"Przyniesiono herbatę, naparzoną ze smażonym na miodzie kumkwatem, w kubeczkach z czarnej laki; łyżeczki były srebrne w kształcie listków migdałowca. Młoda kobieta lekko się uniosła, ujęła jeden z kubeczków, osuszyła jego brzeg smukłym palcem i dygając, podała napój Si-menowi. (...) Gdy wypili herbatę, dał znak Szylkrecikowi, a ten wniósł kwadratowe pudełko, w którym były podarunki: dwie szpile do włosów, dwie chustki z przetykanego złotem jedwabiu i sześć złotych pierścionków."*
Randka. Zabawne słowo. Gdy je tak sobie teraz w głowie powtarzam, rozbawia mnie. Brzmi trochę śmiesznie, jak rąbek, kantek, fałdka...Nie przypomina tego czym jest w istocie.
Spotkania. Ważnego. Wyczekiwanego. Pełnego emocji. Rumieńców. Odmierzanego biciem serca, coraz szybszym. Uściskiem dłoni, ciepłej, rozgrzanej - drugą dłonią, cieplejszą, większą, silniejszą. Splecione ręce, myśli, słowa, albo ich brak zastąpiony milczeniem pełnym nadziei w kolorze szczęścia.
Herbatą zaczynały się często jedne z moich pierwszych randek z W. W jesionno-zimowe sobotnie poranki spotykaliśmy się w mieście W. Wsiadałam wcześnie rano do autobusu i po godzinnym telepaniu krętymi i wyboistymi drogami dojeżdżałam do celu - ciepły uścisk W. wynagradzał wszystko:)
W sobotnie poranki o 8 rano wciąż śpiące i przemarznięte miasto nie było dla nas zbyt przyjazne. A nasze dygocące z zimna ciała, mimo żaru dusz, marzyły wtedy jedynie o gorącej herbacie. Nie była z miodem, ani z kumkwatami, nie było srebrnej łyżeczki, ani filiżanki z laki. Był hotel (i jest nadal), piękny, secesyjny, z otwartą od świtu restauracją. Pustą, choć z orszakiem wyszkolonych i zaufanych kelnerów. Z klasą. Nawet dla nas. Dwójki przemarzniętych studentów nie rokujących nadziei na sowity napiwek. Z parami groszami przy duszy - na herbatę, kino, na bilet do domu. I nic więcej. Bo po co więcej? Wtedy to było wszystko, czego nam było trzeba.
Ale na początek najbardziej herbaty. W szklance, z grubym plastrem cytryny i spodkiem z dwoma kostkami cukru. Pochylałam twarz nad parującą wrzątkiem szklanką i ogrzewałam najpierw policzki, później palce i dłonie. Po godzinie, ogrzani w równej mierze herbatą co płomiennymi spojrzeniami, opuszczaliśmy wyściełany aksamitem boks hotelowej restauracji. O tej porze otwarta już była nasza ulubiona księgarnia i antykwariat, gdzie podczytywaliśmy fragmenty ulubionych lub dopiero co odkrywanych książek.
To były czasu bez internetu i komórek. Po powrocie do domu rozgrzewałam się kolejną herbatą i czekałam na telefon od W. lub on czekał na mój. Pamiętacie jeszcze telefony z tarczą? Dzwoniliśmy do siebie bez przerwy. Od wykręcania numeru do W. miałam ciągle obolały palec, a cyfry z jego numerem telefonu z czasem prawie zupełnie się zatarły.
