Już dawno je pożegnaliśmy. Teraz schowane jest w pamięci, ułożone we wspomnieniach i zamknięte w słoiczkach.
Lato.
Mam tyle po nim pamiątek. W albumie, na półkach w spiżarni i tam, gdzie przetrwa najdłużej, w sercu.
Jedną z najbardziej malowniczych chwil jakie w nim schowałam jest kilka minut zatrzymanych w kadrze pamięci pewnego sierpniowego popołudnia. Spędziliśmy je z moją przyjaciółką nad Jeziorem Czorsztyńskim. W ostatnim dniu wybraliśmy się na późny obiad do pensjonatu położonego w skansenie turystycznym. To piękne i niezwykłe miejsce. Opuszczone domy zawsze budzą moją ciekawość. Myślę o tym, kto w nich mieszkał, czy był szczęśliwy, jakie historie unoszą się nadal wokół.
Jednym z niewielu tętniących życiem miejsc była restauracja w pensjonacie Sperling - okazały drewniany budynek z pięknymi zdobieniami i dużym balkonem, na którym wystawione były stoliki. Zauroczył mnie skrzypieniem podłóg, piękną muzyką, jaka go wypełniała i cudownym widokiem na jezioro, jaki roztaczał się z balkonu, na którym siedzieliśmy. Pośród rozmów, śmiechu i degustowania potraw to właśnie ten widok nagle rzucił na nas czar, który trwa do dziś.
Spalone słońcem trawy, karmel lśniącej tafli jeziora, ciepłe powietrze splątane z promieniami odchodzącego słońca i lekkie pyłki dmuchawców unoszące się beztrosko, bez pośpiechu. Świat w kolorze sepii. Spokój, jakiego chyba nigdy wcześniej tak pięknie nie doświadczyłam. Zastygliśmy razem z nim, każdy z nas czuł, że to wyjątkowe i niepowtarzalne chwile.
Uwielbiam to wspomnienie. Często do niego wracam, gdy szukam spokoju i wyciszenia. Atmosfera tych kilku chwil bardzo przypomina mi niezwykły klimat jednego z moich ulubionych filmów. Spalonych słońcem N. Michałkowa oglądałam już wiele razy. Za każdym razem niezmiennie mnie zachwyca.
Dziś chcąc napisać o deserze, jaki jedliśmy w jedną z ostatnich niedzieli kalendarzowego lata, przypomniała mi się piosenka Mieczysława Fogga Ta ostatnia niedziela. Odkryłam, że jej rosyjska wersja jest motywem przewodnim filmu Spaleni słońcem. Uwielbiam te cudowne sploty okoliczności.
Słucham teraz nowej wersji pięknego tanga Fogga, w myślach tęsknię za tym spalonym słońcem powietrzem, a Wam zostawiam ostatnie maliny, z tej ostatniej letniej niedzieli. I piosenkę, na koniec.
DESER BEZOWY Z CZEKOLADOWYM GANACHE, BITĄ ŚMIETANĄ I MALINAMI
Na blaty bezowe
3 białka
175 g cukru
1 łyżka mąki kukurydzianej
25 startej czekolady deserowej
Piekarnik rozgrzać do temperatury 140 stopni. Na papierze do pieczenia wyrysować ołówkiem trzy prostokąty o wymiarach 10x25cm (musicie wykorzystać 2 blachy do pieczenia). W dużej suchej misce ubić białka ze szczyptą soli. W trakcie ubijania stopniowo dosypywać cukier, a pod koniec mąkę ziemniaczaną. Masa ma być sztywna i lśniąca. Dodać startą czekoladą i ostrożnie wymieszać z pianą.
Masę przełożyć do szprycy lub woreczka do dekorowania z końcówką o średnicy ok. 1 cm. Wyciskać "paluszki" na wyznaczonych wcześniej prostokątach. Wstawić do piekarnika i piec przez 1,5 h. W połowie pieczenia można zmienić położenie blach, by bezy równo się upiekły. Wyłączyć piekarnik i pozostawić bezy do wysuszenia, aż piekarnik całkowicie ostygnie - nie otwierać drzwi piekarnika.
