Jak u Was z cierpliwością?
Jest bezpiecznie zapakowana w stoicki spokój?
Czy raczej bezczelnie naśmiewa się z silnej woli?
Wystawiacie ją na próbę?
Czy wolicie nie drażnić, by nie zbudzić lwa?
Cierpliwość.
Czemu nie mogę pozbyć się przekonania, że to słowo pochodzi od cierpienia?
Mają ze sobą przecież tyle wspólnego.
Pamiętam z dzieciństwa (no dobrze, przyznaję, że teraz też mi się to zdarza), jakie przeżywałam męczarnie patrząc od rana na ułożone pod choinką prezenty i wiedząc, że ten najcudowniejszy moment zrywania papieru oddalony jest o tyle godzin, ba, lat świetlnych!
Nie wytrzymywałam.
Zaczynało się niewinnie.
Takie tam muśnięcie palcem - twardy czy miękki pakunek?
Ale przecież nie zaszkodzi przesunąć kilku paczek, żeby je ładniej ułożyć (!), sprawdzając przy okazji czy w środku coś brzdęka, szeleści, a może kształtem wyśle sygnał do rozbudzonej jak nigdy wyobraźni.
To za mało! Wciąż za dużo czekania. Co robić?
Tak! Bombki na najniższych gałęziach choinki zdecydowanie należy przewiesić!
A żeby to zrobić, trzeba przesunąć prezenty - potrzymać dłużej w ręce, zerknąć - zupełnie przypadkowo przecież - pod papier, tylko po to, by się upewnić, czy jest dobrze sklejony....
Fatalnie! Sklejony, aż za dobrze!
Tak, tak, z cierpliwością było u mnie na bakier. Napięcie przedświąteczne tak bardzo mi się udzielało, że notorycznie szperałam we wszystkich szafkach szukających kupionych wcześniej prezentów. Nieładnie, wiem, ale to było silniejsze ode mnie! I jak się okazało, raz nawet bardzo pożyteczne! Przypomniałam bowiem Rodzicom o książce ukrytej za szalami w szafie, o której zapomnieli!
Ale nie jest ze mną aż tak źle! Rzuciłam nałóg, choć właściwie powinnam powiedzieć, że przerzuciłam go na inny teren. Kuchnia!
Smakowanie. Podjadanie. Odrywanie gorącej piętki chleba. Parzenie palców gorącymi ciasteczkami. Podlizywanie masy.
Tu nie jestem w stanie się opanować. Powtarzam sobie, że to kolejny etap procesu przygotowania potrawy i bardzo mi to podejście odpowiada;)
Jednak w myśl zasady, której generalnie nie przestrzegam, że z wiekiem człowiek statecznieje, postanowiłam zrobić wyjątek i wystawić moją cierpliwość na próbę, tym bardziej, że wiązało się, to z pewną zeszłoroczną obietnicą.
Wszystko zaczęło się rok temu wpisem Moniki (klik). Zakochałam się ( co w przypadku jej wpisów jest u mnie uczuciem stałym) w Panpepato. Bardzo, bardzo się starałam go zrobić, ale jednak wśród pieczenia setek ciasteczek nie starczyło czasu. Marzenie o panpepato jednak pozostało. Obiecałam sobie, że upiekę go za rok.
Dwanaście miesięcy to rekordowe pokłady cierpliwości w moim wypadku. Świadomość, że będę go piekła razem z Margot bardzo pomogła przetrwać do końca i wniosła wiele radości - dziękuję Alu za cudowne popołudnie! Choć i tak odezwała się wrodzona niecierpliwość. A może to raczej łapczywość?
Jak zwał tak zwał. Pocieszam się jedynie, że Margot zrobiła dokładnie tak samo.
Obydwie zlekceważyłyśmy nakaz zapakowania i odstawienia panpepato na około 14 dni aż się przegryzie.
Ale uwierzcie, to jest niewykonalne! Zapach jaki się unosi podczas pieczenia jest NIEZIEMSKI! Korzenie, bakalie, pieprz - wszystko razem cudownie gnębi zmysły do granic wytrzymałości. Nie można się uwolnić od myśli - jedynej, jaka wtedy panuje w głowie - zjeść, zjeść, choćby kawałek.
