stole? Mogę sobie tylko wyobrazić....U mnie nie ma mirabelek, ale jest mi jaśniej na sercu. Dziękuję, będę tu często zaglądać....
OdpowiedzUsuńten felieton jest fenomenalny
OdpowiedzUsuńtak jak mistrz salonu układał światło, dania i ludzi w KLIMAT
tak te słowa potrafią go oddać.
Zapiera dech w piersiach
a ja na początku myślałam że te mirabelki to cytryny ...
Post ciepły i ciekawy, a na taki chutney to bym się z chęcią wpisała.
OdpowiedzUsuńFelieton naprawdę swietny. Czytało sie z radością i ciepłem, cieszę się,ze go przytoczyłaś:).
OdpowiedzUsuńA do tego Twój stół i mirabelki... Wszystko mi się podoba:)
Pozdrowienia:)
Jak zwykle urzekają mnie Twoje słowa i zdjęcie. Chętnie zasiadłabym do Twojego stołu, przy odpowiednim świetle, zajadając mirabelki!
OdpowiedzUsuńCzy jednak to tego chutney potrzeba aż 35 kg mirabelek? Pozdrawiam ciepło!
Auroro! A ja pozdrawiam wczesnym rankiem;)
OdpowiedzUsuńPeonia! Witaj:)Na pewno wypełniają światłem, jak każda potrawa - pod warunkiem, że umiemy się nią delektować. Zaglądaj, zapraszam!
Florentyno! Prawda, że to wyjątkowy felieton? Układanie światła, dań, ludzi w klimat to niemal magiczne zajęcie. Dobrego dnia!
Basiu! A masz u siebie mirabelki? Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńMajana! Jak miło czytać takie słowa na początek dnia - dziękuję i pozdrawiam Cię:)
Kamila! A mi dech zaparło - ja rzeczywiście napisałam 35 kg, to skutki pisania nocą;D Już poprawiłam z nadzieją, że nikt nie zechciał jeszcze skorzystać z pierwotnej wersji;DDD
Dziękuje i jak zawsze zapraszam do stołu:)
Bardzo lubię pióro Stommy, a Ty swoim pięknymi zdjęciami dałaś pyszną oprawę Jego słowom.
OdpowiedzUsuńChutney wygląda obłędnie:)
Aniu, cudowny wpis! Bardzo Ci za niego dziękuję. Dotyka mnie tak bardzo głęboko w środku, dotyka samej istoty tego, co jest mi bliskie. Bo ja również - podobnie jak Ty - kocham moją domową rolę maitre d'hotel. Tylko nie wiedziałam, że ona się tak pięknie nazywa :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię najserdeczniej!
Delie! Pióro Stommy to jedno z moich ulubionych:) Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńEdith! Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę czytając Twoje słowa! A nazwa jest piękna, podobnie jak rola! Dobrego dnia:)
uuuu te mirabelki w syropie... yum!
OdpowiedzUsuńTwoje zdjecia powalaja mnie na kolana! Piekne kolory i super pomysl na wykorzystanie tych malo docenianych owocow!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :*
małgo.! Ja też tak myślę - mruczałam z zachwytu gdy je doprawiałam amaretto;)
OdpowiedzUsuńMysiu! Ja mam z wielu powodów bardzo sentymentalny stosunek do mirabelek i po prostu nie może ich zabraknąć na moim stole. Serdeczności!
Mirabelki,podobnie,jak wiele innych rzeczy to miłe wspomnienia z dzieciństwa.Zbieraliśmy je w koszyczki spod drzewa.A potem kompot,konfitury...
OdpowiedzUsuńPyszności! Tak jak Twoje w słoiczkach.
Słonecznego dnia!
zaczarowałaś mnie opowieścią o swoim stole ... i zdjeciem z pełnym koszem mirabelek ...proszę o wysłanie mi go na maila w pełnym rozmiarze , wstawię sobie na tapetę w komputerze:) ....nie żartuję (jolantamarel@wp.pl):):):) .... a cudownosci, które zrobiłaś z tych mirabelek - oj aż zazdroszczę:) ...u mnie niestety mirabelek nie widać ...ale za to dojrzewaja juz węgierki:) pozdrawam Anuś:)
OdpowiedzUsuń"Powiecie Państwo, że piękno można znaleźć we wszystkim? Świetnie - to go szukajcie. Nie zapominając o Waszych stołach" - bardzo piękne przesłanie:) Poruszający felieton...Mój stół ma "tylko" ( w porównaniu z Twoim;) 25 lat, więc jest - hahaha - młodzieniaszkiem:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twoje posty. Piękny artykuł, którego mój ulubiony fragment to chyba ten: o "kawałkach pasztetów z dziczyzny, krojonych na pozór nieudolnie, tak jednak, by współgrały z surową fakturą murów komnaty." (SIC!!!)
