"Niezbyt dojrzałe gruszki, gatunku winiówek i innych twardszych układać do baryłek posypując sieczką lub prosem, baryłkę zalewa się pakiem i zatapia do studni, jak z ogórkami, uważając, by nigdzie w baryłce szpary nie było, przez którą mogłaby się woda dostać. Tym sposobem dadzą się przechowywać do połowy zimy." *
A teraz ?
Co się zmieniło?
Gruszki na wierzbie nadal nie rosną.
Na szczęście!
Choć obserwując to co się dzieje, zaczynam się obawiać, czy aby na pewno zaoszczędzony mi będzie ten widok.
Te prawdziwe, głębokie, dudniące echem, z wiadrem na sznurze.
Nie te drewniane atrapy stojące na działce obok pstrokatych krasnali.
A może powinnam zapytać czy kiedykolwiek Wasze ręce kręciły kołowrotkiem, oczy wypatrywały głębi, w której powoli znikało wiadro, uszy nasłuchiwały pierwszego plusku dna, a usta łapczywie gasiły pragnienie cudownie zimną, rześką wodą?
Moja studnia w ogrodzie też już od dawna nie działa.
Odkąd ptaki uwiły w niej gniazdo co roku zamieszkiwane przez pięknie trelującą parką, nikt z nas nie myśli o tym, by zakłócić ich spokój.
Studnia to przeżytek.
A kto to widział chować w niej baryłki gruszek i ogórki?
Kto jeszcze pamięta, że ich babcie i dziadkowie tak robili?
Mamy wodę z dystrybutora.
Modelowo kształtne rozmiary owoców dostępnych niemal wszędzie przez cały rok - nie trzeba kręcić korbką, by wyciągać je ze studni.
Teraz jest łatwo, szybko, wygodnie. Pełen komfort.
A ja jednak tęsknię za niewygodą. Oddałabym za darmo pakiet komfortu w zamian za gruszki ze studni. Za cały łańcuch myśli, jakie moja Prababcie tkała przez cały rok, by w porę zasiać, zasadzić, wykopać, schować, zawinąć, zasypać ....
Po prostu żyć rytmem natury. Bez fałszywych nut półproduktów i nienaturalności.
I choć tkam swój łańcuch, czasem czuję się bezsilna wobec nowoczesności i jej siły, która jak huragan burzy stare zwyczaje, zmiata tradycję i miażdży emocje.
Zanurzam się w przeszłości, jak w głębokiej studni łapiąc odbijające się echem głosy, wspomnienia.
Im dalej, tym lepiej.
W studni pamięci odbija się wspomnienie gruszy. Pochylona ciężarem dojrzałych owoców, podawała je wprost do rąk sięgających po nie przez kuchenne okno. Piękny to był widok i najpyszniejsze gruszki, jakie jadłam. Gdyby nadal rosły, schowałabym je na zimę do piwnicy.
Są dobre. Po prostu dobre i nic więcej.
Chciałam, żeby smakowały jeszcze lepiej.
Zasypałam je solą i upiekłam.
Zmieniły karnację, zachowały kształt, nabrały soczystości i przeszły subtelnym jak mgiełka aromatem soli.
Lepiej, o wiele lepiej.
A zatem to jeszcze nie koniec. Potrzebne coś jeszcze, by powiedzieć, że smakują najlepiej.
To coś to cajeta.
Cajeta to meksykańskie dulche de leche z koziego mleko. Można go także przygotować używając pół na pół mleka koziego i krowiego. Ale dla mnie to już nie to samo.
Jeśli lubicie kajmak, ten sos też zawładnie Waszym sercem i podniebieniem.
Polałam nim upieczone w soli gruszki. Zachwyciły mnie strużki cajeta spływające po jeszcze ciepłych krągłościach. Rubensowskie kształty w karmelowym jedwabiu. Dopiero teraz smakowały idealnie, choć może byłyby jeszcze lepsze, gdybym wyciągnęła je ze studni...