Przeczuwając moją słabość, upiekłam dwa panpepato. Jedno malutkie (nazwijmy je "jednoosobowe"), drugie odpowiednio duże na Święta. Domyślacie się pewnie, jaki los spotkał to pierwsze maleństwo:)
Jednak pękam z dumy, bo okrągłe panpepato czeka na Wigilię zawinięte w pergamin i obiecuję, że nie będę do niego za często zaglądać - choć czasem muszę się przecież upewnić czy papier jest nadal dobrze obwiązany;)
Przepis i historię panpepato pozwalam sobie cytować za Moniką. Wprowadziłam jedynie małe zmiany - za radą Moniki dodałam więcej pieprzu - nie wyobrażacie sobie jak ten pieprz cudownie tu pasuje! Zmieniłam też trochę skład bakalii.
Jest jeszcze trochę czasu, więc zdążycie upiec i schować panpepato. Naprawdę warto poświęcić mu czas i trochę cierpliwości i poczekać aż dojrzeje. A skąd ja to wiem?! Hm, hm, przejdźmy już lepiej do przepisu;)
Panpepato to bakalie zatopione w miodowym karmelu, z dużą ilością korzennych przypraw, z dużą ilością czarnego pieprzu przede wszytskim. Panpepato to smakołyk wyjątkowy, pieprzny a słodki, wspaniały od razu po upieczeniu, po kilku tygodniach leżakowania zaś po prostu doskonały.
Panpepato można przygotować z mniejszą ilością korzeni i bez pieprzu, wówczas zwać się będzie panforte, można też w ogóle zrezygnować z przypraw, dodać marcepan i posypać cukrem pudrem - to panforte bianco - taką wersją ugoszczono podobno królową Małgorzatę Sabaudzką podczas jej wizyty w Sienie. Królewskiej wersji nie próbowałam, jestem jednak prawie pewna, że wersji z pieprzem nie dorówna - doprawdy, dziwne te królewskie gusta.. :-) *
PANPEPATO
200 g orzechów (u mnie laskowe i migdały)
200 g suszonych lub kandyzowanych owoców (morele, żurawiny, figi, suszone śliwki)
100 g kandyzowanych skórek owocowych
1/2 szkl. cukru
1/2 szkl. miodu
1/2 szkl. mąki
2-3 łyżki kakao + 1 łyżka do oprószenia ciasta
30 ziaren pieprzu (dałam 40)
10 goździków
5 strączków kardamonu
1/2 łyżeczki ziaren kolendry
1/3 łyżeczki mielonego cynamonu
odrobinę startej gałki muszkatołowej
Orzechy obrać z łupek, z grubsza posiekać, posiekać też skórki i owoce (nie za drobno). Do owoców i orzechów dodać mąkę, kakao i przyprawy utarte w moździerzu (zostawić z pół łyżeczki przyprawy do posypania). Miód podgrzać z cukrem ( do rozpuszczenia cukru), dodać do bakalii, dobrze wymieszać, wyłożyć nie za grubą warstwą do tortownicy, piec ok. 25-30 min. w 180 C. UWAGA! Wiem, że parę osób piekło nieco dłużej i panpepato wyszedł bardzo twardy. Ważne jest, żeby nie przekraczać czasu pieczenia i piec optymalnie 25 minut, inaczej będzie za twardy. Jeśli Wasz piekarnik mocno grzeje, zmniejszcie temperaturę do 170 stopni. Po upieczeniu wyjąc z blachy, ostudzić i oprószyć kakao wymieszanym z resztą przypraw. Jak się ma silną wolę to odczekać te dwa-trzy tygodnie, a jak się nie ma to hmm.. smacznego? :-)
* opis i przepis cytuję za Moniką ze Stoliczku nakryj się! (klik) Monika! Dziękuję za cudowny przepis!
Aniu, to prawda ,żeś się rozpisała i jak zwykle jak czytam to raz się uśmiecham, raz wzruszam...a ciasto było boskie , u mnie nawet nie ma już okruszka...
