Jesteśmy daleko od siebie i nie możemy spotykać się w jednej kuchni. Może kiedyś...
Dlatego spotykamy się w TU i TAM.
Kolejne nasze gotowanie zaplanowałam ja. Temat zadany to deser - Pływające Wyspy.
Jak zwykle nie ustalamy przepisu, składników, sposobu wykonania. Zostawiamy to własnej wyobraźni i inwencji. Po prostu bawimy się razem na ten sam kulinarny temat.
Jest niezwykle ekscytująco!
Dlatego spotykamy się w TU i TAM.
Kolejne nasze gotowanie zaplanowałam ja. Temat zadany to deser - Pływające Wyspy.
Jak zwykle nie ustalamy przepisu, składników, sposobu wykonania. Zostawiamy to własnej wyobraźni i inwencji. Po prostu bawimy się razem na ten sam kulinarny temat.
Jest niezwykle ekscytująco!
Zapraszamy Was w podróż po pływających wyspach!
Miałam 11 lat, gdy pierwszy raz odwiedziłam Budapeszt. W tamtych czasach wciąż szarej i ponurej Polski taki wyjazd był dla mnie ogromnym przeżyciem. Już sama przeprawa przez pilnie strzeżone granice, godziny wyczekiwania na stresujące odprawy paszportowe, podejrzliwy wzrok nieprzychylnych celników i moja obsesyjna wręcz obawa, że z moim paszportem coś nie tak (nie wiem czemu, ale zawsze byłam przekonana, że zostanę zatrzymana na granicy!) były sporą dawką emocji. Niestety, niezbyt pozytywnych. Na szczęście spotkanie z pięknym, tętniącym życiem Budapesztem, tak innym od świata, jaki znałam i oglądałam na co dzień, rekompensowało wszystkie stresy wielogodzinnej podróży.
Zaraz po przyjeździe zostaliśmy zaproszeni przez naszych węgierskich przyjaciół do ich mieszkania. Pamiętam piękną, trzypiętrową kamienicę, spiralną klatkę schodową i cudowny chłód, jaki powitał nas, gdy przekroczyliśmy próg zacienionej kuchni. Urocza gospodyni wniosła na stół piękną szklaną wazę wypełnioną mlecznym płynem, na powierzchni którego unosiły się puszyste obłoczki. Zaniemówiliśmy.
Nie dlatego, że nie znaliśmy węgierskiego (całkiem dobrze radziliśmy sobie po rosyjsku), ale dlatego, że nikt z nas nigdy wcześniej nie widział, nie jadł, ani nie słyszał o schłodzonej waniliowej zupie z puszystymi kleksami z ubitych białek. Ten deser był olśnieniem. Był cudownym, rześkim i ogromnie radosnym odkryciem, że świat ma nam do zaoferowania tyle innych, nieznanych smaków i połączeń, a desery nie ograniczają się jedynie do wydzielanych porcji wyrobów czekoladopodobnych, jakie wówczas opanowały Polskę.
Widok tej wazy, słodki smak wanilii, puszystość białych obłoków piany i wszystkie emocje, jakie towarzyszyły nam podczas tego upalnego, lipcowego dnia mam w sercu do dziś.
Od tamtej pory byłam na Węgrzech wielokrotnie, smakowałam wiele niezwykłych dań, w tym panierowane plastry gigantycznej...purchawki, wielkie i cienkie jak sznycle wiedeńskie. Poznałam wielu wspaniałych ludzi i odwiedziłam sporo pięknych miejsc, ale gdy zamknę oczy i wypowiem słowo "Węgry" zawsze i niezmiennie pierwszym i najsilniejszym wspomnieniem są właśnie pływające wyspy.
Bardzo chciałam po latach powrócić do tego niezwykłego smaku, ale im więcej o tym myślałam, tym więcej rodziło się obaw, że nie dam rady. I nie dlatego, że nie poradzę sobie z przepisem, bo przecież lubię wyzwania, ale dlatego, że zabraknie mi najważniejszych składników - upalnego lipcowego popołudnia, chłodu pięknej kamienicy, wspólnych wakacji tylko z Rodzicami, cudownego uśmiechu gospodyni i pełnych gestykulacji i śmiechu rozmów, jakie zawsze toczyliśmy z gospodarzami.
Tamte wyspy pozostaną wspomnieniem. Ja zrobię inne. Może posmakują moim gościom tak jak mnie, wtedy przed laty... To będzie moje pożegnanie z wakacjami.
