Jakie lubicie najbardziej?
Krówki?
Kukułki?
Kasztanki?
Cukierki.
Słodka rozkosz owinięta sreberkiem.
Małe radości w kolorowych papierkach.
Dziecinnie proste lekarstwo na smutki.
W dziecięcym świecie nie ma kompromisów. Jest słodko, jest gorzko, i nic pośrodku.
W moim świecie jest gorzko, jest słodko, i ... jest miętowo.
Nie pamiętam kiedy pierwszy raz poczułam miętę. Może wtedy, gdy dziecięca bezkompromisowość zaczęła ustępować rozpierającej ciekawości nowych smaków...?
Jestem niemal pewna, że moja miłość do mięty zaczęła się od cukierków. Pamiętacie kruche miętowe dropsy? Białe, pudrowe, złożone w rulon owinięty zielonym pergaminem. Uwielbiałam je, podobnie jak moja Babcia. W kieszeni fartucha zawsze potrafiła wyczarować jednego, a potem podać mi dokładnie wtedy, gdy go najbardziej potrzebowałam. Wiedziała dobrze, jak zaleczyć dziecięce smuteczki.
Ale był Ktoś jeszcze. Ten Ktoś wiedział, że smutki przytrafiają się też dorosłym. Są większe i często nie da się ich przepędzić dropsem z babcinego fartucha. Ten tajemniczy Ktoś zamienił dropsy w rozpływające się w ustach miętowe pastylki. Oblał je czekoladą. A na koniec owinął w śliczne zielone sreberko. Słodkie, gorzkie, miętowe. Idealne!
Pastylki miętowe od lat zajmują czołowe miejsce w moim cukierkowym rankingu. Ich pozycja jest niezagrożona. Zdarzają się czasowe rotacje między krówkami (wyłącznie kruchymi w środku, zawiniętymi w papierek z dużym kwiatkiem) a Michałkami, ale miętowe nie mają godnego konkurenta.
Żałuję jedynie, że dziś kupując je na wagę prawie nikt nie pakuje ich już w szarobure papierowe torebki. Foliowe woreczki nie mają klasy. Obnażają wszystko i od razu widać ile cukierków zostało. A ja wolę nie wiedzieć, wolę niespodziewanie ucieszyć się jednym z ostatnich na dnie torebki, tylko czekającym, aż znajdą go złaknione palce.
Odkąd nie mogę już liczyć na czary z babcinego fartucha, sama szukam sposobu, by zaleczyć smutki. Po raz kolejny przekonuję się, że nie trzeba wiele, że im prościej, tym lepiej. Znajduję dziecinnie proste lekarstwo - cukierek. Miętowa pastylka w czekoladzie. Okrągła, płaska, cudownie rześka.
I słodka i gorzka.
I naprawdę działa!
I mogę zrobić ją sama w domu!
Mieszam , chłodzę, oblewam, wycinam papierki, zawijam w sreberka. I coraz bardziej się uśmiecham.
Cudownie czekoladowo-miętowa terapia. Może i Wam kiedyś pomoże? Oczywiście, jeśli podobnie jak ja czujecie miętę;)
Smutki nie są warunkiem koniecznym, wręcz przeciwnie! Najlepiej przygotować pastylki zawczasu i zajadać się nimi profilaktycznie! Gwarantuję, że działają!
Uwaga! Przed sięgnięciem po kolejną pastylkę nie wolno myśleć o kaloriach! Należy pamiętać, że zapach mięty używany jest w aromaterapii do oczyszczania myśli, wspomagania koncentracji i łagodzenia stresu, zatem częstowanie się kolejnymi pastylkami trzeba uznać za wielce wskazane.
Odkąd nie mogę już liczyć na czary z babcinego fartucha, sama szukam sposobu, by zaleczyć smutki. Po raz kolejny przekonuję się, że nie trzeba wiele, że im prościej, tym lepiej. Znajduję dziecinnie proste lekarstwo - cukierek. Miętowa pastylka w czekoladzie. Okrągła, płaska, cudownie rześka.
I słodka i gorzka.
I naprawdę działa!
I mogę zrobić ją sama w domu!
Mieszam , chłodzę, oblewam, wycinam papierki, zawijam w sreberka. I coraz bardziej się uśmiecham.
Cudownie czekoladowo-miętowa terapia. Może i Wam kiedyś pomoże? Oczywiście, jeśli podobnie jak ja czujecie miętę;)
Smutki nie są warunkiem koniecznym, wręcz przeciwnie! Najlepiej przygotować pastylki zawczasu i zajadać się nimi profilaktycznie! Gwarantuję, że działają!