OdpowiedzUsuńA wspólne pieczenie z tobą to przyjemność taka do potęgi ,,n"
Alu! Bardzo dziękuję - było wspaniale!
OdpowiedzUsuńOczarowałaś mnie notką (też szperałam za prezentami;) i zrozumiałam, że moja cierpliwość nie będzie siedziała cicho przez 12 m-cy! Chcę teraz, zaraz, tutaj zjeść choć kęs!
OdpowiedzUsuńTylko prawdziwa i w pełni profesjonalna kucharka PODJADA w trakcie pichcenia w kuchni :D
OdpowiedzUsuńCiekawe, ale ja też dziś piszę na blogu o cierpliwości i czekaniu, a tu już się zrobił TYLKO TYDZIEŃ do Wigilii, och... najtrudniejszy do przeżycia, bo już tuż tuż, prezenty pochowane i tylko je dopaść by się chciało! Ale Ciiii!!! Czekamy!
Świetny przepis;) To musi być pyszne i ładnie pachnące;)
OdpowiedzUsuńNemi! Jak teraz, zaraz, to wpadaj do mnie - odkroję Ci kawałek;)
OdpowiedzUsuńAuroro! Podniosłaś mnie na duchu z podjadaniem;DDD
Zaraz do Ciebie zaglądnę poczytać! Do zobaczenia:)
DarkANGELika! Ładnie to mało powiedziane - pachnie przepięknie! Pozdrawiam Cię:)
Piękne! Mam ochotę zrobić od razu i podarować komuś bliskiemu (albo i niekoniecznie - niekoniecznie bliskiemu, a nie niekoniecznie podarować;)) ściskam!
OdpowiedzUsuńMar!A wiesz, że ja miałam takie same dylematy po upieczeniu! Panpepato to cudowny prezent - przekonasz się, tylko zrób i podaruj sobie i jeszcze komuś!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię ciepło:)
Niesamowite! Nie dziwię się, że nie wytrzymałaś! :D
OdpowiedzUsuńP.S
zrobiłam twoje chlebki, są znakomite!
Aniu, ja moją cierpliwość również wystawię na wielkąąąąąą próbę, te pyszności na liście do zrobienia za rok :) A teraz się częstuję Twoim! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSue! Ja myślę, że nie ma mocnych na panpepato - chyba nikt nie wytrzyma;P
OdpowiedzUsuńCieszę się, że chlebki Ci smakują - zostały jeszcze? Mogę wpaść?
genialne musi być to ciasto...:)) uśmiechnęłam się do monitora czytając Twoje słowa o podpatrywaniu prezentów;))
OdpowiedzUsuńuściski
Just
Kamila! Poważnie?! O rany, to trzymam mocno kciuki - uda się!
OdpowiedzUsuńdotblogg! Ale fajne zdjęcie - podoba mi się!
OdpowiedzUsuńA z podpatrywaniem to już muszę się przyznać niełatwo mi się rozstać, ale przynajmniej się staram;D
a dziękuję;) zmieniłam klimat na bardziej zimowy;) Już chyba kiedyś Ci pisałam - uwielbiam zdjęcia jedzenia, które robisz...są po prostu fantastyczne..!:))
OdpowiedzUsuńuściski
J
dotblog! I w samą porę, bo u mnie dziś nareszcie spadł śnieg!!!
OdpowiedzUsuńW kwestii zdjęć się rumienię i bardzo dziękuję:)
Ja też się dołączę do komplementów na temat zdjęć - jak zwykle zachwycające:)
OdpowiedzUsuńAniu! Bardzo dziękuję:) Serdecznie Cię pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCierpliwość? A co to takiego? Ja się chyba z nią nie poznałam do tej pory. Z tym ciastem też niestety nie. I już żałuję, oj jak bardzo.
OdpowiedzUsuńKarolina! Cudnie! To mi się podoba:DDD Choć w kwestii cierpliwości nie będę Cię niepotrzebnie namawiać, to w sprawie panpepato wręcz postuluję! Upiecz!!!
