Okulary słoneczne.
Portfel.
Korek z wina.
Patyczki po lodach.
I tyle.
Tyle wystarczy.
Tyle mieści się w maleńkiej szafirowej torebeczce.
Tyle zabieram ze sobą, wiedząc, że ten zestaw zapewni nam więcej szczęścia niż mogłabym upchać w największej torbie i kieszeniach ukochanych jeansów.
Dokąd się wybieram?
Dlaczego nie spakuję aparatu fotograficznego, książki i kanapek?
Czy wino było białe czy czerwone?
Czemu wśród tych wszystkich rzeczy upchnięty jest coraz bardziej pognieciony wycinek z gazety ze zdjęciem nieznajomej uśmiechniętej brunetki?
Czy z tak wyposażoną torebką można wybrać się podróż pełną wspaniałych przygód?
Dawno, dawno temu Lo, w ramach blogowej zabawy, zaprosiła mnie do pokazania zawartości mojej torebki. Byłoby kłamstwem, gdybym napisała, że mnie to ucieszyło! Mimo wielkiej sympatii dla Lo, pokazanie "wnętrzności" mojej torebki jest dla mnie niewykonalne. To jedyne miejsce, do którego nie chcę wpuszczać nikogo oprócz własnych rąk nieustannie szukających, wkładających i wyjmujących przeróżne najdziwniejsze przedmioty.
To co noszę w torebce zwyczajnie nie nadaje się do publikacji, choć z pewnością byłoby ciekawym materiałem i wzbudziło sporo śmiechu i nie mniej zdziwienia!
To co noszę w torebce zwyczajnie nie nadaje się do publikacji, choć z pewnością byłoby ciekawym materiałem i wzbudziło sporo śmiechu i nie mniej zdziwienia!
Co innego pisać o torebce, zwłaszcza tej najmniejszej, ulubionej, szafirowej. Już wiecie co w niej noszę. Ale dlaczego i dokąd zabieram?
Na rynek pewnego miasta.
Bardzo mi bliskiego (dosłownie i w przenośni).
Zawsze z Synkiem, często z W. Spędzam tam ostatnio niemal każdą sobotę. Choć nie lubię wielkich miast, uwielbiam atmosferę miejskich rynków. Do tego ryneczku czuję szczególny sentyment, może dlatego, że nie jest wielkim głównym placem, ale spokojnym, oddalonym od centrum niewielkim skrawkiem świata pełnego staroci, antykwariatów, pięknych kamienic i galerii.
I jest tam fontanna, niezwykła, inna, z małymi wodospadami, które co sobotę pokonują korki z wina (najczęściej czerwonego) i patyczki po lodach. To zestaw z górnej półki. Nic nie gwarantuje lepszej zabawy odkąd mój Syn odkrył ich magiczną moc do niekończącej się zabawy i przyciągania kolejnej grup sobotnich przyjaciół. Żadna "wypasiona" motorówka, hulajnoga ani zdalnie sterowany jeep nie są w stanie przebić wyjątkowej i niepowtarzalnej atrakcyjności korka i patyczków.
Lubię siedzieć na ławce w cieniu kasztanowca i obserwować ich zabawę. Lubię, gdy dzwon katedry wybija kolejną godzinę. Uwielbiam kojący chłód sklepów z antykami, zapach starych mebli i serdeczność sprzedawców. W. lubi siadać i czytać. Ja chcę patrzeć. Chłonę obrazy, ludzi, ich radości, ruchy, zabawne stroje.
Zapamiętuję to co mogłabym uwiecznić na zdjęciach. Ale z premedytacją nie zabieram aparatu. Chcę zapisać te obrazy w pamięci, mojej. Tak jak je widzę i czuję w ułamku ulotnej i niepowtarzalnej sekundy, która na zdjęciu nie byłaby już wyłącznie moja.
Zapamiętuję to co mogłabym uwiecznić na zdjęciach. Ale z premedytacją nie zabieram aparatu. Chcę zapisać te obrazy w pamięci, mojej. Tak jak je widzę i czuję w ułamku ulotnej i niepowtarzalnej sekundy, która na zdjęciu nie byłaby już wyłącznie moja.