4 gruszki
ok. 2 kg soli
1 litr mleka koziego
2 szklanki cukru
1 laska cynamonu
1 laska wanilii
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1-2 łyżki rumu
Gruszki umyć, osuszyć. Przygotować głębokie naczynie do zapiekania i na dno wysypać warstwę soli tak, by tworzyła cienką warstwę. Ułożyć na niej gruszki zachowując między nimi odstępy i zasypać resztą soli - powinna je niemal całkowicie zakrywać. Wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 150 stopni i piec ok. 35-45 minut - do momentu aż zmiękną (można sprawdzać patyczkiem).
Upieczone gruszki oczyścić lekko z soli i polać sosem cajeta.
Przygotowanie tego sosu wymaga czasu i cierpliwości. Osoby, które ich nie mają lub po prostu wolą wygodniejszy i szybszy pakiet, mogą zastąpić cajeta sosem karmelowym - przepis tu i tu.
W naprawdę dużym, wysokim i szerokim garnku (im szerszy garnek tym szybciej masa będzie gęstnieć i nabierać koloru) połączyć mleko i cukier i gotować na średnim ogniu, od czasu do czasu mieszając, przez 15 min.
Sodę rozpuścić w 3 łyżkach zimnego mleka lub wody. Garnek z mlekiem zdjąć z ognia i mieszając dodać do niego sodę. Należy uważać, bo mleko się w tym momencie spieni i podejdzie do góry - dlatego garnek musi być odpowiednio wysoki. Masa w tym momencie lekko zgęstnieje i zmieni kolor na beżowy.
Mieszając odczekać aż piana nieco opadnie. Postawić ponownie na jak najmniejszym ogniu i na początku mieszając cały czas (najlepiej drewnianą łyżką), odczekać, by piana bardziej opadła, a potem mieszać już tylko od czasu do czasu.
Czas takiego zagęstniania trwać będzie ok.1,5 do 2 godzin, do czasu aż masa ściemnieje i nabierze takiej gęstości, jakiej sobie życzymy. Od czasu do czasu mieszać. Pod koniec, gdy masa jest już coraz bardziej gęsta, mieszać trzeba będzie dość często, by nie przypalić.
Czas takiego zagęstniania trwać będzie ok.1,5 do 2 godzin, do czasu aż masa ściemnieje i nabierze takiej gęstości, jakiej sobie życzymy. Od czasu do czasu mieszać. Pod koniec, gdy masa jest już coraz bardziej gęsta, mieszać trzeba będzie dość często, by nie przypalić.
Gotową cajetę nieco przestudzić, dodać rum i ekstrakt waniliowy. Można przelać do słoika lub od razu stosować do przepisów.
Uwaga! W czasie studzenia może pojawić się na powierzchni piana i absolutnie nie można masy mieszać. Mieszanie spowoduje wtórną krystalizację cukru i masa zamiast być płynna zwyczajnie zbryli się, straci połysk i zrobi się nieprzejrzysta. Pianę można będzie usunąć po wystygnięciu.
** przepis na sos cajeta cytuję za Samirą - klik
zaniemówiłam :))) świetny pomysł...
OdpowiedzUsuńzdjęcia cudne!
kachno! Bardzo się cieszę i pozdrawiam:)
UsuńZamawiam jedną gruszkę z soli, Pani pozwoli?;-)
OdpowiedzUsuńAnko! Nawet dwie - to co mam zasypywać i piec?
UsuńDobrego dnia!
Niesamowity przepis!
OdpowiedzUsuńJak każdy Twój post Aniu przeczytałam go jednym tchem.
Dziękuję i pozdrawiam!
Kasiu! Mnie ten pomysł od razu zachwycił - smak jest niebywały!
UsuńTyle miłych słów - dziękuję Kasiu! Miłego weekendu:)
Wpis jak zawsze piękny, miło sie go czyta. Przepis też - jak zawsze - bardzo atrakcyjny. Aż chce się spróbować...
