Przeglądając ostatnio książkę "O staropolskiej kuchni i przy polskim stole" Marii Lemnis i Henryka Vitry, natrafiłam na fragment pochodzący z Compendium ferculorum (pierwsza zachowana polska książka kucharska z 1682 roku) definiujący kucharza i stawiane mu wymagania:
"Kucharz ma być ochędożony, z czupryną albo głową wyczesaną, podgoloną, rękami umytymi, paznokciami oberżnionymi, opasany fartuchem białym, trzeźwy, nie swarliwy, pokorny, chyży, smak dobrze rozumiejący, potrzeby do potraw dobrze znający i wszystkim usługujący".
I co? Jeśli wierzyć definicji, co najmniej połowa kucharzy powinna zrzucić fartuch i poszukać innej posady. Anthony Bourdain, Marco Pierre White, Gordon Ramsay i wielu innych, powinno uderzyć się w piersi, a chcąc zachować sławę i poważanie, ściąć włosy, rzucić palenie, przestać przeklinać. Na szczęście nie są pokorni. Na szczęście cała rzesza wspaniałych kucharzy jest po prostu sobą. Z definicji przecząc definicji.
Z definicji nie pałam sympatią do definicji. Nie lubię ograniczeń jakie wprowadza zamykając drogę dowolności. I choć rozumiem, że może być słuszna i prawdziwa, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest jak klatka trzymająca pod kluczem ukryty sens.
Z radością słucham i czytam o wszystkich wyjątkach i "dziwach", które wymykają się definicji. Niemal zawsze kibicuję takiej rebelii, która zaczyna żyć swoim życiem mimo, iż definicja nie dawała jej żadnych szans ani praw.
A jednak.
Można inaczej.
Pod prąd.
Wbrew stereotypom.
Na przekór definicji.
To często mój kierunek.
Wybrany z premedytacją.
Nie jeden raz z przekorą.
Z pełną świadomością, że z definicją się nie zaprzyjaźnię.
Skąd ta krnąbrność? Największym winowajcą jest chyba szkoła. W czasach mojej edukacji większość czasu zajmowało nam "wkuwanie" na pamięć niezrozumiałych definicji i regułek. Wyrecytowane na pamięć przed nauczycielem natychmiast wylatywały z głowy robiąc miejsce kolejnym. Dziś nie pamiętam chyba żadnej z nich.
Zapamiętałam jednak te słowa i lubię do nich powracać, bo myślę, że jest w nich wiele prawdy, także i o mnie samej - "Nie zapominajmy, że sukces rodzi się z arogancji. Większość kucharzy w młodym wieku zbyt starannie przygotowuje potrawy - wszystko po to, aby ukryć brak pewności siebie i wiary w naturę. Z czasem uczą się, że to ona jest prawdziwą artystką, a my tylko gotujemy." *
Ja coraz bardziej ufam naturze, coraz mniej definicjom. Jednak na przekór niemal wszystkiemu co tutaj napisałam, posłużę się teraz definicją - "doskonałość to mnóstwo drobnych rzeczy dobrze zrobionych"**. Dla mnie taką doskonałość osiągnęła bruschetta z bobem.
Choć z definicji oryginalna bruschetta powinna być podawana z pomidorami, bazylią i czosnkiem, w wersji, którą Wam proponuję, podaję ją z sałatką z bobem - pełną drobnych rzeczy pysznie zrobionych. Zaufajcie naturze, bób o tej porze roku smakuje najlepiej!
BRUSCHETTA Z BOBEM
ok. 300-400 g bobu
1-2 pomidory
kilka plastrów szynki parmeńskiej lub serrano
bryndza owcza
oliwa z oliwek
ocet balsamiczny
kilka kromek pieczywa, najlepiej czerstwego
Bób gotujemy w osolonej wodzie - nie za długo, ja gotuję ok. 5 minut. Ugotowany należy odcedzić i lekko ostudzić, a następnie obrać z łupinek (młody bób często serwowany jest w łupinkach, ja jednak zdecydowanie wolę w wersji wyłuskanej). Słodkie, dojrzałe pomidory pokroić na drobne kawałki i dodać do bobu, podobnie zrobić z szynką. Dodać grudki bryndzy. Polać oliwą z oliwek i octem balsamicznym. Delikatnie wymieszać. Nie dodaję żadnych innych przypraw - smak świeżego bobu cudownie kontrastuje ze słoną bryndzą, wędzonym aromatem szynki i słodyczą pomidorów.