Takie były nasze pierwsze randki. Te sobotnie. Całodniowe. A inne? Może kiedyś Wam opowiem...? A może nie...? A może to Wy mi zechcecie opowiedzieć? O randkach jeszcze nie rozmawialiśmy, prawda? Jakie były czy są Wasze? Gdzie chodziliście? Gdzie chodzi się teraz? Spotykacie się przy herbacie czy w klubie przy drinku? Dzwonicie czy wysyłacie sms-y? A może wciąż piszecie listy? Napiszcie! Czekam na Wasze historie do 1 marca. Jedną z nich, wybraną przeze mnie, nagrodzę upominkiem-niespodzianką. Możecie pisać w komentarzach lub przesłać maile na adres: kucharnia@wp.pl Z góry uprzedzam, że będzie to wybór jak najbardziej subiektywny, nie podlegający żadnym konkursom, losowaniom, a wyłącznie mojej ocenie:)
A z kim na randkę poszła panna? Zeswatałam ją z kandyzowanym kumkwatem. W czasach moich randek z W. nikt z nas nie słyszał o kumkwatach, nie mogłam zatem zaparzyć ukochanemu herbaty z kandyzowanym kumkwatem. Teraz po latach, mogę to nadrobić, ale troszkę inaczej, tym bardziej, że obydwoje chętniej razem pijamy teraz kawę. Kumkwaty kupiłam niedawno z zamiarem użycia do innego deseru (klik), ale tam ostatecznie wystąpił grapefruit. Została mi garść kumkwatów, ochota na coś słodkiego i pomysł na domową randkę. Skropiona wanilią panna cotta otulona rozgrzewającą pomarańczówką i pełen ciepłego, słonecznego blasku kandyzowany kumkwat okazały się deserem idealnym. Bardzo wam polecam, nie tylko na randkę;)
Pisząc ten post otrzymałam zaproszenie Amber do blogowej zabawy w "7 rzeczy, których o mnie nie wiecie". Pomyślałam najpierw, że tych siedem rzeczy to z pewnością rzeczy, o których nigdy bym nie napisała "publicznie", jak na przykład o moich randkach z W. A jednak coś napisałam! Niech to będzie ta pierwsza z siedmiu rzeczy. O kolejnych napiszę, choć nie wiem kiedy i tak naprawdę co?
KANDYZOWANE KUMKWATY
4 łyżki cukru100 g kumkwatów pokrojonych w bardzo cieniutkie plasterki
kilka łyżek likieru pomarańczowego
100 ml wody.
Kumkwaty pokroić w bardzo cieniutkie plasterki. Do rondelka z grubym dnem wlać wodę i dodać cukier. Ustawić na średnim ogniu i gotować przez kilka minut, do momentu aż cukier całkowicie się rozpuści. Dodać plasterki kumkwatów i na małym ogniu gotować jeszcze ok. 20-25 minut. Kumkwaty powinny zmięknąć i stać się szkliste, a z wody i cukru powinien powstać gęsty syrop. Na koniec dodać likier pomarańczowy i dokładnie wymieszać. Zdjąć z ognia i przestudzić. Jeśli chcecie użyć pojedynczych plasterków do dekoracji, przestudzone kumkwaty osączcie delikatnie z syropu i układajcie na papierze do pieczenia lub folii - stygnąc w rondelku zaczynają się sklejać, ale można też temu zapobiec dodając więcej likieru, i tą opcję ja wybrałam:)
WANILIOWA PANNA COTTA
/przepis jak w Grapefruit Fluff, Recipe Redux - klik/ 2,5 łyżeczki żelatyny w proszku
500 ml śmietany kremówki
1/2 filiżanki cukru (dałam mniej)
1/2 laski wanilii
Przygotować 6 ramekinów lub innych naczynek na panna cottę (ja użyłam malutkich szklanych miseczek o pojemności ok.90 ml i wyszło 12 mini-porcji, czyli na dłuugą randkę;) . W miseczce zalać żelatynę 2 łyżkami zimnej wody i odstawić na kilka minut, by napęczniała. W tym czasie do niewielkiego rondelka z grubym dnem wlać śmietanę i wsypać cukier. Wstawić na średni ogień. Laskę wanilii przeciąć wzdłuż na pół, końcówką ostrego noża zeskrobać z jednej połówki ziarenka wanilii i wraz z połową laski włożyć do rondelka ze śmietaną. Gdy całość się zagotuje zdjąć z ognia i dodać namoczoną żelatynę, mieszać aż się całkowicie rozpuści. Wyjąć laskę wanilii. Masę wlać do przygotowanych naczynek i wstawić do lodówki, by zastygła - ok. 3 h (u mnie trwało to 1,5 h).