OdpowiedzUsuńco do mirabelek- ostatnio zastanawiałam się czemu nikt nie nadaje tak na imię swoim córkom, to tak pięknie brzmi. A mirabelka z amaretto brzmi jeszcze piękniej.
Pozdrawiam
Monika
www.bentopopolsku.blogspot.com
Amber! Dokładnie tak, mirabelki to smak dzieciństwa! Całusy:*
OdpowiedzUsuńJolu! Ja też nie mam w ogrodzie mirabelek, ale są takie dwa zaprzyjaźnione drzewa w pewnych ogrodzie skąd mogę je w tym koszyku przynosić do domu, to już tradycja, podobnie jak mirabelkowe przetwory:)
Z tym zdjęciem piszesz poważnie?! Chodzi o czwarte z góry?
Całusy!
Nemi! Myślę sobie, że ze stołem nie wiek jest taki ważny, tylko to co dla nas ten stół znaczy.
Pozdrawiam Cię:)
Mnemonique! Ja też lubię ten fragment, bardzo! I też zastanawiam się czemu tak mało dziewczynek nosi takie piękne imię...
Mirabelkom z amaretto bardzo "do twarzy";P
Pozdrawiam!
świetny felieton, mirabelki cudowne! też lubię swoją domową rolę mistrza salonu, choć na razie progi tego salonu nie są za wysokie, ale pracuję nad tym;) a piękne chwile trzeba celebrować, dlatego tym bardziej się cieszę, że zapoznałaś nas z tym felietonem Stommy:)
OdpowiedzUsuńAniu jak najbardziej poważnie:) Chodzi mi o 5 zdjecie od góry, te gdzie jest widoczny cały kosz:) jest po prostu przepiękne:)
OdpowiedzUsuńmałgo! Dziękuję za namiary;) Yummy&Tasty już brzmi bardzo kusząco... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńgoh.! Ja myślę, że wcale te progi nie muszą być wysokie, ważne by rządziło w nich serce;) Pozdrawiam Cię!
Jolu! Ok, zamówienie przyjęte do realizacji;)
pieknie napisalas o swoim stole.....
OdpowiedzUsuńWspaniale fotki, ciepla opowiesc (jak zwykle u Ciebie :))
Ten chutney mi sie podoba :)
Pozdrawiam cieplutko :)
Gosiu! Jeśli tylko masz dostęp do mirabelek, bardzo Ci polecam ten chutney! Dziękuję za tyle dobrych słów i serdecznie pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJak miło było czytać takie mądre słowa..mirabelki to smak dzieciństwa, trzeba było je szybko przerabiać lub od razu jeść, bo gdy za dużo spadało to dzieci po nich biegały i w powietrzu unosił się charakterystyczny "zapach" rozgniecionych mirabelek.
OdpowiedzUsuńburczymiwbrzuchu! Cieszę się:) I ja mam to samo wspomnienie rozdeptywanych mirabelek i tego wspaniałego zapachu jaki wokół się unosił!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Piękne słowa, to wielka z sztuka codziennym czynnościom nadawać odpowiednią oprawę. Tak mało czasu spędzamy razem z przyjaciółmi i rodziną, wciąż gdzieś pędzimy, trzeba powiedzieć sobie "zwolnij" i zacząć celebrować wspólne posiłki
OdpowiedzUsuńczy to tajemnica w jakiej krainie mieszkasz?