Na czekoladowy ganache
175 g czekolady (użyłam pół na pół gorzkiej i mlecznej)
250 g śmietany kremówki
W czasie gdy bezy kończą się suszyć przygotować ganache. Czekoladę wraz z kremówką podgrzewać w naczyniu ustawionym nad parującym wrzątkiem aż do rozpuszczenia czekolady. Wymieszać dokładnie, aż masa będzie gęsta i lśniąca. Lekko przestudzić, a następnie rozsmarować na dwóch upieczonych blatach bezowych.
oraz
200 g śmietany kremówki ubitej
ok. 350 g malin do przybrania (mogą być mrożone)
Na wysmarowane ganache blaty bezowe nałożyć ubitą kremówkę oraz udekorować malinami - mogą być mrożone. Ja użyłam ostatnie świeże oraz część zapasu zamrożonych. Ułożyć blaty wraz z nadzieniem jeden na drugi i przykryć trzecim blatem. Udekorować wg uznania. Przed podaniem schłodzić przynajmniej 1 godz. w lodówce. A potem jeść i żałować, że nie zrobiło się z podwójnej porcji!
* przepis pochodzi z książki Czekolada - biblioteka konesera, wyd. Parragon
Aż ciśnie się: "bo w życiu piękne są tylko chwile".. Te ważne, które skrzętnie chowamy w swej pamięci, jak i te bardziej ulotne.. Sam lubię czasem zaszyć się w swoim pokoju, i przywoływać te najpiękniejsze..
OdpowiedzUsuńA ciacho?? Brak mi słów! Przepiękne! A pierwsze zdjęcie, to wręcz powaliło mnie na kolana! Kocham takie smaki, kocham takie widoki:)))
Pozdrawiam
Aniu, znam pensjonat Sperling!Wspomnienia - te dobre, warto w sobie pielęgnować.
OdpowiedzUsuńA deser wygląda bardzo kusząco!
Pozdrowienia serdeczne.
O rany, jakie to piękne! Jak tak patrzę to myślę, że chyba byłoby mi jednak trochę żal zjeść...I zazdroszczę nadal dostępnych malin...
OdpowiedzUsuńMaliny i czekolada to fantastyczne połączenie. Choć samych malin nie lubię, przynajmniej nie ze sklepu.
OdpowiedzUsuńDeser wygląda obłędnie. I nawet wiem, komu mogłabym go zafundować :)
Pozdrawiam
Hurma i czereda wymiękła, kiedy ich zawołałam, by pokazać twój deser. Chcą zmienić Mamcię na lepszy model.
OdpowiedzUsuńdeser godzien mistrza cukiernictwa!
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienie. Uwielbiam spalonym letnim słońcem krajobraz. Uwielbiam kojące wody jeziora. Choć lato dopiero przed momentem zniknęło za rogiem, już za nim tęsknię i nie mogę się doczekać kolejnego. Kolejnych cudownych chwil.
OdpowiedzUsuńDeser niesamowicie kuszący. Lekki. Lubię takie...
Uściski!
WOW! pod wrażeniem deseru jestem wielkim :) zamarzył mi się...
OdpowiedzUsuńa letnie wspomnienia... też takie mam... co prawda znad morza, z plaży, wschód słońca i pustka dookoła. I taka harmonia w tym wszystkim, i spokój. To było parę lat temu, a do dziś - przywołuję sobie ten obraz, gdy szukam ukojenia.
Pięknie opisałaś swoje :)
Jak Ty pięknie potrafisz wspominać!
OdpowiedzUsuńDeser bezowy zjadłabym nawet teraz, na późną kolację :)
A mieczysław Fogg sprawia, że robi mi się ciepło na sercu. Oczyma wyobraźni widzę tych przedwojennych dżentelmenów. Och, z pewnością by mi imponowali!
