TU i TAM. Dwie kuchnie, dwa wirtualne światy, duża odległość i wiele wspólnego. Kulinarna pasja, radość gotowania, smakowania i tworzenia. To wszystko powody, dla których regularnie już raz w miesiącu umawiamy się z Amber w naszych kuchniach. Uwielbiam te nasze wirtualne spotkania. Zawsze towarzyszy im mnóstwo emocji związanych nie tylko z samym wyborem tematu, gotowaniem, ale i wielką ciekawością, by choć na chwilę zajrzeć do kuchni Amber i zobaczyć co tam szykuje. Emocje tym większe, że znamy się już coraz lepiej i intuicyjnie wyczuwamy co pachnie, wyrasta lub piecze się w zaprzyjaźnionej kuchni. Jednak do momentu publikacji wpisu nigdy tak naprawdę nie wiemy, co zobaczymy u siebie na stole.
Wyborem tematu dotychczas dzieliłyśmy się po równo, tym razem jednak temat niejako przyszedł czy też dojechał sam, prosto z pobliskiego mi lasu... Ale o tym poniżej. Dziś zatem gotujemy zgodnie z sezonem i na czasie, bowiem w naszych kuchniach zapachniał czosnek niedźwiedzi. Zapraszamy!
"Tutaj ludzie ubodzy jadają znacznie wspanialsze dania niż bogacze w Ameryce. Dlatego często stawiam sobie pytanie - gdy wodę, w której gotowałam ziemniaki, dodaję do ciasta, by chleb był bardziej sycący, gdy ziemniaki polewam sosem kapiącym z pieczeni lub kiedy duszę czerstwy chleb z oliwą i dzikimi ziołami, by zrobić aromatyczną zupę - co to właściwie znaczy być ubogim? Myślę, że powoli zaczynam się uczyć, jak żyć przyjemnie, niezależnie od tego, czy czasy są ciężkie, czy też opływam w dostatki. Zasadniczo podejście do życia jest w obu wypadkach takie samo. Cała sztuka polega na tym, by słowo abbondanza, dostatek, umieć dokładnie zdefiniować. Dla nas dostatek to, na przykład, pełno świeżo wytłoczonej oliwy giara, mniej rzeczy, ale za to więcej czasu dla siebie. Pamiętam, jak Barlozzo mówił nam o dawnych czasach, gdy bogactwem było mieć trzy worki kasztanów zamiast dwóch. To trochę inny rodzaj bogactwa niż ten, któremu hołdują moi kalifornijscy znajomi, którzy mają kuchnie o powierzchni blisko stu metrów kwadratowych wyłożone trawertynem, trzy piekarniki, dwie zmywarki, dwie lodówki, kominek, bar, łazienkę i przebieralnię dla kucharza. Życie w Toskanii cechuje prostota i przyjemność.
Wyborem tematu dotychczas dzieliłyśmy się po równo, tym razem jednak temat niejako przyszedł czy też dojechał sam, prosto z pobliskiego mi lasu... Ale o tym poniżej. Dziś zatem gotujemy zgodnie z sezonem i na czasie, bowiem w naszych kuchniach zapachniał czosnek niedźwiedzi. Zapraszamy!
"Tutaj ludzie ubodzy jadają znacznie wspanialsze dania niż bogacze w Ameryce. Dlatego często stawiam sobie pytanie - gdy wodę, w której gotowałam ziemniaki, dodaję do ciasta, by chleb był bardziej sycący, gdy ziemniaki polewam sosem kapiącym z pieczeni lub kiedy duszę czerstwy chleb z oliwą i dzikimi ziołami, by zrobić aromatyczną zupę - co to właściwie znaczy być ubogim? Myślę, że powoli zaczynam się uczyć, jak żyć przyjemnie, niezależnie od tego, czy czasy są ciężkie, czy też opływam w dostatki. Zasadniczo podejście do życia jest w obu wypadkach takie samo. Cała sztuka polega na tym, by słowo abbondanza, dostatek, umieć dokładnie zdefiniować. Dla nas dostatek to, na przykład, pełno świeżo wytłoczonej oliwy giara, mniej rzeczy, ale za to więcej czasu dla siebie. Pamiętam, jak Barlozzo mówił nam o dawnych czasach, gdy bogactwem było mieć trzy worki kasztanów zamiast dwóch. To trochę inny rodzaj bogactwa niż ten, któremu hołdują moi kalifornijscy znajomi, którzy mają kuchnie o powierzchni blisko stu metrów kwadratowych wyłożone trawertynem, trzy piekarniki, dwie zmywarki, dwie lodówki, kominek, bar, łazienkę i przebieralnię dla kucharza. Życie w Toskanii cechuje prostota i przyjemność.