OdpowiedzUsuńAniu wiekowy stół, chyba nie ma nic cenniejszego. A z mirabelkami kojarzy mi się podstawówka. Dookoła rosły mirabelki i pierwsze dni września spędzaliśmy na wyjadaniu ich prosto z drzewek :)
OdpowiedzUsuńIvko! Dokładnie tak, nie ma przecież nic cenniejszego... Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńAnonimowy! Kraina? Polska, jeśli o kraj pytasz, południe;) Pozdrawiam Cię tajemniczy Gościu;)
A czy to tajemnica jak masz na imię?
kabamaigo! Zauważyłam, że większość osób kojarzy mirabelki z przeszłością, dzieciństwem - to znak, że chyba dziś są mało popularne, zupełnie nie wiem czemu... A wiekowy stół to skarb:) Pozdrawiam!
Aniu , u ciebie te przetwory to takie najwyższa półeczka
OdpowiedzUsuńa ten opis w wstępie no wręcz boski, ty kobieto weź i napisz książkę dobrze?Taką felietonowo kucharską co?
Margot! I muszę się zgodzić, bo rzeczywiście ustawiłam je na górnej półce w spiżarni;)
OdpowiedzUsuńUściski:)
jest coś podobnego do mirabelek :)
OdpowiedzUsuńAleż to musi być pyszne, piękne zdjęcia :) I ten stół.... marzy mi się taki
OdpowiedzUsuńBasiu! To może spróbujesz ich użyć? Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCitron! Dziękuję i pozdrawiam:)
Przede wszystkim piekne zdjecia!! a cala reszta smkowita :)
OdpowiedzUsuńGosiu! Dziękuję i serdecznie pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJaka cudna historia :-) i jakie piękne mirabelki...sama bym takie zrobiła..tylko u mnie nie widać ich na straganach :-( pozdrowionka
OdpowiedzUsuńMałgosiu! Może jeszcze się pojawią, teraz jest ich czas - wypatruj! Pozdrawiam Cię:)
OdpowiedzUsuńAnonimowy! Kraina? Polska, jeśli o kraj pytasz, południe;) Pozdrawiam Cię tajemniczy Gościu;)
OdpowiedzUsuńA czy to tajemnica jak masz na imię
a fe paskuda nie pzredstawila sie;)
aga kiedys z poludnia polski dzis z krainy mirabelkami plynacymi(ponoc najprawdziwsze,)
tu robi sie slynny napoj bogow,mocno alkoholowy,mocno mirabelkowy;)
Ago z krainy mirabelek! Witaj ponownie;) Pyszny ten napój - jak Ci dobrze, że masz go w zasięgu ręki... Ja pomarzę o nim;D
OdpowiedzUsuńKraina mirabelek brzmi sielsko i dobrze mieć tam wysłannika z moich stron;)
Pozdrawiam Cię serdecznie!
muszę się przyznać, że w niedzielę kradłam zza płota komuś mirabelki, nieładnie wiem ale wieki już nie jadłam tych owoców, pamiętam je z dzieciństwa :) buziaki
OdpowiedzUsuńpiegusku! Sentyment Cię rozgrzesza;DDD Ja zrobiłam podobnie kilka dni temu na spacerze! Pozdrawiam Cię:)
OdpowiedzUsuńMmmm cudowny przepis! Koniecznie dodaję twojego bloga do ulubionych:)
OdpowiedzUsuńAnonimowy! Dziękuję, bardzo mi miło:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNo to coś mi się wydaje, że mirabelki z amaretto skradły serce moje. Już teraz, bez próbowania wiem, że to będzie super połączenie. A chutney z mirabelek to też super pomysł. Idealny będzie na zimę do kotlecików warzywnych prosto z patelni. Już czuję ten smak na języku :-)
OdpowiedzUsuńJoanno! Muszę Ci powiedzieć, że mirableki z amaretto też podbiły moje serce, głównie z tego powodu, iż niezbyt lubiane przeze mnie amaretto tutaj okazało się idealne i smakuje wyjątkowo ... uzależniająco;)
OdpowiedzUsuńPolecam!
Dziękuję za odwiedziny:)
OdpowiedzUsuńA mirabelki uwielbiam - kojarzą mi się z dzieciństwem... Teraz wypróbuję Twoją wersję, dla dorosłych;)
Pozdrawiam
Pichcikowa! I ja dziękuję za wizytę, a wersję mirabelek dla dorosłych bardzo Ci polecam! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńw zdziczalym ogrodzie sasiada zebralam wiaderko mirabelek,do rumu wrzuce,z amaretto juz zrobilam.