Szukając kolejnego patyczka (rekord to niemal 20 sztuk), znów gniotę wycinek ze zdjęciem dziewczyny - to znaczy, że znów odkładam na później wizytę u fryzjera i radykalne ścięcie tak, jak u uśmiechniętej brunetki.... Szkoda mi czasu. Wolę zanurzyć stopy w chłodnym strumieniu fontanny i dowodzić małym piratom, których korkowe statki zaczynają niebezpiecznie dryfować w stronę kolejnego wodospadu.
Teraz do szczęścia potrzebny jest nam tylko talerz z największymi, najbardziej puchatymi i najpyszniejszymi kluskami na parze. Z truskawkami. W objęciach ryneczku ostał się niezwykły bar mleczny z odległej epoki. Jego uroku i wyjątkowości nie umiem Wam chyba opisać. Po prostu musicie go kiedyś odwiedzić!
A może wiecie już o jakim ryneczku piszę i kiedyś po prostu się tam spotkamy ... Nie obiecuję, że będę miała ze sobą tą samą torebkę, ale korek i patyczki na pewno!
A skoro o patyczkach mowa, to u mnie wciąż nie gaśnie apetyt na laski rabarbaru. Jakiś czas temu siedząc na ryneczku przeglądałam wiosenny numer FOOD & FRIENDS i zachwycił mnie przepis na rabarbar malinowy z białym kremem czekoladowo-pistacjowym. Nie myliłam się. Tak przygotowany rabarbar smakuje cudownie. Maliny dodają rabarbarowi uroku nie tylko jeśli chodzi o smak, ale także o piękny rubinowy kolor. Biała czekolada delikatnie dosładza całość, a pistacje w tym kwartecie wydają się po prostu niezastąpione! Nie mogłabym wymarzyć sobie smaczniejszego deseru na zakończenie kolejnej wspaniałej soboty!
/składniki na 4 porcje/
500 g rabarbaru
200 ml malinowego puree /zastąpiłam domową galaretką z malin, jeszcze z zimowych zapasów/
400 ml bitej śmietany
150 g białej czekolady
100 ml pistacjowego pure / zastąpiłam drobno zmiksowanymi orzeszkami pistacjowymi/
garść malin do ozdobienia - użyłam mrożonych z zeszłego lata
Rabarbar umyć i pokroić na równe kawałki ( u mnie ok. 10-12 cm). Włożyć do żaroodpornego naczynia, zalać galaretką z malin i piec w piekarniku nagrzanym do temperatury 150 stopni przez ok. 30 minut, do momentu aż będzie miękki.
W tym czasie ubić śmietanę, a białą czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Połączyć je razem i delikatnie połączyć. Dodać zmielone pistacje lub jeśli macie - pistacjowe pure i delikatnie wymieszać. Odstawić do schłodzenia na ok. godzinę.
Przestudzone kawałki upieczonego rabarbaru przełożyć do głębokich talerzy (u mnie po 3 kawałki na jedną porcję) i polać obficie powstałym w trakcie pieczenia syropem malinowym. Udekorować malinami, a na środek nałożyć porcje kremu czekoladowo-pistacjowego. Poezja!
*przepis pochodzi z magazynu Food & Friends, nr 2; cytuję z moimi zmianami.
/składniki na 4 porcje/
500 g rabarbaru
200 ml malinowego puree /zastąpiłam domową galaretką z malin, jeszcze z zimowych zapasów/
400 ml bitej śmietany
150 g białej czekolady
100 ml pistacjowego pure / zastąpiłam drobno zmiksowanymi orzeszkami pistacjowymi/
garść malin do ozdobienia - użyłam mrożonych z zeszłego lata
Rabarbar umyć i pokroić na równe kawałki ( u mnie ok. 10-12 cm). Włożyć do żaroodpornego naczynia, zalać galaretką z malin i piec w piekarniku nagrzanym do temperatury 150 stopni przez ok. 30 minut, do momentu aż będzie miękki.
W tym czasie ubić śmietanę, a białą czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Połączyć je razem i delikatnie połączyć. Dodać zmielone pistacje lub jeśli macie - pistacjowe pure i delikatnie wymieszać. Odstawić do schłodzenia na ok. godzinę.
Przestudzone kawałki upieczonego rabarbaru przełożyć do głębokich talerzy (u mnie po 3 kawałki na jedną porcję) i polać obficie powstałym w trakcie pieczenia syropem malinowym. Udekorować malinami, a na środek nałożyć porcje kremu czekoladowo-pistacjowego. Poezja!
