- Jaki samochód Ci się podoba?
(Robię poważną minę, zastanawiam się przewracając oczami i błądząc myślami między samochodami czarnymi i ... czarnymi? Nie, tych już jest za dużo. Wolę te retro, w jasnych kolorach)
- Wiesz, najbardziej taki jasny, w kolorze latte.
- Ale nie o kolor pytam, tylko o markę - jaki samochód?
- No przecież mówię, że jasny. A, i mały.
- Hmm...
Tak, nie znam się na samochodach. Przyznaje się.
Wystarcza mi podział na duże i małe. Jasne i ciemne.
Marki, konie i inne wspomagania zupełnie do mnie nie przemawiają.
Bo niby po co?
Ja nie jeżdżę samochodem, to znaczy nie prowadzę.
Mam gdzieś w domu prawo jazdy, ale jeszcze z minionej epoki, więc oprócz wartości sentymentalnej sam dokument nie przedstawia żadnej wartości.
Jak to możliwe, by w XXI wieku nie prowadzić samochodu?!
A bardzo możliwe. I całkiem przyjemne.
Nie jeżdżę, bo nie mam takiej potrzeby.
Tu, gdzie mieszkam, wszystko jest w zasięgu ręki, a raczej nogi, więc najchętniej wybieram spacer jedną z ulubionych ścieżek.
Mój retro dwukołowiec wciąż dobrze się trzyma, więc kiedy tylko mogę wsiadam na rower i ścigam się z wiatrem.
W skrajnych wypadkach - grad, deszcz, huragan, wielkie lenistwo - korzystam bez ograniczeń z mojego prywatnego kierowcy, za co wielka chwała kochanemu W. , bo znosi moje kaprysy z anielską cierpliwością (W.! jeśli dawno Ci o tym nie mówiłam, to pamiętaj, że bardzo to doceniam;).
Jako pasażerka spełniam się całkowicie. Rozglądam na prawo i lewo. Zapatruję bez końca w horyzont. Jem, piję, słucham muzyki, gestykuluję, rozmawiam (no dobrze - kłócę się też , ale chyba coraz rzadziej...?).
Jednym słowem jestem tak zajęta, że nie wyobrażam sobie, jak mogłabym jeszcze zmieniać biegi, panować nad stopami i rozpoznawać po drodze znaki drogowe. Ba, musiałabym je najpierw zauważyć!
Zważywszy jeszcze, że nagminnie mylę kierunki, jako kierowca nie powinnam funkcjonować i na szczęście nie muszę.
Dobrze mi z tym i niech tak pozostanie.
Dobrze mi z tym i niech tak pozostanie.
I tak sobie chodząc tu i tam odkrywam zawsze coś nowego, ciekawego. Widok, drzewo, dom, kwiaty - coś, co sprawia, że chcę znów powrócić na tą ścieżkę.
A przy jednej z nich rosną grusze. Rosną za płotem ogrodu, ale część gałęzi pochylają też w stronę nas, spacerowiczów.
Gospodarze najwyraźniej nie lubią gruszek, bo oprócz wszędobylskich os, po ich stronie płotu nikt się nimi nie interesuje. I po mojej stronie ścieżki mogę częstować się nimi do woli. I tak robię. Za każdym razem wracam z siateczką gruszek. Jakich?
Tak, podobnie jak na samochodach, nie znam się na gruszkach. Z tą różnicą, że w przypadku gruszek naprawdę mi wstyd, bo powinnam i chciałabym, a jednak wciąż ich nie rozróżniam.
Małe, duże, twarde, miękkie.
Tylko tyle, a przecież to nawet nie początek. W kwestii gruszek muszę się zdecydowanie podszkolić.
Te, które dosłownie wpadły mi w ręce są malutkie, w środku ziarniste, jędrne i słodkie. Takie bardzo lubię. Ich gruboskórność kryje soczysty, miodowy smak. No i kolor, taki jasny, jak mój ulubiony samochód;)
Ten kolor bardzo zyskuje, gdy zestawi się go z ciemnym tłem. Dla gruszki takim idealnym tłem jest czekolada. Mam ochotę na lekki, szybki, czekoladowy deser. Nie ciasto. Nie mus. Może clafoutis?
Ale ja nie lubię clafoutis! Tak, nie lubię clafoutis klasycznego, ale wersja czekoladowa może zmienić mój punkt widzenia, jak to w innych wypadkach już wielokrotnie bywało.
Czekoladowe. Z gruszką.
I z malinami, bo mimo pierwszych oznak jesieni, one nadal pięknie czerwienią się na krzakach.
