Pamiętacie bajkę o Kiwaczku?
Moje pokolenie, wychowane na niedzielnym pianiu telerankowego koguta, z pewnością tak.
Kiwaczek - malutkie stworzonko z nieproporcjonalnie dużą głową i uszami, zamknięte w skrzynce z pomarańczami, trafia w ręce radzieckiego straganiarza.
Wkrótce w życiu Kiwaczka, zwanego też Czeburaszkiem, pojawia się krokodyl Giena, prawdziwy przyjaciel. Kolejne odcinki pokazują nie łatwą i nie pozbawioną przygód adaptację Kiwaczka w radzieckich realiach.
Aparycja Kiwaczka należy do tych, które łapią za serce i rozczulają od pierwszego wejrzenia. A jego cieniutki, bezbronny głosik ma w tym zachwycie swój niepodważalny udział. Ja zakochałam się w brązowej kuleczce jeszcze zanim zdążyła wypaść ze skrzynki pełnej cytrusów.
Dziś, po latach, pamięć o bajkowym Kiwaczku montuje jeden, króciutki odcinek, w którym to Czeburaszek ukrywa się na straganie z arbuzami. Przychodzi mu to dość łatwo, bo sam jest właściwie jedną, wielką kulką, która wymyka się sprytnie z rąk wybierających arbuzy klientów.
Taki mały, niepozorny Kiwaczek, a jednak od tamtej pory szukam go za każdym razem, gdy staję przy straganie z arbuzami. Pamięć automatycznie podsuwa mi jego podobiznę, a ja stukając w twardą skorupę owocu niezmiennie mam nadzieję, że trafię na główkę z najpiękniejszymi, kiwaczkowymi oczami.
To właśnie dlatego, kupując arbuzy zawsze szeroko się uśmiecham. Część uśmiechu to porcja powitalna dla Kiwaczka, na wypadek, gdyby jednak się pojawił, a druga to śmiech z samej siebie - taka duża, a taka ... niemądra?!
A arbuz? Kojarzy mi się z ... watą cukrową.
Takie dziecięce obiekty pożądania.
Duże, słodkie (co w wypadku arbuza akurat nie zawsze jest regułą) i jednoskładnikowe.
Arbuz pęka od wody, wata lepi się cukrem.
Wata cukrowa, niesforna słodka chmura, ucieka przed ustami, a złapana mści się słodko lepiąc buzię i ręce. Kto z Was nie miał białych wąsów i zlepionych palców?
Ale za szklankę cukru owiniętą wokół drewnianego patyka gotowi byliśmy na takie "poświęcenie" - i pewnie część z nas nadal jest;)
Arbuz z kolei to twarda sztuka. Nie tylko dosłownie.
Trzeba wiedzieć jak stuknąć, gdzie i kiedy, żeby usłyszeć potwierdzenie - dojrzały!
Nie znam się zupełnie na arbuziej mowie, dlatego rzadko sama kupuję arbuzy, przynajmniej tu w Polsce.
Jednak na południu, tam gdzie są najsłodsze, gdy już upewnię się, że nie ma w pobliżu Kiwaczka, lubię, gdy owoc kroi dla mnie sprzedawca, a po pierwszym kęsie sok spływa mi już po brodzie.
I już wiem, że wkrótce rozpocznie się spektakl strzelania pestkami i tryskającego sokiem wgryzania się w grube plastry soczystej czerwieni.
Niektórzy będą obgryzać aż do białego, ja zatrzymam się jakieś 2 cm wcześniej; dalej się nie rozpędzam, bo smak już nie ten, jaki lubię najbardziej.
Wciąż nie umiem się zdecydować czy lubię arbuz taki prosto ze słońca czy zimny, schłodzony w lodówce.
Pewne jest, że uwielbiam "bawić się w doktora" i przy pomocy strzykawki nasączać go dobrym winem lub szampanem - kto próbował wie, jakie to pyszne i jak łatwo stracić przy tym głowę;)
Wersja w sałatce z fetą i miętą, wspaniałomyślnie rozpowszechniona przez Nigellę, to już klasyka w naszym letnim menu.
Nie licząc drinków, koktajli i chłodnika, arbuz jawi się jako dość mało użyteczny w kuchni.
Wiem, wiem, że najchętniej wszyscy zjadają go "na golasa", ale przyszła mi ochota na jakąś nową, ciekawą kreację.
Sauteed watermelon brzmiało co najmniej tak kusząco jak zapowiedź nowej kolekcji Burberry.
Mając pod ręką wielki okaz wprost z południowego, sprawdzonego straganu, musiałam spróbować.
Mięta, miód, ocet winny sherry, oliwa z oliwek i rozgrzana patelnia - czy arbuzowi będzie w nich do twarzy?
Uwierzcie, że tak! A najlepiej będzie, jeśli przekonacie się sami.
Jest słodko, soczyście, rześko i arbuzowo. Pysznie! Intrygująco! Inaczej!
Sauteed watermelon to nic innego jak arbuz z patelni i jako nowoczesna wersja tapas podawany jest w niemal we wszystkich dobrych restauracjach na Maladze, i nie tylko.
Myślę, że najwyższa pora, aby trafił także na nasze stoły!
Sauteed watermelon to nic innego jak arbuz z patelni i jako nowoczesna wersja tapas podawany jest w niemal we wszystkich dobrych restauracjach na Maladze, i nie tylko.
Myślę, że najwyższa pora, aby trafił także na nasze stoły!