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie ciasta z dużą ilością bakalii. Jak zwykle kuszące zdjęcia :D
OdpowiedzUsuńAniu, świetny tekst! Przeczytałam go mojej rodzince :). Rozbawił także maluchy :)
OdpowiedzUsuńA zdjęcia i przepis? Jak zwykle idealnie!
Pozdrawiam serdecznie!
Kasia
slyvvia! To takie ciasto-nie ciasto, trochę bardziej jak nugat, ale pyszne bardzo!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Kasiu! I nie wiem co napisać - fajnie, cieszę się, że "jestem czytana" ;D
Uściski - także dla Maluchów!
Niesamowite! Nie dałabym rady czekać 12 miesięcy aby spróbować ciasta! Wygląda nieziemsko i pewnie podobnie smakuje. Zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńOlu! Czekać 12 miesięcy na upieczone ciasto to chyba wyczyn niemożliwy! Ja czekałam 12 miesięcy, żeby je upiec i warto było - to idealny wypiek na święta!
OdpowiedzUsuńPolecam Ci bardzo i serdecznie pozdrawiam :)
Ojej, ja z cierpliowością też jestem na bakier, choć w dzieciństwie nie przypominam sobie, by by jakoś szczególnie mi to przeszkadzało :) ciąże i oczekiwanie na narodziny dzieci - to był moment ogromnego wystawienia na próbę cierpliwości, a przecież nic się przyspieszyć nie dało :) w siódmym miesiącu wszystko bylo gotowe, nawet torba do szpitala, którą w ósmym i dziewiątym miesiącu przepakowałam kilkadziesiąt razy :)))
OdpowiedzUsuńciasto musi być cudowne! U mnie nie przetrwałoby tych kilkunastu dni, nawet jeśli zrobilabym kilka "jednoosobowych maleństw" :))) zawsze się dziwiłam, kiedy czytałam przy przepisach na chleby takie uwagi jak np. chleb jest świeży ok.8 dni - kto to sprawdził?! U mnie żaden z tych chlebów nie przetrwał w mojej kuchni więcej niż 2 dni...
Ale przypominam sobie Twój pumpernikiel, a przecież wykazałaś się tam sporą cierpliwością, żeby odczekał swoje w lodówce... może nie jest tak źle?
Oprócz ciasta podoba mi się ręcznie napisana etykieta, taki dziecięcy klimat :)
Pozdrawiam!!!
aromat tego cuda czuć nawet przez monitor!!! ..a z tą cierpliwością to bywa różnie: ja na przykład, nie znoszę czekania w bezczynności - kolejka w sklepie, autobus na przystanku - to mnie zabija! ale wystarczy że się czymś zajmę (wyciągnę książkę z torebki) i już jest spokój! podziwiam twoją cierpliwość i konsekwencję - jak postanowiłaś, tak też uczyniłaś!:)
OdpowiedzUsuńPrzepiękny włoski piernik! Bardzo mi się podobają te klimatyczne zdjęcia i sam piernik, boski po prostu.
OdpowiedzUsuńCudownie sobie piekłyście dziewczynki, z Margot pieczenie jest wspaniałe, prawda Aniu?
Pozdrowienia:)
Małgosiu! Masz rację - te 12 miesięcy to rzeczywiście nic w porównaniu właśnie z ciążą:)
OdpowiedzUsuńMoże rzeczywiście nie jest tak źle!
A ja myślę, że ta moja etykietka jest dziecinna, bo nie umiem rysować:D
Uściski i obiecuję nadrobić zaległości ;)
Gosiu! Mam to samo - sklep, poczta, nie daj Boże kolejka do przymierzalni - nie ma mowy, żebym wytrzymała! Ale na panpepato naprawdę warto czekać;)
Majano! Z Margot cudnie - Ty to wiesz najlepiej;) A piernik to cytując Alę "prawdziwy mercedes"!;)
no i koniec... teraz i ja się zakochałam :D wspaniałe... eh
OdpowiedzUsuńKasiu! I tak miało być! Niech ten koniec będzie początkiem miłości do panpepato;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
U mnie z cierpliwością,a raczej jej brakiem w dzieciństwie było podobnie;pamiętam Mikołajki,kiedy dziadkowie musieli przyjechać z prezentem dzień wcześniej i wręczyć go zdesperowanej dziewczynce;),po latach nałóg,jak napisałaś;)przeszedł na kuchnię i wcale tego nie żałuję:)
OdpowiedzUsuńW święta wyznaję jedną zasadę;bogactwo bakalii i korzennych aromatów!Twoje PANPEPATO spełnia ją idealnie;)
pozdrawiam ciepło!