Clafoutis z gruszką i malinami.
Szybkie, pyszne, bardzo proste. Idealne na niespodziewane wizyty.
Wiem na pewno, że wrócę do tego przepisu. Nie wiem tylko jak nazywa się ta gruszka, która do niego wpadła. A Wy wiecie?
/przepis Julii Child z książki Mastering the Art of French Cooking, Vol. 1, znaleziony tu - klik)
1/2 szklanki przesianej mąki ( to ważne, by w cieście nie powstały grudki)
1/4 szklanki dobrej jakości kakao (także przesiane, z tych samych powodów)
szczypta soli
2/3 szklanki cukru (użyłam ciemnego)
1,25 szklanki mleka (część mleka zastąpiłam śmietaną 30%)
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
3 jajka
opcjonalnie, ale bardzo na miejscu w wersji dla dorosłych jest kilka łyżek pomarańczówki do skropienia gotowego deseru (mniam!)
3-4 świeże gruszki
garść świeżych malin
Wszystkie składniki wymieszać dokładnie razem (można w mikserze), tak by się połączyły tworząc gładką masę. Przygotować naczynia do zapiekania i lekko je natłuścić (użyłam do tego masła). Ja piekłam clafoutis w małych ramekinach, ale można upiec w jednej większej formie i później dzielić na porcje. Z podanych proporcji otrzymałam masę na 8 ramekinów o średnicy 9 cm.
Foremki z masą clafoutis wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 180 stopni. W wersji oryginalnej owoce zalewa się masą przed zapieczeniem. Ja jednak układam je w foremkach po ok. 5-10 minutach od momentu wstawienia do piekarnika. Wtedy masa zaczyna się lekko ścinać i owoce nie zapadają się na samo dno. Maliny daję jeszcze później, właściwie na kilka minut przed wyjęciem z piekarnika - tak bardziej mi smakują.
Deser zapiekać ok. 20 - 30 minut - czas zależy od tego czy pieczecie w jednym naczyniu czy w kilku mniejszych, wtedy masa ścina się szybciej i pieczenia nie trwa dłużej niż 20 minut. Clafoutis jest gotowe, gdy przejdzie pozytywnie test "suchego patyczka":)
Ja lubię najbardziej jeszcze ciepłe, skropione (polecam obficie:) pomarańczówką - pycha!
A jeśli macie ochotę na gruszki w wersji wytrawnej odsyłam Was do zeszłorocznego przepisu na jesienne smaków otulenie - klik i bardzo polecam terrinę z koziego sera z karmelizowanymi gruszkami - klik.
A jeśli macie ochotę na gruszki w wersji wytrawnej odsyłam Was do zeszłorocznego przepisu na jesienne smaków otulenie - klik i bardzo polecam terrinę z koziego sera z karmelizowanymi gruszkami - klik.
Na mojej pierwszej jeździe pan instruktor powiedział "Pamiętaj Aga, jak skręcamy w lewo, to w moje lewo, nie Twoje lewo". Długo zastanawiałam się nad tym, bo przecież jego lewo było także moim lewo... Do czasu. Nie zawsze później zgadzaliśmy się w tej kwestii. Teraz także prowadzę sporadycznie, miasto jest na tyle małe, że wiem gdzie jedzie autobus każdej z 30 kilku linii, a tak naprawdę dojście z jednego końca na drugi to kwestia co najwyżej dwóch godzin (jazda autobusami pewnie zajęłaby połowę z tego czasu). Clafoutis nigdy nie robiłam, a tak miałam ochotę! Anno-Mario, na czekoladowe to grzech byłoby się nie skusić... Pozdrawiam Cię ciepło!
OdpowiedzUsuńTak, tak - czekolada zmienia wszystko na lepsze ;)
OdpowiedzUsuńJa znam się na gruszkach, tyle że na ich szybkim jedzeniu ;)
Auto lubię prowadzić, choć nie mama prawka. Powiem więc - lubiłam prowadzić... na jazdach próbnych. Zostałam jednak przy rowerze i nogach. I dobrze mi z tym.
pyszne, zarówno wersja malinowa jak i gruszkowa.. poczatkowo czytając zdębiałam, apropos tego, że masz gdzieś prawo jazdy ;) pozdrawiam serdecznie xxx
OdpowiedzUsuńKubełku! No to możemy sobie podać rękę - prawda, że piechotą fajniej?! I masz rację - grzech nie skusić się na czekoladowe clafoutis!