Kromki pieczywa grillujemy lub opiekamy w tosterze. Na chrupiące grzanki nakładamy sałatkę z bobem, polewamy sosem z oliwy i octu. Zjadamy popijając dobrym winem, słuchając dobrej muzyki lub czytając dobrą książkę - co kto woli, przecież przyjemność nie podlega żadnej definicji;)
* Marco Pierre White, ze wstępu do Piekielnej Kuchni Marco Pierre White'a, wyd. Pascal, 2007
Niezła definicja, całe szczęście już zupełnie nieaktualna :)))
OdpowiedzUsuńBruschetta jak dla mnie na szóstkę - wywołuje ślinotok :)
Oj tak, definicje i założenia a wszystko to po to, żeby uprościć złożoność wszystkiego co nas otacza.
OdpowiedzUsuńTeż za nimi nie przepadam.
Za bobem już tak!I to bardzo. Dzisiaj już Inka na blogu tospice kusiła mnie bruschetta a teraz Ty Aniu. Mam swieży bób i teraz jestem podwójnie zainspirowana :) Miłego wieczoru.
Uwielbiam bruschettę i uwielbiam bób :-) więc to zdecydowanie moje smaki - A kucharz jak dla mnie to największy buntownik - tylko nie trzymając się definicji (przepisu) można stworzyć coś zupełnie nowego!
OdpowiedzUsuńBardzo apetyczna propozycja.
OdpowiedzUsuńKasiu! Bardzo mnie cieszy ta "szóstka" ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAgnieszko! Też zachwycałam się dziś bruschettą u Inki:) Mam nadzieję, że z tej podwójnej inspiracji wyjdzie Ci pyszna bruschetta! Pozdrowienia:)
Jagienko! Kucharz-buntownik to zdecydowanie mój typ;) Uściski!
Haniu-Kasiu! Dziękuję i pozdrawiam:)
Bardzo przyjemnie czyta się Twoje posty! A bruschetta może być z przeróżnymi dodatkami, ta pomidorowa jest po prostu najpopularniejsza. Zaś taka z sałatką z bobem musi smakować wspaniale!
OdpowiedzUsuńTeż miałam dziś sałatkę z bobu na śniadanie, ale nie na grzance, tylko ze świeżo upieczoną bułeczką:)))
OdpowiedzUsuńTeż nie pamiętam regułek ze szkoły, pamiętam tylko fragment, który się przewijał przez większość definicji fizycznych: "w danej chwili czasu jego ruchu" ;) zatem w tej danej chwili wsunęłabym taką bruschettę w pięć sekund w danej chwili czasu jej ruchu:))) czy jakoś tak;P
just-great-food! Ależ oczywiście, bruschetta może być podawana z wieloma dodatkami:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńgoh.! Bób i świeżo upieczona bułeczka - mmmm, brzmi cudnie! W danej chwili czasu jego ruchu na pewno się skuszę na takie śniadanie;)
Zgadzam się z Toba całkowicie - przepisy przepisami ale natura to najlepsza nauczycielka ! A Twoja bruschetta z bobem bbardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńWczoraj robiłam tradycyjną bruschette, bobu niestety nie lubię, choć wygląda na Twoich zdjęciach bardzo smakowicie:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Grażyno! O tak, natura górą! Dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOlu! W takim razie ja zjadam bób, Tobie mogę oddać całą resztę;) Serdeczności!
a tu bobu nie ma ... buuu....
OdpowiedzUsuńPrzewspaniałe wprowadzenie w smak bruschetty na przekór definicji. Fantastyczne zdjęcia. Bób jutro chyba kupię i popełnię taką bobową rebelię jak i Ty!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Inka
Och, cudowna ta bruschetta! :)
OdpowiedzUsuńBiorę w ciemno.
Pozdrawiam Cię Aniu :)
Basiu! Jak to nie ma?! Och to rzeczywiście buuuu :(
OdpowiedzUsuńInko! Bobowa rebelia króluje u mnie od ponad tygodnia i wciąż mi mało:) Mam nadzieję, że i u Ciebie na dłużej zagości! Pozdrawiam serdecznie:)
Majana! Dziękuję - bierz kiedy chcesz, jutro planuję powtórkę, z resztę nie pierwszą;D Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAniu, witaj ponownie! Jakże miło było Cię "usłyszeć" w komentarzach :)
OdpowiedzUsuńTwoje zdjęcia są mega-apetyczne! A same gorące kanapeczki to kwintesencja lata :) Pzdr Aniado
hahaha nieźle się ubawiłam czytając definicję kucharza na szczęście te czasy dawno już minęły!!!
