Są zaproszenia, które z miejsca odrzucam.
Są takie, nad którymi się waham, a potem grzecznie odmawiam.
Są takie, które zaczynam poważnie rozważać, by w końcu odpisać "nie, dziękuję".
I są takie, nad którymi nie trzeba się zastanawiać - są po prostu nie do odrzucenia.
(Tylko czemu tych jest najmniej?! )
Magia ziół, ich zapach, kolor i to, co potrafią w kuchni to temat od zawsze mi bliski.
Lubię niekonwencjonalne połączenia, dodawanie ziół do potraw, w których zaskakują, pozwalając zrobić krok dalej - tak, to lubię.
Lubię też wiedzieć skąd pochodzą i kto je wyhodował.
Jaki z tego wniosek? Otóż taki, iż oczywistym było, iż z radością przyjęłam zaproszenie do Kraśniczej Woli, gdzie ma swoją siedzibę firma Swedeponic, promująca właśnie swoją nową markę, Baziółka (klik) .
I co myślę? Jak było?
Otóż mogę śmiało powiedzieć, że trafiłam wraz z 11 blogerkami i blogerami do ziołowego raju!
Tak jest! W tym raju jest zielono, słonecznie, ciepło i pachnie tak, że ....och!
I czy to nie raj, skoro zioła dla poprawy "nastroju", czyli lepszego wzrostu słuchają sobie muzyki, a ich opiekunowie - pracownicy Swedeponic należą do najbardziej uśmiechniętej i zadowolonej załogi, jaką przyszło mi spotkać. Przy takiej ilości światła i ciepła nie ma mowy o smutkach. A jeśli można jeszcze skubnąć (chyba można? my skubaliśmy bez ogródek) przy pracy listki stewii, boskiej rukoli, greckiej bazylii czy uspokajającej melisy, to przyznacie, że to raj na ziemi!
Dwie wielkie hale (wkrótce dołączy trzecia) produkują rocznie ok. 10 mln ziół! Na stoły smakoszy, do wielkich sieci handlowych, restauratorów i za granicę wędrują stąd: bazylia, cząber, estragon, kolendra, koper, lubczyk, majeranek, melisa,
mięta, oregano, pietruszka, rozmaryn, rukola, szałwia, soliród, stewia,
szczypiorek, trawa cytrynowa, trybula i tymianek.
Po obu halach oprowadzał nas sam właściciel z radością i widoczną pasją dzieląc się z nami wieloma ciekawostkami na temat ziół i nie tylko (nareszcie wiemy, jak należy używać lubczyku, by rzeczywiście zadziałał;) .
Przyglądaliśmy się ziołom we wszystkich fazach rozwoju (trwa ok. 36 dni) od nasionek po doniczki gotowe do podróży w świat. Skubaliśmy przy tym wszystko co się da i był to cudowny przedsmak tego, co czekało na nas później! Zwiedziliśmy sialnię, kiełkowalnię, by na końcu trafić do miejsca kulminacyjnego, skąd nikt nie miał ochoty wyjść - do tonącej w ziołach, przepięknie udekorowanej sali (nad ziołowym wystrojem czuwała Kornelia Stalewicz), gdzie czekała na nas prawdziwa ziołowa uczta skomponowana przez Witka Iwańskiego. Witek, na co dzień szef kuchni w restauracji Aruana w hotelu Narvil , skomponował fantastyczne menu, którego tematem przewodnim były oczywiście Baziółkowe zioła, rzecz jasna w nieoczywistych wcieleniach.
Ziołową ucztę otwierał zielony, bazyliowy brioche z bazylii i pietruszki z brązowym masłem i majerankową solą, a po nim nieprzyzwoicie orzeźwiający i pyszny sok z pomidorów malinowych z dodatkiem oleju z czerwonej bazylii.
Następnie podano pieczonego szparaga w kolendrze z kolendrową pianą, szałwiowym ciastkiem
i pestkami z dyni oraz łososia przygotowanego metodą sous vide z kompresowanym ogórkiem z koprem i
emulsją z estragonu. Na tym etapie lewitowaliśmy już z zachwytu unosząc się nad ziołowym stołem, na którym pojawiły się lody waniliowo-rozmarynowe z białym kremem z octu balsamicznego (czemu wszystko co najlepsze znika tak szybko?!).