OdpowiedzUsuńA w kwestii moje lewo i Twoje lewo, to mam takie same doświadczenia;D Pozdrawiam Cię ciepło!
Auroro! Czekolada działa magicznie i chwała jej za to;) Ja także stawiam wyłącznie na nogi i rower!
vanilla! O rany, nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało - chodziło o to, że nie wiem nawet gdzie ono jest ;P Pozdrawiam również:)
Rzadko prowadzę, wolę jeździć jako pasażerka. Moje lewo jest inne niż mojego męża. Teraz jak gdzieś jedziemy w trasę, mój mąż pisze sobie wcześniej numery dróg, bo tak go zawsze rozbrajałam trzymając mapę do góry nogami, w tedy moje lewo jest taki jak jego. Clafoutis lubię nawet czekoladowe. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKamila! No popatrz, że też nasze lewo nigdy nie jest takie same jak naszych kierowców?! ;DDD
OdpowiedzUsuńJedynie w kwestii map muszę się pochwalić radzę sobie całkiem nieźle, ale tylko w wersji papierowej, bo później w każdym mieście od razu mam tendencje do gubienia się...
Uściski!
Wygląda przepysznie.:)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie jeżdżę ,troszkę muszę poczekać.;)) Ale uwielbiam jeździć jako pasażerka czy to na dalekie podróże czy całkiem bliskie.Spacerować też uwielbiam.:)
Pozdrawiam serdecznie!
Ja też z tych nadaktywnych pasażerów ;-))) Do prawa jazdy nawet nie podchodziłam, bo nigdy nie czułam potrzeby posiadania takiego dokumentu, ku zgrozie rodziny i znajomych :-) Był czas, kiedy biegałam do pracy po 4 km w jedną stronę - i dobrze mi z tym było! Teraz też nie narzekam, bo przynajmniej mam przymusowo trochę ruchu ;-)
OdpowiedzUsuńA gruszki w czekoladzie... mmmmm... Jak zwykle u Ciebie - pięknie podane, pachną z ekranu.
retro klimaty pełne jesiennych obrazków.. smaków. takie lubię.
OdpowiedzUsuńElegancki i na pewno zjawiskowo pyszny bo takie jest własnie połączenie gruszki z czekoladą :)
OdpowiedzUsuń@Anno-Mario, czytając Twój wpis, czułam się, jakbym czytała o sobie :). prawko mam, ale nie jeżdżę. myślałam, że jestem jedyną osobą, która nie ma potrzeby posiadania samochodu. A deser na pewno wkrótce wypróbuję, bo to również moje smaki. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOlina! Dziękuję Ci:) Spacery są wspaniałe, zwłaszcza jeśli czeka potem w domu jakiś pyszny deser, np. clafoutis z gruszkami;DDD
OdpowiedzUsuńAgnieszko! I to się nazywa połączenie przyjemnego z pożytecznym! Tak trzymać:) Dziękuję za miłe słowa i serdecznie Cię pozdrawiam!
Asiejko! Miło mi bardzo, ja też lubię takie klimaty;)
Fascynacje! Tak gruszki z czekoladą to jest TO!
Basiu! No więc nie jesteś sama - w jedności siła;D Cieszę się, że łączy nas nie tylko kwestia smaku, ale i motoryzacji;) Pozdrowienia!
A ja bardzo, bardzo lubię prowadzić!
OdpowiedzUsuńJako pasażer umieram z nudów, kręcę się na siedzeniu, zasypiam w minutę i kapryszę.
Ale bycie kierowcą.. ! to jest to.
A co do podziału samochodów - cóż, ja też odróżniam małe i duże. I takiej udzieliłam odpowiedzi, kiedy po zdaniu prawa jazdy wybierałam swój pierwszy ( używany, oczywista! ) samochód.
Ja poproszę wersję malinową.. ( bez gruszek! ) chyba widzę jedną porcyjkę na zdjęciu...
Ściskam malinowo!
Słodkosłona! Cudnie się składa, mogłybyśmy wybrać się gdzieś razem w podróż samochodem, co Ty na to? ;)
OdpowiedzUsuńPorcje malinowe były trzy, więc jedna z pewnością dla Ciebie!