Schłodzoną panna cottę polać odrobiną pomarańczówki i ułożyć na wierzchu plasterki kandyzowanego kumkwatu.
* cytat pochodzi z książki Kwiaty Śliwy w złotym wazonie,
* *przepis na kandyzowane kumkwaty pochodzi z tej strony - klik
Zanim napiszę cokolwiek więcej to muszę napisać dwa słowa: PIĘKNA DECHA!!!
OdpowiedzUsuń:)
Cały wpis jest piękny!:)
OdpowiedzUsuńzawsze, kiedy patrzę na panna cottę, zachwycam się :-) i mam ochotę ją zrobić!
OdpowiedzUsuńDecha w dechę! U mnie też dzisiaj panna kota i też z "kwiatem" :) Piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńPiękne te pierwsze randki i pierwsze wspomnienia. A najpiękniej jest jak są kontynuowane lata później, chociażby przy tak wspaniałym deserze.
OdpowiedzUsuńCzytając o Waszych randkach wróciłam wspomnieniami do naszych pierwszych niewinnych gestów.
E. przynosił owoce na wykłady i mnie dokarmiał, a ja jeszcze wtedy niczego nieświadoma...:)
A wogóle to bardzo lubię dżem z kumkwatów.
I piękne zdjęcia!
Cudny tekst, a ile wspomnień we mnie obudził i tych sprzed wielu lat i tych całkiem świeżych, jeszcze ciepłych...
OdpowiedzUsuńOch...
piękne zdjęcia, piękne słowa..
OdpowiedzUsuńPiękna opowieść, zupełnie jak z tych książek, które czytałam jako nastolatka i może jeszcze trochę później. Taki świat istnieje naprawdę? (pewnie, że istnieje, chociaż ja już trochę zdążyłam zapomnieć). Pannę uwielbiam, zeswatana z kumkwatem musi być pyszna, no i w razie czego można na kimś zrobić wrażenie, a roboty w sumie niedużo ;)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny, rozbudowany, wciągający i rozgrzewający wstęp!
OdpowiedzUsuńI bardzo ładne, energetyczne zdjęcia!
A wspomnienia? Jak to dobrze, że są!
Pozdrawiam,
SWS
Jak wspaniale się prezentują. Idealne do dekorowania potraw. A może by tak wykorzystać pomarańcze i cytryny? Pewnie bardziej banalne, ale może również efektowne. Jesteś skarbnicą pomysłów!
OdpowiedzUsuńMoja Anno, to bardzo sentymentalny i romantyczny wypis.Bardzo...
OdpowiedzUsuńKandyzowany kumkwat to ja z rozkoszą.Taki słoneczny jest,letnie dni mi przypomina.A moje wspomnienia najpiękniejsze z latem są związane.
Ale to dopiero jedna rzecz.Zostało jeszcze całych sześć.To czekam!
Dobrego wieczoru!
Poleczko! Ha! Wiedziałam, że tak będzie - że jeśli napiszesz, to o desce najpierw:P A wiesz, jaką ta decha ma historię?! Och, to na inny post historia!
OdpowiedzUsuńAniu! Dziękuję, serdeczności:)
Kabka! Zrób, jest łatwa i szybka! Pozdrawiam!
Nobleva! Już pędzę do Ciebie - cóż to za kwiat? Decha się kłania;)
Agnieszko! Masz rację, umiejętność zachowania tych uczyć i ich pielęgnowanie to prawdziwa sztuka i wartość!