OdpowiedzUsuńTwoje zdjęcia Aniu mnie powalają na łopatki, ta bruschetta tak smakowicie wygląda, że poproszę w końcu o adres do Ciebie i wykorzystam nadchodzący niebawem urlopik i wpadnę w odwiedziny :)
p.s.
troszkę się wprosiłam :)
buziaki
Aniu! Zawsze zaglądam, ale nie zawsze jest czas, żeby zostawić ślad wizyty... Pozdrawiam Cię i cieszę się, że wpadłaś:)
OdpowiedzUsuńPiegusku! No nawet bardzo, a nie troszkę:DDD Kochana, z wielką chęcią podam adres, ale musisz mi publicznie obiecać, że z pustymi rękami nie przyjedziesz - mam tu na myśli przede wszystkim te Twoje ryby!!! A, i ważna sprawa - będę osiągalna dopiero za tydzień;P
Najlepsze są paznokcie oberżnione ;-)
OdpowiedzUsuńJa też. Właściwie to dopiero pierwszy raz zrobiłam coś z czereśni.
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto. Lekkie i na prawdę smaczne ^^
Genialne!!...proste i zapowiada się przepysznie! W domu bób wykorzystuję na niewiele sposobów, raczej jemy go tak najprościej, z wody. Ten sposób napewno wypróbuję jako urozmaicenie. Pomyślałam też, że to bardzo fajne danie na grilla.
OdpowiedzUsuńBędzie czym zaskoczyć gości ;)
oj mój ulubiony bób...pychota Aniu i ta grzaneczka do tego pysznie sie prezentuje:-)
OdpowiedzUsuńmamamarzyniu! O tak! Choć brzmią nieco makabrycznie i rzeźniczo:D Pozdrawiam Cię!
OdpowiedzUsuńPapaya! Myślę, że dam się namówić;) Miłego dnia!
Cynthio! Bardzo się cieszę, że aż tak Ci się podoba! Ja zawsze zjadam część bobu prosto z wody, a później zaczynam się bawić w połączenia. To sałatkowe z bryndzą smakuje nam ostatnio najbardziej. Zdecydowanie nadaje się jako sałatka na grilla:) Pozdrawiam Cię mocno!
Małgosiu! Bób na grzaneczce to pełnia szczęścia:D
uwwwielbiam!! a kucharz w cale nie musi być taki grzeczny;)
OdpowiedzUsuńGrzeczny kucharz? Myslę,że wtedy jest odtwórcą, a nie twórcą.Brak mu spontaniczności i tej odrobiny kulinarnego szaleństwa,które prowadzi w nieznane odkrycia smaków,aromatów,faktur...
OdpowiedzUsuńChoć z drugiej strony znam kilku ,grzecznych' kucharzy i uwielbiam u nich bywać i smakować.
Bobowe smakołyki pochłaniam w kazdej ilości.Od dziecka czekam na bób,jak na coś niezwykłego.
Uściski!
Ja tez nie lubie definicji i ograniczen. Taka mam nature: jesli ktos mowi mi, ze mam zrobic tak, to ja - na zlosc, z przekory, diabli wiedza, czemu - robie dokladnie na odwrot :)
OdpowiedzUsuńA bobu dawno nie jadlam. Trzeba bedzie nadrobic...
Ostatnio sobie wymyśliłam bruschettę z gruszką, curry, cebulą i orzechami włoskimi i byłam bardzo zadowolona z efektu. Następnym razem spróbuję z bobem :)
OdpowiedzUsuńta książka to musi być frajda dla ducha! Oberżnione paznokcie wszak każdy kucharz mieć powinien, i ręce umyte takoż. Jakoś mi tak z zasad higieny wynika.
OdpowiedzUsuńTa sałatka z bobem wygląda kapitalnie, muszę ją zrobić. A bób ma piękny soczysty kolor.
Pozdrawiam
Monika
www.bentopopolsku.blogspot.com
Jak zwykle tekst przeczytałam z zachwytem bo jakoś tak się dzieje że umiesz ubrać w słowa moje własne przemyslenia:) a potem zachwyciłam się przepisem...ideał?
