środa, 7 grudnia 2011

Jeszcze tylko jedna rodzynka i będzie ... Pulla i wyjątkowy kalendarz!


Moi Drodzy! Dopisuję ważną wiadomość z nadzieją, że można na Was liczyć!
Już jest! KALENDARZ na rok 2012! Niezwykły kalendarz kulinarny, który możecie kupić dla siebie i bliskich wspierając w ten sposób rehabilitację Kubusia! Po raz kolejny blogerki i blogerzy kulinarni zaangażowali się w akcję pomocy dla Kuby. W kalendarzu znajdziecie wspaniałe przepisy i zdjęcia aż 13 potraw, w tym mój niepublikowany na blogu przepis na .... Tajemnica! Kto kupi, będzie mógł zrobić sam i chrupać!
Pospieszcie się - kalendarzy jest niewiele, a tak wiele można zmienić na lepsze pomagając innym!
Oto linki do obu aukcji:
http://allegro.pl/niezwykly-kalendarz-kulinarny-charytatywna-i1981782849.html
http://allegro.pl/niezwykly-kalendarz-kulinarny-charytatywna-i1981782361.html (tu mój przepis)

Przez całą noc padało i domek, w którym mieszkał Tygrysek z Misiem, był aż po dach zakopany w śniegu. W piecu buzował ogień, w pokoju było cieplutko, a w spiżarni piętrzyły się zapasy na całą zimę. 
-Ile jest jeszcze dni do Świąt? - zapytał Tygrysek Misia.
-Dziewiętnaście - odpowiedział Miś. 


- Skąd ty to tak dokładnie wiesz?
- Wczoraj Maja Papaja powiedziała: dwadzieścia. Potem jedną noc przespałeś. Więc jak odejmiesz jeden od dwudziestu, to zostanie ci dziewiętnaście.
- Skąd ty to znowu wiesz tak dokładnie?
- Bo jej ojciec, to znaczy nadleśniczy Polanko, powiedział przedwczoraj, że dwadzieścia jeden. Potem przespaliśmy jedną noc, trzeba było odjąć jeden i zostało dwadzieścia. Przecież to całkiem proste. 


- Tak - przyznał Tygrysek - to rzeczywiście całkiem proste. - A po chwili zapytał: - A dziewiętnaście, ile to jest dziewiętnaście? 
- Wyobraźmy sobie, że tu leży dziewiętnaście ziarenek groszku. I każdy groszek to jeden dzień. Do Bożego Narodzenia jest dziewiętnaście dni. Jak w ciągu dnia zjemy po jednym groszku i w końcu nie będzie już ani jednego, to wtedy nastąpi Boże Narodzenie. 
- No tak - Tygrysek pokiwał głową - to chyba jasne. (...) A czy dałoby się to zrobić z malinami? Czy wyszłoby to samo? 


- Tak, oczywiście. Tylko, że nie mamy malin (...). Jest tylko kompot malinowy, ale kompot się do tego nie nadaje. Bo cały stół by się lepił. 
(...) A zwykłe słodziutkie, duże rodzynki także by się do tego nadał, prawda?
- Tak, one by się nadały. 
Miś ułożył więc na stole dziewiętnaście zwykłych słodziutkich, dużych rodzynek. 
- Teraz wyraźnie widać, że za dziewiętnaście dni i nocy będzie Boże Narodzenie. (...)


- A gdyby leżały tylko dwie? 
- Wtedy do Świąt byłyby tylko dwa dni
- To by zrozumiała chyba najgłupsza mucha - zapewnił Tygrysek. (...)
Nazajutrz, ledwo zaczęło się rozjaśniać, Tygrysek zbudził Misia, wołając:


- Już za jeden dzień będą Święta, Misiu. Obudźże się!
- Kto to powiedział?
- Ty sam to powiedziałeś! Bo tu na stole... policz te rodzynki!
Na stole leżała tylko jedna rodzynka. 
Oj, kochany Tygrysku, skończony z Ciebie szachraj! *


Tak blisko, a jednak tak daleko do Świąt. Jeszcze niedawno dzieliły nas od nich miesiące, teraz odliczamy już dni. 
Tygrysek przypomina mi nieco mojego Synka - niezmienny urok dziecięcej radości połączonej  z pełną euforii niecierpliwością.