Pozdrawiam serdecznie!
jakie pyszne rzeczy! i nawet wiem, gdzie najlepiej by mi smakowały - w samochodzie :) wiem, że to naganne, ale uwielbiam prowadzić i jeść jednocześnie... jeden jedyny raz jadłam nawet jogurt łyżeczką i zmieniałam biegi (ale Ci...) :D
OdpowiedzUsuńKaś! Padam przed Tobą na kolana - jogurt i zmiana biegów?! Wolę sobie nie wyobrażać, jakby to wyglądało w moi wypadku;D
OdpowiedzUsuńDeser się częstuj, ale pod warunkiem, że zjesz nie prowadząc;P
Aniu to cudowne móc mieszkać w miejscu, gidze wszędzie blisko. Ja na szczęście do pracy mogę na piechotę. Nieco gorzej z zakupami. A zawartość naczynek - no cóż powzdycham, bo jest cudowna.
OdpowiedzUsuńkabamaigo! Wiesz, ja z tej lokalizacji bardzo się cieszę.
OdpowiedzUsuńA może zamiast wzdychać, zrobisz kiedyś - to ekspresowy deser z gatunku tych, co robią się same;)
Pozdrowienia serdeczne!
clafouti robilam tylko raz, ale to wystarczylo, bym sie w nim zakochala
OdpowiedzUsuńYummy & Tasty
małgo! W takim razie dla czekoladowego stracisz głowę;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię!
Stworzyłaś prawdziwe cudo, jesteś czarodziejką :)
OdpowiedzUsuńburczymiwbrzuhu! To niezwykle miły komplement - dziękuję:)
OdpowiedzUsuńTaki smakowity, czekoladowy deser przydałby mi się dziś na poprawę humoru... a tak muszę się zadowolić samymi malinkami.
OdpowiedzUsuńanahitko! Tak mi przykro, a może jednak znajdzie się gdzieś odrobina kakao i zrobisz z mniejszej porcji?! Pozdrawiam i trzymam kciuki za poprawę nastroju!
OdpowiedzUsuńAch,jakże to pysznie wygląda. Odpowiada mi takie połączenie,ponieważ i gruszki i maliny bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńAniu, z jeżdżeniem to mam tak samo jak Ty. ;-)
Prawo jazdy zakurzone leży, a mi odpowiada bycie pasażerką. uwielbiam być"pilotem" , uwielbiam jeździć z moim M.Mogłabym jechać samochodem z nim na koniec świata, oczywiście jako pasażer. :)
A na co dzień poruszam się ukochaną ;) komunikacją miejską;D.
Buziaki:*
Majano! No popatrz, ile mamy wspólnego - bycie pasażerką to cudowne uczucie, oczywiście jeśli ma się swojego kierowcę;)
OdpowiedzUsuńJa z komunikacji miejskiej na szczęście nie muszę korzystać...
Pozdrawiam Cię serdecznie!
przepiękne!!!!!
OdpowiedzUsuńowieco! Dziękuję:) Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńTeż lubię clafoutis, nawet jak mogę go jeść tylko oczami. P.S. prowadzić samochód uwielbiałam, ale 20 lat temu, gdy nie było jeszcze korków. Marzyłam nawet, by zostać kierowcą rajdowym albo kierowcą ciężarówki. ;-) A teraz wolę własne nogi lub rower. Samochód zostawiam mężowi. Nie mam cierpliwosci do stania w korkach. Pozdrawiam :-)) P.S. Piękne zdjęcia gruszek.
OdpowiedzUsuńKrokodylu! Ja dopiero do tego czekoladowego zapałałam miłością;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie!
Bliższe zapoznanie się z przepisami Julii Child jest na mojej liście "to do" - nie jestem łasa na słodycze, ale te gruszkowe pyszności wyglądają świetnie:)
OdpowiedzUsuńnat! Witaj:) Też mam podobną listę i rozrasta się w taki tempie, że chyba będę musiała ją ocenzurować;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię!
Ania, tym razem zacznę od zdjęć - 5 pierwszych - obłędne, te gruszki pod ścianą och i ach!
OdpowiedzUsuńSamochodów rozróżniam nawet trochę więcej: samochód - ciężarówka, samochód - autobus, samochód - osobowy ;) Ale clafoutis nie lubie podobnie jak Ty, mówisz że to czekoladowe może przekonać nawet takich co nie lubią? :)
Ściskam :)))
Monika! Nie myśl, że mnie zagniesz - też rozróżniam ciężarówkę od autobusu;D
OdpowiedzUsuńGruszki są chyba z natury fotogeniczne;)
Nie chciałam pisać wprost, że wręcz nie cierpię clafoutis, ale wiesz to czekoladowe mocno wpłynęło na zmianę moich poglądów! Może i u Ciebie też tak zadziała?