OdpowiedzUsuńNiesamowite!!! Uwielbiam bób i Twój przepis na niego!!!
OdpowiedzUsuńmałgo.! Ja nawet myślę, że nie powinien:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAmber! Oczywiście masz rację, ja też tak uważam! Tak sobie myślę, że ja nie zna grzecznych kucharzy, ale być może nie było mi jeszcze dane ich spotkać;) Fajnie, że lubisz bób! Całusy!
Maggie! To mamy podobną naturę:D Polecam nadrobić zaległości w kwestii bobu;P
burczymiwbrzuchu! Kupuję ten pomysł na Twoją bruschettę - musi być wyśmienita! Serdeczności:)
OdpowiedzUsuńmnemonique! W czasach kiedy była pisana, taki opis z pewnością nie budził takich reakcji, jak dziś.
Pozdrawiam Cię:)
Trzcinowisko! Bardzo mi miło - czy ten przepis to ideał? Chwilowo dla mnie tak, ale zawsze może być jeszcze lepiej;) Pozdrawiam!
Żeniu! Cieszę się, że Ci się podoba! Będzie mi miło, jeśli wypróbujesz! Pozdrowienia:)
Wierzę Aniu:-)pomyślę o nim w następnym tygodniu.
OdpowiedzUsuńAch, jak cudownie się Ciebie czyta!!! czuję, że spokojnie mogłabym tu wsiąknąć na resztę dnia:)
OdpowiedzUsuńCarpaccio z kalarepki zrobię na pewno i bruschette również-wyglądają smakowicie.
Miłego dnia Kochana***
Będę zaglądać!
Małgosiu! Zatem do następnego tygodnia;)
OdpowiedzUsuńMonika! Witaj - bardzo mi miło:) Nie mam nic przeciwko temu, żebyś została na cały dzień, a nawet dłużej;) Zapraszam i pozdrawiam!
Oj tak bób. Oj tak w sałatce i w dodatku z chrupiącym pieczywem Kupuję taki zestaw bez zastanowienia.
OdpowiedzUsuńMuszę kupić bób, po prostu czuję, że muszę i to przez Ciebie, ha ;)))
Lu! Moja Droga, a tośmy się zgrały w czasie, bo ja właśnie od Ciebie wracam z mocnym postanowieniem, że upiekę zaraz Twoje ciasto truskawkowe! To co - idziemy na wymianę?! Całusy!
OdpowiedzUsuńPewnie, idziemy na wymianę, a jakże.
OdpowiedzUsuńBuziaki :)
piękne zdjęcia, pięknie podane, kolorowe danie, kolorowy świat:)
OdpowiedzUsuńJak powiedział kiedyś mądry człowiek - określać siebie to znaczy ograniczać. Niestety od dziecka tego nas właśnie uczą.
OdpowiedzUsuńBrunette z bobem baaardzo lubię, do tej pory w połączeniu z mozzarellą, ale na dniach na pewno z przepyszną bryndzą ( i to taką domową :)
ps Kucharz kiedy ma zły dzień, nie musi być trzeźwy :)
Lu! Moje już się piecze!!!! Ależ pachnie! Całusy *
OdpowiedzUsuńDuś! Natura jest tak pięknie kolorowa, jedzenie kolorów to naturalna konsekwencja:) Pozdrawiam!
Natalio! Tylko mi nie mów, że sama robisz domową bryndzę!!! Jeśli tak, domagam się adresu do Ciebie lub natychmiastowej dostawy ;P
Mądrze powiedział, ten mądry człowiek!
Alez pysznosci u Ciebie..u mnie tez dzis Bób kroluje.
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że i ja się w ramy tej definicji nie łapię:) Pyszne danie! Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńEwam! To pędzę zobaczyć:)
OdpowiedzUsuńAniu! To tylko dobrze o Tobie świadczy ;D Pozdrawiam również!