Czyli u Ciebie przez żołądek do serca;) Pozdrawiam Cię ciepło!
Lekka! To fajnie, cieszę się bardzo!
BasiuP! Dziękuję Ci bardzo!
karoLina! No właśnie, bo ja już trochę z epoki dinozaurów jestem:DDD A sam deser, tak jak piszesz, łatwy, szybki i PYCHA:)
MZ! Myślę sobie, że nie istniejemy bez wspomnień... Pozdrawiam Cię serdecznie!
Kubełku! Inne cytrusy pewnie tak, ale mnie ujęła filigranowa uroda kumkwatu, no i smak, inny niż cytryn i pomarańczy. Pozdrawiam!
Amber! Oj, nie popuszczasz Kochana! Skąd ja tych całych sześć uzbieram...? Uściski!
wyglądają jak bardzo smakowite landrynki :D
OdpowiedzUsuńDo Ciebie Aniu nie można wejść i się od progu nie zakochać ...ale też i nie umrzeć z zazdrości ...bo tak słodko i pięknie tutaj.... oj na skrzydłach bym do ciebie w 3 sekundy doleciała jakbyś powiedziała, ze masz jeszcze kawałek tego kumkwatu w domu:) pozdrawiam Kochana
OdpowiedzUsuńAniu cudowna opowieść. Aż się rozmarzyłam. Pamiętam kiedyś jazdę do mojego J. Była zima, jechałam starym PeKaeSem, a Leper właśnie blokował drogi. Zamiast 45 minut jechałam 2 godziny. Nie było jak zadzwonić i powiedzieć jadę, spóźnię się, czekaj. A i tak czekał, marzł na przystanku, a ja w autobusie. Było pięknie. Tak jak piszesz, jedno przytulenie wynagradzało wszystko.
OdpowiedzUsuńtak się przez pół wpisu zastanawiałam czy przyznawać się, że rozpoznałam książkę z której zaczerpnięto cytat.
OdpowiedzUsuńOkropna jest. Paskudny nimfoman.
A nasza pierwsza randka była na ... cmentarzu. Zrobiliśmy sobie prywatne Dziady. Pamiętam jak drukowałam te oryginalne Mickiewiczowskie i M. w uszance ze świeczką i mnie na rowerze (w nocy w listopadzie!), na którym pojechałam, bo jak zwykle spóźniona byłam...
Wykrywacz! Powiem szczerze, że landrynkom do kumkwatów daleko:)
OdpowiedzUsuńJolu! Nie umieraj, a już broń Boże z zazdrości!!! A kumkwaty jeszcze mam, więc możesz się zbierać - tyko może jutro, bo dziś mam już inne plany na wieczór;P Pozdrawiam Cię serdecznie!
kabamaigo! O rany, blokady Leppera, nie sądziłam, że mogą z randkami się kojarzyć:) A jednak! Miłość jak widać przebija wszystko i wszystkich! Dziękuję:)
Wiedźmo! Ależ nic złego w przyznawaniu się do wiedzy, a tytuł książki i tak podaję na końcu postu:) No proszę, to pierwsza randka na cmentarzu, o jakiej słyszę! Aż boję się myśleć, co inni mogą jeszcze napisać:) Dziękuję i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńdrugi raz juz ogladam te boskie foteczki... :) i chyba sobie jeszcze poogladam... smacznie... :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia :) Nabrałam ogromnej ochoty na te kumkwaty! :) Mniam mniam :)
OdpowiedzUsuńIle tu romantycznych pięknych wspomnień. Takie chwile są niesamowite. Zostają w pamięci na całe lata. My z moim K przynajmniej raz w miesiącu wychodzimy tylko we dwoje, a raz na pół roku zostawiamy wszystkich i jedziemy gdzieś dalej. Uwielbiam te tylko nasze chwile. Taki deser to zjadłabym już natychmiast. Świetne połączenie smaków. Buziak.
OdpowiedzUsuńJakież pełne klimatu musiały być te Wasze randki. W secesyjnym hoteliku, w starym antykwariacie... Przepięknie.
OdpowiedzUsuńA deser doskonały. Choć przyznam szczerze, że smak kumkwatów jest dla mnie nieznany...
Uściski, Aniu!
Aniu, w pewnym momencie wszystko wolniej zaczęłam czytać...:):):), bo tak cudnie napisałaś o tych waszych pierwszych spotkaniach...:)
OdpowiedzUsuńA kumkwatów jeszcze nawet nigdzie nigdy nie spotkałam. Ale już budzą mój apetyt. Na pewno będę wyglądać ich gdziekolwiek... indziej, bo połączenie smaków niezmiernie apetyczne!
Aniu, jak u Ciebie romantycznie :)
OdpowiedzUsuńCudownie się wspomina pierwsze randki :) U nas był to koniec października, w sztokholmie. Ja myślałam, że to było zwykłe zwiedzanie miasta, bo pojechaliśmy razem, to głupio by było zwiedzać osobnono. A to już były randki ... bardzo subtelne, wspaniałe!
Panna z kumkwatem na pewno też mieli udaną randkę! Aż chyba sprawdzę ;)
Pozdrawiam!
Za każdym razem kiedy do Ciebie zaglądamy, natrafiamy na przepiekny wpis. Dziękujemy za nie :)
OdpowiedzUsuńA deser urzeka, naprawdę i oczywiście zachęca do zrobienia!
pozdrawiamy Ciebie ciepło
ach te randki na samą myśl o nich na sercu robi się cieplej :) natchniona Twoim dzisiejszym wpisem umówiłam się za pomocą poczty elektronicznej z mężem na randkę w niedzielę :))) pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńPięknie... naprawdę słodziutki wpis :) Przypomniały mi się moje pierwsze w życiu randki, które staramy się kontynuować do tej pory :)To były czasy pojawienia się komórek, sms pisany w nocy pod kołdrą przez 10min.. ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję tak długiego stażu :)
Odpłynełam przy tym poście... gdzie? rok 1996, egzaminy do liceum... tyle lat razem, synek, a jeszcze czasem piszemy do siebie listy, te miłosne...
OdpowiedzUsuńZdjęcia piękne, tekst piękny, deser piękny. Jak zwykle zastanawiam się, co lubię bardziej - Twoje fenomenalne zdjęcia, Twoje fenomenalne teksty czy Twoje fenomenalne przepisy:)
OdpowiedzUsuńWszystko twoja wina - narobilas mi smaku na kumkwaty, herbate, panna cotte i randke tez! Byle do soboty! :)))) A na randki to i owszem dojezdzalem nawet pociagiem, jakos zupelnie nie widzialem problemu. Gorzej bylo z powrotami bo to albo pociag uciekl, albo grypa mnie zaatakowala tuz przed dworcem...To byly czasy! Ech... :)))) I tez teraz czesciej kawka sie raczymy niz herbata... Tak to juz chyba wlasnie jest. Ale fajnie powspominac, co?
OdpowiedzUsuńw tych kolorach jest coś co bardzo kojarzy mi się z latem. i to są same dobre skojarzenia.
OdpowiedzUsuńjesteś artystką! prawdziwą!
OdpowiedzUsuńpięknie tu u Ciebie i tak nastrojowo :)
Aniu, po pierwsze: ten cytat jest taki uroczy, że zabiorę się za całą książkę!
OdpowiedzUsuńSwoje randki wymownie przemilczę ale parę panny i kumkwata wręcz pobłogosławię ;D
Przedostatnie zdjęcie w szklanym ramekinie szczególnie mi się podoba - jak taka panna... młoda :)
Ogromnie się wzruszyłam czytając Twoj
OdpowiedzUsuńwpis o randkach... Cudownie mieć takie wspomnienia i pielęgnować je z takim wdziękiem jak Ty! Z wstydem przyznam, ze kumkwata jeszcze nie próbowałam... Pozdrawiam ciepło :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCiebie bawi dźwięk słowa "randka", mnie kiedyś bawił - w nawiązaniu do Twojego pysznego posta - "wyciąg z kwiatu kumkwatu", napis na jakimś żelu pod prysznic albo balsamie do ciała :).
OdpowiedzUsuńCzasem myślę ciepło o tej nieodżałowanej przeszłości, w której nie było komórek. Ludzie się umawiali i byli. Nie, że autobus im się spóźnił. Nie, że im się odechciało po drodze. A jak nie było telefonów, to się odwiedzali bez zapowiedzi. Te fajne czasy też pamiętam.
I jedną taką randkę, w Walentynki, choć nie mieliśmy zwyczaju celebrować tego święta. Ale to akurat sobota wypadała, więc można było się spotkać bez ograniczeń czasowych. Poszliśmy na lodowisko, chyba pierwszy lub drugi raz stałam wtedy na łyżwach! A on mnie trzymał za ręce i miał taki dłuuuugi szalik.
A potem piliśmy herbatę w małej kawiarence.
I gdy odprowadzał mnie na przystanek autobusowy (odprowadzanie na przystanek! czy ktoś to jeszcze praktykuje?:D), wyjął z kieszeni małe radyjko na baterie i puścił mi do ucha Louisa Armstronga. Od razu mróz zelżał :).
Lubię słowo "randka", lubię słowo "panna", lubię kandyzowane owoce, a kumkwaty lubię głównie za ich nazwę i uroczy wygląd, który dorównuje smakowi - może i ja taką randkę mojemu "paniczowi" zrobię i na chwilę przeniesiemy się w czasy, gdy takie urocze słowa miały wielkie znaczenie :)
OdpowiedzUsuńPosłałam Ci @ :-)
o rany! ależ mi się ta decha Twoja podoba!!! skąd, jak, gdzie? :) też chcę!
OdpowiedzUsuńuściski
Aniu, jak zwykle - zauroczyła mnie Twoja historia :) i marzę o tym, byś kolejnymi tajemnicami ze swego życia z nami się dzieliła i tak pięknie je opisywała...
OdpowiedzUsuńSię zastanawiam cóż to za miasto na W.? :)
a randki... ja gdzieś tak pomiędzy - częściowo już z smsami przed snem, choć zdarzyła się jeszcze długotrwająca historia miłosna z telefonem stacjonarnym i listami w tle. Zresztą - tych listów to w moim życiu było dużo. Zawsze się tylko złościłam, że CI mężczyźni to jacyś tacy mało piśmienni ;)
A panna cotta - cudnie się prezentuje! i zapewne też tak smakuje :)
Kumkwaty są mi trochę obce, muszę je oswoić :-)
OdpowiedzUsuńPoruszyłaś piękny temat. Bo się zamyśliłam. Ostatnio sporo się zastanawiałam jak to było bez telefonów, bo wiesz Moja Droga, ja już z tej epoki co pod koniec podstawówki nosiła komórkę w kieszeni. I sobie myślę, że trochę więcej magii i takich słodkich niedopowiedzeń musiało być. Bo teraz łatwiej czasem napisać niż powiedzieć, więc piszemy te uczuciowe smsy na potęgę. A wtedy trzeba było zebrać się i jeśli nie przez ten telefon z tarczą to trzeba było powiedzieć prosto w oczy. Prawda? :)
Chociaż tak sobie myślę, że to takie wygodne móc złapać swojego mężczyznę o każdej porze i w każdym miejscu na świecie tylko po to, żeby mógł powiedzieć jakieś krótkie czułe słówko na resztę dnia.
No i jeszcze te randki. Cztery lata temu były kawy, były nieśmiałe spojrzenia na szkolnym korytarzu, śniadania z bagietki i mleka nad rzeką. A teraz, studenckie realia, teoretyczna wolność w miejscach i czasie spotkań, więc już mało jest kaw i szukania sobie miejsca, by móc spędzić razem czas. Bo jest własny pokój, nie ma żadnej kontroli. Trochę brakuje tych nieśmiałych czasów, które pachniały dobrą kawą i... pieczywem czosnkowym (idealne na randki, ale najlepsze w mieście!)
No cóż. Widzisz jak się rozpisałam :-)
Znowu ciepło Cie pozdrawiam!
Smaku kumkwatów nie znam, ale mam wrażenie że z panną smakowały świetnie. I te kolory.
OdpowiedzUsuńBardzo ładnie napisałaś o randkach z W. i reczywiście jak tak sobie powiedziałam 'randka' kilka razy na głos to jest w nim coś śmiesznego ;)
Randki... zabawne wczoraj do męża mówiła, że dawno na żadnej nie byliśmy:) Ciekawy zbieg okoliczności:) A kumkwaty bym zjadła:)np. z budyniem....
OdpowiedzUsuńNiesamowite są te kandyzowane kumkwaty. A wiesz, że ja jeszcze nie jadłam tych owoców? Musze je sobie kupić. Fajnie, że piszesz o nich, bo teraz wiem co mam z nimi robić i jak je jeść :)
OdpowiedzUsuńKumkwaty,jedne z moich ulubionych cytrusow...a zwlaszcza ich skorka!
OdpowiedzUsuńUczulają mnie i to bardzo.
OdpowiedzUsuńFotki piękne!
Decha też :-)))
Aniu, widze ze dopielas swego -czyzby kimqwaty nie "chodzily" za Toba od czasu planowania czy grapefriut fluff na byc z grapefriutem? Mnie ten deser bardzo
OdpowiedzUsuńprzekonuje!
A panna cotte w tych malenich szklanych miseczkach to od Ciebei odgapie, one przeciez sa do tego i d e a l n e! Usciski sle.
Teraz zaczęłam Ania myśleć jak to było jak nie było komórek, internetu.. A przecież jeszcze na początku studiów dzwoniłam do domu z automatu bo z komórki było drogo.. A jakby mi ktoś w szkole próbował wrzepić telefon to bym się obraziła za smycz :D Ech..
OdpowiedzUsuńPiękna na panna Aniu, dobrze jej z kumkwatem :)))
Serdeczności moc :)
PS. Jak zdrowie?
Piekne wspomnienia Aniu. Ja o swoich nic nie bede pisac bo to prawie historia na ksiazke :)) Ale o tym ciii... :)) Twoj deserek wyglada przepieknie i pysznie. Jak Ty to robisz, ze zawsze u Ciebie takie pysznosci sa? Ta panne bardzo lubie, kumkwat musze dopiero tak naprawde odkryc. Mysle, zw w takim polaczeniu jest to deser doskonaly :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplo.
Za kumkwatem nie przepadam, przejadł mi sie w Grecji, w ktorej mieszkałam pół roku, więc nie chętna jestem na desery z jego użyciem, ale to połączenie uwodzi, napewno sie przełamię i wykonam!
OdpowiedzUsuńAniu, żyjesz? że tak walnę prosto z mostu... :)
OdpowiedzUsuńCzy to może jakaś epidemia choróbska?
Cudowne słodkości!!! Brak słów,żeby wyrazić jak doskonale się prezentują:)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i cudowny pomarańczowy kolor :)
OdpowiedzUsuńHmm.. wanilia i śmietanka to doskonale połączenie, a złocisty kumkwat świetnie dopełnia całości :0
OdpowiedzUsuńi tym oto wpisem masz we mnie swoją oddaną wielbicielkę :-)
OdpowiedzUsuńkumkwaty... wyjątkowe danie, bo wyjątkowa autorka