Dobrych snów!
istna rozpusta dla oka i podniebienia :)
OdpowiedzUsuńOstatnio w domu rodzinnym na wsi robiłam brownie z gruszkami :) czekolada i gruszki to bajeczne połączenie. Ciepłe i kojące.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewa
Nigdy nie jadłam clafoutis. Muszę to koniecznie nadrobić, bo ta wersja wygląda obłędnie :D
OdpowiedzUsuńenchocolatte! I takie rozpusty są bardzo wskazane dla poprawy i podtrzymania nastroju;) Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńEwo! Witaj:)Teraz nie będę mogła przestać o brownie z gruszkami! Na szczęście dziś trasa z gruszkami znów jest w planach;) Dobrego dnia!
Slyvvio! Polecam, bardziej czekoladowe niż klasyczne, ale to opinia subiektywna;) Pozdrowienia!
A ja nie będę oryginalna.Prowadzić auto uwielbiam i nie wyobrażam sobie bez niego życia.Nawet na wsi,gdzie korzystanie z roweru i nóg jest wspaniałą przygodą,wsiadam do auta i jadę tam,dokąd rower ani nogi mnie nie zaprowadzą.
OdpowiedzUsuńCzekolada i gruszki,plus maliny - TAK!
Wspaniałego dnia Aniu.
Mniam.... co za pyszności :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia :)
Anno Mario! Wszystkie Twoje desery są fantastyczne, a zdjęcia - magiczne... bardzo się cieszę za każdym razem, gdy mogę tu zajrzeć, ni tylko by zobaczyć co upiekłaś, ale też poczytać! To właśnie jest dla mnie czasem nawet cenniejsze od przepisów (mam nadzieję, że nie odbierzesz tego jako "antykomplement"!). Dziękuję za pozdrowienia i czekam na ciasteczka, jak już upieczesz z Synkiem to koniecznie podziel się zdjęciami :) Ja dziś lukruję i ozdabiam swoje :)Pozdrawiam bardzo bardzo serdecznie i jesiennie :)
OdpowiedzUsuńMałgosia
Amber! Ale czy trzeba być oryginalnym?! Myślę, że przede wszystkim należy być sobą.
OdpowiedzUsuńJa z nogami i rowerem docieram wszędzie tam, gdzie mam ochotę, a w nieznane zabiera mnie W.
Dobrze wiedzieć, że lubisz prowadzić - może uda mi się namówić Cię na jakąś szaloną wyprawę samochodową?! Obiecuję, że jako pasażer spisuję się na medal:D Wyobraź sobie jak wspaniale mogłoby być;)
Uściski Aniu na cały weekend:*
pepo! Dziękuję i miłego dnia Ci życzę!
Małgosiu! Ależ skąd! Ogromnie mnie cieszy co napisałaś, bo wciąż mam wątpliwości czy moje pisanie ktoś czyta;D Dobrze wiedzieć, że mam Ciebie wśród Czytelników:)
Powodzenia w lukrowaniu, my będziemy piec w weekend!
Bardzo dziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuńWiejskie,sielskie klimaty zawsze mi towarzyszyły,a od pewnego czasu próbuję wprowadzać je do kuchni;)
Też nie znam się na autach,ale gruszki to już inna bajka-zatopione w czekoladowym kremie-po prostu poezja smaku(:
Monisiu! Witaj:) Wiejsko-sielskie klimaty to zdecydowanie mój świat:) Cudownie się go podziwia zajadając gruszki z czekoladowym clafoutis;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię!
Ja też nie mam prawka, ale prowadzić umiem! :) Rozróżniam też kierunki PRAWIE całkiem dobrze, hehe. ;>
OdpowiedzUsuńA te gruszki to na pewno są ulęgałki! Jak nic. ;> Piękne zdjęcia. ;)
Kasiu! Ulęgałki?! Piękna nazwa! Jesteś pierwszą osoba, która mi pomogła w zgłębianiu tajników "gruszkowych" - dziękuję!
OdpowiedzUsuńMnie też się czasem przytrafia dobrze rozpoznać kierunki, ale zawsze mam wrażenie, że to kwestia przypadku;D
Pozdrawiam Cię!
Ale wpadły te gruszki. Całkowicie :D
OdpowiedzUsuńBardzo smakowita wersja!
Evitaa! One jeszcze nie wiedzą, że dziś podobnie wpadną;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię!
czekoladowa magia...
OdpowiedzUsuńA i ja nie jestem miłośnikiem aut, za to mam wygodne buty do biegania:)
Żeniu! Mnie z kolei nikt na bieganie nie jest w stanie namówić - mogę iść długo, ale biec - nie!!! Podziwiam Cię zatem!