A poza tym nie można czuć się ubogim, gdy w ogrodzie stoi piec opalany drewnem." *
To rodzaj bogactwa, który naprawdę mnie uszczęśliwia. Niemal codziennie przekonuję się, że "uboga w złoto i świecidełka", staję się coraz bardziej bogata w bezcenne chwile i proste przyjemności, których wartość przekracza koszt kolejnej kreacji, "-entej" pary butów, "-nastej" torebki - ładnych rzeczy o życiu krótkim, sezonowym, wygasającym w ciemnej szafie, wśród wielu podobnych, smutno zwisających i zapomnianych egzemplarzy.
Cieszy mnie i wprawia w euforię pierwszy w tym roku bukiet botwinki, kilka stokrotek ocalonych przez M. przed wygłodniałą kosiarką i zapach fiołków, subtelny i delikatny, jak płatki, z których ulatuje.
Myśląc o przyjemności i bogactwie, staram się przypomnieć sobie co ostatnio mnie ucieszyło i jak się wzbogaciłam. I wiecie co? Muszę powiedzieć, że jestem niebywale bogata! Ba! Ja po prostu opływam w bogactwo!
W ciągu ostatnich tygodni dostałam w prezencie cztery słoiki - w każdym białka z 6 jajek. Wiecie ile bez i makaroników można z nich upiec?! Do tego worek cudownej mąki prosto z młyna. Słoik drobniutko krojonej kandyzowanej skórki pomarańczowej do mazurków. Nie mogę też zapomnieć o regularnych dostawach ulubionej nalewki porzeczkowej i czekoladek z likierem, do których słabość mam wyjątkową.
To wszystko "kosztowności" wręczane bez okazji. Po prostu, "bo mam i chcę Ci dać", z dobrego serca, z chęci podzielenia się bogactwem. Nieustannie zachwyca mnie i napawa wielkiem optymizmem ta szczera i prawdziwa życzliwość i bezinteresowność. Jak ta dostarczona przez listonosza wcześnie rano paczuszka, w której Amber wysłała do mnie piękny okaz ... kopru włoskiego! Wiedziała, że nie mogę go u siebie dostać, więc wyprawiła go w podróż, a ja wykorzystałam do pysznej .... pssst! (o tym dowiecie się w swoim czasie, to znaczy wtedy, gdy w końcu zmobilizuję się i przygotuję fenkułowy wpis;).
Odkąd pamiętam rodzina, znajomi i sąsiedzi zawsze dzielili się swoim "bogactwem". Pisałam o tym trochę w poście o koralach z czerwonej porzeczki (klik). Skrzynka jabłek, tuzin jaj, pęta wonnej wędzonej kiełbasy, świeży twaróg, laski rabarbaru, drożdżowe strucle z powidłami - wciąż wytyczają smaczne ścieżki między naszymi domami. Rysuję w głowie mapę i z radością zaznaczam na niej kolejne miejsca, do których powędruje coś dobrego, ale i nowe miejsca, z których te dary docierają.
Jak las na pobliskiej górze. Właśnie tam wędruje czasami moja znajoma. Właśnie stamtąd przyszła do mnie z wielkimi, naprawdę WIELKIMI podróżnymi torbami. Właściwie najpierw dotarł zapach - wonny i niepowtarzany. Całe przedpołudnie spędzone na zbieraniu listek po listku, układaniu jeden na drugim, czystych, dorodnych i pięknie pachnących liści aż po brzegi zdających się nie mieć dna toreb - i słowa, ciepłe i dające ogromną radość - "pamiętam jak pani mówiła, że lubi czosnek niedźwiedzi. Pomyślałam, że to panią ucieszy, poszłam do lasu i trochę pani nazbierałam. Czy tyle wystarczy?"