OdpowiedzUsuńA w moim ogrodzie od lat rosną gruszki na wierzbie i jestem z nich dumna (tak naprawdę to owocuje grusza wierzbolistna, ale gruszki na niej prawdziwe - choć nie bardzo smaczne - a drzewko wygląda łudząco podobnie do wierzby, można się pomylić).
Kręcenie kołowrotem studni wspominam bardzo miło, to oczekiwanie na plusk wiadra wpadającego do wody, a potem nakręcanie łańcucha, wyciąganie wiadra, pojenie zwierząt gospodarskich czekających na wodę ze studni - to były bardzo atrakcyjne zajęcia małej dziewczynki przebywającej u rodziny na wsi. Szkoda, że nie mieli żurawia, byłoby pewnie jeszcze fajniej!
hajduczku! Jak miło Cię widzieć!
UsuńA więc gruszki na wierzbie to jednak fakt!
Moja studnia jest z żurawiem i właśnie u jego wlotu jest gniazdo...
Piękne masz wspomnienia!
Pozdrawiam Cię:)
Cos niesamowitego!!!! Poprostu brak mi slow.....gruszki zapiekane w soli...i z takim pysznym sosem!!!! Jestem pod wrazeniem :-)
OdpowiedzUsuńCzarodziejko! Ciesze się, że Cię zaskoczyłam:) Dobrego dnia!
UsuńCudowne ujęcia!
OdpowiedzUsuńChętnie poznałabym smak takich gruszek, wydają się być przepyszne! Niesamowite połaczenie no i ta sól, jestem pod wrażeniem!:)
Pozdrawiam ciepło Aniu:*
Majano! Jak zawsze od Ciebie tyle dobrych słów płynie - dziękuję!
UsuńŚciskam:*
nie wiem, skąd bierzesz pomysły. Gruszki obłędne..
OdpowiedzUsuńGosiu! Błądzę tu i tam i czasami wpadam na takie ... gruszki:D A tak na poważnie, źródło przepisu jest na dole pod postem:)
UsuńI masz rację - gruszki smakowały obłędnie.
Serdeczności!
Bardzo fotogeniczne są te gruszki..i apetyczne :)
OdpowiedzUsuńBurczymiwbrzuchu! Dziękuję w imieniu gruszek i serdecznie pozdrawiam:)
Usuńniesamowite! gruszki i sól, wow.
OdpowiedzUsuńBernadeto! Właściwie to nic w tym przepisie nie ma wyjątkowego, bo przecież rybę w soli znają już niemal wszyscy, a jednak potraktowanie w ten sposób owoców, to coś innego, nowego i to mnie w tym przepisie urzekło.
UsuńPozdrawiam Cię:)
zachwycona jestem,moje kubki smakowe oszalaly!!
OdpowiedzUsuńA.! A ja jestem zachwycona, że się pojawiłaś:) Martwiłam się, ale już wszystko wiem:)
UsuńUściski:*
ja nigdy nie piłam wody wprost ze studni, ani nawet nie słyszałam o tym, że przechowywało się w nich żywność. chyba nie było mnie na tej lekcji historii;P
OdpowiedzUsuńprzepis na gruszki, jak zawsze u Ciebie Aniu-Mario, intrygujący! gdzie ty znajdujesz takie magiczne desery, dania, ciasta?:))))
goh.! No widzisz, takie czasy....
UsuńMam wrażenie, że te przepisy czasem znajdują mnie i męczą, dręczą dopóki ich nie zrobię - tak było z tymi gruszkami:)
Serdecznie Cię pozdrawiam!
Pomysl genialny, zreszta wszystkie twoje pomysly mnie zachwycaja.
OdpowiedzUsuńA wody ze studni nie nabralam... nigdy. Ot, miastowe ze mnie stworzenie. Niektorzy twierdza, ze nie wiem, co trace, ale tak mi dobrze i juz.