Uczymy się wspólnie, by ten czas nie skupiał się wyłącznie na samym odliczaniu, ale przede wszystkim na pełnym radości przygotowaniu i spełnianiu zadań, jakie sobie wyznaczyliśmy.
Codziennie rano z kolejnych okienek kalendarza wyciągamy kartkę z zadaniem, planujemy dzień, by być razem dłużej niż zwykle i spełnić zadanie najlepiej jak potrafimy.


Cudowny to sposób, by krok po kroku zbliżać się do dnia, na który wszyscy czekamy. Bez zbędnego pośpiechu i zagubienia pośród atakującej zewsząd komercji.


I choć śniegu za oknem brak, my mamy go w magicznej szklanej kuli z zadania nr 4 (dziękuję Deli za wspaniały pomysł). Dom pachnie mandarynkowymi lampionami, a cała piątka małych przyjaciół Synka, których zaprosiliśmy do domu na wspólne pieczenie i lukrowanie pierników, już nie może się doczekać powtórki.


A dziś Mikołaj i ważne zadanie dla Synka - on sam ma zamienić się w Mikołaja i zapełnić wielkie pudło zabawkami, które podaruje innym dzieciom. Lada dzień przyjdzie też pora na przygotowanie Szlachetnej Paczki.


Każdego dnia przez magiczne okienko adwentowego kalendarza zaglądamy do zbliżającej się coraz bardziej krainy świątecznej radości. I nie ważne, czy spadnie śnieg czy nie; czy jesteśmy duzi czy mali, czy odwiedzi nas Mikołaj, Wielki Niedźwiedź, jak u Tygryska, czy może Osioł, jak wierzą Finowie, ważne by umieć ten czas przeżyć pięknie, mądrze i wspólnie.


I muszę się przyznać, iż mimo że staram się zwolnic tempo i unikać pośpiechu, bardzo bym już chciała by, jak u Tygryska, na stole została już tylko jedna rodzynka. 
Ale nie ma ani jednej, ani na stole, ani w pysznej pulli, jaką upiekłam. Nie dlatego, że jestem taka niecierpliwa, ale dlatego, że nie cierpię rodzynek, a w cieście są już absolutnie nie do zaakceptowania.


Odliczam więc dni piernikowym kalendarzem, a smak Świąt przywołuję pyszną fińską chałką kardamonową. Pulla wypiekana jest tradycyjnie w Finlandii w okresie przedświątecznym i różni się od typowej chałki dodatkiem sporej ilości kardamonu, za którym przepadam i który dodaje wypiekowi niezwykłego aromatu.


Moje ciasto podzieliłam na dwie części. Z jednej powstała okrągła chałka, a drugą napełniłam masłem, cukrem i cynamonem i upiekłam w formie wieńca, choć splot był iście amatorski:) Obie wersje smakowały wybornie, a część chałki stała się podstawą do absolutnie genialnego bread&butter pudding.


Kromeczkę zostawiliśmy też dla św. Mikołaja - mam nadzieję, że ucieszył go smakołyk z jego ojczyzny!

A jak Wam wychodzi odliczanie do Świąt? Odliczacie rodzynkami? 