Uczta, prawdziwa! A skoro uczta, to musi być i deser. Sezonowe owoce z miętową, musująca czekoladą (ha! i wiem od samego mistrza, jak ją zrobić!) i coś co tygryski lubią najbardziej, czyli trufelki z białej i ciemnej czekolady wypełnione ganache ze stewią i tymiankiem - poezja w czystej postaci (czego nie można było powiedzieć o naszych czekoladowych buziach i palcach;).
Dopieszczeni kawą i świetnym winem, obdarowani pięknymi skrzynkami ziół, byliśmy zdecydowanie w ziołowej ekstazie. Trwa ona u mnie nieprzerwanie za każdym razem, gdy skubnę to i owo z Baziółkowych ziół nadal pięknie zieleniących się na moim kuchennym oknie.
Jestem pewna, że nie raz spotkaliście takie niezłe ziółka - ze Swedeponic, w różnych opakowaniach, trafiają one do chyba wszystkich znanych sklepów i sieci w Polsce. Od niedawna mają nową nazwę Baziółka, zdecydowanie bardziej kojarzącą się z polskimi ziołami od polskiego producenta.
Dziękuję organizatorom za zaproszenie i udostępnienie części zdjęć.
Pełna fotorelacja do obejrzenia tu - klik.
Lody waniliowo-rozmarynowe... Och, och.
OdpowiedzUsuńWielkie och, och i duże ach, ach!
Usuńbyło cudownie <3
OdpowiedzUsuńno i wreszcie mogłyśmy się poznać!!!!:>>
O tak wreszcie!
UsuńDo następnego;)
Oficjalnie zazdroszczę Ci tej wizyty. Ale przynajmniej chłonę cuda ze zdjęć i czekam na musującą czekoladę w Twoim wykonaniu.
OdpowiedzUsuńOficjalnie donoszę, że masz czego zazdrościć;P Było bosko!
UsuńA czekoladę i tak Ci zrobię!
Cmok:*
toz to ziolowy raj!
OdpowiedzUsuńDokładnie tak!
Usuńsmacznie i pachnąco!
OdpowiedzUsuńAniu, bardzo, bardzo:)
UsuńFaktycznie takich zaproszeń się nie odrzuca, pyszne jedzenie, piękne otoczenie i rewelacyjne towarzystwo. Przemiło było Cię poznać :)!
OdpowiedzUsuńJa też bardzo się cieszę z naszego spotkania, mam nadzieję, że to nie ostatnie:) Na następne musimy już jechać razem, a nie tylko tym samym pociągiem;)
UsuńPozdrowienia!
Już od samego oglądania zdjęć i czytania można się rozpłynąć z zachwytu! Musiało być świetnie, zazdroszczę (pozytywnie) i życzę wielu takich zaproszeń :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będą tylko takie i że będzie też jedno do Poznania - pewnie trudno uwierzyć, ale zupełnie go nie znam...
UsuńPozdrowienia!
faktycznie, to zaproszenie z serii nie do odmówienia! piękna farma, kiełkowalnia, baziółka to urocza nazwa i zazdroszczę Ci niezmiernie, że byłaś w miejscu narodzin tych pysznych smaków.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Monika
Mnie bardzo zainteresowało to właściwe przygotowanie lubczyku... I oczywiście zazdroszczę kolacji spod ręki Pana Witka, bardzo liczę, że uda mi się kiedyś zajrzeć do Serocka.
OdpowiedzUsuńale super zazdroszczę :-) zachwycam się ziołami i ich zapachem przy każdym poruszeniu gdy je podlewam na moim kuchennym parapecie , pozdrowionka
OdpowiedzUsuńOjjj rzeczywiście raj :)
OdpowiedzUsuńale fantastyczna wyprawa!
OdpowiedzUsuńŚwietna wyprawa :) gratuluje :)
OdpowiedzUsuńświeże zioła zawsze stoją w doniczkach na moim kuchennym parapecie ... nie wyobrażam sobie kuchni bez ich aromatu i smaku ...
OdpowiedzUsuńzobaczyć miejsce w którym wyrosły z nasionka - to cudowne doświadczenie ...
Pozdrawiam serdecznie :)
tak długo i żadnych nowych wpisów :(
OdpowiedzUsuńMagdaleno! Będzie dziś:)
UsuńJak miło, że zatęskniłaś - dziękuję!
Aniu to istny raj:) ...a Ciebie proszę żebyś się z nami tą lubczykową tajemnicą podzieliła:) buziaki Jola Szyndlarewicz
OdpowiedzUsuń