Nakryto Was czy nie?
Działaliście sami?
A może w grupie?
Poszło jak z płatka czy pojawiły się nieprzewidziane komplikacje?
Było ekscytująco czy zabawnie?
A może jeszcze nigdy niczego nie przewieźliście nielegalnie przez granicę?
Bo o przemyt przecież Was pytam!
Ja zaczęłam w wieku 5 lat. W tak młodym wieku działałam oczywiście nieco pod przymusem w zorganizowanej grupie pod dowództwem mojej Mamy wspieranej przez Babcię i jej niezawodną torebkę.
Tato zapewniał środki finansowe, ale ze względu na wrodzoną uczciwość i prawość odmówił aktywnego udziału w działaniach terenowych.
Tato zapewniał środki finansowe, ale ze względu na wrodzoną uczciwość i prawość odmówił aktywnego udziału w działaniach terenowych.
W tamtych czasach, takich grup jak nasza, było w regionie zatrzęsienie. Co zrozumiałe, bo bliskość granicy z ówczesną Czechosłowacją działała na okolicznych mieszkańców niezwykle mobilizująco. Zresztą nie było wyjścia. Żeby mieć porządną parę butów, materiał na sukienkę (wtedy niemal wszystko szyło się u krawcowej), kolorowy tornister czy komplet kredek, trzeba było je zwyczajnie przemycić przez granicę.
A to nie było łatwe. Po pierwsze należało nawiązać kontakt z jakąś sprawdzoną osobą - Czeszką lub Czechem, którzy zgodzili się kupić wybrane rzeczy. Dlaczego? Większość sklepów niemiło traktowała Polaków lub po prostu odmawiała obsługiwania. Nasza wtyczka mieszkała na III piętrze szarego bloku szarego osiedla. Nigdy nie byłam świadkiem wymiany towarów za sprytnie ukryte w częściach naszej garderoby korony. Czekałam z Babcią na ławce w parku. Po niecałej godzinie zjawiała się Mama.
I tu rozpoczynał się drugi ważny etap - ukrycia i zakamuflowania zakupów. Jeśli to były moje wymarzone lakierki, sandały czy białe jarmilky * (część z was pewnie dobrze je zna, a dla tych którzy nie wiedzą o czym piszę - klik), zakładałam je od razu na nogi. I ze łzami w oczach poddawałam koniecznym torturom w postaci tarzania ich w kurzu i szurania po kamieniach, by zatrzeć ślady wymarzonej nowości i tym samym nie wzbudzać podejrzeń potwornie czujnych i złośliwych celników.
Jedynym pocieszenie był fakt, że mogłam nareszcie ściągnąć i wyrzucić do kosza stare zdarte buty, w jakich przekraczałam granicę. Kiedyś latem, z braku odpowiednich egzemplarzy do wyrzucenia, przez pół miasta paradowałam w starych śniegowcach. Ale wróciłam w cudnych różowych (!) sandałkach wprost od Baty!
Jedynym pocieszenie był fakt, że mogłam nareszcie ściągnąć i wyrzucić do kosza stare zdarte buty, w jakich przekraczałam granicę. Kiedyś latem, z braku odpowiednich egzemplarzy do wyrzucenia, przez pół miasta paradowałam w starych śniegowcach. Ale wróciłam w cudnych różowych (!) sandałkach wprost od Baty!
W tym momencie do akcji wkraczała też torebka Babci. Sama Babcia zawsze bladła ze strachu ostrzegając, że tym razem się nie uda, ale rozumiejąc siłę wyższą w postaci nowej garsonki, godziła się na ułożenie kuponu pięknego atłasu na samym dnie ulubionej torebki. Lądowały na nim szminki i cała reszta kobiecego bałaganu, który należało zwieńczyć co najmniej sześcioma opakowaniami Olomouckiego Tvaruzku. Twarożek ołomuniecki to tradycyjny czeski ser o niezbyt miłym, mówiąc bardzo oględnie, zapachu.
Z zakurzonymi butami, wypchaną śmierdzącymi serami torebką i naminowaną całą resztą smakołyków Mamą, ruszałyśmy prosto do paszczy lwa. Moją niezawodną metodą było dygnięcie nóżką i z miną aniołka powtarzanie każdemu do znudzenia "Dzień dobry". Mama na pytanie "Co przewozimy?" wyciągała zawsze jakąś czekoladę czy inny z założenia przeznaczony na stratę produkt, który oczywiście nam odbierano, ale cała ukryta reszta była bezpieczna.