Maggie! Dziękuję za przemiłe wyznanie:)
UsuńPozdrawiam Cię Miastowa Dziewczyno;)
Taka prawdziwa studnia była u moich pradziadków w Lipowej. Pamiętam że napawała mnie strachem, ale takim strachem, który jednocześnie podkręca ciekawość. Jako dziecko lubiłam też studnie na działkach, ale one były z pompą, bez wiadra (drewnianego z dziurami, i trzeba szybko kręcic zeby w ogole jakas wode wyciągnac:)) A to już nie to samo:)
OdpowiedzUsuńGruszki...poezja, Ty to nie gotujesz tylko uprawiasz czary w kuchni:P
Mar! A wiesz, że ja kiedyś też bałam się studni - sama już nie pamiętam czemu...
UsuńJeśli dobrze rozumiem, to między słowami nazwałaś mnie właśnie "czarownicą" ?! :DDDD
No ładnie, ładnie - mnie się to podoba:P
Uściski:*
Ech! Się tu z Tobą rozmarzyłem...
OdpowiedzUsuńGruszki świetne!
A studnie mam ale już bez wiadra i korby tylko z pompą :(
Robercie! Witaj w świecie marzeń:) Razem raźniej!
UsuńCzy ta Twoja studnia na wsi jeszcze działa, szczęściarzu?
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Porywam jedną, choć pewnie już zostały porozchwytywane :)
OdpowiedzUsuńPatko! Porozchwytywane, to prawda, ale przecież mogę zasypać kolejne!
UsuńPozdrawiam Cię ciepło:)
Och, Aniu nawet nie wiesz jak chętnie dałabym się zaprosić na te kolejne :)
UsuńPatko! Ale ja nie widzę przeszkód! A jeśli nawet jakieś by się znalazły, to jestem pewna, że da się je obejść;D
UsuńAch rozmarzyłam się przez Ciebie. Ja co prawda miastowa, ale studnię u babci pamiętam i drzewa owocowe w ogrodzie i kurnik. Pamietam jeszcze smak kogla mogla ukręconego z najświeższych jajek i niemalże prosto spod kurkowego kuperka. Chciałabym tak choć przez chwilę pożyć bez tych wszystkich sztuczności ananasów z ciepłych krajów, pomidorów w zimie o smaku tektury. Pożyć z tym co daje nam natura tu i teraz. Bez tansportowców, bez samolotów, bez tirów, tylko z tym co jest niedaleko nas. Naturalne, nasze, swoje. Powoli wprowadzam zmiany w swoim życiu, zeby móc tak żyć, ale nie jest to proste i często ulegam pokusom hihihih.
OdpowiedzUsuńGruszki w soli to coś absolutnie nowego. Wiedziałam, że się piecze ziemniaki w soli, ale żeby gruszki. Oj zaciekawiłaś mnie strasznie.
Poza tym cajet jest boski. Fakt, że jest z mleka koziego jeszcze bardziej mnie rajcuje, ale niestety jak dla mnie za dłuuuugo się go robi. Najem się Twoimi zdjęciami ;-) Jedyne rozwiązanie jakie mi pozostaje.
Pozdrawiam cieplutko:-)
Joanno! Czytasz w moich myślach - jak dobrze wiedzieć, że mam w Tobie bratnią duszę:) A kogel-mogel wprost spod kuperka to właśnie jeden ze smaków dzieciństwa - wracałam ze szkoły, wchodziłam do domu, a Prababcia w kuchni kręciła go dla mnie...
OdpowiedzUsuńNie mogę się jakoś pogodzić z tym co piszesz o czasie gotowania cajeta- wiesz, jak cudownie można sobie w tym czasie pomedytować! Och, daj się przekonać:)
Pozdrowienia!
podpuszczasz mnie innymi słowy ;-P
UsuńJoanno! Bingo:D
Usuńkurcze, chyba dam się podpuścić. To wszystko tak wspaniale brzmi, jeszcze wspanialej wygląda, więc coś mi się wydaje, że Ci się udało mnie przekonać :-D
UsuńJoanno! I o to chodziło! Przecież ten sos jest dla Ciebie stworzony:)
UsuńDo dzieła!