Uwaga! Przed sięgnięciem po kolejną pastylkę nie wolno myśleć o kaloriach! Należy pamiętać, że zapach mięty używany jest w aromaterapii do oczyszczania myśli, wspomagania koncentracji i łagodzenia stresu, zatem częstowanie się kolejnymi pastylkami trzeba uznać za wielce wskazane.
A, i jeszcze jedno! Wiecie, że Homer pisał o robotnikach, którzy przed wizytą gości nacierali stoły miętą, będącą wówczas symbolem serdeczności? Zamiast nacierania stołu, zróbcie miętowe pastylki, rozsypcie na stole i zaproście gości. Spotkanie uda się śpiewająco - muzykalni benedyktyni używali mięty wierząc, że nadaje ona głosowi czystość i słodycz brzmienia:) I jestem pewna, że mieli rację!
PASTYLKI MIĘTOWE W CZEKOLADZIE
/na ok.50 sztuk/400 g cukru pudru, przesianego
1 łyżka soku z cytryny
1 białko
1/2 łyżeczki ekstraktu miętowego (zastąpiłam go ok. 3 łyżkami likieru miętowego)
200 g dobrej jakości gorzkiej czekolady (użyłam gorzkiej czekolady z miętą)
W misce ubijać białko z sokiem z cytryny do momentu aż zacznie się tworzyć piana. Dodać ekstrakt miętowy (użyłam likieru miętowego) oraz przesiany wcześniej cukier puder. Dokładnie wymieszać. Gdy powstanie dość gęsta jednolita masa, przełożyć na obsypany cukrem pudrem blat i delikatnie zagnieść. Następnie rozwałkować na grubość ok. 3 mm. Ja wałkowałam przez folię kuchenną, dzięki temu masa nie kleiła się do wałka i nie musiałam podsypywać jej cukrem, przez co nie była zbyt twarda.
Oryginalny przepis sugeruje na tym etapie formowanie pastylek, a później pozostawienie ich do obsuszenia, ja jednak zrobiłam inaczej. Rozwałkowaną masę przełożyłam na dużą tacę i włożyłam do zamrażalki na ok. 50 minut. Po wyjęciu masa była wystarczająco zwarta, by zacząć z niej wycinać pastylki.
Użyłam okrągłej foremki o średnicy ok. 2 cm. Pod koniec masa zaczęła się lekko lepić, więc tacę z pastylkami ponownie włożyłam do zamrażarki, a w tym czasie przygotowałam polewę. Czekoladę stopiłam w kąpieli wodnej i lekko przestudziłam. Schłodzone pastylki zanurzałam w stopionej czekoladzie i odstawiałam do zastygnięcia na folii aluminiowej.
Użyłam okrągłej foremki o średnicy ok. 2 cm. Pod koniec masa zaczęła się lekko lepić, więc tacę z pastylkami ponownie włożyłam do zamrażarki, a w tym czasie przygotowałam polewę. Czekoladę stopiłam w kąpieli wodnej i lekko przestudziłam. Schłodzone pastylki zanurzałam w stopionej czekoladzie i odstawiałam do zastygnięcia na folii aluminiowej.
Choć moim pastylkom wyglądem daleko do tych oryginalnych, to zapewniam Was, że smakują jak sklepowe (a może i lepiej?). W końcu liczy się wnętrze, prawda? Pod cieniutką warstwą chrupkiej czekolady kryje się cudownie rozpływająca w ustach miętowa rozkosz! Częstujcie się!
Kochani! W konkursie na Blog Roku 2010 rozpoczął się etap głosowania.
Jeśli chcielibyście oddać głos na mój blog,
możecie wysłać SMS o treści H00485 (H ZERO ZERO 485) na numer 7122.
Koszt SMS, to 1,23 zł brutto.
Dziękuję:)
Wyłącznie Wasze SMS-y decydują o przejściu bloga do kolejnego etapu konkursu.
Głosowanie trwa do 20 stycznia do godz. 12.00.
Cały dochód z SMS-ów przeznaczony jest na cele charytatywne i zostanie przekazany na pokrycie kosztów turnusów rehabilitacyjnych dla osób niepełnosprawnych.
Wyłącznie Wasze SMS-y decydują o przejściu bloga do kolejnego etapu konkursu.
Głosowanie trwa do 20 stycznia do godz. 12.00.
Cały dochód z SMS-ów przeznaczony jest na cele charytatywne i zostanie przekazany na pokrycie kosztów turnusów rehabilitacyjnych dla osób niepełnosprawnych.