Dodam jeszcze moja Anno,że Tango M. Fogga uwielbiam....
OdpowiedzUsuńA w W-wie jest kawiarnia Fogg, gdzie oprócz pyszności można nasłuchać się Jego przebojów w oryginalnym wykonaniu.
Całus!
Aniu na taki deser to nawet teraz w jesienną pogodę chętnie bym się skusiła, oczywiście najlepiej kiedy ktoś by mi go podał gotowy na stolik :)
OdpowiedzUsuńaż oczy się cieszą widząc takie cuda :)
OdpowiedzUsuńSpencer! O tak, ta piosnek niezwykle tu pasuje, dziękuję, że ją przypomniałeś:) Pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńAmber! Czemu mnie to nie dziwi?!:) A o kawiarni wiem, może uda nam się tam kiedyś umówić na kawę?! Ostatnio W. często bywa w W. więc może wybiorę się z nim...
Arven! Uwierz mi, szkody byłoby go nie zjeść!
Usagi! Ja mam wyłącznie domowe, ogrodowe maliny, a ich smak - jak sama pewnie wiesz, jest tak daleki od sklepowych!
Jestem pewna, że wybrany KTOŚ będzie zadowlony:)
Mamamarzyniu! Kochana, nie ma lepszego modelu, może po prostu ma inne funkcje?!:)))
Karmel-itko! Dziękuję, choć zdecydowanie komplement na wyrost!
Oliwko! Musimy jeszcze trochę poczekać na jego powrót, ale piękne wspomnienia na pewno pomogą przetrwać:) Uściski!
Amarantko! Harmonia! No właśnie tego słowa zabrakło w poście, dziękuję za nie, bo oddaje cudowny klimat tamtej chwili! Pozdrawiam Cię!
Kasiu! Dziękuję! Wiesz, ja często mam ochotę przenieść się w tamte czasy, ależ to byłoby przeżycie:)
Ewo! A mogę Ci podać, tylko gdzie Twój stolik?
Paula! Dziękuję i pozdrawiam Cię:)
O rety, jak to wygląda, nawet niechęć do bitej śmitany by mnie nie powstrzymała przed zjedzeniem solidnej porcji - fantastyczny deser!
OdpowiedzUsuńA słyszłaś Aniu że w tym roku mają się pojawić Spaleni słońcem 2? :)
Pozdrawiam cieplutko :)
Kocham bezy, ale jeśli do tego dołożyć ganache, bitą śmietanę i maliny to jest to miłość absolutna.
OdpowiedzUsuńmmmm....alez to cudnie wyglada i na pewno przepyszne jest!!!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
cudowny deser!!! wszystko co uwielbiam, czekolada, bezy i maliny... pychota:)
OdpowiedzUsuńMoniko! Tak, wiem o drugiej części - bardzo chcę ją zobaczyć, choć trochę się obawiam, bo z doświadczenia "części 2" są zwykle słabsze. Oby tak nie było! Pozdrawiam Cię:)
OdpowiedzUsuńŁasuchu! W takim razie to deser dla Ciebie:)
Gosiu! Masz rację - jest przepyszny! Pozdrawiam Cię:)
Aga! To lubimy to samo:) Pozdrowienia!
Jeju jak niesamowicie i pysznie wygląda ta beza z malinami. No tą niedzielę miałaś z niebem w gębie :DDDD
OdpowiedzUsuńMiłego dnia!!!
Będę dziś śnić o tym deserze. Wiem to! Chyba już śnię :)
OdpowiedzUsuńJa, która nie muszę jeść deserów na ten na pewno bym się rzuciła. Piękny:)
OdpowiedzUsuńIvon! Dosadnie to ujęłaś, ale masz w 100% rację:D
OdpowiedzUsuńAgnieszko! Słodkich snów :D A wiesz, że ten sen może się zamienić w jawę - deklaruję gotowość!