Trochę?! Wystarczy?! Mój Boże, dawno w moim domu nie było tak zielono! Mogę śmiało powiedzieć, że "opływam w zielonych";) Czosnek w wazonach, słoikach, wielkiej miednicy, a nawet wannie - podtrzymywany przy życiu zanim trafi, gdzie trzeba. Czosnek w jajecznicy, omlecie, tortilli, twarożku, sosie do makaronu, w dwóch skrzyniach zamrażalki, i w końcu w wysłanej do Amber paczce, która najpierw zalała panią w okienku pocztowym, ale po technicznych poprawkach pakowania, dotarła jednak szybko i niemal bezboleśnie, dla czosnku oczywiście!
Wielkie torby wypchane czosnkiem, niczym wory z pieniędzmi, ucieszyły mnie niebywale. Część tego bogactwa zdeponowałam w zamrażalce, resztę rozdałam lub zwyczajnie "przejadłam". W obliczu takiego bogactwa ciężko zachować racjonalizm, zwłaszcza, że sposobów na "wydanie" zielonych listków jest naprawdę wiele i wszystkie smaczne.
Aby jednak nie dać się zwieść "mamonie", postanowiłam zejść na ziemię i ugotowałam zupę, zwyczajną i najprostszą. Taką, która ma kolor, smak i zapach czosnku, na wodzie z ziemniaków, by dodać jej smaku i niczego nie zmarnować. Prosta, ale pełna bogactwa po brzegi. Pyszna na ciepło, ale świetna też w roli chłodnika. Podałam w szklance, bo tak wygodniej popija się ją na tarasie podziwiając cudownie rozkwitające bogactwo wiosny (czy u Was też już kwitną bzy?). Z ziemniaków, części wody, w której się gotowały i odrobiny śmietany przygotowałam "ziemniaczaną kołderkę", cudownie lekki i puszysty mus, którym dopełniłam pucharki z zupą i doprawiłam odrobiną oliwy z oliwek.
Dużo wiadomości o czosnku niedźwiedzim znajdziecie m.in. na blogu u Bei (klik), a parę dni temu pięknie pokazała go u siebie także Nobleva (klik). Jestem pewna, że Amber ma dla Was równie apetyczną propozycję. Zapraszam!
ZUPA Z CZOSNKU NIEDŹWIEDZIEGO Z ZIEMNIACZANĄ KOŁDERKĄ
/składniki na ok. 5-6 porcji/
1 pęczek czosnku niedźwiedziego (nie mam pojęcia ile waży, ale grubość pęczka odpowiada mniej więcej połowie przekroju chudej bagietki ;)
1-2 szalotki
4 średnie ziemniaki
1 litr wywaru warzywnego - ja wykorzystałam częściowo wodę, w której gotowały się ziemniaki
ok. 150 ml śmietany kremówki 30%
sól, pieprz do smaku
oliwy
W osolonej wodzie ugotować ziemniaki. Odcedzić, ale zachować wodę, w której się gotowały.
Szalotki drobno posiekać i lekko podsmażyć na oliwie. Dodać opłukane liście czosnku niedźwiedziego, chwilę podsmażyć razem z cebulką, a następnie zalać płynem (wywar i woda z ziemniaków - kilka łyżek wody zachować, będzie potrzebna do przygotowania ziemniaczanej kołderki). Doprawić solą i pieprzem i gotować ok. 10 minut, a następnie zmiksować w blenderze.
Ugotowane i przestudzone ziemniaki zmiksować z kilkoma łyżkami wody pozostałej z gotowania oraz ze śmietanką. Kiedy masa stanie się gładka i pozbawiana grudek, ubijać ją jeszcze kilka minut, by "nabrała powietrza" - stanie się bardziej puszysta i konsystencją zacznie przypominać lekki mus.
Zupę przelać do pucharków, na wierzch nałożyć ziemniaczaną kołderkę, skropić oliwą. Kołderka nie tylko wspaniale smakuje, ale też delikatni zagęszcza zupę. Smacznego! * cytat pochodzi z książki Tysiąc dni w Toskanii, Marleny de Blasi
Aniu,jakie piękne klimaty wiosenne prawdziwie!
OdpowiedzUsuńI pyszna niedźwiedzia zupa.