Na końcu z dostojną miną kroczyła Babcia. Miała "szczęście" do wyjątkowo złośliwej celniczki, która z urzędniczą wyższością rzucała jej w twarz "Co tam mate?" Babcia nic nie mówiąc otwierała z gracją torebkę i z pełnym satysfakcji uśmiechem podsuwała wprost pod nos ponurej celniczki. Wiele bym dała, by ponownie zobaczyć wyraz jej obrzydzenia, gdy lądowała nosem między krążkami śmierdzących serów. W przeciwieństwie do nas, chyba ich nie lubiła. Żebyście wiedzieli ile pięknych sukni zawdzięczamy olomouckim serom!
Zebrany za młodu bagaż doświadczeń pozwolił mi, parę lat później, bez większych oporów upchać w walizkach znacznie więcej niż to było zezwolone. Wracałam z Babcią pociągiem z wakacji w RFN. Dla Taty, zamiłowanego ogrodnika, kupiłam potwornie drogie ... grabie! Piękne, zielone, pneumatyczne.
Fatalnie się z nimi podróżowało, ale mimo iż w praktyce okazały się kompletnie nieużyteczne, odpłaciły się w dwójnasób podczas kontroli celnej. Stanęłam przed celnikiem z grabiami i zapytałam jak mam je oclić. Celnik zbaraniał, popatrzył na nas z politowaniem i ze słowami "Wy to musicie mieć straszną biedę w tej Polsce" opuścił nasz przedział. Misja spełniona!
Po incydencie z grabiami zawiesiłam nieco działalność, ale nadal dzielnie podtrzymuje ją moja Mama wracając z każdej podróży z sadzonkami upatrzonych kwiatów i drzewek. Tak właśnie, mimo ostrych protestów Taty, który był gotów odmówić dalszej jazdy, trafiło do ogrodu kilkanaście hibiskusów. Lada dzień ponownie pięknie rozkwitną. Część kwiatów zasuszę i zachowam, by podczas kolejnego upalnego lata użyć ich do przygotowania lodowych lizaków, czyli popsicles.
Popsicles to nic innego jak zamrożony w postaci lodów na patyku naturalny sok, często z kawałkami owoców. Po deszczowy początku wakacji dopadła nas fala upałów. Hibiskusowe lody z kawałkami moreli cudownie orzeźwiają, mają piękny kolor, wspaniały smak i pozwoliły mi wykorzystać część skrupulatnie zbieranych przez Synka patyczków po lodach (pisałam o nich tu - klik). Teraz ja bawię się nimi przygotowując kolejne wersje popsicles. Was też namawiam, nie na przemyt, ale na popsicles, oczywiście!
/na 8-10 porcji, w zależności od wielkości foremek/
1-2 łyżki suszonych kwiatów hibiskusa
1 litr wody
cukier /do smaku/
kilka moreli pokrojonych w drobną kostkę
Suszone kwiaty hibiskusa zalać wrzącą wodą i odstawić przynajmniej na 2-3 godziny, w celu uzyskania jak najbardziej aromatycznego i mocnego naparu. Pod koniec posłodzić do smaku i odcedzić. Morele pokroić w drobną kostkę - możecie je zastąpić innymi owocami, np. mango, ananasem, brzoskwinią. Ostudzony napar z hibiskusa wraz z pokrojonymi morelami przelewamy do foremek na lody i wkładamy do zamrażarki. Po ok. 2-3 godzinach lodowe lizaki są gotowe. Smacznego!
* inspiracją był ten przepis (klik)
"Lody" boskie...historie też:0 ja nie przemycałam nniczego...aż zaczynam żałować:)
OdpowiedzUsuńśliczny kolor! i niesamowity pomysł z hibiskusem:)
OdpowiedzUsuńTrzcinowisko! Nie chcę Cię do niczego namawiać i nie zrozum mnie źle, ale jak to się mówi - nigdy nie jest za późno;P
OdpowiedzUsuńBasiu! Polecam, są pyszne! Pozdrawiam serdecznie:)
Kurczę Aniu, czytałam z zapartym tchem!:)))
OdpowiedzUsuńWspaniale opisujesz,bosko!:))
I biedna te buciki musiałaś w kurzu wytarzać? A potem choc dało się je oczyscić?
Lody wspaniałe, chciałabym sobie takiego lodzika spałaszować:)
Pozdrówki:*
Majano! Gdyby się nie dało odczyścić, to uwierz mi, nie dałabym się namówić na tarzanie w kurzu;P Prawie wszystkie moje koleżanki prowadziły podobne praktyki. Dziś ze śmiechem to wspominamy. Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńO rany Aniu Ty z racji bliskości granicy już za młodu musiałaś się na "pracować". U mnie na te buty, o których piszesz mówiło się czeszki. A ja przemyciłam jeden jedyny sweterek w róże (w latach osiemdziesiątych był na nie szał)na sobie po wcześniejszym wycięciem metki, oczywiście z Czechosłowacji.Z NRD przywiozłam wymarzone buty Salamandry,ale że byliśmy młodzieżowym hufcem pracy(grupa zorganizowana dzieci) to nikt nas nie kontrolował. Cóż to były za czasy...