PULLA - fińska chałka z kardamonem
/przepis cytuję za Lo/

30 g świeżych drożdży
250 ml ciepłego mleka
1/2 łyżeczki soli
100 g cukru pudru (lub drobnego) + dodatkowy do posypania wierzchu
1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
2 jajka lekko ubite
700 g mąki pszennej (najlepiej chlebowej)
100 g masła w temperaturze pokojowej
50 g rodzynek (pominęłam, bo nie lubimy;)
30 g płatków migdałowych
opcjonalnie do wieńca - cynamon, cukier do posypania i 2-3 łyżki masła 


Do miski wlać mleko i dodać drożdże. Wymieszać. dodać sól, cukier, kardamon i 3/4 ilości jajek (resztę zostawić do posmarowania wierzchu). Dodając mąkę miksować całość (końcówki haki) do uzyskania gładkiego ciasta. Dodać masło i ponownie wyrabiać do połączenia się składników. Przykryć miskę ściereczką i pozostawić ciasto do wyrośnięcia. Powinno podwoić swoją objętość. Nagrzać piekarnik do 200 stopni C. 


Ciasto podzielić na trzy części. Z każdej części utoczyć wałek długości około 50 cm. Wałki zapleść jak warkocz (u mnie kula, której splotu nie potrafię odtworzyć;). Chałkę posmarować pozostałym jajkiem i posypać płatkami migdałów. Wstawić do piekarnika i piec na złoto 25-30 minut. Wierzch posypać cukrem pudrem. 
Jeśli chcecie upiec wieniec z cynamonem, część ciasta należy rozwałkować, posmarować masłem (2-3 łyżki), posypać cukrem i cynamonem, a następnie zwinąć jak roladę i dowolnie formować, np. jak wieniec.  


* fragmenty książki W Wigilię przyjdzie Niedźwiedź, autorstwa Janoscha, wydawnictwo Znak, 2007

I nie myślcie, że zapomniałam! Czekałam specjalnie na ten dzień, by też zamienić się w Mikołaja i sprawić komuś niespodziankę, którą obiecałam w tym poście (klik). Prezent-niespodzianka trafi do Gosi - goh., którą proszę o przesłanie adresu do wysyłki na kucharnia@wp.pl 

wtorek, 29 listopada 2011

Pąsowe zaklęcie. Dulce de Membrillo. TU I TAM nr 17.



Jest jak Kopciuszek.
Albo brzydkie kaczątko.
Niezgrabna. Żółta. Opasła.  
Tu i ówdzie pokryta meszkiem.
Uparcie twarda. Pełna pestek.
Rzadko trafia na salony. 
Częściej marznie porzucona w ogrodzie.
Niesłusznie. Wystarczy odrzucić pozory.
Poświęcić jej czas, serce i cierpliwość.
Niezgrabny Kopciuszek, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nabierze pięknego pąsowego koloru i zamieni się w prawdziwą damę.
Ma na imię pigwa i niedawno była honorowym gościem w naszych kuchniach, Amber i mojej.
Zobaczcie jak skończyło się to wyjątkowe spotkanie. 
Ciekawa jestem, czy tym razem z Amber użyłyśmy tego samego zaklęcia....


Cichy chrobot śrubki.
Zgrzyt zębatki.
Sekunda, dwie, trzy...
Zwrot w tył i 60 minut ginie w jednym szybkim obrocie. 
Wskazówki niewzruszone kroczą dalej, jakby nic się nie stało.


Będą tak stukać obcasami aż do lata. 
Wtedy przyjdzie pora na salto do przodu. 
I wyrównamy rachunki. 
Odzyskamy godzinę, którą nam właśnie odebrano razem ze światłem. 


"Od tygodni przebywamy w tym dziwnym świecie, w którym światło nie ma sił. Czai się po kątach, próbuje oderwać od powierzchni rzeczy, ale przedmioty są jak namagnetyzowane. Wessały nie tylko blask. Same też powoli znikają, zmniejszają się, zapadają w siebie. W środku dnia trzeba zapalać lampkę, by je odnaleźć.  


(...) Z powietrza zniknęły wszystkie drobiny blasku. Pejzaż tkwił wprawdzie na swoim miejscu, lecz barwy zbliżały się do siebie i całość świata mieściła się między czernią a ciężką zielenią." 