M.
Monisiu! Witaj bratnia duszo - widzę, że wiele nas łączy;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Cierpliwość w sprawach słodkości jest mi nieznana...
OdpowiedzUsuńDoskonałe panpepato robi moja ,pracowa'włoska Koleżanka i w swojej łaskawości obdarza mnie tym pięknym ciastem tuż przed świętami.
Widok Twojego każe mi się szykować na wspaniałe doznania smakowe.
Pozdrowienia.
P.s.Ale Twoje już rozkrojone...
Amber! Właściwie to ujęłaś - doskonałe doznania smakowe!
OdpowiedzUsuńRozkrojenie nic panpepato nie zaszkodziło, a jedynie pokazało jego piękne, pachnące i przepyszne wnętrze:)
Dobrego dnia!
O MATKO. Ja na diecie a ty znów kusisz. Zwariuje z Toba. Co do cierpliwości-to mam ją zawsze tam gdzie jest niezbednę, a może to bardziej upór.
OdpowiedzUsuńBuziolki kochanie ty moje
Hannah! Co Ty znowu na diecie?! Daj spokój:D Myślę sobie, że upór i cierpliwość wiele mają wspólnego, a czasem nawet łączą się w jedno;)
OdpowiedzUsuńUściski!
Bardzo fajnie, że do mnie trafiłaś, bo dzięki temu ja trafiłam do Ciebie!
OdpowiedzUsuńOgromnie klimatyczny blog, piękne zdjęcia, aż zazdroszczę, ja, mój brak talentu do kompozycji i moja dogorywająca cyfrówka wciąż mamy z tym problem :(
Ciasto powyżej wygląda nieziemsko pysznie, ja wciąż szukam czegoś na mój świąteczny wypiekowy debiut w małej keksówce, na który pozwoliła mi mama niechętnie wyłamując się ze swoich tradycji.. ale jestem pewna, że coś tu zaraz wyszukam :)!
Z rozkoszą dodaję do obserwowanych.
Agato! Jak mi miło - dziękuję bardzo! Częstuj się, szukaj i mam nadzieję, że znajdziesz coś dla siebie:)
OdpowiedzUsuńSerdecznie Cię pozdrawiam!
niesamowity post, uśmiałam się czytając jak to sprawdzasz czy papier jest dobrze obwiązany:))
OdpowiedzUsuńsuper patent z upieczeniem dwóch porcji:)
buziaki
piegusku! Wiesz, to w większości już historia z dzieciństwa ;DDD
OdpowiedzUsuńBuziaki dla Ciebie także!
co to za cudo :) jestem zachwycona
OdpowiedzUsuńMagdo! Mnie zachwyciło absolutnie:) Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńTeraz ja będę się ćwiczyć w cierpliwości i sobie poczekam 12 miesięcy na ten przysmak!
OdpowiedzUsuńAniu! Będę Cię wspierać duchowo ;D
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam!