Przepis mocno mnie zaciekawił, bo lubię czekoladki z nadzieniem miętowym.
OdpowiedzUsuńOddałam głos na Twój blog w konkursie Blog Roku. Życzę powodzenia!
Ja się baaaardzo chętnie poczęstuję, bo uwielbiam pastylki miętowe. Na jednej nigdy nie poprzestaję...zawsze trudno mi się zdecydować na tą 'ostatnią' ;) Już teraz wiem,że mogę zrobić je sama i dzięki temu się uśmiecham :):) Dziękuję za przepis Anno-Mario!! Te miętowe słodkości są dla mnie połączeniem elegancji, czaru wspomnień i ogromnej przyjemności smaku. Pozdrawiam ciepło!!
OdpowiedzUsuńAnno-Mario, moje ulubione to krówki, ale koniecznie mordoklejki, no i jeszcze jako dziecko uwielbiałam te z nadzieniami zawierającymi alkohol. Mniam. A te Twoje super. Jak tylko wyjemy świąteczne zapasy słodyczowe, to pewnie je zrobię - do słoika. A gdzie się kupuje takie ładne cukierkowe papierki?
OdpowiedzUsuńUściski.
Haniu! Może skusisz się i zrobisz? Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńEscapade! Ogromnie się cieszę, że też czujesz miętę:) Też mam problem z ostatnią czekoladką, bo nigdy nie mogę jej znaleźć, ciągle tylko "przedostatnia, przedostatnia...", i tak do końca torebki:D Również serdecznie pozdrawiam!
Paulino! No to o krówki byśmy się nie pokłóciły, ale przy alkoholowych to mogłoby już iskrzyć;P A papierki to wynik mojego zbierania wszystkiego "co może się kiedyś przydać", i szczerze przyznam nie pamiętam już jak trafiły do szuflady... Pozdrawiam Cię!
Oj uwielbiam te czekoladki, a twoim do sklepowych to raczej niczego nei brakuje, a rzekłabym, ze piękniejsze ..bo nie są sztuka w sztukę identyczne:) pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńJola
Mogłabyś otworzyć manufakturę cukierkową. Piękne i kuszące. Jako dziecko uwielbiałam wiśnie w likierze oblane czekoladą. Odgryzałam im wierzch i zawsze zostawiałam dno.
OdpowiedzUsuńA ja takie uwielbiam najbardziej :) I MUSZĘ je zrobić :)
OdpowiedzUsuńJolu! Dziękuję, miła jesteś niezwykle:) I ja Ciebie pozdrawiam - zdrowia życzę!
OdpowiedzUsuńLo! Oj, chętnie, ale pod warunkiem, że będziesz wspólniczką:D A z wiśniami w czekoladzie robiłam dokładnie tak samo - dno zawsze szło w odstawkę:) Uściski!
ka.wo! Witaj! W takim razie częstuj się do woli i KONIECZNIE zrób:) Pozdrowienia!
Slicznie wygladaja te twoje pastylki. Polaczenie czekolady z mieta nie jest wprawdzie moim ulubionym, bardzo latwo je zepsuc, ale na takiego cukierasa skusilabym sie od razu.
OdpowiedzUsuńA moje ulubione cukierki? Werthers Original. Te klasyczne. Nie maja sobie rownych.
Anno-Mario, trzymam kciuki !
OdpowiedzUsuństawiam na kasztanki^^
OdpowiedzUsuńMaggie! Witaj, cieszę się, że dasz się skusić:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBelgio! Dziękuję, a możesz puścisz na chwilę i się poczęstujesz? Pozdrowienia!
małgo.! Dobry wybór!
Wow, jestem pod wrażeniem. Pastylki wyglądają wspaniale!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Anno-Mario, zgodzę się z tą torebką - foliowa nie ma klasy, obnażają wszystko...:(, choć, przyznam szczerze, że już nie pamiętam kiedy kupowałam jakiekolwiek cukierki. Czasami otrzymuję Mon cherie i to są dla mnie jedyne słodycze z klasą.... Twoje cukierki wyglądają pięknie i kusząco, ale jakoś nigdy nie lubiłam pudrowych cukierków, a już szczególnie pudrowych, więc po raz pierwszy nawet mentalnie się nie skuszę - wybaczysz?
OdpowiedzUsuńZatem i ja trzymam kciuki:)
Anno Mario!!! Ty jesteś cudowna kobieta!!!
OdpowiedzUsuńKocham pastylki miętowe podobnie jak ty od dziecka jednak z moich małych funduszy zawsze ciężko było mi zakupić sobie te przyjemności a teraz będę je robić sama!!! Już się nie mogę doczekać!!! Tylko skąd wziąć ekstrakt miętowy?