Zdecydowanie moje klimaty! Uwielbiam pieczone gruszki, połączenie karmelu z solą... pycha!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Pepo! Cieszę się bardzo! Dla mnie to kolejny zestaw smakowy, jaki mogłaby jeść bez końca!
UsuńPozdrawiam:)
przyznam się,że ową głęboką,dudniącą echem,kamienną studnię posiadam:) w ogrodzie,w samym centrum ma się rozumieć,jednak,choć znajduję w niej znikomą ilość wody tuż przy dnie,to pełni raczej funkcję ozdobną,niż praktyczną,a czasem dzięki temu antykowi mamy niezapowiedzianych gości melodyjnie kumkających w letnie wieczory;)ech..oby do lata!
OdpowiedzUsuńTwoje gruszki w sosie na bazie koziego mleka(muszę w końcu spróbować!)z nutą wanilii i rumu zapowiadają się elegancko:)
kojarzą mi się trochę z wystawnymi kolacjami,gdzie na deser przywożone są płonące stoły pełne pater z wykwintnymi słodkościami;)
ps staromodna też jestem..nie wiem co to będzie za parę lat;)
uściski!
Moniko! Zaraz mi lepiej mając wokół siebie (nawet wirtualnie) staromodne towarzystwo!
UsuńSzczęście wielkie ta Twoja studnia, no i kumkający goście wspaniali - ogromnie lubię wieczory z ich akompaniamentem!
Na cajetę zdecyduj się koniecznie - to wspaniały sos!
Pozdrawiam Cię ciepło:)
Ania , mniej ty litość, ja teraz marzę o studni:D
OdpowiedzUsuńAle te sklepowe gruszki w twoim wydaniu tez nieludzko piękne i wymyślne ,ale w takim dobrym znaczeniu tego słowa-sól , karmel/kajmak z mleka koziego, wchodzę w to
Tylko tej studni żal trochę nie?
Alu Droga! Rozumiem, że to marzenie z serii "nie-do-spełnienia"?! Szkoda...
UsuńAle na pocieszenie powiem, że takie gruszki w soli to sobie możesz upiec, a i sosikie karmelowo-kozim polać!
Studni żal, ale ptaków też:)
Studnia na wsi od dawna stoi "zamknięta" wielką dechą (która swoją drogą czasem się na zdjęciach u mnie pojawia). A gruszki pierwyj sort
OdpowiedzUsuńKarolina! No popatrz jaką deski mają historię!
UsuńPozdrawiam Cię:)
Bardzo oryginalny ten pomysł na zapieczenie gruszek w soli (albo ja jestem niezorientowana, bo nigdy wcześniej się z tym nie spotkałam.). Dziękuję za odwiedziny i również pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńGreens with beans! Witaj:) Miło miło mi, że wpadłaś!
UsuńTen sposób na gruszki nie jest popularny, choć bardzo na to zasługuje:)
Serdecznie Cię pozdrawiam:)
Trudno słowami wyrazić to, jakie niesamowite rzeczy dzieją się na twoim blogu, a dokładniej to co robisz z jedzeniem. Nowe smaki, nowe techniki przygotowania, cały układ tekstu oraz wspaniałe, wręcz poematyczne opisy - to wszystko naprawdę wzbudza podziw, gratuluję :)
OdpowiedzUsuńCanette! Zarumieniłam się po Twoich słowach - dziękuję! To ogromnie miłe, co napisałaś:)
UsuńPozdrawiam!
gruszki w soli?
OdpowiedzUsuńrewelacja jak dla mnie:)
Schokolade! Są boskie!
UsuńUdanego weekendu:)
To cały poemat. Brillat - Savarin by się nie powstydził...
OdpowiedzUsuńKogo moje oczy widzą?! Mamamarzyniu Droga, to ja musiałam gruszki w soli upiec, żeby Cię z czeluści wirtualnej przyciągnąć! Warto było - cudnie, że wpadłaś:)
UsuńPozdrawiam Cię bardzo ciepło!
