"... niewiele do tej pory napisano na temat zmysłu smaku, ponieważ tak samo trudno go zdefiniować jak zapach. Oba są jak duchy obdarowane własnym życiem.
Duchy, które pojawiają się nie wzywane, aby otworzyć okienko w pamięci i poprowadzić nas przez minione czasy ku jakiemuś zapomnianemu wydarzeniu. Innym razem wzywamy je pożądliwie, poszukując w przeszłości, a one odsłaniają nam naszą niewinność.
Jesteśmy wszystkożerni, możemy zjeść cokolwiek, lubimy różnorodność i spędzamy życie na eksperymentowaniu z różnymi smakami, z których prawie wszystkie są nabyte, ponieważ w dzieciństwie tolerujemy jedynie to,co neutralne lub słodkie. (...)
Możemy rozkoszować się smakiem dzięki istnieniu języka i podniebienia, choć często wszystko zaczyna się nie tam, lecz we wspomnieniach.
Lwia część tej rozkoszy tkwi gdzieś w innych zmysłach - we wzroku, węchu, dotyku, nawet w słuchu. (...)
W trakcie ceremonii parzenia herbaty w Japonii smak wywaru ma najmniejsze znaczenie - w rzeczywistości herbata jest gorzka - jednakże kojąca intymność nagich ścian, czysta forma sprzętów, elegancja rytuału, skoncentrowana harmonia gestów, (...) unoszący się w powietrzu słaby zapach drewna, rozchodzący się pośród domowej ciszy dźwięk łyżeczki - wszystko to stanowi prawdziwą uroczystość dla zmysłów i duszy. (...)
Zmysł smaku wykształca się z czasem, podobnie jak uszy przyzwyczajają się do słuchania jazzu, należy uwolnić się od przesądów, niezbędna jest ciekawość i umiejętność nietraktowania niczego serio." *
A jednak tak całkiem serio - jak to jest z tym smakiem?
Słodki czy gorzki?
Ostry czy kwaśny?
Umami na tak czy na nie?
Sama nie wiem, choć zmysł smaku jest zdecydowanie moim ulubionym sposobem doznawania świata. I zgadzam się z tym, iż prawdziwa chęć smakowania wymaga zrzucenia krępującego garnituru sygnowanego marką "NA SERIO".
Na spotkanie ze smakiem powinniśmy stawić się zupełnie nago. Zrzucając po kolei warstwy uprzedzeń, przyzwyczajeń, niezrozumiałych nawyków i krępujących norm.
Nagość wobec smaku jest otwarciem się na niego, na rozkosz jaka płynie z takiego spotkania.
Patrzę, wącham, dotykam, słucham, smakuję.
Już nie jestem naga. Otula mnie słodycz.
Przełamuję ją ostrością - lubię gdy smak jest zadziorny, niepokojący.
Nie pozwala o sobie zapomnieć nawet wówczas, gdy ostatnia jego fala porywa w stronę soczystej goryczy.
Ale ta gorycz nie jest porażką. Jest wyczekiwanym finałem mojego spotkania.
Wiedziałam, że spotkam się z gorzkim.
Byłam ciekawa co się stanie, jeśli na to spotkanie zaproszę też ostry i słodki.
Zrzuciłam wszystkie moje uprzedzenia wobec grejpfruta.
I zaczęłam wszystko od nowa zabierając ze sobą jedynie cynamon, imbir i brązowy cukier.
Nie mogę przestać myśleć o kolejnym spotkaniu.
Nazwałam je grapefruit brulee.
GRAPEFRUIT BRULEE
/proporcje na 2 osoby/
Taki sposób podania grejpfruta nazwałam brulee, gdyż podczas zapiekania na wierzchu tworzy się rozkoszna skorupka, taka sama jak w moim (i pewnie nie tylko) ulubionym deserze. Podczas zapiekania grejpfrut puszcza mnóstwo soku, który chowa się pod skorupką, a podczas jedzenia wspaniale orzeźwia. Imbir i cynamon są nieodzowne tworząc z cukrem wymarzone tło do grejpfrutowej goryczki.
Jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości, to muszę napisać, że cynamon i imbir znajdowały się kiedyś na liście zakazanych afrodyzjaków. Możecie sobie zatem wyobrazić jaką rozkoszą może skończyć się ten deser;)
Przepis zasłyszany od pewnej uroczej znajomej - pozdrawiam Cię R.!
2 grejpfruty /użyłam różowych/
cukier muscovado
cynamon
imbir kanzdyzowany
Owoce przekroić na pół i za pomocą ostrego noża nacinając wokół oddzielić od skórki oraz naciąć kolejno cząstki miąższu - dzięki temu będzie można łatwiej nabierać go na łyżeczkę.
Każdą połówkę posypać z wierzchu cynamonem, startym imbirem kandyzowanym oraz cukrem muscovado. Proporcje na oko - ważne, by cukier był dodany na końcu, bo ma się w piekarniku skarmelizować.
Piekarnik ustawić na funkcję grill - u mnie ma wówczas temperaturę 280 stopni. Wstawić na 3-4 minuty lub do momentu aż cukier się stopi i zrumieni tworząc karmelową skorupkę.
* cytat pochodzi z książki Isabel Allende Afrodyta, rozdział Na końcu języka; wyd. Muza, rok wydania 1999
Nie no po prostu usiadłam ....po pierwsze cudne zdjęcia:) ...po drugie wspaniałe słowa ...a po trzecie rto w życiu nie pomysłałąbym, ze grapefruita można podac w taki sposób ...a jednak i gdy w niedzielę pojadę na zakupy i kupię grapefruita to sobie takowy zrobię:) wielki buziak Aniu:)
OdpowiedzUsuńJolu! W takim razie Twoja niedziela zapowiada się ... rozkosznie;)
UsuńPozdrowienia i udanych zakupów!
ooooooo ja cię !!!! Zapiekany grejpfrut
OdpowiedzUsuńmargot! A jakże, a jaki pyszny! Dasz się namówić?
UsuńUściski!
Ależ to wszystko razem: treść, zdjęcia i pomysł, przemawia do wyobraźni! Znowu miły temat do rozmyślania przed zaśnięciem. Może się przyśni....
OdpowiedzUsuńAnko! Wyobraź sobie, jako to może być rozkoszny sen... Choć ja od snu wolałaby w tym wypadku jawę:)
UsuńNo i stało się! Śniła mi się stecca nadziana pralinkami nadzianymi grapefruitem i zapieczona na sposób brulee. Czyja to wina?
UsuńAnko! Doprawdy?! Biorę winę na siebie - mam nadzieję, że mimo wszystko dobrze się czujesz, bo szczerze przyznam, że taki kolaż smaków trudno mi sobie wyobrazić:D
UsuńPozdrawiam!
Ha! Mam takie same łyżeczki! Dostałam od mamy w prezencie ślubnym, przedtem podziwiałam je ukradkiem przez 15 lat, bo były schowane na dnie szafy, wtedy jeszcze nie widziałam, że je dostanę... ;) A pomysł na grejftutowe brulee genialny. Pobudziły moje ślinianki tesugestywne te fotki. ;) Buziaki!
OdpowiedzUsuńKasiu! O proszę! A moje łyżeczki to prezent, jaki mój W. dostał na chrzest od swojej Babci... Też długo leżały w pewnym kredensie:)
UsuńNa to brulee bardzo Cię namawiam i serdecznie pozdrawiam!
Rewelacja Aniu!
OdpowiedzUsuńUwielbiam grejpfruty. W takim wydaniu nigdy jeszcze nie jadłam. Zachęciłaś mnie. Przepiękne smaczne zdjęcia i słowa,które czyta się z przyjemnością, właściwie spija z ekranu łapczywie.
Ściskam:*
Majano! Dziękuję:) A wiesz, to ja teraz spijam Twoje słowa - ciepłe i życzliwe!