W ogóle to mam niesamowitą słabość do miętowych smaków - listek mięty to mój ulubiony dodatek do herbaty :-D
Naprawdę bardzo dziękuję Ci za ten przepis!
Pozdrawiam Jagienka!!!
Kasiu! Dziękuję i pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńEwelajno! A widzisz ja za Mon Cherie ostatnio nie przepadam, choć był czas, że wielce się lubiliśmy:) Kochana, nie mam co wybaczać - dobrze, że wiem, to Ci nigdy pudrowych nie podeślę;P Całusy!
Jagienko! Mów mi tak jeszcze :D , a w końcu uwierzę:)
Jagienko, ja użyłam likieru miętowego. Nie mam pojęcia ile kosztuje, bo to prezent, ale z pewnością taniej będzie kupić krople miętowe Herbapolu - czytałam na kilku blogach, że świetnie się w takich słodkościach sprawują!
Ściskam Cię miętowa dziewczyno!
Fakt, że Twoje miętówki ine wyglądają, jak te ze sklepowej półki... bo wyglądają O WIELE LEPIEJ!!!!! Są cudowne, naprawdę mi zaimponowałaś - wiele gotuję, ale nigdy nie przyszło mi wcześniej do głowy, bo zrobić cukierki... Teraz chyba spróbuję... choć nie wiem, czy udałyby mi się aż tak ładnie, jak Tobie:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńZgadzamy się z poprzedniczkami, Twoje słodkości wyglądają o niebo lepiej, niż te równiutkie, wszytskie takie same, ze sklepu.
OdpowiedzUsuńA miętówki również i my uwielbiamy, dlatego przyłączamy się do podziękowań za ten przepis :)
No i zdjęcia, bez nich nie poleciałaby ślinka na ich widok,i nie przyszłaby ochota na zrobienie.
Super słodko-miętowe zdjęcia!
pozdrawiamy
Kruche krówki, ewentualnie michałki, ale szczerze mówiąc od dawna nie potrzebuję ich do szczęścia ;) Wystarczą domowe trufelki :D Albo taka pastylka jak Twoja Aniu :)
OdpowiedzUsuńA mięte uwielbiam pod chyba każdą postacią i o dziwo jako dziecko byłam wielkim fanem miętówek (chociaż raczej karmelków niż pudrowych pastylek).. I do dziś pamiętam pierwsze zjedzone After eight :D
Uściski przesyłam :)))
PS. Właśnie, te szare torebki - zupełnie o nich nie pamiętałam, a teraz jak napisałaś to normalnie mam przed oczami, wręcz czuję w ręku taką torebkę z irysami albo raczkami.. :)
nie wiem czy zdjęcia czy te pastylki są piękniejsze :)
OdpowiedzUsuńja osobiście jestem niezłomną fanką krówek, pierrotów, bajecznych i cukierków z galaretką
pozdrawiam
delikatessen! Wielkie dzięki, choć z tą pięknością moich pastylek nie do końca się z Tobą zgadzam:) Smakują wybornie, to prawda, ale nad ich wyglądem muszę następnym razem bardziej popracować! Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńAga i Kaja! Dziewczyny, dziękuję! Częstujcie się:) Albo lepiej zróbcie same ;P Pozdrawiam Was!
Monika! Ja właśnie mam ogromny sentyment do tych papierowych torebek. Szkoda, że dziś są już niemal zupełnie nieużywane. Och, irysy, przypomniałaś mi! To dopiero pycha cukierki. Ja mam fale cukierkowej namiętności, które zalewają mnie czasami, a później odpływają na długo. Teraz przypłynęły:) Uściski!
Kaś! Pierroty zawsze wybierałam z mieszanki, jeśli ktoś częstował:) Pycha cukierki! Pozdrowienia!
choć nie przepadam za takim smakiem to z całą pewnością moja mamuśka by się skusiła
OdpowiedzUsuńAniu,
OdpowiedzUsuńa w mojejlodowce wlasnie krowki czekaja na pokrojenie i zawiniecie w papierki...te ostatnia czynnosc obiecalam pozostawic dla mojej corci. Mialam za duzo smietanki kremowej i skusil mnie przepis Amber. Twoje pastylki wyprobuje koniecznie, bo wiem, ze naszym dzieciaczkom zasmakuja na pewno, ze o cud-mezu nie wspomne. Usciski serdeczne,Aniu
Anna
A to zabawne, wiesz jakie jest haslo do weryfikacji? Folia...