Cytrynowy śnieg na bazyliowym sosie to moja wersja pływających wysp. Dość odległa od oryginału. Przepis znalazłam na tej stronie (klik) i od razu wiedziałam, że muszę go zrobić. Przepis nie jest trudny, choć samo wykonanie czasochłonne, ale wyłącznie dlatego, że składa się z kilku etapów, kiedy masa się chłodzi lub tężeje. Najlepiej przygotować go dzień przed podaniem, wówczas zarówno cytrynowy śnieg, jak i sos, będą wystarczająco schłodzone.
Dla mnie to idealny, lekki deser - bardzo lubię cytrusowe smaki, a tu ich nie brakuje. Dodatkowo bardzo zaintrygował mnie sos bazyliowy - jest wyjątkowy. Smak bazylii ostatecznie pozostaje echem, ale jest delikatnie wyczuwalny i w połączeniu z cytrynowym smakiem chmurek stanowi idealne dopełnienie. Z pewnością przygotuję go jeszcze nie raz.
CYTRYNOWY ŚNIEG Z SOSEM BAZYLIOWYM
/na 8-10 porcji/
Na cytrynowy śnieg
7 g żelatyny
1/4 szklanki zimnej wody
1 szklanka wrzątku
3/4 szklanki cukru
1 łyżka skórki cytrnowej
1/3 szklanki soku z cytryny
3 białka
Żelatyną zalać zimną wodą i odstawić na 5 minut, by napęczniała. Następnie zalać wrzątkiem, dodać skórkę i sok z cytryny oraz cukier i mieszać dokładnie do momentu, aż cukier się roztopi. Odstawić do wystudzenia, najlepiej wstawić do lodówki na ok. 1 godzinę, od czasu do czasu mieszając. Masa powinna się lekko ściąć i konsystencją przypominać surowe białko.
W tym czasie ubić na sztywno pianę z białek.
Po wyjęciu z lodówki przełożyć cytrynową masą do miksera i ubijać na średnich obrotach do uzyskania białej, mocno spienionej konsystencji. Dodać ubitą wcześniej pianę i miksować dalej na wysokich obrotach przez ok. 5 minut - masa powinna potroić swoją objętość i być bardzo sztywna. Przełożyć do lodówki na minimum 3 godziny, aby stężała - uzyska konsystencję musu.
Na bazyliowy sos
2 szklanki pełnotłustego mleka
1/3 szklanki cukru
1 filiżanka świeżych liści bazylii
Mleko zagotować z cukrem i szczyptą soli (trzeba mieszać by cukier się rozpuścił, a mleko nie przypaliło). Zdjąć z ognia i wmieszać liście bazylii. Odstawić na minimum 30 minut, aby mleko nasiąknęło aromatem bazylii. Następnie odcedzić.
Żółtka delikatnie ubić i zalać połową mleka, zamieszać i wlać do pozostałej połowy mleka. Wstawić na średni ogień, cały czas mieszając - trzeba uważać, by żółtka się nie ścięły! Gotować do uzyskania lekko gęstego sosu - jest gotowy, kiedy oblepia spód drewnianej łyżki. Schłodzić w lodówce.
Schłodzony sos przelać do misek lub pucharków, nakładać na niego porcje cytrynowego śniegu i ozdobić karmelem (cukier rozpuścić w rondelku z niewielką ilością wody i gotować do uzyskania ciemnego, gęstego karmelu - nie mieszać, inaczej zrobią się grudki; polać jeszcze ciepłym karmelem). Karmel cudownie chrupie i stanowi wspaniały kontrast dla lekkiej, piankowej struktury deseru. Smacznego!
Schłodzony sos przelać do misek lub pucharków, nakładać na niego porcje cytrynowego śniegu i ozdobić karmelem (cukier rozpuścić w rondelku z niewielką ilością wody i gotować do uzyskania ciemnego, gęstego karmelu - nie mieszać, inaczej zrobią się grudki; polać jeszcze ciepłym karmelem). Karmel cudownie chrupie i stanowi wspaniały kontrast dla lekkiej, piankowej struktury deseru. Smacznego!
Aniu, cudne chmurki!
OdpowiedzUsuńDziękuję za kolejne wspaniałe chwile w kuchni razem z Tobą.
Całusy!
bardzo lubię te obłoczki :)
OdpowiedzUsuńS a m a p o e z j a !
OdpowiedzUsuńOd dłuższego czasu mam ochotę na "tradycyjne" pływające wyspy i bez wątpienia wkrótce je przygotuję. A kiedy pierwsze koty pójdą za płoty, z ogromną chęcią skorzystam z Twojej wersji. Intrygujące połączenia smaków; coś, co lubię...