OdpowiedzUsuńDobrego dnia!
Podejście do samochodów i i ch prowadzenia mam takie samo, a nawet bardziej niż takie samo, bo prawa jazdy nie posiadam. I tak jest lepiej dla wszystkich... Ale gdybym mogła sobie pozwolić na taki luksus, jak samochód z kierowcą, o, to co innego :-)
OdpowiedzUsuńAnno-Mario, będziesz mnie miała na sumieniu, bo twoje zdjęcia narobiły mi niesamowitego apetytu na gruszki, a tu ich nie mam. Malin też nie, buuu!
Bee! Ani gruszek ani malin?! Skandal! Nie do wiary!
OdpowiedzUsuńuwielbiam te owoce, więc jestem zachwycona przepisem - zresztą jak zawsze,
OdpowiedzUsuńa co do jeżdżenia mam prawo jazdy od 13 lat, a lubię jeździć dopiero od 6 :)
Magdo! Mam nadzieję, że smakiem też będziesz zachwycona - polecam zwłaszcza z likierem;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię!
Pamiętam siebie, jeszcze z czasów nauki jazdy, miałam ciągłe problemy z rozróżnieniem kierunków, na komendę instruktora skręć w LEWO, ja ochoczo skręcałam z PRAWO:)Teraz skręcam sobie gdzie mi się podoba, nie nazywając tego skrętem w lewo czy w prawo, tak jest prościej:)
OdpowiedzUsuńPrzepis na clafoutis cudowny, pierwszy raz słyszę o takim deserze. P.S. Jak to się wymawia?
Ivko! Podoba mi się ogromnie Twoje podejście - "skręcam gdzie mi się podoba"! Cudowne!
OdpowiedzUsuńUściski!
Ja tez sie nie znam na samochodach i gruszkach, poruszam sie na dwoch patykach, ktorymi mnie natura obdarzyla :) ale Twoje Clafoutis biore... a nawet dwa... albo trzy...na pozniej :)
OdpowiedzUsuńmilego weekendu!
Daria&Jarek! Ależ proszę bardzo - dla miłośników chodzenia piechotą przewidziane są dokładki;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
A ja ze skojarzeń, Aniu czuję że wiele nas łączy. Nie mówiąc już, że jak patrzę na ten deser przypomina mi się mój pierwszy wpis na blogu ( jakbyś miała chęć, też dobry)
OdpowiedzUsuńA z jazdy samochodem to ja najlepiej lubię być wożona.
Narzeczono! Naprawdę masz takie skojarzenie?! Ale fajnie - strasznie się cieszę:)))
OdpowiedzUsuńMuszę zerknąć na ten pierwszy wpis, koniecznie!
Oczywiście bycie wożoną jeszcze bardziej nas zbliża;)
Pozdrawiam Cię!
No cóż. Lubię podróżować na nagach, rowerem, metrem i samochodem. Zależy wszystko od okoliczności. Też byłam ignorantką, jeżeli chodzi o to co pod maską. Teraz już wiem, że przyspieszenie i mocny silnik to jedne z podstaw bezpieczeństwa. Jako ośmiolatka umiałam zmieniać koło i znałam się na amortyzatorach. Nie mogłam inaczej: babcia, dziadek, mama, tata i brat - wszyscy inżynierowie. Jeżeli chodzi o zainteresowania, to zupełnie nie wdałam się w rodzinę, ale czym skorupka za młodu nasiąknie... Podoba mi się Twoje clafoutis. W Bretanii zajadałam się nim, ale gdzie indziej już nie. Czekoladowe zapowiada się świetnie.
OdpowiedzUsuńjeśli chodzi o samochody, to ja lubię czarne:) wyjątkiem potwierdzającym regułę jest żółty ford mustang:)
OdpowiedzUsuńa clafoutis? zaliczyłam 2 porażki w tym zakresie:) raz zamiast 50g mąki dodałam 500g - różnica diametralna, jak się okazało po upieczeniu:) a raz zamiast mleka/śmietanki, które w trakcie przygotowywania masy po prostu wyparowały z lodówki, użyłam serka wiejskiego i, yyyyy, to też nie smakowało zbyt zacnie;PPP
a może ja też nie lubię clafoutis? może czekoladowy smak to jest ten klucz do tego deseru? aż boję się spróbować po raz trzeci;)
Lo! Zawsze Cię podziwiałam, ale teraz to już naprawdę PODZIWIAM!!! Zmiana koła w takim wieku?!