Jestem pod wrażeniem... aż nie wiem co napisać, czytam, czytam i jestem zauroczona;) Dodaję bloga do ulubionych, żeby być na bieżąco;) Pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńmojetworyprzetwory! I ja nie wiem jak dziękować za takie ciepłe słowa! Bardzo mi miło:)
UsuńPozdrawiam Cię!
Uwielbiam nurzać się w przeszłości.Teraźniejszość mnie niepokoi,a przyszłość często przeraża...
OdpowiedzUsuńStudnie mam przed domem na wsi.Jest czynna i wiszą w niej butelki domowego calvadosu.
Twoje gruszki przypominają mi wiejską gruszę.Rośnie w polu i dzielnie walczy z przyrodą.Pysznie połączyłaś je z cajetą.
A cajeta tylko na kozim mleku.
Uwielbiam ten sos z lodami.
Uściski!
Amber Droga! Moja duszo bratnia - ileż to razy rozmawiałyśmy o tym, że jesteśmy niedzisiejsze?
UsuńA wiesz, że coś mi zaświtało o Twojej studni a propos tego calvadosu - chyba pisałaś kiedyś o tym u siebie, prawda?
A jaką ma pojemność ta studnia - bo jeśli tak dużą jak myślę, to pewnie sporo tych butelek tam wejdzie i niniejszym jedną butelczynę sobie zaklepuję - wypijemy za stare, dobre czasy ;P
Ściskam!
Aniu, czy Ty jesteś wróżką? Ja czuję się jak zaczarowana po lekturze. Gruszki musiały być fantastyczne. Ty nie gotujesz! Ty czarujesz!
OdpowiedzUsuńAniu! Nie żartuj - zawstydzasz mnie! Ja to jestem taka staromodna osoba żyjąca w małym mieście na końcu Polski, nic więcej...
UsuńDziękuję i pozdrawia Cię mocno!
Bardzo ciekawy przepis, piękne zdjęcia i całość magiczna :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńcrummblle! Jak miło, że wpadłaś! Dziękuję i serdecznie Cię pozdrawiam:)
UsuńWitam,Samira z tej strony...ta od sosu Cajeta :).Mało co przyciąga moją uwagę bo mało co mnie zaskakuje.Jestem miłośniczką eksperymentów i skoro już mój blog został tutaj polecony z powodu sosu to polecam również wpaść do mnie na Torcik Karmelowy z solą: http://samiraka.blox.pl/tagi_b/502/czekolada.html i...mój faworyt-Sufletki czekoladowe z pieprzem i chilli.Polecam i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSamiro! Witaj - bardzo mi miło, że wpadłaś:) I ja uwielbiam eksperymenty, a jeśli jeszcze mają coś wspólnego z karmelem i czekoladą, to wchodzę w to w ciemno;)
UsuńZaraz wpadam do Ciebie na torcik i sufletki!
Pozdrawiam serdecznie:)
PS.z rozpędu zapomniałam dodać,że gruszki w soli przyciągnęły moją uwagę i koniecznie muszę wypróbować.I od razu moje kubki smakowe podpowiedziały mi nową kombinację.Skoro gruszki to ser...plasterek sera pleśniowego (niebieskiego) jako garnisz do gruszki z soli w sosie cajeta,mmmm to chyba nie zła kombinacja.Już widzę plasterek Roqueforta lub łagodniejszy i kremowy Blue de Bresse.
OdpowiedzUsuńJeszzce raz pozdrawiam :)))
Samiro! W grupie siła - na jasne, że plasterek sera pleśniowego!!! Co za cudowna inspiracja - coś mi się zdaje, że jutro znów kupię gruszki;) Tylko jak ja do jutra wytrzymam?!
UsuńSerdeczności i wpadaj częściej z takimi pomysłami:)
Studnię widziałam kilka lat temu w wiosce we Francji, niestety nie było wiadra, sam łańcuch kołysał się niemrawo. Obawiam się, że gruszek na wierzbie będziemy mieć pod dostatkiem przy kolejnej kampanii politycznej. Wolę jednak Twoje gruszki (rubensowskie kształty - podoba mi się!), które kuszą i obiecuję niezwykłe smakowe doznania:) Miłego weekendu!
OdpowiedzUsuńNemi! Powiało grozą przy tej wizji gruszek na wierzbie - ja trzymam się z dala od takich spraw, to zupełnie nie mój świat, ale masz rację, że tak to jest....
UsuńTym bardziej namawiam na gruszki w soli;)
Pozdrowienia!
Looks so good!
OdpowiedzUsuńQT! Welcome! It did taste wonderful - why don't you try?!
UsuńThanks for visiting my blog:)
Cheers!
Wielki szacunek. Zdjęcia niezwykłe, przepis szalenie obiecujący, a opowieść trąca czułe struny. Ostatnio kręciłem kołowrotem studni ze dwadzieścia lat temu, u dziadków. Na tym samym podwórku rosła bajeczna grusza, której już dawno nie ma...
OdpowiedzUsuńMężczyzno z nożem! Bardzo mi miło czytać Twoje słowa! Moje ukochane drzewa niestety w większości rosną już tylko w pamięci - kiedy tylko mogę wracam tam i zostaję tak długo, jak tylko się da...
UsuńSerdecznie Cię pozdrawiam:)
Te gruszki są jak obietnica rozkoszy .... a studnie w ogrodzie mamy:) ...ale teraz są w niej ogórki kiszone w wielkich butlach:) pozdrawiam ciepło i wracam pozachwycać się zdjeciami:)
OdpowiedzUsuńJolu Droga! A byłam pewna, że macie studnię, wiesz?! Ale, że z ogórkami to bym nie zgadła! Cudownie - będę mogła zakręcić korbką, żeby je wyciągnąć? Proszę!!!
UsuńFantastyczne przypomnienie starej historii i bardzo oryginalny i niecodzienny przepis! Zapowiada się przepysznie!
OdpowiedzUsuńKrysia
codziszjemnasniadanie.tumblr.com
Krysiu! Dziękuję - cieszę się, że przepis Ci się spodobał!
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
niesamowite, piekne, cudne! rewelacja!
OdpowiedzUsuńEst-Quest! Ojej, tyle komplementów - dziękuję! Rozpiera mnie radość:)
UsuńPozdrawiam serdecznie!
świetne fotki :) a pomysl na pieczenie gruszek w soli interesujacy :)
OdpowiedzUsuńInes! Dziękuję i serdecznie pozdrawiam!
Usuńwidok gruszek polanych tym sosem powoduje niemal obled w mych oczach - wrecz pochlaniam Twoje zdjecia
OdpowiedzUsuńco do studni - moi Dziadkowie maja, i choc juz nie wiadrami, ale nadal pobieraja z niej wode. kiedy bylam mala strasznie sie balam do niej podchodzic. do tej pory, gdy przy niej staje i lekko sie nachyle cos we mnie drgnie
Kaś! Myślę, że taki strach przed studnią miało lub ma wiele osób - chyba ta głębia tak nastraja niepokojem...
OdpowiedzUsuńA co do gruszek - prawdziwy obłęd poczujesz, jak weźmiesz pierwszy kawałek do ust!
Uściski:)
cos wspanialego!!! te pieczone gruszki i ten sos... rewelacja:)
OdpowiedzUsuńaga! Dziękuję! Pozdrawiam Cię serdecznie:)
UsuńKochana, ja! ja! pamiętam studnię - nie z kołowrotkiem, a z żurawiem - to było lata temu, na wakacjach w Urlach - była rzeka, była studnia, był wielki drewniany dom... były wakacje.
OdpowiedzUsuńGruszki kuszące!
Paulina! O jak się cieszę, że Cię widzę:)
UsuńMam nadzieję, że to miłe wspomnienia są...
Na gruszki namawiam!
Uściski:*
Que lujo de fotografías, realmente maravillosas estas peras caramelizadas! un beso guapa y que tangas una buena semana.
OdpowiedzUsuńEva! Muchas gracias por su visita y saludar!