*przepis pochodzi z magazynu Food & Friends, nr 2; cytuję z moimi zmianami.
dokładnie Poezja i opis i przepis i zdjęcia Anno-Mario
OdpowiedzUsuńmargot! Zawsze się rumienię czytając Twoje komentarze - teraz rumieniec malinowy jak ten rabarbar;D Pozdrawiam i dziękuję!
OdpowiedzUsuńTeż lubię rynki dużych miast i małych miasteczek także !
OdpowiedzUsuńMalinowy rabarbar -super :0
historia tradycyjnie mnie urzekła:) ale nie mam pojęcia w jakim to mieście tak przednio się bawicie:) a twój deser niezwykle mnie intryguje, chyba będę musiała zaspokoić swoją ciekawość i go przygotować dla nas:)
OdpowiedzUsuńświetny deser i przyjemny tekst!
OdpowiedzUsuńGrażyno! Te ryneczek jest wyjątkowy, a deser też - polecam Ci!
OdpowiedzUsuńgoh.! Zrób koniecznie - smakuje wyjątkowo:) Pozdrawiam!
just-great-food! Dziękuję i pozdrawiam:)
Wyjątkowy post i zdjęcia. Zachwyciły mnie po prostu.
OdpowiedzUsuńA ja takiego ryneczku nie mam. I żałuję. Ale mam zapas rabarbaru. Tak duży, że przerósł moją wyobraźnię w kwestii deserów ;).
Anno-Mario ,ale przecież nie napiszę, że przeciętne, takie sobie jak to nie prawda
OdpowiedzUsuńa malinowy rumieniec to pewnie bardzo tworzywowy jest
No poezja :)))
Holga! Fascynująco brzmi zdanie, że rabarbar przerósł wyobraźnię - ja myślę, że to wspaniałe wyzwanie;)
OdpowiedzUsuńmargot! Malinowy rumieniec zawsze mnie wprawia w stan zakłopotania;DDD, idę więc zaraz na taras ochłonąć;P
Anno-Mario...
OdpowiedzUsuńznów mnie zaczarowałaś swoim postem.
mała szafirowa torebeczka u mnie ma formę starego kartonu po butach.
ląduje tam wszystko bliskie memu sercu.
dodatkowo tak mnie rozpieściłaś swoim rabarbarem...
MNIAM
OdpowiedzUsuńKarmel-itko! Stary karton na pewno jest pojemniejszy, ale nieporęczny jeśli chodzi o wyprawy na ryneczek;D Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńHannah! Masz rację - bardzo, bardzo mniam, mniam;D
aż zapragnęłam tak sobie usiąść przy fontannie... pewnie w tygodniu wybiorę się z dziećmi.. dziękuję, za mus też, bo pyszny:)
OdpowiedzUsuńBardzo apetyczny deser. Jeszcze nierozmrożone maliny wyglądają uroczo.
OdpowiedzUsuńBasiu! Koniecznie - uwielbiam siadać przy fontannach:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńHaniu! Dziękuję! Przesyłam pozdrowienia:)
Przepis cudowny...co do zawartości mojej torebki...czasem nawet ja się jej boję;p
OdpowiedzUsuńAniu, ja zawartości swojej torebki nie ujawniłabym nikomu.Na samą myśl o tym mocno się rumienię...
OdpowiedzUsuńRabarbarowy deser widziałam w F&F i nawet miał u mnie powstać,gdy...zaczarowała mnie Bea swoim dżemem z kwiatami hibiskusa.No i potem poleciało,bo przy okazji mam też chutney rabarbarowy...
A ten deser u Ciebie o wiele piękniej się prezentuje,niż w F&F,śmiem twierdzić.
Całusy!
Absolutnie czerwcowy deserek! :D ech, moja torebka - moja twierdza. Choć zdradzę, że zawsze noszę łyżeczkę i widelczyk. haha.. .ciekaw dlaczego?