Aniu, po przeczytaniu Twojego postu powiem tak: jeśli o cierpliwość chodzi, to zawsze myślałam, że kiedy trzeba to dobra jestem w te klocki (przed oczami mam 3 ogromne stosy tegorocznych pierniczków, miseczkę z lukrem i szklaną strzykawę do malowania śnieżynek ;)). Ale czytając Twoje notki poprzetykane zdjęciami tego obłędnego ciasta -coraz bardziej nerwowo przewijałam ekran ;) Ani odrobinkę, ani trochę Ci się nie dziwię, że ciężko było się pohamować przed smakowaniem tego cuda! Pomysł by odkładać je na tyle dni -szaleństwo!! ;)
OdpowiedzUsuńJestem, jakem obiecała :)))
OdpowiedzUsuńPiękne panpepato Ania! I widzę że papier pakowy się przyjął, hihi, fajnie ;)
Z tą cierpliwością to ja sama nie wiem, chyba umiem cierpliwie czekać (takie wyczekane zresztą lepiej smakuje!), ale czynności wymagające duuużo cierpliwości (haftowanie, wyciąganie drobnych pestek z owoców itd ;)) mnie wkurzają i już - takiej cierpliwości mi brak. No i ciekawska jestem, to też się z cierpliwością często kłóci, jak te Twoje paczki :D
No, ale na Wasz wpis cierpliwie się doczekałam - warto było Ania :))) Fajnie się z Alcią piecze, co? :)
Uściski serdeczne :)
Hm, zdecydowanie bardzo ciekawy przepis. Mój misterny plan upieczenia w tym roku nieco mniejszej ilości wypieków powoli legł w gruzach ^^
OdpowiedzUsuńCo do cierpliwości natomiast, to kulinarnej nie miałam nigdy i podjadałam zawsze, a w zasadzie to kiedy tylko się dało, szczególnie masę makową. Z prezentową cierpliwością jakoś nigdy nie miałam większych problemów, ale to może dlatego, że moi rodzice zwykle "zapraszali Świętego Mikołaja". Czyli prezentów nie widziałam aż do momentu jego przyjścia z wielkim workiem w ręku :]
nika! Miska lukrem i stos pierników - skąd ja to znam;DDD
OdpowiedzUsuńSzaleństwem byłoby nie upiec panpepato;)
Pozdrawiam!
Monika! Papier pakowy to podstawa;D
Haftowanie i u mnie odpada, choć na drutach to ja bardzo chętnie:)
Dziękuję, że czekałaś!
Uściski:)
Toczko! Myślę sobie, że to zburzenie planu powinno Ci bardzo smakować;)
Pozdrawiam serdecznie!
Nie ładnie tak szperać i podglądać:)Zwykle jestem cierpliwa i czekam na odpowiednią chwilę.
OdpowiedzUsuńNie wiem jednak czy jak bym dostała tak ładnie zapakowany i pachnący panpepato, czy nie zajrzałabym pod papier troszkę wcześniej;)
Konwalie! Jasne, że nieładnie, ale sama widzisz, że są przypadki, kiedy nie da się tego uniknąć ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Oj ja bardzo jestem niecierpliwa:)))
OdpowiedzUsuńale pyszności:)
pozdrawiam!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOlu! W takim razie witaj w klubie;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię!
Piękne! A jeśli chodzi o cierpliwość... nie, nie wytrzymałam paru tygodni z czekaniem na zjedzenie takiego ciasta. No chyba, że ukryłabym je gdzieś głęboko i zapomniała o nim. Tak, wtedy to jest możliwe :-)
OdpowiedzUsuńBee! Ja wykorzystałam trudno dostępną skrytkę, więc dzięki temu miałam ułatwione zadania;)
OdpowiedzUsuńDobrego dnia!
Cześć.
OdpowiedzUsuńZrobilam z tego przepisu i nie wyszło. Jest twardy straszliwie, nie da się kroić nawet. Wiem, że Twój się udał, więc próbuję wyśledzić moją pomyłkę. Jakiś pomysł, co zrobiłam źle? Przychodzi mi na myśl tylko to, że za długo piekłam (35 albo 40 minut w temperaturze 170 stopni). Ja, a specjalnie jechałam po bakalie:)
Pozdrawiam!
Atria
Atrio! Jestem pewna, że to wina zbyt długiego pieczenia! Ja piekłam niecałe 30 minut, panpepato "na świeżo" przypominał w konsystencji twardszy nugat, ale po zawinięciu i odłożeniu na parę tygodni bardzo zmiękł. Teraz świetnie się go kroi. Szkoda, że tak wyszło:( Ale wiesz co, nie poddawajmy się. Zawiń go w folię i woreczek, odłóż na min. 2 tygodnie w chłodne i ciemne miejsce, powinien rozmięknąć - przychodzi mi pomysł, żeby go potem zanurzyć np. w Twojej rumowej nalewce - może wchłonie płyn, a przy okazji może wyjść z tego prawdziwy smakołyk. Nawet myślę, żeby tak zrobić z kawałkiem mojego panpepato - tak eksperymentalnie. Mam akurat do zlania nalewkę pomarańczowo-kawową i chyba tak zrobię. Dam Ci znać co wyszło, ale przypuszczam, że ta wersja może na nieźle zawrócić w głowie;)
OdpowiedzUsuńUściski!