OdpowiedzUsuńna koncu ogrodu wypatrzylam morze jezyn(co z nich zrobic?)..alez sie poklolam..
drzewa uginaja sie od wegierek,nich poczekaja na swoja kolej...
za siatka morze sliwek ulen,serce sie sciska ze nikt ich nie zbiera..
Aga! W głowie się kręci od tych dobroci wokół Ciebie;) U mnie jeżyn zatrzęsienie, choć jeszcze nie są do końca dojrzałe. Z pierwszych zawsze robię koktajl, później soki na zimę. Polecam Ci też galaretkę z jeżyn - pokazywałam ją u siebie na blogu w tym wpisie: http://kucharnia.blogspot.com/2010/09/zatrzymac-chwile-o-usmiechu-i-jezynach.html
OdpowiedzUsuńJest przepyszna!
Pozdrawiam Cię:)
jakie cudne przetwory!
OdpowiedzUsuńKini! I bardzo, bardzo smaczne ;) Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńAniu, zdjęcia nr 1 i 5! Jak namalowane!
OdpowiedzUsuńWiesz, Kuchnię lubię właśnie za felietony , rozmowy (Pióro&Bieńczyk - uwielbiam :)), przepisów mogłoby nie być ;)
Uściski Aniu, dużo słońca :)))
Monika! A nie masz wrażenia, że ostatnio jakby trochę straciła na jakości, nie wie jak to określić, ale te starsze numery wydają mi się znacznie lepsze, no i widzę, że coraz więcej zdjęć pochodzi z banku zdjęć, a nie z ich sesji, szkoda...
OdpowiedzUsuńDużo słońca - oby się spełniły te życzenia;)
Całusy!
Aniu kochana, tak nie można...
OdpowiedzUsuńNie mam już słoików, a Ty mnie znów kusisz tym razem słodką mirabelką :)
Ewa! Jestem pewna, że jakieś słoiki znajdziesz;) Warto, naprawdę!
OdpowiedzUsuńMirabelki to dla mnie powrót do czasów dzieciństwa, kiedyś były dosłownie wszędzie, teraz prawie ich nie spotykam.
OdpowiedzUsuńDawno nas nie było, i jak widzimy nic się nie zmieniło, Twoje posty Kucharnio nadal czyta sie jednym tchem :-) Wspaniały post!!! A zdjęcia piękne!!!
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy
aga i kaja
ana!Tak, mirabelki to dzieciństwo! I masz rację coraz trudniej je spotkać, tym bardziej kocham tych kilka zaprzyjaźnionych drzew;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię!
Aga i Kaja! Dziewczyny Drogie - nie było Was, nie było, ale najważniejsze, że znów jesteście:) Troszkę się rumienię i bardzo Wam dziękuję! Uściski;)
Dziękuję za odwiedziny u mnie na blogu! Dzięki małej pamiątce przybiegłam prędko tutaj i znalazłam świetny blog! Bardzo mi się tutaj podoba, zostaję!
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o to czy sama - tak, wszystko sama :)
Pozdrawiam ciepło
Aneta! Bardzo mi miło i dziękuję! Jeśli sama, to ja naprawdę podziwiam! Też bym tak chciała jak Ty, może kiedyś...?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam również!
A ja pamiętam rytualne zbieranie mirabelek i porzeczek w ogrodzie moich dziadków. Co roku tak samo, całą rodziną. Było wspaniale. A mirabelki? Cóż, dla mnie to coś między śliwką a brzoskwinią (to ponoć odmiana śliwki)? Dawno już nie jadłam, a szkoda, szkoda... Mirabelkowy kompot był przecież pyszny.
OdpowiedzUsuńdziekuje za pomysl na galaretke jezynowa,zaraz sie zabieram za ptasie mleczko z ta galaretka...jakos mi sie tak komponuje,zobaczymy czy bedzie smaczne;)
OdpowiedzUsuńKubełku! O tak, kompot z mirabelek to prawdziwy smakołyk! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńAga! Świetnie, cieszę się! Ja lada dzień zabieram się za moje jeżyny;) Pozdrawiam!
jak zwykle czarujesz mnie zdjęciami, kolorami i smakami :) cudownie u Ciebie
OdpowiedzUsuńJejku, mirabelek nie jadłam całe lata świetlne:) a bardzo bardzo lubię:) Pyszne pomysły!