Trudny czas.
Po lśniącej złotem jesieni, koniec listopada zamienia się w złodzieja. Kradnie kolory, czas i energię. 
Nie łatwo się żyje po takiej stracie, choć życie pędzi do przodu i nie pozwala na postój.


Ale ja chcę się zatrzymać. Muszę.
Nie potrafię nabrać tempa w bezbarwności.
Na przekór wszystkiemu, pod prąd i wbrew wskazówkom zatrzymuję się.


Mój zegar, schowany w głowie, nie tyka głośno. 
Jest cichy i nigdzie się nie spieszy. 
Miarą są myśli i słowa. 
Długo się ładuje. Często psuje mu się budzik i trzeba wiele wysiłku, by go nakręcić i by ruszył nieco do przodu z nadzieją, że będzie też kompasem i wskaże właściwą drogę.


Z szarości do koloru. 
Z nijakości do wyjątkowości. 
Czekam na kolory.
Chcę by świat nabrał rumieńców, takich pąsowych.


Wierzę, że w tej bezbarwności kryją się kolory. Potrzeba jedynie odrobinę magii, by je odnaleźć. Zamienić Kopciuszka w Królewnę. 
Nie w bajce. W kuchni. 
Tu magia i czary sięgają zenitu.


Tym razem zaklęcie brzmiało Dulce de Membrillo i zamieniło niezgrabną pigwę w niebywale pyszną, aromatyczną galaretkę,  w dodatku całą w pąsach.


Szarość za oknem zamieniam w czystą biel cukru. Zanurzam w nim pąsowe kwadraty. Kolory kontrastują, dodają energii, pobudzają wyobraźnię. Widzę skrzący śnieg i pąsowe policzki. Zegar myśli zaczyna pędzić ku świętom. Takim zaśnieżonym i rumianym od szczęścia.


W pąsowym kolorze rozpoczynam Adwent. Wierzę, że każdy dzień, jak okienko adwentowego kalendarza, będzie krył nie tylko niespodziankę, ale przede wszystkim wskazówkę, która doprowadzi mnie do świąt wyjątkowo radosną i pełną spełnionej nadziei drogą.

Życzę Wam, abyśmy się na tej drodze spotkali. 
I pamiętajcie, że w każdej szarości można odnaleźć kolor...


Dulce de Membrillo to galaretka z owoców pigwy. Jest bardzo słodka i gęsta. Jej intensywny głęboki kolor to zasługa długiego gotowania z cukrem. Membrillo to tradycyjny hiszpański przysmak, najczęściej podawana z serem Manchego lub innymi serami o ostrym, wyrazistym smaku. Ten duet smakuje wybornie i jest doskonałym pomysłem na tapas. 


Innym sposobem na podanie membrillo jest krojenie na małe kwadraty i obtoczenie w cukrze. W tej formie można podawać ją do herbaty lub po prostu podgryzać, gdy mamy ochotę na coś słodkiego.


Można też kroić ją na cienkie plasterki i zapiekać na tostach lub układać na kanapkach albo użyć jako nadzienia np. do drożdżowych rogalików. Próbowałam każdej wersji i wszystkie są doskonałe.


MEMBRILLO

1 kg pigwy (tylko tyle udało mi się zdobyć)
cukru tyle, ile waży pigwa po ugotowaniu i przetarciu
sok z 1-2 cytryn

Owoce pigwy należy oczyścić z meszku, a następnie pokroić na ćwiartki. Przełożyć do garnka i zalać wodą - powinna zakrywać owoce. Trzymać na średnim ogniu aż do zagotowania, a potem na mniejszym przez ok. 1-1,5 godziny, aż stanie się miękka. Zdjęć z ognia, odcedzić i przetrzeć przez sito.
Otrzymany przecier zważyć i dodać do niego taką samą ilość cukru. Wstawić ponownie na mały ogień i gotować przez ok. 1,5 godziny, co chwilę mieszając. W trakcie dodać sok z cytryny. Powstanie marmolada, którą należy przełożyć do wyłożonej papierem do pieczenia formy i równo rozsmarować.


Wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 50 stopni i suszyć przez ok. 3 godziny - można nieco dłużej lub krócej, wszystko zależy od tego, jak bardzo twardą chcemy galaretkę. 
Wyjąć z piekarnika i dokładnie wystudzić. Można pokroić na większe kawałki i przechowywać w lodówce lub od razu obtoczyć w cukrze. Tak przygotowaną galaretkę również przechowujemy w lodówce.


A. Stasiuk, DUKLA, fragmenty opowiadania Deszcz, wyd. Czarne, 1997
**  Wiele cennych informacji na temat pigwy i pigwowca znajdziecie u Atrii na jej blogu (klik) 
*** przepis na membrillo to wypadkowa wielu, jakie znalazłam w internecie

piątek, 18 listopada 2011

Rumieńce we mgle. Późne śniadanie z jabłkami, imbirem i rozmarynem.




Wczesny poranek.
W kolorze mleka.
Rozlało się wszędzie, za oknem. 
Świat zniknął bez uprzedzenia. 
Ukrył we mgle, jak kotara zakryła wszystko. 
Wpatruję się, by go odnaleźć. 


Zza ściany bieli wyłaniają się niespodziewanie oczy. 
Patrzą na mnie duże, żółte i zagubione, jakby pytały o drogę, która też zniknęła. 
Oczy błądzących samochodów rozglądają się powoli, a potem znów znikają. 


Dziwne uczucie. 
Choć wiem, że tam, pod bielą mgły, wszystko jest tak, jak było zanim zasnęłam, czuję dziwny niepokój. 
Szukam potwierdzenia, choć małego dowodu, że tak jest. 
Tęsknię za horyzontem. 


Dom jeszcze śpi, choć otwarte szeroko oczy okien od kwadransu wypatrują świata. 
Na darmo. 
Teraz wzrok ma tylko pamięć, która z zamkniętymi oczyma widzi wszystko nadal wyraźnie i kolorowo. 
Nie lubię mgły. We mgle się gubię.
Nie chcę zaczynać dnia zagubieniem. 


Stoję więc i czekam na znak. 
Dostrzegam w końcu jabłoń z rumianymi od surowego powietrza jabłkami. 
Schodzę do ogrodu, żeby ich dotknąć - złapać świat za policzek. 


Na tle mlecznej ściany, która stanęła przede mną jabłoń wygląda jak obraz, jabłka jak malowane.
Zrywam kilka, otulam dłońmi. 
Ten dotyk jest pełen nadziei, która szepce, że za jabłonią dalej stoją brzozy, malinowy zagajnik, stara śliwa i orzech. 


Ale nie chcę ich teraz szukać. Samotność we mgle napawa nie strachem. Wiem, że jeśli zrobię jeszcze jeden, dwa kroki do przodu, mgła zasłoni dom i kiedy się odwrócę nie będę go widzieć. Nie chcę tego. 


Zawsze na horyzoncie muszę widzieć dom, to mój najcenniejszy drogowskaz. 
Wracam więc szybko z rumianym dowodem życia - pięknymi, rubinowymi jabłkami i z wielkim pragnieniem, by przepędzić mgłę. 
I surowe zimno, które wraz z nią nadeszło. 


Obrażona kawa stoi w kącie. W takie dni, jak ten, sięgam po nią coraz rzadziej. Bardziej z sentymentu, jakbym miała wyrzuty sumienia, że nie pijam jej już tak często. 
Ale to czas herbat, zielonych i czerwonych. Pachnących imbirem, pigwą, miodem. 
Na ulubionej tacy kładę dzbanek. Obok stawiam ulubioną filiżankę.


Lubię ten widok. Najbardziej wtedy, gdy mogę wtopić się w tło i stać się jego częścią.
Fotel. Kominek. Stolik z tacą. Dzbanek z herbatą. I ciasto. Tu nic nie znika we mgle, choć lubię, gdy wieczorem kolory zmienia i podkreśla jedynie światło świec. 