Wspaniałe kolejne TU i TAM.
Uściski!
Z zapartym tchem czytam opowieść i zachwycam się tymi zdjęciami. Chyba też się wproszę na ten czosnek, bo takiego u mnie brak. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAniu, wiedziałam skąd cytat:) Też mi się marzy takie proste zwyczajne wiejskie życie... Czosnek tez mi się marzy, może kiedyś go znajdę..., bo taka zupa musi smakować wyśmienicie!Ta Twoja Pani to skarb!
OdpowiedzUsuńA bzy...za jakieś dwa tygodnie:)
Pozdrawiam, Aniu :)
zupa? i jeszcze ziemniaczana kołderka?
OdpowiedzUsuńMożna do ciebie dziś na to danko przylecieć, na miotle chyba było najprędzej :D
Aniu ,a ten opis o ubóstwie to mi się stokroć podoba :)
Amber!Cudnie było - dziękuję:) Warto było tą pocztę zalać:)Do następnego!
OdpowiedzUsuńKamila! Zapraszam - tak jak pisałam - opływam w zielone:)
Ewelajno! Cieszę się, że cytat znajomy:) Piękne jest takie życie! Zupa naprawdę pyszna! Zapisuję Cię na listę i w przyszłym roku paczka z czosnkiem powędruje do Ciebie!
margot! Co to byłby za widok - Margot na miotle! A pewnie - wsiadaj, a ja na zupę nastawiam, oczywiście z kołderkę - full service:)
Ja też bardzo lubię ten fragment o ubóstwie, a może raczej bogactwie ...?
W prostocie tkwi siła :) przyjemnie się Ciebie czyta :) i niech wiosna nadal Cię ubogaca!
OdpowiedzUsuńPiękna kołderka, piękne fiołki, urocza opowieść. Od jakiegoś czasu twierdzę, że sukces życiowy, to bycie szczęśliwym. Podoba mi się Twoje podejście do życia. Obserwuję inne, te torebkowo-biżuteryjno-szafowe. Twój wybór jest dla mnie bardziej pociagajacy, zmysłowy i radosny. Wolę takie bogactwo od pozłacanej biedy. :-) Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńSuma prostych przyjemności składa się na Szczęście:) Zupa ma piękny kolorek, zastanawiam się jak smakuje świeży czosnek niedźwiedzi, bo do tej pory próbowałam tylko suszonego (a to zazwyczaj robi różnicę:)
OdpowiedzUsuńMagdo! Zdecydowanie tak! I dziękuję za miłe słowa:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKrokodylu! Miło mi to czytać:) Pozdrawiam radośnie i macham do Ciebie bukietem niezapominajek, jakie właśnie przyniosłam z ogrodu;)
goh.! Świeży jest rześki, czosnkowy, ale nie ostry - pyszny i wonny:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAniu, pomarzyć tylko mogę..Post wspaniały, zupa pycha! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała skosztować kiedyś Twojej swojskiej zupki z czosnkiem niedźwiedzim...nie miałam jeszcze okazji, by się z nim zapoznać :) A tak pięknie się prezentuje :)
OdpowiedzUsuńBasiuP! Chętnie i Tobie bym wysłała, ale chyba nie dotarłby w wersji zielonej, ale już ususzony;)
OdpowiedzUsuńEscapade! A ja chętnie bym Cię poczęstowała! Smakuje pysznie:) Pozdrawiam Cię!
Cudownie niesamowite:)
OdpowiedzUsuńPodziwiam, Ty chyba o wszystkim potrafisz pięknie napisać!
OdpowiedzUsuńTrzcinowisko! Bardzo dziękuję i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJswm! Bardzo dziękuję, miło mi to czytać!