Jakby niewiedzieli, ze ona klasy zupelnie nie ma :-)
kulinarne-smaki! Cukierki dla Mamy będą wspaniałym prezentem! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńAniu! Czy Amber robiła krówki u siebie? Muszę poszukać, bo nie pamiętam! Pokażesz je u siebie? Dobrze wiedzieć, że i Wy czujecie miętę:) Serdecznie Cię pozdrawiam!
Mój cukierkowy nr jeden to krówki.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia!
Anno,takie miętowo-czekoladowe pastylki to moje wspomnienie z wakacji wieki temu. Upalne lato u prababci, sklepik i dokładnie takie cukierki.Zapamiętałam je na zawsze.
OdpowiedzUsuńUściski!
Ano! Tak, krówki są ponadczasowe, choć ja uwielbiam wyłącznie te kruche w środku:)
OdpowiedzUsuńAmber! Popatrz, jak nas miętówki do babcinych wspomnień prowadzą:) Całusy!
zachwycające w tych kolorowych papierkach.
OdpowiedzUsuńa moje ulubione.. białe michałki. ostatnio.
wielkie dzieki za tak ciepłe słowa zostawione u mnie:))) a u Ciebie jakże smakowicie, mniam, i do tego piękne zdjęcia! pozdrawiam serdecznie. Marta
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i takie aromatyczne. Powoli oswajam działalność na blogu, przebywanie u Ciebie to rozkosz dla oczu i praca dla slinianek :) Serdecznie pozdrawiam i dziękuję
OdpowiedzUsuńAsiejko! Białe michałki?! O rany, ja chyba jestem słabo poinformowana jednak w kwestii cukierków, bo pierwszy raz o nich słyszę! Muszę poszukać:) Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńMarto! Bardzo mi miło:) Dziękuję, że mnie odwiedziłaś! Pozdrawiam Cię i zapraszam:)
A! Dziękuję Ci! Ja dziś czytałam Twój wiersz kilka razy, ale jakoś nie umiem zebrać właściwych słów, by zostawić komentarz... Ściskam Cię:)
Niuch, niuch... czuję! :) Wspaniałe czekoladki, piękne papierki. Też zawsze wolałam czekoladki, cukierki i ciasteczka pakowane w szare papierowe torebki. Gdzie te czasy, ech :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam!
OdpowiedzUsuńAniu, cóż do pewnych smaków podobno się dorasta. Ja dopiero dorastam do pastylek miętowych. W dzieciństwie to były cukierki, po które sięgałam na samym końcu tuż przed kokosowymi.Jako mała dziewczynka uwielbiałam oczywiście krówki mordoklejki, irysy, mieszankę wedlowską (najbardziej o smaku karmelu-Irys, a nie jak większość-Bajeczne), a od święta beczułki z alkoholem (mama czasami pozwalała na jedną).
OdpowiedzUsuńCo do torebek papierowych bądźmy optymistami, na nowo zaczęły się pojawiać w sklepach, przynajmniej ja czasami niektóre towary dostaję w nie zapakowane :)
Aniu, a ja uważam, że Ty jesteś prawdziwą Czarodziejką!
OdpowiedzUsuńMagiczny post, przeczytałam jednym tchem (tym myślowym;)). Te dropsy z babcinego fartucha, o jak ja to dobrze znam. Wszystko co napisałaś jest mi takie bliskie. No, poza tą miętą. Jak na złość za nią nie przepadam, zwłaszcza w połączeniu z czekoladą..ale kto wie, może pewnego dnia przyjdzie mi ochota na Twoje pastylki...? Czasem się tak zdarza:) Głos oddam (planuję już kilka, muszę tylko doładować telefon;)) pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńTak, czuję:D
OdpowiedzUsuńPs: Mamy identyczne pudełeczka, po kolczykach- przyznaj się:D
Buziak
Evitaa! Ponoć te czasy wracają, Ewa poniżej pisze, że co nie co już znów się w papierowe torebki pakuje, oby! Serdeczności!
OdpowiedzUsuńPaula! Dzięki, z tego co pamiętam Ty robiłaś podobne, ale jako domino, tak?
Ewo! Wiesz ktoś mnie ostatnio beczułką poczęstował, ale już nie miała takiego uroku, jak w dzieciństwie, kiedy był ten alkoholowy dreszczyk emocji:) Jeśli u Ciebie już pakują w papierowe torebki, to jest szansa, że i do mnie to dojdzie:)
Agnieszko! Mam podstawy, by sądzić, że jednak się mylisz;P Ale jak kiedyś zostanę, to obiecuję Ci za takie fajne słowa wyczarować coś pięknego:D Pozdrowienia!