Łyk herbaty ogrzewa. Czuję jak ciepło rozchodzi się powoli po ciele. Aromat pigwy jest subtelny, ale tak cudownie wonny, że pochylam się nisko nad filiżanką, by chłonąć go jak najwięcej. 


Tworzy idealne tło do ciasta. Chlebek imbirowy ze znalezionymi we mgle jabłkami pięknie pachnie korzeniami. Otwieram słoik jabłkowego musu, który dzięki rozmarynowi zyskał wyjątkowy, jesienny smak. 


Późne śniadanie. Z mgłą za oknem. Z ciepłą herbatą. Imbirowym chlebkiem. Jabłkowym musem. Rozgrzewa od środka, tam gdzie ukryła się zziębnięta i pełna niepokoju dusza. 
Przywraca równowagę. Dodaje energii, cudownie i aromatycznie wypełnia czas. 


A mgła? Mgła opadnie, gdy wstanę zaparzyć kolejny dzbanek herbaty i uwolnić z pergaminu następny chlebek. I znów odnajdę mój szkic z horyzontem, ten za rubinową jabłonią. 


A jak Wy czekacie aż opadnie mgła?

MUS JABŁKOWY Z ROZMARYNEM 
Mus jest idealnym "smarowidłem" do ciast korzennych, imbirowych oraz do naleśników. Może być też wspaniałym pomysłem na świąteczny upominek. 

10 jabłek, obranych i wypestkowanych
3 laski cynamonu
1/2 filiżanki cydru jabłkowego
1/4 filiżanki miodu
3 średnie gałązki rozmarynu


Wszystkie składniki umieścić w garnku i ustawić na dość dużym ogniu. Doprowadzić do wrzenia i trzymać na średnim ogniu przez 45 minut, od czasu do czasu mieszając. Usunąć gałązki rozmarynu (można zostawić kilka listków) oraz laski cynamonu. Zdjąć z ognia. Przelać do blendera i dokładnie zmiksować. 


Przelać do żaroodpornego naczynia i wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 140 stopni na 2 godziny lub do momentu aż wystarczająco zgęstnieję. Piec bez przykrycia od czasu do czasu mieszając. Po tym czasie wyjąć z piekarnika, przelać do słoiczków.  Mus należy spożyć do tygodnia czasu od upieczenia lub pasteryzować, wówczas będzie można przetrzymać go dłużej.


CHLEBKI IMBIROWO-JABŁKOWE
/składniki na 6 mini-chlebków/

Chlebek jest niezwykle aromatyczny, wilgotny od jabłek i rozgrzewający dzięki imbirowi. Najlepiej smakuje następnego dnia. Zapakowany, może być wspaniałym słodkim podarunkiem dla bliskiej osoby, która zaprosi Was na filiżankę herbaty. 


1/2 filiżanki miękkiego masła
3/4 filiżanki cukru
2 duże jajka
1/4 filiżanki melasy
1/4 filiżanki świeżo utartego imbiru /zastąpiłam krojonym w dość duże kawałki kandyzowanym imbirem/ 
1/2 filiżanki maślanki
1 i 3/4 filiżanki mąki
3/4 łyżeczki soli
3/4 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżeczka przyprawy piernikowej
1 i 3/4 filiżanki obranych i pokrojonych w drobne kawałki jabłek


Foremki do mini-keksówek natłuścić lub wyłożyć papierem do pieczenia.  Masło utrzeć z cukrem na puszystą masą. Dodać melasę, jajka i imbir, a następnie stopniowo dosypywać mąkę zmieszaną z sodą i solą. Na końcu wlać maślankę i wmieszać jabłka. Wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni i piec ok. 30 minut.

*  przepis na chlebek imbirowy cytują wraz z moimi zmianami za tą stroną (klik). 

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails