Czy to w ogóle możliwe?
Położyć go na talerzu, podzielić na porcje, wpisać do menu ...
Przecież jest niewidzialny. Pojawia się równie niespodziewanie co znika.
Jest zapowiedzią, bywa wspomnieniem, ale czy może stać się czymś więcej?
Uwielbiam się w nich zanurzać.
Wsiadać na rower i dać się porwać po drodze odurzającej woni goździków, słodko-mdławym aromatom róż, zmysłowym zapachom jaśminu...
Wstęgi zapachu snują się wszędzie wokół i tylko czekam, aby wplątały się we włosy, wpełzły pod ubranie i zostały na skórze...
A taki zapach babcinego drożdżowego ciasta ?
Gdyby można go było uchwycić i podawać w chwilach największej tęsknoty?
Albo zapach ciepłych od snu mięciutkich policzków mojego synka, gdy był jeszcze malutki?
Ileż bym dała za ogromną porcję tego najpiękniejszego aromatu, którego skrawki wyłapuję desperacko gdzieś w otchłaniach pamięci...
Zapach i smak zdają się być nierozłączne, choć smak odbiera zapachowi to co najbardziej magiczne, zmysłowe. To proza, wspaniała, ale nie tak cudowna, jaką jest poezja zapachu.
Wśród ukochanych, zapach dzikiego bzu od zawsze jest tym, dla którego zupełnie tracę głowę.
Jest ideałem.
Żółtym pyłkiem pudruję nos za każdym razem, gdy nurkuję w pięknych baldachach i wdycham łapczywie całą jego rześkość, cytrusowość i kwiatowość.
Drobniutkie kwiaty bzu oddają całe swe dobro i pozwalają uchwycić ten cudowny aromat.
Zamykam go w butelkach z syropem, przechowuję w gąsiorach z nalewką, trzymam w słoikach z truskawkową konfiturą, a od tego lata zamrażam.
Ależ tak! I to prostsze niż może się wydawać.
Granita z dzikiego bzu smakuje tak, jak pachnie bez.
Białe kryształki lodu rozpływają się na podniebieniu uwalniając najpiękniejszy kwiatowo-cytrusowy aromat.
Jest delikatna jak jego białe kwiatki i cudownie rześka, jak jego niespotykany zapach.
Od kliku dni zjadam ten zapach codziennie...
GRANITA Z BZU
Inspiracją do tego przepisu była granita, jaką zobaczyłam w książce Julie Biuso "Lato bez końca" i oczywiście zakochałam się w pomyśle na takie zaczarowanie bzu. Jak pisze Julie granita to "mrożony puchar puszystego, aromatycznego lodu" i chyba nie można tego deseru nazwać lepiej. Moją granitę zrobiłam zupełnie inaczej, przede wszystkim rezygnując z cukru i gotowania go z wodą. Myślę jednak, że dzięki temu "zapach" bzu jest jeszcze lepiej zachowany. Uwierzcie mi - na upalne dni, jakie nadchodzą nie ma nic lepszego od porcji zmrożonego zapachu bzu.
1/2 litra zimnej wody /przegotowanej/
ok. 1/4-1/3 szklanki syropu z bzu
sok z cytryny
W misce/garnku mieszamy wodę z syropem i dodajemy sok z cytryny. Proporcje są bardzo orientacyjne i na oko - musicie smakować i zdecydować jaki smak płynu najbardziej Wam odpowiada. Płyn przelać do zamykanego szczelnie pojemnika i wstawić do zamrażarki, aby zaczął częściowo zamarzać. Po ok. 1-2 godzinach wyciągnąć z zamrażarki i przy pomocy widelca pokruszyć zmrożone kawałki. Wstawić ponownie do zamrażarki i powtarzać tą czynność kilkakrotnie, aż całość zamieni się w puchate kryształki. Serwować w schłodzonych pucharkach. Rozkosz!
Cudowny pomysł!
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam!
UsuńIstna poezja smaku :-)
OdpowiedzUsuńSmakuje niebiańsko! Pozdrowienia:)
UsuńBlogging is the new poetry. I find it wonderful and amazing in many ways.
OdpowiedzUsuńAż wstyd przyznać, ale nigdy nie robiłam granity :)
OdpowiedzUsuńale jak zrobic ten syrop bez cukru, bo nie rozumiem
OdpowiedzUsuń