Mar! Bardzo się cieszę, że i Tobie takie wspomnienia są bliskie:) Może kiedyś poczujesz miętę do mięty z czekoladą? Dziękuję za odwiedziny, no i za głos oczywiście! Pozdrawiam!
Olciku! Przyznaję się, po kolczykach i wisiorku:) Przyznaję się też, że częściej używam pudełka :D
Extra słodycz z miętą :)
OdpowiedzUsuńPamiętam, że w domu zawsze była skrytka z paczuszką krówek i takich właśnie pastylek z cukru pudru w przeróżnych, pastelowych kolorach. Piękne, beztroskie czasy...
OdpowiedzUsuńI wiesz co, Aniu? Też uważam, że pakowanie czegokolwiek w foliowe woreczki obdziera ową pakowaną rzecz z godności i czyni ją nagą, nieatrakcyjną...
Cudowne pastylki! Jesteś prawdziwą czarodziejką małych słodkości.
Uściski!
Czekolada i mięta.
OdpowiedzUsuńMoje smaki!
Super przepis, muszę zrobić!
Aniu, a Ty znowu kusisz zdjęciami. Dziś właśnie zjadłam ostatnią "After& Eight są to moje ulubione czekoladki, taki mały "rarytasik" wśród słodkości, który dostaję na specjalne okazje, ale sama nigdy nie kupuję, żeby nie jeść ich za często. Teraz jak mam przepis na te pyszności to nie wiem czy będę umiała oprzeć się pokusie, by nie robić ich zbyt często, bo Twój przepis wypróbuję na pewno.
OdpowiedzUsuńDiablica, pastylki mietowe ach ach ach. I co ja mam teraz niby zrobic jak kuchni brak, och ty diablico.
OdpowiedzUsuńGosiu! Rozumiem, że czujesz miętę:) Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńOliwko! Skoro i Ty pamiętasz pudrowe pastylki, to czuję się znacznie młodziej:DD Słowo "czarodziejka" pada dziś już drugi raz, uważajcie, bo zacznę w to wierzyć:) Pozdrawiam Cię mocno!
mimi! Jak Twoje, to rób koniecznie! Powodzenia i pozdrawiam:)
Karola! O tak, ja też wolę dostawać niż kupować, ale coraz bardziej podoba mi się opcja "Zrób to sam":) Polecam i Tobie!
HANNAH! Jak bez kuchni?! No, w każdym razie posiadanie kuchni nie jest warunkiem koniecznym! Tylko dobrze znaleźć gdzieś lodówkę, może u sąsiada? Całą resztę możesz śmiało popełnić nawet w sypialni:) Więc nie ma wymówki!!! Ha, ha, ha:)
Mniam! Z pewnością będę zaglądać na tego bloga, jak również czerpać pomysły. :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz na moim blogu.
Pozdrawiam serdecznie,
Daga
Mietowo gorzkie czekoladki uwielbia moj małż ;) Ja niestety jestem totalnym cukierkowym niejadkiem...
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam z przyjemnością. Nie jestem fanką słodyczy, ale te wyglądają tak pięknie...
OdpowiedzUsuńZaraz zagłosuję na Twojego bloga, jest wart nagrody!
Miętę czuję jak najbardziej. Domyślam się, że smakują o niebo lepiej niż sklepowe, a wyglądają też lepiej.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w konkursie
ja uwielbiam michałki, ale mój M. własnie takie miętowe lubi najbardziej :)
OdpowiedzUsuńJa wolę krówki, ale kiedyś zrobię ten przepis,na pewno, bo bardzo lubię miętę! :)
OdpowiedzUsuńszkoda, że nie mogłaś zobaczyć mojej błogiej miny na widok tych pięknych cudeniek :) życzę powodzenia w głosowaniu zaraz sięgam potelefon, bo obiecałam przecież :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDaga! Bardzo mi miło:) Zapraszam! Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńPatko! Małż wie co dobre:) Pozdrawiam Cię!
mamamarzyniu! Ja wręcz przeciwnie, słodycze uwielbiam, czego po ilości wpisów "słodkich" na blogu nie da się już dłużej ukryć ;P Dziękuję Ci i przesyłam pozdrowienia!
kabamaigo! Miło mi to czytać:) Serdecznośći!