A miałam nie robić w te Święta niczego słodkiego. Nie wiedziałam tylko, że można zrobić coś takiego! I lista zakupów się powiększyła... Ech, Ania!
OdpowiedzUsuńMmm... Panpepato! Grzeszne wspomnienie zeszłych Świąt, kiedy to palce lepiły się od jego naturalnej słodyczy... Zniknął naprawdę błyskawicznie; tuż po tym, jak minął przepisowy czas "odpoczynku"... ;))
OdpowiedzUsuńŚciskam!
fuNi!ta! Ja myślałam to samo w zeszłym roku, gdy zobaczyłam przepis u Moniki;) Uściski!
OdpowiedzUsuńOliwko! Miło Cię znów widzieć:) Pamiętam, że robiłaś panpepato również natchniona przez Monikę. Pyszne, prawda?
Pozdrawiam Cię ciepło!
Juz chyba Alci wspomnialam, ze nazwe "panpepatto" wielbei bedgranicznie, ale smaku owego przysmaku juz chyba dobrze nei pamietam, 5 lat szybko mija :) a obiecywalam sobei ze powtorze... Ten otoczony w kakao slicznie wyglada Aniu, to byl moj ideal. Sciskam swiatecznie!
OdpowiedzUsuńPS. Pieprz w duzych ilosciach to jest cos w tym smakolyku, oj tak.
Dzień dobry,
OdpowiedzUsuńOczarowały mnie zdjęcia i opis.
Zrobiłam i niestety efekt podobny do Atrii.Twardy straszliwie. Nie da się pokroić. Obawiam się, że za długo piekłam, ok. 40 minut.
Zgodnie z Pani radą, zapakuję i poczekam czy zmięknie.
Szkoda....
Może spróbuje jeszcze raz:)
Pozdrawiam
Magda
Basiu! Masz rację, pieprz gra tu pierwsze skrzypce! Na strasznie ciężką próbę wystawiasz swoją cierpliwość - 5 lat?! Basia, miej litość nad sobą, chociaż w Święta:D
OdpowiedzUsuńUściski Basiu serdeczne!
Magdo! Tak, to pewnie ta sama przyczyna jak u Atrii. Zaraz dopiszę w przepisie, żeby nie przekraczać czasu pieczenia, a może nawet dobrze go skrócić o parę minut.
OdpowiedzUsuńZawiń i odczekaj, nie wiem czy wystarczy do Świąt, moim zdaniem powinien przeleżeć te 2 tygodnie. Oczywiście upieczenie jeszcze jednego to świetny pomysł, choć i tak trzeba będzie się wykazać cierpliwością z czekaniem na zjedzenie;)
Dziękuję za ciepłe słowa i serdecznie pozdrawiam!
Anonimowy, Ania dorzuce swoje 2 grosze - IMO panpepato nie tak latwo zmieknie, cukier i miod sie karmelizuja i tworza "kamienna" strukture o ktorej piszecie. Moze latwiej pozostawic taki przepieczony panpepato w wilgotnym miejscu... i czekac :-) jak na piernika, ale struktur apanpepatoi jest o wiele bardziej zbita, cyba czekac trzeba dluzej...
OdpowiedzUsuńPS. Anna, Nie moge wszystkich smakolykow swiata piec co roku :D
Basiu! Masz rację, choć będę się upierać, że jeśli nie przekroczy się czasu pieczenia, panpepato tak bardzo nie stwardnieje. Mój był dość twardy po upieczeniu, a teraz jest mięciutki i świetnie się kroi. Sugerowałam też Atrii namoczenie w jakimś dobrym rumie albo nalewce korzennej - co Ty na to?