OdpowiedzUsuńUściski!
Wspaniałe, też bym się pobujała na takiej chmurce ;))
OdpowiedzUsuńCudowne i intrygujące połączenie. Wyspy to ukochany deser z dzieciństwa mojego męża. Ja je robiłam w klasycznej wersji 2-3 razy. Może podrzucę Ci rodzinkę na taki deser?
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze nigdy nie jadłam tego deseru, ale spróbuję, bo połączenie smaków ogromnie mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńNo tak :) Zdziwiłabym się gdyby obyło się bez ubijanej piany z białek :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńfrancuski deser jakby smakowo po włosku :) podoba mi się! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAniu, jak Ty pięknie piszesz! Pzdr Aniado
OdpowiedzUsuńpięknie wyglądają te wyspy!
OdpowiedzUsuńja niestety nigdy na Węgrzech nie byłam ani tego dania nie jadłam, ale mam nadzieje, że chociaż w drugim przypadku da się coś zmienić ;)
niesamowite... gratuluję fantazji kulinarnej!
OdpowiedzUsuńA mogłabyś sprawić, aby ta wyspa dopłynęła do mnie? :)
OdpowiedzUsuńAnulka, wiesz, że z Ciebie miłe Dziecię i piękne rzeczy u Ciebie się dzieją? Tak to widzę i już prawie czuję smak tych pyszności, a do tego takie smakowite wspomnienie... Wszystko przeczytałam i jestem z siebie dumna, bo miałam nie właączać komputera a zrobiła się z tego Blogodajowa notatka... Mamo..., rozgaduję się... idę już spać - tak brakoczasowo będzie dla mnie do końca przyszłego tygodnia(6 rano jutro - jak do chleba to... rozumiem takie wstawanie, ale do pracy to już trochę mniej...)
OdpowiedzUsuńPiekne zdjęcia, jak zawsze. A chmurki/wyspy po prostu wyglądają nieziemsko. A jak one właściwie smakują?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Uwielbiam takie przepisy 'z historią', takie, które przywołują cudowne wspomnienia. O 'wyspach' słyszałem, od mamy, że jadła, na Węgrzech;)) Może teraz kolej na następne pokolenie?? Muszę spróbować.
OdpowiedzUsuńGratuluje, niejedna restauracja bylaby dumna z takiego deseru :)
OdpowiedzUsuńna Węgrzech byłam mając 11 lat i zapamietałam tylko to że do każdego posiłku podawali nam surową paprykę-tam pokochałam jej smak :)) cudowne danie i piękne zdjęcia :))
OdpowiedzUsuńi kto tu kogo drażni kochana dobrze, że nie widziałaś jak sie zaśliniłam na widok tego słodkiego u ciebie :))
OdpowiedzUsuńAmber! I dziękuję:) Z niecierpliwością czekam na twój wrześniowy pomysł!
OdpowiedzUsuńPaula! Te obłoczki naprawdę zasługują na polubienie:)
miss_coco! D z i ę k u j ę!
Zaytoon! Zrób koniecznie wersję oryginalną! A to połączenie to zdecydowanie idealna para:) Pozdrowienia!
Fanny! A kto by nie chciał pobujać w chmurach?!
Lo! Posyłaj, posyłaj - pod warunkiem, że z Tobą!
Tilianara! Bardzo Cię zachęcam! I serdecznie dziękuję za wizytę:)
Paulino! No właśnie - chyba muszę się ograniczyć z tą pianą, co? ;)
Gwiazdko! Cieszę się i dziękuję za odwiedziny!
Aniado! Ależ mi miło - dziękuję:)
Kaś! Wszystko przed Tobą!
Jagienko! Bardzo dziękuję i pozdrawiam:)
Piegowata! Ależ oczywiście - podaj mi tylko kierunek:)
Ewelajno! Za to "Dziecię" szczególne Ci dziękuję, bo po prawdzie podziałało lepiej niż terapia odmładzająca:)))A rozgaduj się do woli, lubię to Twoje gadanie Dziecinko:)
Usagi! Bardzo dziękuję! Chmurki smakują jak najlżejszy mus :)
Spencer! Zdecydowanie pora na następne pokolenie:)
Monikucha! Oj, to chyba zbyt przesadzony komplement, ale dziękuję:)
Piegusku! O, ja też surową paprykę w ten sposób pokochałam! Bardzo dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam Cię serdecznie!