OdpowiedzUsuńCudownego weekendu:*
Ech, rozmarzyłam się :) Gdyby nie to, że jestem całkiem sama w domu ze śpiącym dzieciem to pewnie już w tej chwili pojechałabym szukać grapefrutów. Cudeńko Aniu. Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńUrtico! Jesteś absolutnie usprawiedliwiona - ale jak tylko pojawi się jakieś wsparcie, zalecam zakup grejpfruta;)
UsuńWszystkiego dobrego!
Zaczarowałaś smakiem, urzekłaś słowami i ujarzmiłaś zdjęciami:)
OdpowiedzUsuńNemi! I nie wiem co napisać... podziękuję zatem za przemiły komplement!
UsuńMoja mam ma takie łyżeczki:)
OdpowiedzUsuńGenialny pomysł! Cudne zdjęcia!
Konwalie! Co za historia z tymi łyżeczkami! Idę o zakład, że były kiedyś masowo produkowane:)
UsuńPozdrawiam Cię!
Aniu cudowności. No i po takim deserze nie będę miała wyrzutów sumienia. Zrobię koniecznie. A z pomarańczą też można? Wiem, wiem, że nie będzie już tek mieszanki smaków.
OdpowiedzUsuńKarolina! I ja nie mam już wyrzutów sumienia, jakie nieco mnie dręczyły po ostatnich dwóch mocno czekoladowych postach;P
OdpowiedzUsuńZ pomarańczą też można, ale tak jak piszesz, to już nie będzie to samo spotkania smaków...
Pozdrawiam Cię:)
Grapefruit dobry na wszystko! Super zdjęcia!
OdpowiedzUsuńPauli! Usłyszeć od Ciebie taki komplement to jest coś! Dziękuję:*
Usuńświetne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńBasiu! Dziękuję:) Słonecznego dnia Ci życzę!
Usuńnie zawaham sie go uzyc. przepisu oczywiscie :)
OdpowiedzUsuńmaddie! Na Twoim miejscu też bym się nie zawahała;P Do dzieła! Pozdrawiam:)
UsuńNie tego się spodziewałam! A już powinnam się nauczyć, że to co tu znajduję jest zawsze zaskakujące i mam nadzieję, że zawsze takie będzie :-)
OdpowiedzUsuńBee! A ja mam nadzieję, że Cię nie zawiodłam! Uściski:)
UsuńAniu,ten temat i u mnie ciągle świeży.
OdpowiedzUsuńBo jak rozprawić się ze smakiem?
A pomysł bardzo pyszny!
Miłego weekendu.
Amber! Muszę zacząć od tego, że u mnie już piękny wiosenny poranek i cały bukiet słońca Ci wysyłam:)
UsuńA ze smakiem mam nadzieję rozprawiać się całe życie - no powiedz sama jak byłoby mdło bez tego rozprawiania:)
Ściskam!
Intrygujący pomysł, podoba mi się! Do spróbowania :)
OdpowiedzUsuńburczymiwbrzuchu! W takim razie ogromnie się cieszę i mam nadzieję, że spróbujesz!
UsuńPozdrawiam Cię!
wspaniale zdjecia,zagladam czesto,ale dopiero dzis napisalam,jestem pod urokiem zdjec i tresci opisywanych tematow,dar slowa niesamowity,a taca na zdjeciu niesamowita,oczu nie mozna oderwac,i oczywiscie biegne po grajfruty,pozdr.slonecznego dnia Kasia
OdpowiedzUsuńKasiu! Jaką radość mi sprawiłaś swoimi słowami - dziękuję bardzo i serdecznie Cię pozdrawiam:)
UsuńW takiej wersji grapefruita jeszcze nie jadłam. Podoba mi się bardzooo
OdpowiedzUsuńkulinarne-smaki! W takim razie bardzo, bardzo Cię namawiam - jest pyszny!!!
UsuńDużo słońca przesyłam:)
Aniu, GENIALNE!!!
OdpowiedzUsuńMam tylko jedno pytanie... Nacinając miąższ dookoła robisz to "do dna" czy tylko "boki"?
Muszę koniecznie taki deser przygotować, szczególnie, że wszyscy w Rodzinie jesteśmy fanami tych owoców :) Pzdr Aniado
Aniu! A wiesz, że szykując ten deser pomyślałam, że to jest coś co Tobie będzie smakować?! Naprawdę!
UsuńDotychczas z grejpfrutem nie za bardzo się lubiliśmy, ale teraz to wielka miłość:)
Starałam się nacinać tak do dna.
Serdeczności dla całej Rodziny:)
Jesteś po prostu the best!!! Proste, szybkie no i ekstremalnie wspaniale wyglądające. Ciekawam tylko tego smaku, bo jak na razie to dla mnie zagadka.
OdpowiedzUsuńJoanno! Mów do mnie jeszcze;DDDD
UsuńSmak wspaniały - mnie zauroczyły te kontrasty słodko-ostro-gorzkie, i soczystość - polecam Ci bardzo!
Gdyby nie to, że przez niedopatrzenie moje, przebywającemu u mnie w lodówce grapefruitowi wyrosły pleśniowe nogi i sam wyszedł z lodówki to już bym takiego "zbrulowanego" grapefruita zrobiła. A tak najpierw muszę kupić nowego. Ale spróbuję koniecznie bo lubię takie kontrastowe połączenia i coś czuję, że to będzie hit :-D pozdrowionka cieplutkie:-)
UsuńJoanno! No to rzeczywiście "niedopatrzenie":)
UsuńAle ja wiem, że Ty się poprawisz i następnego potraktujesz z szacunkiem oferując mu skorupkę brulee;D
Słonecznej niedzieli!
jaki cudowny deser!:) muszę to kiedyś wypróbować:))) też lubię sobie tak smakować różne dania, dla samego smakowania. dlatego fajnym eksperymentem była dark restaurant, gdzie nie widzisz co jesz, musisz rozpoznać smaki, konsystencje, dodatki, przyprawy zupełnie po omacku:) polecam:)
OdpowiedzUsuńGosiu! I jaki prosty, prawda? Musisz spróbować:)
UsuńByłaś w dark restaurant?! Ja nie mam takiego doświadczenia, ale bardzo bym chciała spróbować!
Udanego weekendu!
Unas fotografías excelentes para un postre delicioso! un beso
OdpowiedzUsuńEva! Muchos gracias! Un beso:)
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł, piękne zdjęcia, takie metalowe ;) zazdroszczę tej fajnej blachy w tle, pozdrawiam również bardzo serdecznie :)
OdpowiedzUsuńcrummblle! Jak miło, że wpadłaś - to co wymieniamy się? Blacha za koszyczki?! :DDD
UsuńUdanego weekendu!
Jak zwykle piękne zdjęcia i oryginalny pomysł. Twój blog to sztuka! Uwielbiam tu wchodzić. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńmaniu! To ogromnie miłe, co piszesz! Dziękuję Ci bardzo i serdecznie pozdrawiam:)
UsuńWczoraj w nocy, po babskim spotkaniu, zajrzałam do Ciebie i... natychmiast wyłączyłam komputer. No kto to widział, żeby o tak barbarzyńskiej porze dostawać wilczego apetytu na grapefruity! Tak, dziś na śniadanie wtrząchnęłam dwa, ale takie biedne, samotne, tylko z odrobiną brązowego cukru ;)
OdpowiedzUsuńNie mam kandyzowanego imbiru, ale nie szkodzi, kupię i zrobię. Grapefruity to jedne z moich ulubionych owoców. Mam je zawsze na wypadek, ekhem, nadużycia mojito ;)
Tym razem zrobię zdjęcia!
MNIAM!
fuNi!ta! Grejpfrut na nadużycie mojito?! Patrz nie wiedziałam, a przyda mi się ta wiedza ;P
UsuńPozdrawiam ciepło:)
Nie wytrzymałam i mam! Znaczy miałam, bo zjadłam ;D
OdpowiedzUsuńZaraz wrzucę na bloga moją pyszną, aczkolwiek wizualnie mniej udaną wersję Twojego deseru :)))
Dzięki, jest boski i dziś cały dzień będę jadła grejpfruty!
fuNi!ta! Nie przestajesz mnie zaskakiwać - jesteś The Best:) Nieśmiało tylko napomknę o działaniu afrodyzjaków;D
UsuńDo następnego:)
A jakże, przeczytałam o działaniu afro-dyzjakalnym ;))) Ale sama siedzę w domu, to po prostu skupiłam się na jedzeniu, o!
UsuńfuNi!Ta! A jaka sama to zmienia postać rzeczy! Grzeczna z Ciebie dziewczynka - skupiaj się na jedzeniu! Ja też tak robię - właśnie wyciągnęłam z piekarnika szarlotkę z budyniem... ależ pachnie! Wpadniesz na kawałek?
UsuńWsiadam na rower i jadę! ;) Przy moim turystycznym tempie, które wszystkich denerwuje, będę za tydzień ;)))
UsuńOch, Ania, więcej takich smakołyków dla leniuszków (jak ten deser albo jak stecca) i zacznę Ci wyznawać bardzo pozytywne i gorące uczucia! ;)
No właśnie o rowerze u Ciebie teraz pisałam:) Czy Ty masz do mnie z górki? Jeśli tak, to jeszcze się załapiesz - bo u mnie wszystko rozchodzi się od razu, na ciepło:)
UsuńLeniuszków będę miała na uwadze, co nie stoi na przeszkodzie, abyś mi to i owo wyznawała:DDD
Cmok:*
I się doigrałaś :)
UsuńNiniejszym Ci wyznaję (!) i załączam podziękowania od M. Jak Mu smakowało! Iskry w oczach. Warto było gnać po składniki.
A dziś po obiedzie powtórka :)))
:*
fuNi!ta! No, no, no - Kochana jak się cieszę - z wyznania swoją drogą, ale te iskry w oczach to jeszcze bardziej mnie uradowały! Niech Wam się iskrzy;P
Usuńohh jaka sliczna fotograficzna dokumentacja:)
OdpowiedzUsuńDoto! Dzięki za pozytywną ocenę dokumentacji;D
UsuńPozdrawiam!
No to teraz do jutra będę się męczyć, marząc o czerwonym grapefruicie :(
OdpowiedzUsuńAgnieszko! Jaka szkoda, że dzieli nas cała Polska - ja mam zapas, chętnie bym się podzieliła:)
UsuńPozdrawiam!
Grejpfrut w Twoim wydaniu bardzo mi się podoba, bardzo jest przystojny, pasuje mu dodatek imbiru i słodycz cukru. Jadam je bez dodatków, chętnie skosztuję w takim ekskluzywnym wydaniu. Uściski!
OdpowiedzUsuńKamilo! Cieszę się bardzo! Słonecznego tygodnia Ci życzę:)
UsuńI znów u Ciebie cudnie pachnie... wspaniałe zdjęcia i świetny pomysł :) ściskam!
OdpowiedzUsuńSzeLLko! A tak coś myślałam, że zapach cytrusów Cię przyciągnie;)
UsuńUściski!
mm..smaki..
OdpowiedzUsuńgorzki,slony,kwasny,a przede wszystkim ostry,choc moze pikantny brzmi..grozniej...na koncu slodki choc wystarczy odrobina by sie zaslodzic;)
dzis trafilas w dziewiatke.bo .jak nie bedziesz patrzec to posypie utartymi w palcach ostrymi papryczkami..
pozniej potre oko czy nosek..:)
jak zwykle magiczne zdjecia
u ciebie nawet jak nie jest sie glodnym
czy
sie to lubi
to i tak by sie to zjadlo
ee ..pozarlo!
z lyzeczkami..talerzykami ;)
A.! A wiesz, że mnie tą papryczką zaintrygowałaś - to może być strzał w dziesiątkę!
UsuńUściski:*
ale pomysłowo :) a zdjęcia... przecudne!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Kachno! Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa! Dobrego dnia Ci życzę:)
Usuńi kolejny swietny pomysl:) tak latwo mozna sobie sprawic pyszna przyjemnosc:)
OdpowiedzUsuńAga! To rzeczywiście jeden z najprostszych deserów - potwierdzający regułę, że w prostocie siła!
UsuńPozdrowienia:)
Pięknie wygląda, rewelacyjny pomysł :) pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKermeet! Cieszę się, że Ci się podoba. Pozdrawiam:)
UsuńA wonderful way of preparing grapefruits! Surely delicious.
OdpowiedzUsuńCheers,
Rosa
Rosa! That was really delicious! Thanks for coming:)
UsuńCheers!
uwielbiam czerwone grejpfruty są smaczne pzdrawiam
OdpowiedzUsuńAgatko! Ja wcześniej za grejpfrutami nie przepadałam, ale w takiej wersji je pokochałam:)
UsuńPozdrawiam Cię!
Taka prosta smakowitość, a u Ciebie jak zwykle wygląda fascynująco :)
OdpowiedzUsuńturlaczku! Jesteś! Stęskniłam się za Tobą:)
UsuńPrzesyłam mnóstwo pozdrowień!
jeden grapefruit a tyle doznań! wow.
OdpowiedzUsuńBernadeto! Doznać rzeczywiście wiele - może dasz się skusić?
UsuńPozdrawiam!
TY TO ZAWSZE SMAKOŁYK WYMYSLISZ
OdpowiedzUsuńMałgosiu! To akurat pomysł mojej znajomej - jest specjalistką od takich deserów:)
UsuńPozdrawiam Cię!
Aż mi ślinka pociekła ;) Od dziecka jem te pyszne owoce, ale nigdy nie próbowałam takich cudów ;) Ten deser wygląda uroczo!
OdpowiedzUsuńPozdrowionka :)
Olivio! Jak miło Cię widzieć! Cieszę się, że pomysł na grejpfruta Ci się spodobał:)
UsuńPozdrawiam!
Uwielbiam czerwone grapefruity, tak podany musiał smakować bosko!
OdpowiedzUsuńmopswkuchni! Jestem pewna, że w tej wersji też bardzo by Ci smakował:)
UsuńPozdrowienia!
napewno smaczniutkie:) pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńTak podany grejpfrut smakuje wspaniale - polecam Ci i pozdrawiam!
UsuńNigdy bym nie pomyślała, że można zrobić grapefruita na ciepło :)
OdpowiedzUsuńEwo! A jednak - smakuje przepysznie! Możesz kiedyś spróbujesz?!
UsuńPozdrawiam Cię ciepło:)
O rany! Co za cudowny pomysł! wygląda przepysznie, że od razu mam ochotę go zjeść!
OdpowiedzUsuńPotrzebna jedynie chwilka, by tak przygotować grapefruit, więc namawiam bardzo!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Genialny pomysł! Zaintrygował mnie smak grapefruita na ciepło. Dzisiaj w końcu spróbowałam. Od razu również wersję z pomarańczą (sugerując się trochę komentarzami:)). Bardzo się cieszę, że znalazłam Twój blog i ten przepis. Taki deser jest genialny. Nawet Ania, która nie lubi grapefruitów przyznała, że jest bardzo dobry. I wszystko było jak opisałaś: delikatna skorupka, pod nią uwięziony sok i słodko-gorzki miąższ. Doskonały pomysł.
OdpowiedzUsuńp.s. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko jeśli efekt tego odkrycia opublikuję również u siebie? :)
po prostu rewelacja! bardzo oryginalny przepis, wygląda oszałamiająco:) bardzo ładne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńDobrze, że na fb przypomniałaś przepis. Właśnie zjadłam tak przyrządzonego! super!
OdpowiedzUsuńUżyłam opalarki do brulee i też wyszło super :D