OdpowiedzUsuńTrzcinowisko! Był czas kiedy i ja się bałam mojej, ale teraz już mnie nic nie przeraża:)
OdpowiedzUsuńAmber! Ja też mam ten dżem w planach i chutney i jeszcze tyle... Ale chwilowo opływam w płatki róż i pyłek z kwiatów bzu:)
Aniu, kolejny rumieniec mi się wymalował na twarzy czytając Twoje słowa - dziękuję Kochana:)
Aurora! Ja przez dość sługi czas nosiłam miniaturowy młotek;D Pozdrawiam!
Dziękuje Ci za ten czas, który spędziłam na ryneczku, przy fontannie... Rabarbar jest dla mnie za kwaśny ,ale dzięku Twoim zdjęciom i przepisom.... może...
OdpowiedzUsuńA patyczki od lodów mają coś w sobie, też zbieramy...jeszcze nie mamy powtórnego zastosowania ale kto wie moze na naszej drodze pojawi się Fontanna.
Jeszcze raz dzięki
dziękuję za miłe słowa :) dodaję Ciebie do obserwowanych i biorę się za szperanie Twojego bloga :)
OdpowiedzUsuńMiło mieć, takie magiczne miejsca, tylko dla swojej pamięci. Zaczarowałaś mnie nie tylko deserem...
OdpowiedzUsuńAsiami! Cała przyjemność po mojej stronie:) W tej formie kwaśność rabarbaru łagodzą maliny i czekolada, więc namawiam Cię! A patyczki do lodów zbieraj, nigdy nie wiesz kiedy i do czego mogą się przydać!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Bazylio! Dziękuję, bardzo mi miło! Zapraszam i pozdrawiam:)
Kamila! Miejsce jest tak naprawdę dla wszystkich, a ja znajduję tam obrazy i chwile wyłącznie dla siebie... Uściski:)
hehe ^^
OdpowiedzUsuńA mi pozostaje wierzyć na słowo konsumującym, że jest dobre ^^ :)
pozdrawiam :)
heheh:) dobra...prześlę kiedys moja zobaczymy czy się nie przestraszysz;p
OdpowiedzUsuńMasz do czynienia ze służbą zdrowia;)
Pyszny ten rabarbar :))
OdpowiedzUsuńFajnie piszesz :)
Pozdrowienia.
Trzcinowisko! To dobrze - gdybym potrzebowała pomocy na skutek szoku, będę w odpowiednich rękach:)
OdpowiedzUsuńMajana! Dziękuję i pozdrawiam Cię:)
Oh u Ciebie piękne słowa, piękne zdjęcia i cudowny deser! :)
OdpowiedzUsuńCzyli to jest ta konkurencja dla bzu-truskawek Aniu? No musze powiedzieć że godna! :))) Na prszyszły rok zapisuję koniecznie bo teraz u mnie JUŻ nie ma rabarbaru i JESZCZE nie ma malin.. Białą czekoladę tylko mam i pistacje :D
OdpowiedzUsuńA z torebką, wiesz, mam porządek :D tzn mam niewiele rzeczy bo po prostu nie lubię dźwigać. A latem w ogóle bywa że chodzę bez torebki, jedynie z płócienną siatką i też wystarcza, chyba nietypowa jestem pod tym względem :D No dobra, czasem do torebki upycham ciężki aparat, ale do tego celu nadaje się tylko jedna z moich torebek, pozostałe są za małe..
Buziaki Aniu i miłej nocy! :)))
Ach, i te patyczki i korek! I pamiętam jeszcze Twój wpis o prezencie z worka kamyków - fajny gość z tego Twojego synka Aniu musi być!
OdpowiedzUsuń:)
Duś! Dziękuję i dobrych snów:)
OdpowiedzUsuńMonika! O nie, ta konkurencja dopiero się pojawi! Choć i ten deser gorąco polecam:)
Co do torebek, to niestety z porządkiem niewiele mają wspólnego;)
Uściski!
Monika! To się rozumie - strasznie fajny Gość;)
OdpowiedzUsuńja też ostatnio spędzam czas na fontannie.