definicja powalila mnie na kolana:) .... to ja też powinnam włosy ściać:), choc w sumie zawsze są w kuchni zwiazane:)
OdpowiedzUsuńz bobem sie ne lubie od dzieciństwa ...ale musze sie kiedys w kopńcu przemóć i spóbować ...moze w dorosłym życiu smaki sie zmieniły:)
pozdrawiam Aniu i dzieuję za kolejne słowa, w których sie zaczutuję:)
Bryndzę wyrabia sąsiadka, która zaopatruje mnie też czasem w oscypka, a od wielkiego dzwonu w kozi twarożek ( ma tylko dwie kózki a chętnych wielu) Aniu, jeśli zaopatrujesz się w kupną wersję ( a nie daj boże w tę w kubeczku jak jogurt) to musisz koniecznie spróbować tutejszych specjałów, a ja poczuwam się w obowiązku by Ci to ułatwić ;)
OdpowiedzUsuńJolu! Zawsze jest szansa, że z wiekiem smak się zmienia i może polubisz się jednak z bobem... Pozdrawiam Cię i miłego weekendu:)
OdpowiedzUsuńNatalio! Ja mam od "baby" na szczęście, ale specjały o jakich piszesz kuszą niebywale, zwłaszcza te kozie!
Wspaniale zdjecia i wspaniale smaki:-) po prostu pychaaa!
OdpowiedzUsuńZ bobem nigdy nie próbowałem. A woreczek leży w lodówce i czeka na wykorzystanie - czuję, że mnie zainspirowałaś :-)
OdpowiedzUsuńAniu, właśnie zjadłam czwarty (!!) kawałek bruschetty, którą zrobiłam inspirując się Twoją:) Pyszności! Ach, jak dobrze, że miałaś ten wspaniały pomysł i się nim podzieliłaś:) Dzięki Tobie mieliśmy dzisiaj z E. pyszny, letni obiad na tarasie:) Miłego weekendu!
OdpowiedzUsuńaga! Dziękuję;)
OdpowiedzUsuńKuba! Bardzo mi miło:) U mnie też kolejny woreczek lodówce i pewnie się domyślasz, ja go wykorzystam:) Pozdrawiam!
Agnieszko! A ja dzięki Tobie mam wspaniały poranek! Miło czytać takie słowa leżąc w łóżku i pijąc kolejną poranną kawę ;D Bardzo się cieszę, że Wam smakowało!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA ja się w sumie zgadzam z definicją.
OdpowiedzUsuńNieochędożonym czyli brudasem miałby być?
I stać nad garnkami machając owłosieniem?
Mieć brudne ręce zakończone na dodatek długimi paznokciami niby w jaki sposób w tych okolicznościach czystymi?
Biały fartuch na pewno częściej się upierze, niż kolorowy, bo w takim nieczystym człowiek zaraz wygląda jak fleja jakaś, więc z tego względu ja bieli w kuchni bynajmniej przeciwna nie jestem. A i fartuchom jako takim też nie, odkąd raz i drugi trzeba mi było wywabiać plamy z ulubionych ubrań.
A z pijanego to ani kucharz, ani w ogóle żaden inny specjalista.
Trudno też o dobrą współpracę z osobą kłótliwą czy pyszałkowatą albo zbytnio flegmatyczną.
Kucharz z upośledzonym zmysłem smaku to już w ogóle porażka, a z niedostatkiem kwalifikacji - większe ryzyko kuchennych wpadek.
Co zaś się tyczy kwestii usługiwania - może taki kucharz gotując mieć oczywiście wszystkich gdzieś, tylko wtedy musi się liczyć z tym, że kiedy przyjdzie do jedzenia, to ci wszyscy umieszczą gdzieś jego, wraz z potrawami, które przygotował.
;)
A teraz napiszę już krótko, że kocham bób i to danie jest świetne.:)
Lekka! I masz rację - moim zamiarem było jednak to, że nie można zamknąć w definicji "człowieka". To co podaje opis i o czym Ty piszesz, to rzeczy oczywiste. Nie wyobrażam sobie, by dobry kucharz był "brudasem", w dodatku niezbyt "kumatym" osobnikiem. Dla mnie liczy się to co znajdę na talerzu, nawet jeśli przygotował to długowłosy, przeklinający i niestroniący od alkoholu szef kuchni.
OdpowiedzUsuńFajnie, że danie Ci się podoba:)
Pozdrawiam!
Człowieka nigdy, ale profesję już tak.
OdpowiedzUsuńChociaż kucharz kucharzowi nierówny.
Można być w tym fachu artystą albo rzemieślnikiem, choć myślę, że zarówno jednych jak i drugich jakieś tam standardy obowiązują.
Zwyczajowe nawet, wcale nie stricte kucharskie.
Długie włosy?
Czemu nie! Byle nie w mojej zupie, bo tego bym nie wybaczyła nawet kulinarnemu Chopinowi.