Zatkało mnie aż..to wygląda cudnie, baaardzo bym chciała skosztować, nigdy nic nie robiłam z czosnku "misiowego":)) i ta pierzynka..z tą oliwą..mmmmm
OdpowiedzUsuńmar! Misiowy czosnek musisz kiedyś spróbować, jest pyszny! A może znajdziesz go jeszcze w lesie, do którego się wybierasz? Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOdkąd przeczytałam o nim u Bei to bardzo mnie kusi ten czosnek niedźwiedzi. A Twoja zupa Aniu wygląda i wierzę też, że smakuje zjawiskowo:)
OdpowiedzUsuńU mnie niestety czosnku niedzwiedziego nie uświadczysz...no chyba, że sobie serek almette z nim kupię:)...a Ty niezłe cudeńka Aniu z niego wyczarowałaś...a czyta sie Ciebie jednym tchem:) jak zawsze:) ....nastawiłam dziś kolejną porcję bagietek...z myślą o niedzielnym pikniku z moimi chłopakami:) oby tylko pogoda nam planów nie pokrzyzowała:) wielki buziak zasyłam:)
OdpowiedzUsuńAgnieszko! Czosnek niedźwiedzi jest wspaniały - czy u Ciebie jest osiągalny? Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńJolu! Do bagietek świetnie smakowałby twarożek z czosnkiem niedźwiedzim:) Dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam!
wow! co za efektowna zupa:) chetnie bym takiej pojadla:)
OdpowiedzUsuńPewnie i smakowałby kochana, ale niestety mam tylko twarożek:) buziaki
OdpowiedzUsuńAga! Dziękuję i pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJolu! Chętnie bym Ci podesłała, ale świeżego już nie mam (u mnie sezon już minął), a mrożony to chyba w nie najlepszym stanie by dotarł....
Aniu dziękuję kochana za dobre chęci:) teraz jedziemy an wycieczke rowerową ..wiec może w jakimś lesie przypadkiem znajdę:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAniu, sprawdzałam ale nie wiem za bardzo. W Ameryce Północnej i Kanadzie jest coś podobnego pod nazwą "wild garlic", "wild leek", "ramson". Wydaje mi się, że to jest to samo. Ale sądzę, że jest pod ochroną. Zresztą tutaj żeby cokolwiek zbierać w lesie potrzebne są zezowlenia.
OdpowiedzUsuńAniu, a ja się przyznaję bez bicia, że w mojej kuchni czosnku niedźwiedźiego jeszcze nie było, choć wielokrotnie gościł na podniebieniu :)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że się opuszczam :)
Prześliczne zdjęcia!
Ja z czosnkiem niedżwiedzim to póki co tylko serek na kanapki ze sklepu, ale zupka kusi kusi:)
OdpowiedzUsuńchyba muszę szerzej oczy otworzyć i poszukać tego czosnku w okolicy.
buziak Aniu!
Uwielbiam czytać Twoje małe opowiadanka ;) A zupa musi być pyszna, tak jak lubię - prostota i z tego właśnie bierze się ten niesamowity smak dań ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTaka bezinteresowność jest nieoceniona. Sprawia tak wiele radości!
OdpowiedzUsuńA zupa z czosnku niedźwiedziego... Intrygująca. Nie potrafię wyobrazić sobie jej smaku, wszak nigdy nie próbowałam owego magicznego składnika. Może kiedyś...
Uściski, Aniu!
Jolu! szukaj zatem, może w twoich stronach jeszcze będzie, u mnie niestety już przekwita... udanej majówki:)
OdpowiedzUsuńAgnieszko! Właśnie o "ramson" chodzi! U nas też jest pod ochroną;) Ale cicho, sza:)
Tomaszu! Ależ skąd, nie sądzę, że to kwestia opuszczania się, zwłaszcza w Twoim wypadku:) Może po prostu musisz znaleźć jakiegoś dostawcę? W przyszłym roku w tej kwestii jestem do usług:) Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny:)
Korniku! szukaj koniecznie - znajdziesz po zapachu:) Pozdrawiam!
Dominiko! W prostocie siła, to prawda uniwersalna! Pozdrawiam Cię i dziękuję za miłe słowa:)
Oliwko! Smak polecam, zupę tym bardziej, a bezinteresowności ze strony innych życzę całe mnóstwo!
OdpowiedzUsuńte kolory są świetne!
OdpowiedzUsuńAniu cudowny wpis o dzieleniu się. Ostatnio odkrywam coraz częściej, że kucharze/blogerzy tak mają :)
OdpowiedzUsuńTwoja zupa wygląda jak przecudny deser.
Czosnek niedzwiedzi-co to?
OdpowiedzUsuńuwielbiam Twoje zdjęcia, normalnie liże monitor.