OdpowiedzUsuńNo nic, przejdźmy do clafoutis - zgadzam się, że najlepiej smakuje w swojej ojczyźnie, ale to czekoladowe pozwala się tam przenieść wirtualnie;)
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Gosiu! No tak, żółty ford mustang jeśli lubi się czarne auta wydaje się być idealnym wyborem;DDD
Myślę, że powinnaś dać clafoutis szansę - te dwie pierwsze próby uznajmy za nieważne;D
Do odważnych świat należy!
Udanego weekendu!
Przyznam, że lepiej się znam na samochodach niż na gruszkach:) Mój mąż twierdzi, że mógłby przy mnie prowadzić z zamkniętymi oczami, bo jako pilot świetnie się orientuję na drodze:)Jako kierowca bardziej stoję w korkach-potworkach niż mknę po pustych drogach...przynajmniej w takich sytuacjach przydałby mi się Twój niebiański deser:)
OdpowiedzUsuńZachwycająca opowieść - masz naprawdę niesamowitą umiejętność porywania w świat który opisujesz.. :)
OdpowiedzUsuńGruszki... czekolda.. maliny - cóż może być lepszego..?
Cudowne, naprawdę cudowne fotografie!
Pozdrawia /miłośniczka starych, dużych autek, z dużymi silnikami i duszą; tudzież szczęśliwa posiadaczka takiej sztuki :)) )
:*
jak tylko sie zaopatrze w jakies naczynka do zapiekania to napewno sobie takie pysznosci zafunduje:) czekolada i gruszki czy maliny to polaczenie idealne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Anno-Mario! nieczęsto zostawiam komentarz tutaj (i na innych blogach także), nie z lenistwa, tak po prostu już mam, ale zawsze, zawsze, każdy Twój post czytam z ogromnym zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńDzisiejsze zdjęcia gruszek są po prostu zachwycające!
a prowadzenie samochodu - od dłuższego czasu mobilizuję się aby więcej jeździć (uwielbiam) tylko ta kierownica tutaj nie po tej stronie, i łapanie klamki zamiast biegów, koszmar :)
Nemi! No to przebijasz mnie zdecydowanie w tych sprawach, choć na gruszkach już zaczynam się znać - wiem, że te moje to ulęgałki!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię:)
Nat! Ależ z Ciebie szczęściara - stare, duże auto....
Dziękuję za tyle miłych słów - uśmiecham się szeroko i serdecznie pozdrawiam:)
aga! Kup koniecznie, tyle innych wspaniałych deserów można w nich upiec! Dobrego dnia:)
A.Grey! Wiesz, ja mam tak samo z większością blogów, które odwiedzam, więc doskonale Cię rozumiem;) Ale cudowna jest ta świadomość, że wiem obecności takich Czytelników, jak Ty!
No tak, klamka zamiast skrzyni biegów - rozumiem;D
Cudownego weekendu:)
gruszki. gruszki są fajne :)
OdpowiedzUsuńsama prawo jazdy mam już prawie od roku i w tym czasie prowadziłam... raz. I prawdę mówiąc nie zamierzam więcej, póki mnie do tego sytuacja nie zmusi ;)
Gruszko! Jasne, że gruszki są fajne;) To się rozumie samo przez się;DDD
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Uwielbiam! I gruszki, i maliny. A z czekoladą to już w ogóle... Raj :)
OdpowiedzUsuńmaniu! W takim razie ten deser jest stworzony dla Ciebie;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
tego deseru w życiu jeszcze nie jadłam ...ale jakoś mi tak nie spieszno do niego:) ....co do aut natomiast to je uwielbiam i nawet (o dziwo) troszkę znam ... bo ja lubie warkot silnika swojego Fredka, uwielbiam zmieniać biegi ....po prostu kocham jeździć:) wielki buziak Aneczko:)
OdpowiedzUsuń...a stron nie mylę ....dopóki mi Mąż nie powie "Kochanie w lewo" ...wtedy na pewno pojadę w prawo:)
Jolu! Ja z tym deserem też tak miałam, dopóki nie przekonałam się do wersji czekoladowej. Może i Ciebie najdzie kiedyś ochota;)
OdpowiedzUsuńUściski!
gruszka i malina to chyba najbardziej pasujące mi zestawienia z czekoladą :) buziaki
OdpowiedzUsuńPiegusku! Masz rację, wspaniale komponują się z czekoladowymi smakami;)
OdpowiedzUsuńDobrej niedzieli!