Kląć też by mógł, choć oby nie na mnie, co sklętemu pewnie mogłoby się przytrafić prędzej, niż temu nieużywającemu wyrazów.
A z alkoholem, jak z żadnym nałogiem, nie ma żartów.
Tylko ze mną są, bo ja oczywiście cały czas sobie żartuję.
I wcześniej i teraz też.;)
Pozdrawiam najserdeczniej.:)
Lekka! Jak żartujesz?! Ja się tu ucieszyłam z jakieś nareszcie poważnej dyskusji, a Ty mi teraz radość odbierasz! ;DDD
OdpowiedzUsuńNie, no to trzeba było od razu, że Tobie o poważne treści chodzi. A ja tu tyle niepoważnego wyprodukowałam.
OdpowiedzUsuńEeech blogosfera...
;))))))
Czwartego komenta nie będzie.
I teraz się zastanawiaj, czy ja z tą deklaracją poważnie, czy nie.;)
:))))))
Lekka! No co ja mam z Tobą;)!!! I jak tu się wyluzować w sobotnie popołudnie, kiedy dylemat śliga dylemat;D
OdpowiedzUsuńZdecydowanie najładniejszy bób z ostatnio oglądanych przeze mnie w sieci :-) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitku! Bardzo Ci dziękuję:) Dla mnie bób jest piękny z założenia, nawet bez dodatków:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńco za cuda, a ta mieszanka kolorów, całość kusi ogromnie :)
OdpowiedzUsuńMagdo! Dziękuję - ulegnij tej pokusie, nie będziesz żałować;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTak się cieszymy, że jest już bób! Kupiłyśmy cały worek!
OdpowiedzUsuńTa bruschetta to dla mnie doskonałość. Letnia kuchnia nie potrzebuje wiele więcej.
OdpowiedzUsuńKubek w kubek! Wspaniale, ja też mam w lodówce kolejny zapas;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńLo! U mnie letnia kuchnia opiera się niemal wyłącznie na takim jedzeniu:) I to uwielbiam w lecie! Uściski:)
Oooo ile komentarzy! :D a więc i ja dorzucę moje drobne trzy grosiki - cuuuudowny wpis! Ja kocham definicje. Tylko dlatego, bo jeszcze bardziej kocham im się wymykać, przeciwstawiać :D
OdpowiedzUsuńa doskonałość... tak - to natura, coś co pochodzi prost z serca... Bób miałby coś do powiedzenia w tej sprawie ;-)
Auroro! Dziękuję za Twoje "grosiki":) Wymykać się definicjom i ja bardzo lubię. A bób jest dla mnie jednym z wcieleń doskonałości natury! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńgrzeczny czy nie, ważne żeby dobre jedzenie podawał :)
OdpowiedzUsuńTwoja bruschetta jest obłędna, nie mniej niż zdjęcia ją prezentujące!
Kaś! A pewno, że tak:D Zawartość talerza najważniejsza;P Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAniu zgadzam się w 100% ! Natura i spontaniczność najlepszymi nauczycielami w kuchni :)
OdpowiedzUsuńBruschetta bardzo ciekawa :)
Miło mi Aniu, że zajrzałaś do mnie. U mnie też w kuchni gościła spontaniczność :)W życiu wolę jednak pewne reguły.Pozdrawiam
Kochana, ale pyszną wersję bruschetty zaserwowałaś. Ta soczysta zieleń bobu wygląda bardzo apetycznie :).
OdpowiedzUsuńEwa! Ja chyba najbardziej lubię spontaniczność i prostotę w kuchni, choć nie raz dam się namówić na wyjątkowe komplikacje;P Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTurlaczku! Bardzo się cieszę, że Ci się podoba! Uściski:)
bombowo z bobem! odważnie, pioniersko, rewolucyjnie - wbrew regułom :)) i piękne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńMagdo! Dziękuję za bombowy komentarz;DD
OdpowiedzUsuńRany, jakie to musi byc pyszne! :)
OdpowiedzUsuńPauli! Oj, bardzo, bardzo;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia
OdpowiedzUsuńMój Świat! Witaj:) Dziękuję!
OdpowiedzUsuńJeju, można kupić bób @_@!!! Wstaje o szóstej rano i leci na kleparz.
OdpowiedzUsuńNie mogę sobie dodać do ulubionych na wykrywaczu smaku :( czemu?
OdpowiedzUsuń