Buziole w noch
Piękne zdjęcia, a zupy z czosnku nie jadłam. Pewnie pyszna.
OdpowiedzUsuńuwielbiam czosnek niedźwiedzi. Uwielbiam! Nadaje wspaniały smak i aromat każdej potrawie. Czy właśnie dzięki użyciu tegoż rarytasu również i ten wpis mi tak wyjątkowo smakował ? :))
OdpowiedzUsuńŚwietna ta zupa musi być! Bardzo mi się podoba :) Czosnek niedźwiedzi znam tylko suszony. Chciałabym kiedys skosztować na żywca :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia:)
Paula! I świetnie smakują:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńkabamaigo! Kucharze/blogerzy zdecydowanie tak mają, ale nie tylko oni:) Pozdrawiam Cię!
Hannah! Nie znasz tych cudnych liści? Poczytaj link jaki dałam do Bei - tam wszystko ładnie opisane:) I koniecznie spróbuj1 Pozdrowienia:)
kasinka! Bardzo pyszna, mam nadzieję, że będziesz mogła kiedyś spróbować!
Aurora! O tak, jest idealnym dodatkiem, ale sam też świetnie smakuje:) Dobrego dnia1
Majano! Przyjmuję zapisy na wysyłki w przyszłym roku - wpisać Cię na listę? :) Pozdrawiam!
Piękna, wiosenna i jeszcze przeze mnie nie odkryta... cudowności
OdpowiedzUsuńZazdroszczę:
OdpowiedzUsuńfiołków ( u mnie jest ich tylko kilkanaście)
ślicznej łyżeczki
pięknej tacki
skarbów! :)
nadwyżką ziół z ogródka, jajeczkami od własnych, przepięknych kurek, bukietami warzyw ( tak, robię z nich bukiety :)i wszystkim co ja mam, a co w 'mieście' uchodzi za produkt bio/eko i kosztuje krocie.
Lecę natychmiast do lasu szukać czosnku, a jak nie znajdę - i tak będzie u mnie jakieś danie 'z łąki' :)
Pozdrawiam naszą milionerkę! :D
Żeniu! Wszystko zatem przed Tobą! Może już przyszłą wiosną? Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNatalio! A wiesz, że to wszystko też dary, każdy od innej wspaniałej osoby:) Bukiety z warzyw brzmią cudnie - pokażesz kiedyś?
Udanej wyprawy do lasu! czekam niecierpliwie na danie z łąki, bo teraz niemal całe łąki są do zjedzenia:D Uściski i cudownej majówki!
Zawsze z wielką przyjemnością smakuję Twoje wpisy. Powoli, nie spiesząc się. Pięknie to wszystko skomponowałaś i opis i potrawę i zdjęcia.
OdpowiedzUsuńDla mnie czosnek niedźwiedzi to przede wszystkim widok wiosennej białowieskiej puszczy z dywanem z zielonych liści i białych kwiatów. Przepiękny. Dopiero później myślę o jego smaku.
Pozdrawiam słonecznie.
Aniu! Bardzo lubię smak czosnku niedźwiedziego. Sama dodaję go do zup między innymi zupy krem z porów.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Twoja znajoma pani nie wiedziała, że czosnek niedźwiedzi rosnący dziko jest pod częściową ochroną :)Trzeba mieć pozwolenie na jego zbiór. Inaczej nie byłoby tego cudownego wpisu :):):)
Lu! Dziękuję za odwiedziny :) Masz rację, widok dywanu zielonych i pachnących pięknie liści jest bezcenny! Uściski!
OdpowiedzUsuńEwo! Ona wie, i ja też wiem:) Ale serce nie zawsze słucha rozumu i czasami łamie przepisy, ale w dobrej intencji;P Pozdrawiam!
Wszystko to co robisz jest takie wspaniałe i bogate, a Twoje posty i styl to po prostu symfonia. Harmonia, styl i szyk.
OdpowiedzUsuńNie, to nie gnocchi.