OdpowiedzUsuńAniu a lody cudowne na te upalne dni, które właśnie zapanowały :)
Ewo! Miałam podskórne przeczucie, że przyznasz się do czegoś i miałam rację! Ze sweterkiem łatwiej - nie musiałaś w kurzu tarzać:D Z NRD to całą historię mam, ale może jak się zobaczymy, to Ci opowiem;) Uściski!
OdpowiedzUsuńAniu ,nie mogę kochana ,nie mogę , te butki to mnie położyły na łopatki
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak ja kochana, to co piszesz i wiesz ten wstęp o pierwszym razie , no różnych rzeczy się spodziewałam ,ale nie przemytu :DDDD Kochan ciebie (czytanie) na depresje ludziom zamiast psychotropów psychiatrzy powinni zapisywać:DDD kocham ciebie
a lody to taka najwyższa półeczka, no taki prawdziwy mercedes i te zdjecia takie co kuszą ,żeby monitor polizać , no normalnie kuszą
Jarmilki!!!! Tez to pamietam. A nawiasem mowiac, faktycznie te Czeskie celnictwo wyjatkowo obrzydliwie nieprzzyjemne bylo, nie? W kwestii lodow.... mniam, mniam z wygladu, zaloze sie ze smakuja niebiansko:)
OdpowiedzUsuńBuziol!!!
Anno, Ty masz przemytniczą duszę!Ja też nie powiem,mam za sobą pewną przeszłość w przemycie rzadkich roślin,ale to co Ty to naprawdę...
OdpowiedzUsuńLody piękne.Ale ja mogę bez patyka?
Nie jadam lodów na patyku...
A kwiaty hibiskusa takie secesyjne.
Cmok!
pierwsze zdjęcie genialne, anegdota z grabiami świetna, a lody wyglądają wspaniale. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMargot! Napiszę krótko, bo spadam z krzesła - czy Ty jesteś świadoma swych słów?! Bo jak tak, to takie wyznanie zobowiązuje - no i teraz kombinuje co dalej:DDDD Mercedes ostatecznie może być, choć wolę inne marki;P
OdpowiedzUsuńdeZeal! No i tak czułam, że jako moja krajanka będziesz coś wiedzieć o obrzydliwości ówczesnych czeskich celników:D A wiesz te nasze jarmilki to teraz drugą młodość przeżywają - sama nie wiem czy sobie nie kupić i nie przeparadować przez granicę (już nieistniejącą) i przejść z satysfakcją w śnieżnobiałych, bez tarzania w kurzu...
Amber! Czułam, czułam, że roślinność przemycałaś;DDD
OdpowiedzUsuńA co Ty masz do patyków - nawet takich domowych nie tkniesz....? Musisz mi to wyjaśnić;P Oczywiście przy opowieści o tym przemycie:D
Basiu! Dziękuję Ci bardzo! A wiesz, grabie do dziś gdzieś w piwnicy leżą:D
Mój Tato przemycił żółwia z Bułgarii w kieszeni, w latach '70 :)
OdpowiedzUsuńOch a moje przemyty to żadne przemyty:) Ostatnio kasztanki i czekoladki z Polski - mój ostatni przemyt do USA dla E. :)Bo uwielbia odkąd pierwszy raz posmakował w Polsce. A jak mnie Pani z U.S. Customs and Border Protection srogim głosem zapytała czy wwożę coś z jedzenie, np. czekoladę, to z bardzo niewienną miną powiedziałam oczywiście, że nie ;)
Piękne zdjęcia Aniu! I te popsicles! Ten ich piękny kolor:)
Aniu, ja świadoma jestem praw i obowiązków a także moich tu deklaracji też:DDD
OdpowiedzUsuńMercedes nie to co?Ferrari?
ach, jak ja lubie czytac Twoje slowa... az milo pokrazyc sie w takiej przyjemnej lekturze:)
OdpowiedzUsuńlody sa cudne i chetnie bym Ci choc jednego skradla:)
Agnieszko! Czy żółw to przeżył bez szwanku?:D
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię za te kasztanki i czekoladki, bo odprawa przy U.S. Customs and Border Protection to już poważna rzecz, ale przecież czego nie robi się z miłości!
Uściski!
Margot! Daj mi się zastanowić - ja myśli zebrać nie będę mogła do samego rana... Ale ferrari też odpada ;P
Aga! Bardzo się cieszę - miło mi to czytać:)A na lody zapraszam - mam nową partię:) Pozdrawiam!
jaguara?
OdpowiedzUsuńmaybacha?
haha xd
OdpowiedzUsuńKucharnio, Twój post wywołał ogromny uśmiech na mej twarzy! już tak zabawnie,z takim polotem piszesz... niesamowite!
i na dodatek takie lizaki, takie lody.
nie mam słów na nie. są tak wspaniałe i nietuzinkowe. jak Ty!
Aniu, przeżył:)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz mi się zdażylo, że się pytali. Na szczęście mam przekonywującą niewinną minę a jakby co to dostaliby po kasztanku i tyle:)
Przemyt... Hmmm... Mieszkaliśmy koło Bornego Sulinowa, a to było rosyjskie miasteczko i WSZYSTKO w nim wtedy było, ale ja tylko nosiłam efekty tego przemytu: futerko, płaszczyk, walonki... Bo my, widzisz, żyłyśmy w takich czasach przemytniczych;)
OdpowiedzUsuńA wodne lody hibiskusowe muszą być pycha, tylko wiesz, teraz to u mnie pada... :(
margot! Ty się całkiem dobrze na autach znasz:D Ale to nie moje typy;P A mogę zmienić na coś nie-samochodowego?
OdpowiedzUsuńKarmel-itko! Rumienię się czytając - dziękuję Ci pięknie!
Agnieszko! Uff:) (w kwestii żółwia)
A niewinny wyraz twarzy wiele może zdziałać - coś o tym wiem:) Choć wiesz, obawiam się, że w przypadku TYCH celników chyba mógłby nie podziałać ....
Ewelajno! U nas upały bezlitosne...
No tak, futerko, płaszczyk, walonki - widzę, że temat masz "obcykany";D
Posyłam Ci dużo słońca!
Ba , ja na to liczę :DDD, bo wbrew pozorom to ja rozróżniam samochody czerwone, zielone , srebrne metalliki , czarne....:DDD
OdpowiedzUsuńmargot! Od razu czułam, że jesteś moją drugą połówką - bo w kwestii aut, to ja też wg koloru wybieram ;)No i jeszcze czasem gabarytu - duże, małe lub za duże:D
OdpowiedzUsuńJezu, ja jestem fajtłapa do przemycania, więc wyobraź sobie, co przeżyłam, przemycając z Izraela thinę, przyprawy oraz różne gadżety, których nie wolno brać od innych w prezencie. Celnik kazał mi pokazać proporczyk, a ja nie tylko nie wiedziałam, gdzie go mam, ja w ogóle nie p a m i ę t a ł a m, że go mam!
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoją zimną krew przemytniczki!
A tak w ogóle - zasiadłam do czytania Twego posta z paczką... hibiskusa w ręku! I zapatrzyłam się na te przepiękne lody i zdjęcia...
Pozdrawiam :)
An-no! Ale udało się, tak? Więc żadna z Ciebie fajtłapa, może po prostu brak doświadczenia w latach kiedy "dziecięciem" byłaś?:D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię ciepło:)
Przemycałam tylko raz, przynajmniej tyle pamiętam. Z Rygi złoty pierścionek dla mamy. Tata nie mógł przewozić, bo zawsze, ale to zawsze był brany na osobistą :) A ja pierścionek miałam w starych skarpetkach
OdpowiedzUsuńA lody? Idealne
Kabamaigo! Ze złotem to ja akurat nie mam żadnych doświadczeń, więc chylę czoła! Tak sobie myślę, że niezła z nas "szajka" mogłaby powstać:D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Kiedyś wracaliśmy z wakacji na Słowacji i Mama wszystko to co kupiliśmy przykryła...rolkami toaletowymi! Kiedy przyszła nasza odprawa, celnik uniósł klapę od bagażnika i w tym momencie uruchomił lawinę rolek:)Nie muszę już chyba dodawać, że szybko nas przepuścił;) Lody bardzo oryginalne, z kwiatkami jeszcze nie próbowałam!
OdpowiedzUsuńPrzemycam, a jakże. Coraz mniej i coraz rzadziej, ale upycham do walizki niedozwolone produkty spożywcze, np. kaszę gryczaną albo suszone grzyby. Z mięs już zrezygnowałam, chociaż kiedyś bywały kabanosy i krakowska. A pierwszego razu w ogóle nie pamiętam. Prawdopodobnie nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że coś nielegalnego ze sobą wwożę.
OdpowiedzUsuńParę dni temu oglądałam w sklepie zestaw pojemników do mrożenia popsickles i... chyba kupię :-)
Aniu, właśnie czytam ten artykuł o Ice Pops i myślę o Tobie i Twoim dzisiejszym przepisie:)
OdpowiedzUsuńMoże coś Cię z niego zainspiruje jeśli jeszcze nie go nie czytałaś:)
http://www.nytimes.com/2011/07/17/magazine/mark-bittman-ice-pops-four-ways.html?_r=1
Miłego dnia!
Bee! No to witaj w klubie;D Dobre kabanosy i krakowska warte są takiego ryzyka, a pojemniki do popsicles warto "przemycić" do kuchni:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAgnieszko! Dziękuję:) Jak miło wiedzieć, że Ktoś myśli o mnie na drugim końcu świata, gdy ja już smacznie śpię;) Podczytuję ta rubrykę - ten artykuł już trafił do jednej z moich zakładek. Tyle ciekawych możliwości - ach, chyba zaraz się zabiorę za kolejną partię Ice Pops;) Uściski!
Jestem pełna podziwu. Jak ty to robisz, że chcąc wspomnieć o hibiskusie opowiadasz tak fascynującą historię rodzinnych przemytów? :).
OdpowiedzUsuńFantastyczne lizaki. Też bym zjadła.
Anno-Mario, prawdziwa z Ciebie Jackie Brown:))) Uśmiałam się czytając tego posta, też mam w pamięci kilka przemytniczych wspomnień;) Chwała Twojej mamie za ten hibiskus, cudowne popsicles, muszę nabyć foremkę do nich, bo to super sprawa. Twoje lizaki mają cudowny kolor i wyglądają tak soczyście i orzeźwiająco,mm:)
OdpowiedzUsuńPs.U mnie ta piosenka Badu była niedawno, kocham ją:)))teraz u Ciebie sobie posłucham:))
oj tak, pamiętam "postarzanie" butów przed granicą :))
OdpowiedzUsuńto są takie smaczki z dawnych czasów, fajnie powspominać
turlaczku! Jakoś tak samo z siebie się to potoczyło;) A na lizaka zapraszam - jest jeszcze parę sztuk!
OdpowiedzUsuńMar! Ha, Jackie Brown - super;D Musisz zdradzić choć trochę swoje wspomnienia, bo strasznie jestem ciekawa! A Badu cała jest piękne - dosłownie i muzycznie;) Dobrego dnia!
Jswm! Nareszcie Ktoś komu postarzanie butów nie jest obce - już mi raźniej;) Pozdrawiam Cię!
lody wspaniałe :) lubię Twoją pomysłowość :) ale jeszcze bardziej wczytałam się w Twoją historię o przemycaniu :D wesoło miałyście :)
OdpowiedzUsuńKasiu! Dziękuję:) Wesoło to się teraz wspomina, ale wtedy to stres był dość wielki;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŚwietny mają kolor! i tek kształt, lubię go!
OdpowiedzUsuńRobiłam dżem z hibiskusem i rabarbarem i przyznam że mnie zaintrygował ten smak. A że morele uwielbiam to jest to przepis dla mnie. tylko foremki trzeba skombinować:)
Prawie z wypiekami na twarzy przeczytalam Twoja przemytnicza opowiesc,jakbym film sensacyjno-przygodowy ogladala :) :) Sama mieszkalam niedaleko Czech (Harrahov),wiec mniej wiecej moge sie wczuc,choc przemycac zawsze sie balam....najlepsze byly te Twoje grabie-hihi-dobre!!!
OdpowiedzUsuńLody slicznie wygladaja :)
Pozdrawiam cieplutko :)
Korniku! Witaj:) Foremki są do kupienia m.in. w Ikea. Polecam Ci te lizaki i serdecznie pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńGosiu! Och, te grabie to majątek kosztowały, ale w sumie opłacało się je kupić;) Dobrego dnia!
hehe, niesamowita historia! ja za przemyt mogłabym dostać jedynie za współudział:) pamiętam wycieczki za granicę tuż przed imieninami, aby kupić alkohol na imprezę - nadmiarowe buteleczki były skrzętnie pochowane w zakamarkach malucha:) moi rodzice nie wpadli jednak na pomysł ołomunieckiego sabotażu!:) sami by chyba cierpieli, choć ja lubiłam takie śmierdziuchy:)
OdpowiedzUsuńlody wspaniałe! u nas dziś ciepło, więc porywam jednego:))) dla ochłody:)
goh.! Za współudział odpowiadasz jak nic;DDD O wybitnych możliwościach "malucha" też wiele słyszałam!
OdpowiedzUsuńA u mnie dla odmiany dziś deszcz i chłodno, więc mogę Ci oddać wsystkie lody!
Prześwietne :) I lody i tekst :D Serdecznie pozdrawiamy!
OdpowiedzUsuńKochana, jak Ty piszesz.. jakie Ty robisz cudowne zdjęcia. siedzę i czytam i uśmiecham się, patrzę i wzdycham z zachwytów.
OdpowiedzUsuńten hibiskusowy kolor jest cudowny.
mała przemytniczka:-)))) opowieśc o butach jest naj naj.
Ja nie moge, ale miałaś dzieciństwo cudne :D ja nigdy !! nic nie przemyciłam, czuję, ze powinnam coś z tym zrobic haha
OdpowiedzUsuńLody wywołały slinotok, hibiskusa kolor dał mi moc do dalszej pracy !
just-great-food! Bardzo mi miło! I ja Was serdecznie pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńAsiejko! Tyle miłych słów - ja teraz siedzę i czytam i się uśmiecham i bardzo Ci dziękuję!
Etrala! No, Kochana najwyższa pora nadrobić - nigdy nic a nic?! Kolor hibiskusa jest niesamowicie pobudzający, a smak ... Musisz spróbować! Pozdrawiam!
ale się uśmiałam z tych historii. ja nie mam takich doświadczeń, może dlatego że mieszaliśmy od zawsze w centrum Polski.
OdpowiedzUsuńCo do popsicles - teraz jest promocja w tesco akurat - za 3,99 można kupić foremki na te lody. Polecam serdecznie.
Twoje lody wyglądają bajecznie, aż mi się zachciało takich...
Mniam
Monika
www.bentopopolsku.blogspot.com
mnemonique! Cieszę się, że historia wprawiła Cię w dobry humor! Te lody robią się niemal same, więc ... do dzieła:D!!!
OdpowiedzUsuńKochana Przemytniczko! Lody zachwycające i o tak pięknym kolorze, że takie buciki by się przydały, może z jakiegoś przemytu! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKamila! Buciki wcale nie są konieczne, wystarczą foremki, hibiskus i chwila cierpliwości, gdy lody się mrożą;)Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńWyglądają genialnie, ciekawe czy równie świetnie te lizaki orzeźwiają w upalny dzień :)
OdpowiedzUsuńTwój przemytniczy życiorys cudowny :) Mnie nie było dane przemycać czegokolwiek, teraz żałuję...
OdpowiedzUsuńA lody wyglądają bajecznie.
burczymiwbrzuchu! Te lody-lizaki to maksimum orzeźwienia! Polecam:)
OdpowiedzUsuńYba! Nie żałuj, może jeszcze będzie kiedyś okazja;) Oczywiście do niczego nie namawiam:D
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Swietna historia ...jarmilky sa do dzis moim niespelnionym marzeniem;),ale za to mialam ,,walbrzychy,,:)
OdpowiedzUsuńWspomnialas o celniku niemieckim,a wiesz ze niektorzy Niemcy sa do dzis malo swiadomi tego jak ludzie zyja w Polsce??nie tak dawno mialam rozmowe ze znajomym Niemcem ,ktory wpieral mi ze w Bydgoszczy nie ma ulic z asfaltem;)))
A lody musza byc rewelacyjne...zrobie takie lub podobne(brak hibiskusa)
Ewo! Och, przypomniałaś mi "wałbrzychy"!!!:DD Kompletnie o nich zapomniałam.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że takie pojęcie o Polsce ma jeszcze wiele osób, ja też mam nie jedną podobną rozmowę za sobą ... brrr!!!
A hibiskus suszony można kupić w sklepach zielarskich lub większych spożywczych - paczuszka kosztuje ok. 3 zł. Polecam Ci bardzo i pozdrawiam:)
Ojej, przemytnicze czasy to nie moje czasy...znam je tylko z opowiadań, ale faktycznie mają swój urok.
OdpowiedzUsuńCudowne lodowe lizaki zrobiłaś :) Dobry pomysł z tym hibiskusowym składnikiem :) Wyglądają niezwykle odświeżająco!
Hahaha, powiem, że się uśmiałam :D
OdpowiedzUsuńJa niestety jestem pokolenie lat 90, żyjące w dobrobycie, więc o żadnych przemytniczych historiach nie ma mowy... Super te lizaki :)
Chyba jesteś bardzo oddana blogowi, odpowiadając niemal na każdy komentarz. Ja może lepiej nie będę się wypowiadać, bo to nieładnie chwalić się takimi wyczynami :) Lody hibiskusowe... I skąd my weźmiemy tego hibiskusa?
OdpowiedzUsuńJasne, że kupimy. Ale nie będzie już taki jak te Twoje!
OdpowiedzUsuńIwona! Myślę, że te opowieści mają urok jedynie po czasie;) Dziękuję za odwiedziny i przesyłam pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńManiu! Bardzo się cieszę, że historia Cię rozbawiła! Serdeczności!
Kubełku! To nie kwestia oddania blogowi - ja lubię rozmowy, szanuję i doceniam każdą osobę, która zechce ze mną poprzez komentarz porozmawiać i czułabym się nieswojo pozostawiając Wasze słowa bez odpowiedzi;)
Hibiskus suszony, jak pisałam powyżej jest dostępny z tego co wiem w sklepach zielarskich i większych spożywczych. Jeśli będziesz miała kłopot z kupne daj mi znać, chętnie Ci prześlę! Pozdrawiam!
Pozwól, że odpowiem na twoje pytania w kolejności.
OdpowiedzUsuń1. tak
2. nie
3. tak
4. raczej to pierwsze
5. oh, oba warianty
6. raczej z własnej
Robiłam to co roku, drobne sprawy. Mogę powiedzieć, że mam już wprawę!
A lody mają śliczny kolorek.
Dziwne, zawsze bałam się eksperymentować z zamrażarką i domowymi lodami. Może już czas to zmienić? ;)
Jam z centralnej Polski od zawsze, od urodzenia, więc nie wiem, co to znaczy przewozić coś nielegalnie przez granicę, ale po Twojej opowieści jawi mi się to jak przygoda okraszona sporą dawką adrenaliny. A lodowe lizaki wspaniałe. Zdrowe, orzeźwiające i idealne do ochładzania rozgrzanego upałem żołądka. Szkoda tylko, że nie ma się w tym roku przed czym chłodzić, bo lato takie jakieś marne mamy:-/
OdpowiedzUsuńBardzo interesująca lektura, cudne zdjęcia, a przepis... Przepisem to ja jestem zachwycona! :) Od pewnego czasu jestem posiadaczką hibiskusu i zastanawiałam się co też by tu z nim zrobić... już wiem CO!:)
OdpowiedzUsuńSue! Dziękuję, za takie rzetelne potraktowanie sprawy;) Widzę, że mam do czynienia z prawdziwą specjalistką;D I masz rację, pora zmienić i wyrzucić wszelkie obawy związane z domowymi lodami!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię:)
Joanno! Lizaki bardzo orzeźwiają - u mnie ostatnio fala upałów, więc sprawdzają się idealne!
Dużo słońca Ci przesyłam!
Doctor! Jeśli masz hibiskus, to nie zwlekaj! Ma przecież tyle ciekawych zastosowań, jak nie do lodów, to może do innych napojów, dżemów, konfitur!
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny i miłe słowa:) Pozdrawiam!
Ania, człowiek tu kilka dni nie zagląda na blogi a Ty takie wyznania w tym czasie czynisz :D Omal nie zalałam kawą klawiatury :D
OdpowiedzUsuńTwoja Babcia z serkami - mistrzyni, nie ma co :D U mnie też Babcia (z siostrą) wiodła prym w tej dziedzinie, zwoziła z Ukrainy cuda, ja przeszmuglowałam tylko drzewko morelowe w doniczce (nie wiedząc zresztą że nie wolno :D)
I jeszcze chciałam powiedzieć że zdjęcia patyczków - fantastyczne! :)))
Uściski Aniu :)
Monika! Witaj! Jak tam wiosła? Dałaś radę;P
OdpowiedzUsuńI widzę, że Twoja familia rynki wschodnie miała opanowane - proszę, proszę drzewko morelowe to już konkretny wyczyn!
Uściski! I pamiętaj, że zalanie klawiatury to wyrok śmiertelny dla komputera, więc go nie narażaj;DDD
Piękny kolor mają Twoje lody, cudownie rubinowe:)
OdpowiedzUsuńŻeniu! Kolor mnie też bardzo się podoba, nie mówiąc o smaku;) Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńPowaliłaś mnie na kolana historią:)babcia i śmierdziuchy w torebce, bomba:) ...podobnie jak Twoje lody:). Mi przy okazji przypomniała się historia sprzed [prawie 4 lat, kiedy to 3 dni po slubie wyruszyliśmy na króciutką podróż poślubną do Czech ....tak pokręcic sie bez celu:) ....a że zostało nam sporo pieniądzorkó to postanowiliśmy kupić jakiś dobry alkohol... upychaliśy go gdzie się tylko dało, zeby nam celnicy nie zabrali ...kombinowaliśmy jak oprzysłowiowy :kpoń pod górkę" ....no i jakieś 3 tygodnie późnioej dowiedzieliśmy sie, zę z Czech można przecież przewieźc bez problemu 10 l wódki
OdpowiedzUsuń:) ...ubaw mamy do dziś ....i jedną tequillę, którą trzymamy na 5-tą rocznicę ślubu:) pozdrawiam Kochana:)
Cudna, letnie historia :) heh ja nie mam takich wspomnień, ale zazdroszczę przemytniczych genów ;) no i tych pięknych lizaków! pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuńAniu, pierwsze co, to z nieba mi spadlas z tym przepisem, choc nie mam hibiskusa to pokombinuje cos tam na wzor! mniej kalorii niz w normalnych lodach dla mojego malego lodozercy! :-)) no, a po drugie, a wlasciwie przede wszystkim usmialam sie jak kazdy czytajac posta! duzo wspomnien wrocilo!! :-)) przemytniczych tez, ale i wspomnienie o czeszkach, jak zwano w moim regionie czeskie tenisowki! powiem Ci, ze z checia bym je dzis nosila, takie dzisiejsze sportowe balerinki to byly, nie? buziak!
OdpowiedzUsuńJolu! Cudna opowieść:) A wiesz, ja z podróży poślubnej też trzymam jedną butelkę - wina; jest specjalnie zapakowana i oklejona z kartką zabraniającą otwierania jej - tak na wszelki wypadek, gdyby komuś z Gości zachciało się poszperać w piwniczce i otworzyć akurat TĄ butelkę;) Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńMagda!Haha, zaśmiałam się przy przemytniczych genach:DDD Chyba rzeczywiście takie istnieją;P Uściski!
Cudawianko! Ja wciąż sobie obiecuję zakup jarmilem vel czeszek, ale nie wiem sama czemu jeszcze nie sfinalizowałam zakupu. Zgadzam się z Tobą, że to naprawdę fajne sportowe balerinki:)
Uściski dla Ciebie i Kruszynka:*
Aniu, no słabo kciuki trzymałaś, słabo - lało jak z cebra :D Ale było suuuper :)
OdpowiedzUsuńDrzewko morelowe było malutkie ale za to z daleka ;)
A z klawiaturą - czyżbyś próbowała? :D
Uściski ślę Aniu :)))
Monika! No masz, i teraz będzie, że to moja wina;P
OdpowiedzUsuńCo do klawiatury to doświadczenia mam równie bogate jak te "przemytnicze":D
Pozdrawiam!
Super pomysł. Poluję na takie pojemniczki od jakiegoś czasu. Dzięki za przypomnienie, muszę sobie wreszcie je sprawić :)
OdpowiedzUsuńświetna historia z tymi przemytami :) ja doskonale pamiętam jak jeżdżąc z mamą i jej znajomymi do Piwnicznej, przemycałam przez granicę nadwyżkową ilość alkoholu w moim plecaku w kształcie misia, bo 'przecież dziecka nikt nie sprawdzi' ;)
OdpowiedzUsuńa takie lodowe lizaki zjadłabym z przeogromną ochotą! :)
Marze o takich lodach, bo zaliczam sie do najwiekszych lodozercow swiata ; )
OdpowiedzUsuńAgPe! Myślę, że nie powinnaś mieć problemu z ich kupnem, są teraz dość popularne. I świetnie nadają się na różnego rodzaju lody:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKini! No ładne rzeczy - w plecaku-misiu alkohol;DDD Czego ja się dowiaduję:P Uściski!
Mysiu! Nawet większych lodożerców ode mnie?! To niemożliwe;DDD
hehehe...mówisz? no może...może...trzeba wszystkiego w życiu spróbować:)
OdpowiedzUsuńpysznościowe.
OdpowiedzUsuńno i chłodzące♥
opowieść prawie mrożąca krew w żyłach :) ja tam nie miałam takich dojść, ale bardzo zazdrościłam koleżance, która miała dojścia i piękne kolorowe kredki i piórnik, ach te czasy :)
OdpowiedzUsuńco do lodów, a raczej lizaczków, to koniecznie muszę zrobić, taka konsystencja bardzo mi pasuje :)
Beautiful popsicles! That combination is very original.
OdpowiedzUsuńCheers,
Rosa
Trzcinowisko! ;P
OdpowiedzUsuńOlciaky! Bardzo chłodzące;D
Magda! To właśnie bardziej lizaki niż typowe lody, ale zaręczam, że smakują cudownie! Pozdrawiam Cię:)
Rosa! Thank you! Popsicles are so easy to make and such fun to eat!
Cheers!
:D podoba mi się, jak budujesz napięcie zdjęciami!
OdpowiedzUsuńowieca! Dziękuję! I serdecznie pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńNigdy takich lodow nie jadłam a ich kolor jest nieziemski.
OdpowiedzUsuńCo do życia przemytnika, to ja kiedys dawno temu jezdziałam na Bialorus, ale niestety nie pamietam czy coś przemycałam. Teraz już nie robię, ale mąż czasami,skala wartości .... bardzo wysoka ;)
ja z pierwszych wakacji zagranicznych z Bułgarii przywiozłam koniak dla Taty, a w czasach studenckich z NRD bieliznę i buty.
OdpowiedzUsuńWspaniałe te lody :)
super te lody!
OdpowiedzUsuń