OdpowiedzUsuńMagdo! Bardzo Ci dziękuję, tak miło to czytać:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPiegowata! Agnieszko, może jeszcze znajdziesz gdzieś na straganach, u mnie już się skończyły, a mają smak słodkiego dzieciństwa! Uściski:)
Kocham czytać Twoje wpisy. Zawsze w wielkim zachwytem czytam to co piszesz i oglądam Twoje zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Beato! Ależ mi miło! Bardzo Ci dziękuję i serdecznie pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńmmmm....pysznie
OdpowiedzUsuńA.! Dziękuję;)
OdpowiedzUsuńAntropologiczny wpis (wszak Stomma!) i magiczny (wszak Ty!) :) cudownie, pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńMagdo! Pozdrawiam i dużo słońca życzę;)
OdpowiedzUsuńzupełnie przypadkiem trafiłam na Twojego bloga i jestem nim zachwycona ! zwykle zaglądam na zagraniczne blogi kulinarne, głównie ze względu na piękne zdjęcia - tymczasem tuż pod nosem miałam taką perełkę... zdjęcia są po prostu przepiękne, żałuję, że moje tak nie wyglądają. Zapraszam do siebie, niedawno zaczęłam swoją przygodę kulinarną
OdpowiedzUsuńAle tu żółto!
OdpowiedzUsuńA u mnie banany! ;D Zmieniłam adres stronki i tylko informuję ;-)
bananowysong.blogspot.com
nutmegandvanila! Ależ mi miło - dziękuję za tyle dobrych słów! Pozdrawiam Cię ciepło i dziękuję za zaproszenie!
OdpowiedzUsuńSue! Dzięki;) Będę pamiętać!
Prawdziwą sztuką jest każdy Twój wpis i każde Twoje zdjęcie. Te są bardzo słoneczne. Oglądam je i dźwięczy mi gdzieś w głowie "Sierpień" Brunona Schulza.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Turlaczku! I co ja mam napisać? Dziękuję Ci - wielkie szczęście czytać takie słowa!
OdpowiedzUsuńA wiesz, że mi teraz ten "Sierpień" też w głowie dźwięczy....
Uściski!
ale pachnie latem od tych zdjęć :)
OdpowiedzUsuńchantel! A wiesz jak cudnie pachnie w słoiczkach?! Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńAnusia, przepraszam że dopiero teraz odpisuję ale trochę uciekam od komputera latem (jakie by nie było ;)) ..
OdpowiedzUsuńWiesz, z tą Kuchnią to w sumie nie mam zdania czy sie popsuła czy nie, bo IMO nigdy nie była idealna - to chyba najlepszy magazyn kulinarny u nas, ale nie tak dobry jakby się chciało, nie? Ale, Ty masz Ania przecież tuż za miedzą fajny Apetit, lubisz? :-)))
Ściskam Aniu :)
Monika! Spokojnie, to się wie wszem i wobec, że komputer latem obowiązkowo musi kurzem się pokryć;DDD
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że nigdy nie była idealna, choć w zdecydowanej czołówce.
I teraz rumieńcem się oblewam - ze wstydu, bo choć jest za miedzą, pierwszy raz o nim słyszę!!! Patrz, jak to pod latarnią najciemniej;DDD Muszę zatem skoczyć za miedzę i się rozglądnąć, skoro polecasz;)
Uściski!
Muszę to napisać - ten felieton jest przepiękny, wzruszający i prawdziwy. Przygotowanie takiej kolacji to prawdziwa sztuka i mimo największych starań, nie zawsze ma się gwarancję sukcesu. Ale czasami los bywa łaskawy, a dobry maître d'na pewno zwiększa prawdopodobieństwo sukcesu. Szkoda, że takich ludzi już prawie nie ma...
OdpowiedzUsuńNie wiem, co jest w innych komentarzach, bo jeszcze ich nie przeczytałam (chciałam się dopisać w poście o pizzy i cebuli, ale zanim przeczytałam wsztystkie komentarze, zupełnie zapomniałam, co to miało być).
Bee! Mnie ten felieton także ogromnie wzruszył! W dobie pośpiechu i fast-foodowych przybytków rzeczywiście coraz trudniej o takich ludzi, ale przecież sami możemy zostać maitre d'hotel w naszych domach:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!