OdpowiedzUsuńpiękne zdjęcia!
i rabarbar, ma się rozumieć. ; )
uwielbiam Cie czytać...czuję sie wówczas, jakbym była gdzieś z tobą, widziałą tpo miejsce ...ja tak kocham wrocławski rynek ....bno choc pełen ludzi, gwarny ...to ma w sobie urok starych kamienic ....z Solnego unosi sie cudowna woń kwiatów ....a ja siedzę i upajam się po prostu wrocławiem (który kocham) .... a dzisiejszy deser to jakby zwieńczenie opowieści o szafirowej torebce ....piękny i na pewno smakował bosko:) wielki buziak Anno - Mario:)
OdpowiedzUsuńPoezja:) Mój synek ma taki patyczek wygrzebany z piasku na pewnej plaży - i jest to jego najukochańsza pamiątka z tamtych wakacji:)
OdpowiedzUsuńPoezja na talerzu.
OdpowiedzUsuńTe zdjęcia kuszą, oj kuszą.
słodkosłona! Ciekawa jestem na której? Pozdrawiam Cię:)
OdpowiedzUsuńJolu! Ten "mój" ryneczek jest znacznie mniejszy i spokojniejszy :) Zapraszam w moje strony - możemy sobie razem w fontannie stopi chłodzić i o jedzeniu (i nie tylko) gawędzić;) Pozdrawiam!
Aniu! A wiesz, mój Synek ma taki kawałek deseczki, który dostał jakieś cztery lata temu od Dziadka - zabiera go na wszystkie wakacyjne wyjazdy! Uściski:)
desperate! Ulegnij tej pokusie - nie pożałujesz:D Pozdrawiam Cię!
A ja wielkie miasta uwielbiam, za to malych torebek nie lubie. Jestem z tych, co to lubia nosic przy sobie wszystko, moze z wyjatkiem zlewu kuchennego. Najdziwniejszy przedmiot w mojej torebce? Buteleczka smaru do rowerowych lancuchow. Bardzo kobiece, nie ma co.
OdpowiedzUsuńA deser wyglada przepieknie. Juz wiem, ze nie bede mogla przestac o nim myslec.
Piękny wpis.
OdpowiedzUsuńJa bym się w małej torebeczce za Chiny Ludowe nie zmieściła. Zawsze podziwiam u innych kobiet tę umiejętność ;).
Takich chwil jak opisane przez Ciebie też nie fotografuję. Po prostu.
Pozdrawiam ciepło!
Maggie! Ta mała torebeczka jest tylko na weekendowe wyprawy na ryneczek. Na co dzień, też biegam z wielką torbą pełną dziwnych przedmiotów, ale smaru jeszcze w niej nie było - wszystko przede mną;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię!
Turlaczku! Jak pisałam wyżej, ta wersja mini jest tylko na weekend;)
Uściski!
no zawartość torebki wstyd pokazać gdyby to, że jeśli o bałagan chodzi to już nie mam wstydu
OdpowiedzUsuńprzez pierwsze lata wykorzystałam życiowy przydział ;)
Rabarbar postaram się jeszcze jutro upolować, żeby zrobić ten deser wygląda bosko
A jeżeli już tak pochwaliłaś bar mleczny to może zdradzisz gdzie się znajduje?
Wiedźmo! Myślę, że z upolowaniem rabarbaru nie powinno być problemu - u mnie przynajmniej cały czas jest dostępny na straganach:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAniu chętnie skorzystałabym z zaproszenia:) moze kiedys ...jak uda mi sie dostać tę kurę dla Ciebie:) pozdrawiam ciepło i życzę spokojnego wieczoru:)
OdpowiedzUsuńJolu! A właśnie, niemal o kurze już zapomniałam;D Oczywiście wtedy byłaby okazja, ale z kurą czy bez, też zapraszam:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAniu jeżeli chodzi o zawartość damskich torebek to chyba łatwiej napisać, czego w nich nie ma :)
OdpowiedzUsuńJeżeli kiedyś trafię na rynek małego miasteczka z fontanną, antykwariatami, kasztanowcami itd. i zobaczę małego chłopca bawiącego się korkami od wina i patyczkami od lodów, panią siedzącą na ławce i przyglądającą się otoczeniu, oraz pana zaczytanego w książce to znaczy Aniu, że to jesteś Ty i Twoja rodzinka :)
Pozdrawiam a deser oczywiście bardzo kuszący :)
Fajna, klimatyczna historia...te patyczki do lodów mnie jakoś rozczuliły... No i zdjęcia jak zwykle niesamowite!!! Jak nie przepadam za rabarbarem, to na odrobinkę bym się skusiła :)
OdpowiedzUsuńochhh jacy szczesciarze z Tych, którzy wspolkosztuja taki deser :)) obłęd, brak słów :) i teraz o czym będę myśleć jak nie znowu o rabarbarze :) a miały być truskawki na salony on my mind ;) pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuńEwo! Masz rację, tak byłoby o wiele prościej;D
OdpowiedzUsuńTak, teraz mnie już z pewnością znajdziesz:) Choć i tak jesteśmy umówione, ale w innym miejscu;) Oczywiście wyprawa za granicę do "naszego sklepiku" jak najbardziej aktualna! Wyznacz datę;P Pozdrawiam!