Jest niedziela, więc może zmuszę moje gruszki, żeby wpadły do clafoutis tak jak Twoje gruszki....? Tak ja je zmuszę, bo ochotę na taki świetnie wyglądający deser mam :-)
OdpowiedzUsuńJoanno! A może nie trzeba będzie ich zmuszać i same wpadną na widok czekolady;) Mam nadzieję, że będzie Ci smakowało, bo clafoutis to "dyskusyjny" deser - jedni go uwielbiają, inni wręcz odwrotnie;)
OdpowiedzUsuńDobrego dnia!
dopiero poznaję J. Child, pierwszy raz poznam ją trochę we wtorek, bo robię wykwintny obiad i zamierzam jej zaufać. Anno-Mario ja się chyba zaliczam do osób, które clafoutis nie lubią - czy on smakuje sufleto-podobnie?
OdpowiedzUsuńAniu...dzięki, dzięki i jeszcze raz dzięki za ten post. Przywróciłaś mi wiarę w moją osobę :)Myślałam do tej pory, że jestem prawie jedyną kobietą z prawem jazdy (gdzieś w torebce) bez umiejętności jeżdżenia!
OdpowiedzUsuńTo ja jedyna wśród swoich mknących samochodami koleżanek stoję w deszczu, w śniegu na przystanku i czekam przyjedzie, czy nie...Jak to miło przeczytać, że są dziewczyny podobne do mnie. Na markach samochodów trochę się znam, nie tylko na kolorach :), ale za to mapę wraz z każdym skrętem muszę obrócić :)Mąż już przestał mnie prosić o pilotowanie :):):)Aniu pozdrawiam :)
Nino! Julii można, a nawet należy zaufać:) Ja nigdy się nie zawiodłam. Powodzenia zatem w przygotowaniach.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o konsystencję, to clafoutis w niczym nie przypomina sufletu. Nie jest puszyste ani lekkie, a zbliżone do bardo gęstego budyniu czy ciasta naleśnikowego.
Pozdrawiam Cię:)
Ewo! Ja mimo chodzenia na piechotę, a może właśnie dzięki niemu zyskała znacznie więcej pewności, o traceniu wiary nie ma mowy i to Ci przykazuję;DDD
Zastanawia mnie jednak jak się dostaniemy do tego naszego czeskiego sklepiku?! Ale co dwie głowy to nie jedna;D
Uściski!
Anno-Mario, to brzmi po prostu... RE-WE-LA-CYJ-NIE! Nic dodać, nić ująć, ta czekolada, ta gruszka, te maliny... i choć na ogół nie przepadam za deserami, ten zachowuję sobie w przegródce "do pilnego wypróbowania":)
OdpowiedzUsuńdelikatessen! Cieszę się, że deser przypadł Ci do gustu, ale jeszcze bardziej cieszę się z Twojego powrotu;)
OdpowiedzUsuńSerdeczności!
te gruchy mnie urzekły!!! pięknie się prezentują w tej czekoladowej masie a nigdy zresztą tego nie jadłam :-))
OdpowiedzUsuńgratuluję wygrania konkursu!!!
Małgosiu! Dziękuję - Ty wiesz?!
OdpowiedzUsuńA deser bardzo Ci poleca i serdecznie pozdrawiam:)
@Aniu, wczoraj wypróbowałam Twój przepis. clafoutis, robiłam pierwszy raz, także nie mam porównania, ale bardzo mi smakowało. połączenie gruszek, malin i czekolady jest wspaniałe. malin w ogóle nie zapiekałam, tylko posypałam nimi deser po upieczeniu i podałam z lodami waniliowymi, pychotka. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBasiu! Naprawdę?! Bardzo się cieszę:) Też uważam, że maliny w tej wersji smakują najlepiej, a dodatek lodów to świetny pomysł!
OdpowiedzUsuńPozdrawia Cię!
ojej, że też wcześniej nie wpadłam na pomysł dodania malin! następnym razem koniecznie! pozdrawiam ciepło, Anno!
OdpowiedzUsuńBasiu! Oczywiście, że następnym razem koniecznie;) Dobrego dnia!
OdpowiedzUsuńA ja dopiero zaczynam przygodę z byciem kierowcą... ;) i myślę, że nie ominie mnie też pierwsze doświadczenie z clafoutis - wszystkie nowe rzeczy idą w parze :) a gruszki miały szczęście, że do Ciebie trafiły :)
OdpowiedzUsuńMagdo! Trzymam kciuki za samochód i clafoutis - niech Cię słuchają;) Powodzenia!
OdpowiedzUsuń