LidKo! Dziękuję. Pozdrawiam Cię:)
Kolejne cudo w Twoim wykonaniu. Niedaleko domu moich dziadków wnuk Fogga otworzył kawiarnię caffe Fogg. Była urokliwa, ale... zbankutowała.
OdpowiedzUsuńLo! A tego nie wiedziałam... Już prawie umówiłam się tam z Amber na kawę ... No, cóż - spotkamy się gdzie indziej.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
u mnie też końcówka malin ale wykorzystałam do rogali :) piękny deser :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAle cudny ten tort! Jesteś mistrzynią pieczenia bez! Mi one jakoś nigdy nie wychodzą :-(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Jagienka!!!
zjawiskowe :) Piękne zdjęcia i cała opowieść :) Bardzo mi się u Ciebie podoba, zapisuję do ulubionych, a bezy do zrobienia :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękny deser i opowieść. Kiedyś próbowałam robić taki deser wkruszając bezy do salatereczek z malinami i bitą śmietaną, ale ten sposób jest taki bardziej odświętny. Cudne!
OdpowiedzUsuńpiekne, delikatne wspomnienie...To sa te zdjęcia sercem robione - najlepsze...
OdpowiedzUsuńA ciasto chrupiące bardzo, bardzo fajne:) Serdeczności
Piegusku! Śliczne te Twoje rogaliki - widziałam i nawet mam jeszcze trochę malin, by je upiec:)
OdpowiedzUsuńJagienko! Dziękuję, jestem pewna, że prędzej czy później dasz radę:)
Magdo! Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa! Pozdrawiam Cię!
Crust&Dust! To musiało być pyszne, dla mnie wszystko co bezowe oznacza pełnię szczęścia! Pozdrawiam!
Ewelajno!Tak zdjęcia robione sercem są najcenniejsze! Uściski:)
Piękny, uroczy deser. Ah chciałabym załapać się choć na kawałeczek:)
OdpowiedzUsuńAniu, ja zawsze czepie sie jednego zdjecie i nie moge sie oderwac - tutaj to 4 od dolu - czadowe!
OdpowiedzUsuńA wiesz, ze bezy z czarna czekolada ma za soba - zezarlismy w jeden wieczor wszystkie z 4 bialek chyba :D Tak sobie pomyslalam, ze gdyby jeszcze dodac do nich szczypte kawy - przesadzony to pomysl mysisz?
Ksztal paluszkow wspanialy, chyba przebija klasyczny bezowy ksztalt :-)
Kochana Basiu! I my mamy za sobą niejedną blachę bez zjedzoną na poczekaniu:) Kawowe z czekoladą mam przetestowane i wcale nie jest to przesadzony pomysł, raczej przebojowy;) Uściski!
OdpowiedzUsuńTen przepis widziałam, gdy byłam tu ostatnim razem. Zabrakło mi czasu, żeby zostawić kilka słów. Więc piszę dziś: Szałowa ta beza z malinami. Tylko u mnie malin już brak - myślisz, że na co mogłabym je podmienić...hmm?
OdpowiedzUsuńUściski!
A czy przegne Aniu jak zamwoei kawowe z czekolada? :-) Juz czuje ze masz mnie dosyc... ale buziak sle wielki!
OdpowiedzUsuńBasiu! A właśnie tak skrycie zaplanowałam, że zrobię Ci kawowych z czekoladą, miała być niespodzianka, ale co tam:)) I nie mam dość!!!
OdpowiedzUsuńCałusy!
Paulino! A może mrożone? Maliny najbardziej mi tu pasują, bo deser z natury jest dość słodki , jak to beza, więc dobrze mu robi dodatek "kwaśny", a w tej roli maliny chyba najlepiej się spisują. Ja miałam świeże tylko na obłożenie wokół i na wierzchu a w środku były mrożone, i nic to deserowi nie zaszkodziło.
Pozdrawiam!
Aniu, ale przeciez mi o tej niespodziance nic nie wiadomo :)))
OdpowiedzUsuńBuziak!
Tak, tak, Basiu - cicho-sza:)
OdpowiedzUsuń