Kubełku! Jej, rumienię się - dziękuję:) I wiesz właśnie wracam od Ciebie i już wiem, że to nie gnocchi! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTwój post czytało się jak dobrą powieść - dosłownie widziałam las i panią z koszem, czosnek niedźwiedzi w wannie i w wazonach:) Jestem pod wrażeniem:) W zabieganiu faktycznie nie zwraca się uwagi na małe, piękne rzeczy, które nas otaczają, a przecież z tylu rzeczy możemy czerpać radość! Bzów jeszcze nie widziałam, ale z tęsknotą wypatruję, bo to jedne z moich ulubionych kwiatów:)
OdpowiedzUsuńPiękna notka, Aniu. Niesamowicie zazdroszczę Ci tego bogactwa czosnku niedźwiedziego. Intryguje mnie on od dłuższego czasu, ale jeszcze nie natknęłam się nigdzie na świeży. Wczoraj rozglądałam się za nim w lesie, ale niestety najwyraźniej w okolicach, w których bywam, nie rośnie.
OdpowiedzUsuńNemi! Witaj:) Miło Cię gościć! Ja na bzy patrzę z tarasu już od dwóch dni i to jeden z moich ulubionych widoków:) Wkrótce zapachną także u Ciebie. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńhaniu! Ze świeżym może być problem, bo jest pod ochroną, więc na straganach raczej go nie spotkasz. Trzeba liczyć na łaskawość innych lub szukać samemu. U mnie niestety już przekwita, więc trzeba poczekać do następnej wiosny... Pozdrawiam Cię!
Przepyszności! Natychmiast zapisałam przepis:) Dodam jeszcze tylko, że z czosnkiem niedźwiedzim - a raczej z jego niezwykłym zapachem, na tle świeżych zapachów drzew, kwiatów i przepływającej nieopodal rzeki - mam naprawdę piękne wspomnienia:)
OdpowiedzUsuńAniu, nigdy nie słyszałam o czosnku niedźwiedzim, mam nadzieję,że smakuje choć trochę jak czosnek (bo mam zamiar wyruszyć na łowy a czosnek uwielbiam!) Twoja zupa wygląda fenomenalnie. Najpierw myślałam,że to jogurt z musem z kiwi;)) ale cudownie wyprowadziłaś mnie z błędu i z przyjemnością zjadłabym garnuszek takiego ciepłego aromatycznego kremu..:)
OdpowiedzUsuńuściski!
delikatessen! Zaciekawiłaś mnie tymi wspomnieniami - napisz o nich kiedyś u siebie? A zupę bardzo Ci polecam i serdecznie pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńdotblogg! Smakiem bardzo przypomina czosnek, choć jest nieco bardziej subtelny i bardzie rześki. Nie wiem gdzie będziesz szukać, ale u mnie, czyli na południu Polski jego czas już niestety mija... Powodzenia! Pozdrawiam:)
Obiecałam sobie, że jak pojadę w tym roku na wakacje (a jadę w przyjemne, lekko górzyste odludzie) to wybiorę się na polowanie na czosnek niedźwiedzi i będę z nim robić co mi się tylko wymarzy. Twoja zupa jest jedną z tych rzeczy, które trafiają właśnie w sedno moich marzeń :) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńKasiu! Trafić w sedno marzeń to wielka radość:) Cieszę się bardzo i mam nadzieję, że polowanie będzie udane! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJak zawsze - czytam ciebie z ogromną przyjemnościa Aniu, a zupa wygląda tak jedwabiście!
OdpowiedzUsuńPatko! Dziękuję:) Smakuje też jedwabiście. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńChciałabym tą zupę spróbować:)
OdpowiedzUsuńA delightful looking soup! What a great combination of ingredients.
OdpowiedzUsuńCheers,
Rosa
Okazje! W takim razie zapraszam;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńRosa! Thank you:) The sopu is really tasty. Have a good week!
Ta zupa wygląda jak galaretka. Zazdroszczę tacy i naczynek, i desek też. Uściski
OdpowiedzUsuńAniu, toż to prawdziwe bogactwo ten czosnek, jak mam garstkę to szaleję z radości :)
OdpowiedzUsuńI cytat jaki trafny! Fajnie że zalinkowałaś notkę o porzeczkowych koralach, nie pamiętam jej, a taka ładna, "Twoja" :)
Ściskam ciepło w ten zimny majowy weekend :)
Paulina! A to wszystko prezenty:) Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńMonika! A miałaś w kwietniu o moje strony zahaczyć, obsypałabym Cię zielonymi listkami;P
Pozdrawiam - śnieg już u mnie stopniał!