UsuńLovely clicks and delicious looking pears! A very interesting way of cooking them...
OdpowiedzUsuńCheers,
Rosa
Rosa! If you ever feel like trying pears a different way, try this recipe!
UsuńCheers!
Wiedziałam, że jak zajrzę do Ciebie spotka mnie coś niespotykanego:)
OdpowiedzUsuńNie pomyliłam się.
Pozdrawiam cieplutko
Ivko! Bardzo dziękuję! To niezwykle miły komplement!
UsuńPozdrawiam Cię:)
a ja mam studnię, którą uwielbiam.
UsuńWyschła mi na jesień, ale woda wraca po zimie. Piękne fotki. Piękne gruszki. Cudowny wpis. Nadrabiam...
Pozdrawiam ciepło.
Mimi! Mam nadzieję zobaczyć kiedyś Twoją studnię:)
UsuńDziękuję, że wpadłaś i pozdrawiam ciepło:)
bardzo ciekawy przepis
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podoba!
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Oh boy, those pears look super scrumptious:) Have a great day. xo
OdpowiedzUsuńDiana! Thank you so much for visiting my blog! The pears tasted really good!
UsuńCheers:)
niesamowite, szkoda, że zapominamy o naszej starej, polskiej kuchni....mam pytanie, a czy te gruszki przez pieczenie w soli mają słony posmak?
OdpowiedzUsuńA.! Tak jak napisałam, gruszki delikatnie - bardzo- przenikają aromatem soli, ale nie jest mocno wyczuwalny.
UsuńPozdrawiam:)
Piękne klimatyczne fotki, jak zawsze zresztą, z moim ukochanym owocem w roli głównej:).
OdpowiedzUsuńChyba całkiem sporo jest nas, tych, którzy mówią o sobie "niedzisiejsi" i choć moi dziadkowie nie przechowywali owoców w studni, to z łezką w oku wspominam wujostwo, ich stajnie, studnie, wielki dom z kominkami i freskami na suficie, smak owoców i warzyw prosto z ogrodu...
a gruszki w soli...hmm, trzeba spróbować :)
Jo! Witaj:) Bardzo bym chciała, by było nas "niedzisiejszych" jak najwięcej! Tym bardziej cieszy mnie Twoja deklaracja:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za przemiłe odwiedziny i serdecznie Cię pozdrawiam!
a wiesz Aniu, że ja jeszcze z tego pokolenia, które pamięta studnie, fantastyczny smak wody wypijanej czarką z metalowego kubła-u mojej Babci tak było do tej pory zachowała się studnia, jak będę w odwiedzinach u wujka to z ciekawości się przejdę aby sprawdzić co tak słychać, bo o tym, że jeszcze jest to jestem przekonana:) buziaki
OdpowiedzUsuńReniu! To wspaniale! Sprawdź koniecznie i daj znać co ze studnią!
UsuńPozdrowienia:)
Aniu sos biorę w ciemno, a smaku gruszki sobie nawet nie wyobrażam :)
OdpowiedzUsuńEwo! To mi się podoba - bierz w ciemno i uwierz, że gruszki smakują wybitnie:)
UsuńDobrego dnia!
Anula, kliknęłam na link i powiedz Ty mi teraz proszę, co robić pierwsze - sernik z gorgonzoli czy gruszki w soli (aż rymuję tak mi się podoba wszystko ;))? Serio pytam :)
OdpowiedzUsuńRety, jak ja się cieszę że tu dziś zajrzałam, będzie jakaś odmiana od węgierek - tak je uwielbiam że zjadam niesamowite ilości i obawiam się ze moga w końcu zbrzydnąć :D
piękne zdjęcia !
OdpowiedzUsuńrespect
A ja mam studnię w ogrodzie, wprawdzie już nie na korbę z wiadrem, tylko na pompę elektryczną , ale wodę do podlewania ogrodu z niej mamy :)
OdpowiedzUsuńGruszki w soli zdecydowanie do wypróbowania :)