OdpowiedzUsuńUściski!
Witam Cię serdecznie, w końcu pozwoliłam sobie zajrzeć w Twoje progi i... oniemiałam :) Z wrażenia oczywiście ;) Blog jak blog myślę sobie, pewnie kolejny o kuchcikowaniu i... tyle :) Po czym znalazłszy się tutaj zwariowałam (dosłownie ;)). Masz tutaj klimat jakich mało w temacie kuchni ;) To jak prezentujesz wypieki, połowa sukcesu ale to jak piszesz... poezja ;) Tak połechtałaś moje kubki smakowe i moją wyobraźnię, że z wielką przyjemnością będę tu zaglądała. Cudownie piszesz o tym jak "czujesz" świat kuchni. Tak mi się spodobało co napisałaś, że zamilknę bo mogłabym chwalić Cię w nieskończoność - zostawiam więc szansę dalszych pochwał innym ;) Pozdrawiam ciepluteńko i dziękuję za wizytę u mnie :)
OdpowiedzUsuńWiktorianpl! A ja nie wiem co napisać... Oniemiałam - tyle dobrych słów. Bardzo dziękuję! Jest mi naprawdę ogromnie miło!
OdpowiedzUsuńSerdecznie Cię pozdrawiam i oczywiście zapraszam:)
Kucharnia, za późno, wywalilam już swój. Kupiłam jeszcze raz bakalie ale nie wiem, czy będzie mi się chciało robić jutro jeszcze raz - bo po co mi po Sylwestrze panpeppato:) Może innym razem:)
OdpowiedzUsuńAtrio! Jak to po co?! Jak to po co?! No, żeby zjadać coś absolutnie pysznego! Och, Kochana obiecaj mi, że jeśli nie na Sylwestra, to na przyszłe Święta upieczesz;)
OdpowiedzUsuńUściski!
projekt cieprpliwość bywa dużym wyzwaniem ;) Aniu, ale się cieszę, że się udało! To teraz ja - na zasadzie takie mikro łańcuszka - postanawiam upiec to cudo. Może w okolicy Sylwestra? :) pozdrawiam przedświątecznie :)
OdpowiedzUsuńMagda! Choć z zasady nie lubię łańcuszkowych zabaw, to w kwestii panpepato wręcz do tego namawiam;)
OdpowiedzUsuńUściski dla Ciebie!
Witaj. Twoje zdjęcia i stylizacje kulinarne są niesamowite! brawo za kreatywnośc:) podziwiam Twojego bloga, jest wspaniały, Aniu! Pozdrawiam serdecznie i życzę magicznych Swiąt !Marta
OdpowiedzUsuńMarto! Jak cudownie widzieć Cię przed Świętami:) Stęskniłam się za Tobą! Dziękuję za miłe słowach - w Twoich ustach profesjonalistki nabierają dla mnie jeszcze większego znaczenia!
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego!
przepiękne zdjęcia : ) ale mi narobiłaś ochoty na to ciasto, o raju : )
OdpowiedzUsuńCudne zdjęcia i niesamowity przepis! Chciałabym zrobić i mam pytanie czy pieprz i goździki to trzeba samemu utrzeć w moździerzu czy można zastąpić już gotowcem zmielonym? Czy to zmieni smak? Obawiam się, że goździki się tak nie utłuką na pył :(
OdpowiedzUsuńTilia! Takie gotowce są mniej aromatyczne, ale w ostateczności też dają radę, choć pewnie trzeba dodać ciut więcej:) A może masz młynek do kawy - idealnie mieli goździki:)
UsuńPozdrawiam ciepło!
Bardzo dziękuję za odpowiedź, tak też myślałam, że to pewnie już nie będzie to samo. Zatem nie trzeba bać się tej ilości pieprzu i zabrać do roboty :) Pozdrawiam świątecznie !
OdpowiedzUsuńMozna zrezygnowac z cukru, skoro jest miod? Czy trzeba by wtedy zmienic ilosc innych skladnikow?
OdpowiedzUsuńKardamon mam zamiast strączków mielony. Ile wtedy go dodać?
OdpowiedzUsuń