Zazdroszczę! Kiedyś z koleżanką polowałyśmy na niego w Bieszczadach, ale nieskutecznie. Fajnie mieć takie źródła zaopatrzenia :)
OdpowiedzUsuńTakiej zupy to ja jeszcze nie widziałam! Wygląda niesamowicie i na pewno tak smakuje. Na zdjęciu skojarzyła mi się z zieloną kawą:)
OdpowiedzUsuńJa na razie wciąż bezskutecznie poluję na czosnek niedźwiedzi, ale gdy już wpadnie w moje łapki to wiem co z nim zrobić. Ta zupka aż prosi się, by pojawić się na talerzu :)
OdpowiedzUsuńMonika! Oj, fajnie, fajnie;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńburczymiwbrzuchu! Jest pyszna:) Pozdrawiam!
Tili! Na talerzu lub w szklance;DDD Pozdrowienia!
prawdziwie wiosenna zupa, ta współpraca Wam bardzo służy nie da się ukryć :)
OdpowiedzUsuńIleż spacerów za mną w poszukiwaniu czosnku niedźwiedziego. Chodzę po lesie i próbuję, a to ciągle konwalie. Uwielbiam ten czosnek, jak nie mogę go mieć z lasu to będę miała z ogrodu. Posadzę go sobie i już. Buziaki Aniu. Z tego mrożonego to ja poproszę taką zupkę jak do Ciebie wpadnę.
OdpowiedzUsuńWykrywacz! Bardzo nam służy;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńLo! Mam już opanowany patent wysyłki świeżego czosnku, więc spodziewaj się dostawy na przyszła wiosnę:) tymczasem zamrażalka pęka w szwach, więc zupkę masz gwarantowaną! Ale, ale na kiedy?! Zdradź datę, już nie mogę się doczekać:)
wspaniała zupa, Anno! my za czosnkiem wprost przepadamy, więc z pewnością zupa zagości na naszym stole. I jak zwykle piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńBasiu! Bardzo się cieszę i dziękuję za miłe słowa! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńOoooo rany tyle czosnku:-) Ja lubię czosnek więc chętnie bym się do Ciebie przeniosła :-) A zupka przepyszna na pewno no i ten pomysł na kołderkę. Co prawda ciepło się robi i niby kołderek już nie trzeba, ale takie przykrycie ziemniaczkowe to ja bardzo chętnie :-)
OdpowiedzUsuńJoanno! Zapraszam - zapasy nadal mam spore:) Kołderka była bardzo potrzebna, bo jeszcze wtedy chłody i sloty panowały:D Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńEh, Ania, nawet nic nie mów, ile ja rzeczy miałam zrobić.. Kulki z Kimś miałam toczyć :D A na poważnie - napiszę jak najszybciej się da mejla, może niebawem coś się uda wymyślić :)
OdpowiedzUsuńBuziak :)
Szalony, wiosenny, radosny, pozytywny post. I baaaardzo interesująca zupa ;)
OdpowiedzUsuńMonika! Rumieńcem się zlałam i w pierś biję, ale wiosenne zauroczenie tam mnie ogarnęło, że nic tylko po łąkach chcę chodzić i kulki mi z głowy trochę się wyturlały... ale , ale co się odwlecze! Uściski:)
OdpowiedzUsuńEvitaa! Wiosna właśnie taka jest - pozytywnie szalona i radosna:) Pozdrawiam!
Mój mąż uwielbia czosnek niedźwiedzi. Jeździ, zbiera, suszy, więc pewnie się ucieszy jak mu taki przysmak zrobię.
OdpowiedzUsuńKucharzyTrzech! Na pewno się ucieszy - zrób koniecznie:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWidze, ze mamy bardzo podobne przyjemnosci ;)
OdpowiedzUsuńZupa wspaniale sie prezentuje! Kocham wiosne za te wspaniala zielen :)
Pozdrawiam serdecznie!
Bea! Miło mi czytać te słowa - pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńZupa zrobiona. Dziękuję za przepis :)
OdpowiedzUsuń