Magdo K! A słyszałaś o białych michałkach, bo właśnie się wczoraj o nich dowiedziałam! Pozdrawiam Cię:)
Mary! Mam nadzieję, że będę Ci tak samo smakować jak nam:) Pozdrawiam!
piegusku! Ale mogę ją sobie wyobrazić :D Dziękuję i pozdrawiam Cię ciepło!
ach... az sie rozmarzylam:) potrafisz pieknie pisac:)
OdpowiedzUsuńchetnie bym teraz siegnela po takie zawiniatko i spalaszowalabym ze smakiem te Twoje cukiereczki:)
A wiesz że zastanawiałam się niedawno, gdzie się podziały te fantastyczne pastylki, ja je zawsze uwielbiałam...Twoje są cudowne, poczułam ich zapach i smak i wróciła młodość:))))...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Aga! Proszę bardzo! Częstuj się:) Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńKasiu! Jeśli już samo wspomnienia działa odmładzająco, to wniosek jest taki, że powinniśmy się tymi pastylkami zajadać:) Serdecznie Cię pozdrawiam!
u nas w domu to maz jest slodyczowym maniakiem i to jego zazwyczaj 'ssie na cos slodkiego'. nie znaczy to, ze ja slodkosci nie jadam wcale, tylko ze moglabym sie bez nich obejsc baaaaardzo dlugo. z jednym wyjatkiem - nigdy, przenigdy nie bylabym w stanie odmowic sobie mietowej czekoladki. pastylki mietowe po prostu uwielbiam (inne slodycze co najwyzej lubie). tym bardziej wiec jestem Ci bardzo, bardzo, bardzo wdzieczna za ten przepis. dziekuje i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńmmmm, piękne, muszą być pyszne.
OdpowiedzUsuńKilka razy je widziałam i to takie fajne połączenie smaków, że kiedyś je zrobię
domolubna! Witaj:) Cieszę się ogromnie, że trafiam w Twoje gusta! Nie masz teraz wyjścia, musisz je zrobić:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWiosanno! Trzymam za słowo;P Pozdrowienia!
Są świetne! W zasadzie takie jak te oryginalne. Pokręciłam trochę z proporcjami bo chciałam zrobić z połowy składników - za dużo dobrych rzeczy na raz na lato się zbliża... :) też zrobiłam z likierem miętowym, który wymęczyłam od sąsiadki ;D
OdpowiedzUsuńNatalio! Zrobiłaś?! Ależ się cieszę! Sąsiadkę masz kochaną:P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię!
Aniu, daleko im do sklepowych? większej bzdury dawno nie czytałam!
OdpowiedzUsuńCzytałam i patrzyłam na Twoje zdjęcia i tak sobie myślałam - i to własnoręcznie zrobione?
Aniu, przecież one wyglądają idealnie!
Ja co prawda mięty nie lubię. Na pewno nie w cukierkach, czekoladach i lodach... kiedyś dawno temu się jeszcze w Czechosłowacji na miętową zmarzlinę naciełam i od tamtej pory - miętę w słodkościach omijam.
I wiesz Aniu... dobrze jest w końcu wrócić do blogowego świata i do Twoich słów. Czarujesz i wspomnienia przywołujesz... jak choćby te o babci. Moja też zawsze miała cukierki miętowe...
Uściski Aniu!
Amarantko! Jak dobrze Cię widzieć! Nie uwierzysz, ale wczoraj myślałam o tym, gdzie się podziewasz! I chyba myślami sprowadziłam Cię do siebie! Wiesz, ja też mam za sobą bolesne doświadczenie z miętową zmyrzliną, ale na szczęście tylko jedno, a miłość do mięty tak wielka, że nie dałam się przez zmyrzlinę pokonać:)
OdpowiedzUsuńMiła jesteś niezmiernie pisząc, że pastylki mają idealny wygląd - no, ja myślę zupełnie inaczej, ale dobrze jest, jeśli czasami pięknie się różnimy:)
Szkoda, że do babci z miętową pastylką większość z nas może powrócić jedynie we wspomnieniach...
Pozdrawiam Cię ciepło i nie znikaj już na ta długo!!!
Jak tylko zrobię, to będzie na blogu z poleceniem Ciebie.
OdpowiedzUsuńMuszę tylko poszukać składników, jak pojadę na zakupy do miasta ;-)
PS
sms wyślę :-)
Mimi! Będzie mi bardzo miło, jeśli poczujesz miętę i zrobisz:)
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam Cię serdecznie!
uwielbiam miętowe pastylki, kocham nad życie. Jak nie lubię większości cukierków, tak te mogłabym jesc zupełnie bez zwracania na nie uwagi - mechanicznie. Uwielbiam miętę na słodko.
OdpowiedzUsuńAlez zdjecia!