Cynthio! Jak miło Cię widzieć! Cieszę się, że choć na kawałek dałabyś się namówić - naprawdę warto i gwarantuję, że nie będziesz żałować:) Uściski!
Magda! No wiesz, strawberry cakes forever, to może i rabarbar też;DDD Szczęściarze potwierdzają, że pyszny, więc kolej na Ciebie!
Pozdrawiam!
czy ja już Tobie pisałam Aniu że uwielbiam do Ciebie wpadać? bo wiesz przecież, że tak jest :)) piszę to nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz!!! buziaki
OdpowiedzUsuńnawiązując jeszcze do historii z torebką to miło było by się spotkać, może kiedyś w torebce będziesz miała moje zdjęcie którego nie podrzesz i spotkamy się gdzieś w drodze :))
OdpowiedzUsuńPiegusku Kochany! Pisałaś, pisałaś, ale możesz mi pisać tak jeszcze - ja też bardzo lubię to czytać;)
OdpowiedzUsuńA na spotkanie, to przecież od dawna umówione jesteśmy - czyżbyś zapomniała, że mam u Ciebie gofry, ryby i inne cuda zamówione?! A Twojego zdjęcia bym nie podarła - zostałoby w albumie!
To co, w wakacje?!
Uściski!
Aniu, jakie cudowne zdjecia!No i deser na pewno tez:) Orzezwiajace wszystko:) Tez bardzo lubie siadac kolo pryskajacej fontanny i oddawac sie chwili obserwujac wszystko i wszystkich dookola!:) Usciski!
OdpowiedzUsuńUrzeczona i jak zwykle pełna podziwu dla Twoich pyszności.Myślę sobie, jak to dobrze,że jest aparat, który może uchwycić te wspaniałe kolory, kształty i przy odrobinie wyobraźni oddać te cudowne smaki:-)Pozdrawiam gorąco.
OdpowiedzUsuńAgnieszko! Tak sobie myślę, że byłoby wspaniale gdybyśmy wszyscy mogli spotkać się kiedyś przy jednej dużej fontannie :) Uściski!
OdpowiedzUsuńKarola! Smak jest cudowny - jeśli choć trochę lubisz rabarbar, daj się skusić;)
Pozdrawiam!
Danie rewelacyjne, opis cudny :) uwielbiam tu zaglądać :)
OdpowiedzUsuńAnia, to ja chyba spać nie będę dopóki nie pokażesz tej konkurencji - będziesz mnie miała na sumieniu :D
OdpowiedzUsuń:*
Magdo! Bardzo dziękuję i pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńMonika! Oj, nie chcę mieć zaspanej Moniki na sumieniu, więc będę się spieszyć - ale przede mną kilogramy truskawek do przerobienia, jak tylko się z nimi uporam, pokażę co mnie tak zachwyciło:)
Uściski!
Czytam ten post..podziwiam zdjęcia..przewijam do początku..i znowu czytam, znowu podziwiam..i tak w kółko.. Szaleńczo zaintrygował mnie ten wpis..i ryneczek..i torebka..i patyczki..no i rabarbar;)) Gosh..nie mogę..wracam do czytania..i podziwiania..
OdpowiedzUsuńSpencer! Ależ proszę bardzo;) Czytaj bez ograniczeń, a najlepiej w towarzystwie jakiegoś dobrego deseru, może właśnie rabarbarowego? Wszystko wskazuje na to, że w tą sobotę też będziemy puszczać patyczki w fontannie, więc gdybyś wybierał się na południe - zapraszam:)
OdpowiedzUsuńWiem! Kluski na parze wyjaśniają wszystko! Jestem przekonana że znam dobrze Twój ryneczek. Świetna wiadomość, że tak piękne zdjęcia i tak piękne podejście do życia powstają nie na księżycu, nie w anonimowej przestrzeni wirtualnej, tylko w konkretnym miejscu Polski, bliskim mi rodzinnie.
OdpowiedzUsuńPierwszy raz trafiłam na Twój blog. Skusił mnie tytuł posta - musiałam sprawdzić, czy aby szafirowa torebka to coś do jedzenia :) Dziękuję za tę pozytywną energię!
Zorro! Witaj:) Jak się cieszę, że znalazł się "Ktoś", kto wie o jakim miejscu piszę!!! Jadłaś te kluski? Prawda, że pyszne?! A naleśniki z serem? Dla mnie mistrzostwo świata! Będę się za Tobą rozglądać przy fontannie - może spotkam tam kiedyś Zorro w czarnej pelerynie albo na jakieś ławce zostawisz swój ślad...:D
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miłe słowa i ... może do zobaczenia... Pozdrawiam:)
Rzadko tam bywam, ale mój dziadek pochodzi z tego miasta i mam do niego duży sentyment. No, więcej nie napiszę, żeby nie dekamuflować :) Jeśli kiedyś dotrę na rynek akurat w pogodną sobotę, będę się uważnie rozglądać :)
OdpowiedzUsuńPodczas ostatniego pobytu, w styczniu (kiedy nikt nie puszczał misiów-patysiów w fontannie...), próbowałam w tym uroczym barze żurku - trochę inne klimaty niż słodkie specjalności zakładu, ale też był świetny.
Zorro! Ach żurek... Rozmarzyłam się - tam smakuje rewelacyjne! Bez względu na pogodę i porę roku, zawsze go zamawiam:) Właściwie, za każdym razem mam ochotę zamówić niemal wszystko co wypisane jest na tej niesamowitej tablicy - to chyba jeden z niewielu zachowanych okazów w Polsce?! Ale w końcu zamawiam zawsze żurek i kluski na parze i naleśniki z serem:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie!
Nawet twoje odpwiedzi na komentarze pięknie sie czyta:)
OdpowiedzUsuńTrzcinowisko! Naprawdę?! Ja jestem nieco innego zdania;P Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitam:) dziękuję za miłe wizyty u mnie:))świetny opis i jakie pyszności pokazujesz:) będę częstym gościem!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło!
Olu! Bardzo mi miło - dziękuję za wizytę! Z radością będę Cię gościć:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
U Ciebie nawet zwykłe patyczki po lodach nabierają bajkowego klimatu:) Pięknie opowiadasz o rzeczach zwykłych, codziennych...i te zdjęcia! Powinnam dopiero najedzona po uszy odwiedzać Twój blog,bo podziwiając Twoje fotografie wciąż jestem głodna!!
OdpowiedzUsuńPyszny słodko-kwaśny misz-masz :)
OdpowiedzUsuńNemi! Bardzo mi miło - dziękuję za tyle ciepłych i życzliwych słów! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńka.wo! Dziękuję za odwiedziny - pozdrawiam serdecznie:)
Aniu kochana, pieknie napisane. I Maly Ksiaze... (uwielbiam).
OdpowiedzUsuńCzekam na Twoj tort i czekam... Czy bedzie? Powiedz tak, prosze!:) Sciskam mocno. Wspanialego tygodnia!
Aniu, jak sama widzisz...zmęczenie...:) komentarz miał się pojawić post wyżej. I tak piszę raz jeszcze: pięknie piszesz i na pewno wrócę do Twych postów nie raz. Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńBayaderko! Dziękuję za tyle miłych słów:) Z tortem kłopot jest taki, że już zjedzony - za każdym razem, gdy chcę mu zrobić zdjęcia okazuje się, że łakomczuchy są szybsze:D Ale będzie, choć nie wiem kiedy... Uściski:)
OdpowiedzUsuńCudny rpzepis, Anno! Malinowy akcent do rabarbaru brzmi świetnie. Rok temu piekłam rabarbar z wanilia, był pyszny. Ale ten bije go na łeb na szyję!
OdpowiedzUsuńAniu! A tam bije, inny jest - Twoja wersja waniliowa tak samo pyszna (wiem, bo jadłam!)
OdpowiedzUsuń