OdpowiedzUsuńCzekaj, czekaj Aniu - jedne czekoladki dostalas, a jedne oczywiscie zrobilas, tak?
A mnie w dziecinstwie nigdy nie krecily te mietowe, podziwialam tate ktory jadl je garsciamy, wtedy rzeczywiscie kasztanki, michalki :) Ale ponoc czlowiek przestaje byc dzieckiem gdy zacznie lubic czarna, gorzka czekolade? Wiec stalo sie to, lubie i czarna, ale mleczna tez, calkiem dziecka nie da sie z czlowieka chyba wygonic, co?
Buziak Aniu!
PS. Sobota, co?
Basia! Basia! Co Ty mi tu piszesz?! Że niby sklepowe "obfociłam" i jako swoje przemycam!? O Kochana! Przyjmuję to jako komplement:D Nie słyszałam o tym, że dzieciństwo mija wraz z polubieniem gorzkiej czekolady i śmiem twierdzić, że ta reguła ma swoje znaczące wyjątki, jak choćby mojego Synka, który gorzką uwielbia ponad wszystko i zdecydowane jest dzieckiem;P Samą siebie też mam ochotę przytoczyć jako przykład:D Bo właśnie jak piszesz "dziecka nie da się z człowieka wygonić"!
OdpowiedzUsuńBasiu sobota jak najbardziej, już się szykuję:) Całusy!
Ania, dla mnie to chyba trzeba pisac duzymi literami :DD jakos zalapalam, ze te pierwsze czeoladki sa domowej roboty...
OdpowiedzUsuńNo to sobota rzecz jasna sie szykuje szalona! pa, pa
Basiu! Wszystkie czekoladki ze zdjęć są domowej roboty:) Oj, będzie się działo;P
OdpowiedzUsuńAnno-Mario, nawet nie wiesz, jak dobrze Cię rozumiem w Twojej miłości do mięty. I jaką przyjemność mi sprawiłaś tak ślicznie opisując to wszystko, to, jaki czar mają miętowe pastylki i to, jak cudownie leczą smutki i smuteczki. Ostatnio często uciekam się do terapii miętą, mocno pokomplikowały mi się sprawy uczuciowe i osobiste... (Obiektywnie patrząc - błahostki, ale dla mnie teraz bardzo ważne.) A inną formą terapii, ucieczką od codzienności, jest dla mnie czytanie Twojego bloga - najbardziej magicznego ze wszystkim mi znanych.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci - tak za całokształt, za to, jakim cudownym człowiekiem musisz być, jak pomagasz nam dostrzec magię w codzienności, jak pięknie ją opisujesz - czytając Twoje wpisy czuję się tak, jakbym czytała swoje własne nie do końca sformułowane myśli przecudnie ubrane w słowa, i mam nadzieję, że kiedy to podziękowanie przeczytasz, będzie Ci choć po części tak miło jak mi.
Suseł! Witaj:) Twoje słowa to najpiękniejszy komentarz, jaki dotychczas otrzymałam! Nie umiem znaleźć słów, by odpowiedzieć... Cała radość i wzruszenie ukryta jest w jednym słowie - DZIĘKUJĘ!
OdpowiedzUsuńW poszukiwaniu miętowych specjałów natknęłam się na te pastylki. Zastanawiam się czy aby ułatwić sobie nieco pracę zamiast wycinać pastylki z miętowej rozwałkowanej masy, można by z niej uformować wałeczek a następnie pociąć go w plasterki? No i mam jeszcze pytanie odnośnie czekolady, jak udaje Ci się rozpuścić gorzką czekoladę, ja kiedy rozpuszczam ją w kąpieli wodnej to robi się gęsta masa nie nadająca się do zanurzania absolutnie niczego.
OdpowiedzUsuńP.S. Również życzę udanego weekendu.
Magda! Pomysł z wałeczkiem całkiem fajny - z pewnością będzie szybciej. Masę trzeba wtedy porządnie zmrozić, żeby kroić odpowiednio cieniutki płatki.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o czekoladę, to nie wiem jakiej używasz - do topienia itp. ja używam zawsze takiej z min. zawartością kakao 70% i nigdy nie miałam takiej masy, jaką opisujesz... Pamiętaj, żeby dno garnka, w którym topisz czekoladę nie dotykało wrzącej wody:)
Pozdrowienia!
a ja myślę, że jednak sklepowym daleko do Twoich! nie jestem wielką fanką miętowych wypieków, ale ten przepis jest bardzo, ale to bardzo ciekawy : ) zrobię dla mamy!
OdpowiedzUsuń