A! Jeśli na straganie z arbuzami spotkacie jakimś cudem Kiwaczka, dajcie mi koniecznie znać!
SAUTEED WATERMELON
/składniki na 2 porcje/
2 grube plastry arbuza
1 łyżka miodu (dałam więcej)
2 łyżki octu winnego sherry
garść siekanych świeżych liści mięty
oliwa z oliwek
Ukroić dwa grube plastry dojrzałego arbuza. Odkroić skórkę i w miarę możliwość usunąć pestki. Ułożyć w płaskim naczyniu.
Wymieszać miód z sherry. Dodać posiekane listki mięty. Tak przygotowaną marynatą zalać plastry arbuza i odstawić przynajmniej na 15 minut.
Rozgrzać patelnię, natłuścić ją delikatnie oliwą i ułożyć na niej zamarynowane wcześniej plastry arbuza. Trzymać po 3-4 minuty na każdej stronie. Arbuz tylko nieznacznie zmieni kolor. Przełożyć na talerz, polać resztką sosu z patelni. Pokroić na mniejsze kawałki.
* przepis na takie podanie arbuza pochodzi z tej strony - klik
**zdjęcie straganu, na którym kupiony został pokazany tu arbuz autorstwa W.
Słodki arbuz i kwaśny ocet, już mi się to połączenie podoba :)
OdpowiedzUsuńTomku! A jak mi się podoba, że to Tobie się podoba;)
UsuńSerdecznie Cię pozdrawiam!
piekne zdjęcia inspirujacy przepis ale ja wole go chrupać tradycyjnie:)
OdpowiedzUsuńBernadeto! Rozumiem doskonale:) To jest tak jak z ubraniami - ja uwielbiam chodzić w jeansach i koszulce, ale są dni kiedy przychodzi ochota na małą czarną i wtedy czuję się świetnie:) Arbuz z patelni jest taką "małą czarną":)
UsuńPozdrowienia!
I ta piosenka! Теперь я Чебурашка, мне каждая дворняжка, при встрече сразу лапу подает
OdpowiedzUsuń:-)
A arbuza w tej odsłonie jestem baaardzo ciekawa. Muszę spróbować. Może przy okazji zakupów trafię na Kiwaczka?
centko! Oj, jaką mam ochotę Cię teraz wyściskać - nawet piosenkę pamiętasz!!! Cudownie!
UsuńI koniecznie daj znać, jeśli się spotkacie;)
Serdeczności!
cudnie Ci ten arbuz pozowal:)
OdpowiedzUsuńnigdy nie jadlam go z patelni
a kiwaczka niestety nie widzialam
Dziękuję:) Polecam i pozdrawiam!
Usuńjak ja się wtedy bałam, że ktoś pomyli Kiwaczka z arbuzem, weźmie do domu, ten wpadnie w tarapaty... a z drugiej strony to marzyłam być tym kimś :)
OdpowiedzUsuńna taką wersję arbuza w życiu bym nie wpadła, chętnie się skuszę :)
Olu! Miałam podobnie;)
UsuńPozdrowienia!
bardzo ciekawe,cudowne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńAngie! Bardzo dziękuję:)
Usuńw życiu nie wpadłabym na to, żeby smażyć arbuza :) muszę to nadrobić bo wygląda fantastycznie :)
OdpowiedzUsuńMagda! A jednak można, do czego mocno Cię namawiam:)
UsuńPozdrowienia!
w najśmielszych snach nie podejrzewałabym arbuza o patelnię:) zdjęcia piękne i soczyste i w ogóle. Pamiętać będę bajkę już teraz i gościom podam pijanego arbuza, a może w zimie? pozdrawiam ciepło z deszczem skompanego Gdańska:)
OdpowiedzUsuńAgnieszka:)
Aga! A widzisz jaki ten arbuz jest - patelni mu się zachciało;D I słusznie!
UsuńPijany arbuz najlepiej smakuje latem, w upały - bo musi być odpowiednio schłodzony, ale kto powiedział, że zimą nie można?!
Pozdrawiam - u mnie ciepło, ciepło, ciepło...
hmmm..brzmi ciekawie i nie zawahałabym się spróbować po tym jak ostatnio jadłam sałatkę z jagód, fety, bazylii i balsamico z miodem:) (polecam bardzo!)
OdpowiedzUsuńuściski!
J
J.! Biorę Twoją sałatkę w ciemno i nie zawaham się użyć;)
UsuńMacham ciepło:)
Aniu, uwielbiam Kiwaczka. Niedawno czytałam synkowi i też go bardzo wciągnęło (książeczka ilustrowana zdjęciami z bajki). A taki arbuz z pewnością również i mi by bardzo posmakował.
OdpowiedzUsuńAniu! Ja nie mam wersji książkowej, ale zacznę szukać - dla Synka, dla siebie:)
UsuńPozdrowienia!
Anno-Mario - zdjęcia wymiatają! Aja jaj, że tak zajęczę z żydowska...
OdpowiedzUsuńAn-no! Taki komplement z Twoich ust - uuuuu, aż jęczę z zachwytu:DDD
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie!
ja Kiwaczka nie kojarzyłam (a jestem przecież z pokolenia telerankowego), ale zguglowałam sobie i faktycznie jest przesłodki. Co do arbuza - to ten przepis jest niesamowity, czasem są takie rzeczy, na które po prostu nie ma się innych pomysłów jak te oklepane od pokoleń. ja tak mam z arbuzem - zawsze go zjadam "na golasa" jak to ujęłaś, tej wersji nasączanej jeszcze nie próbowałam, choć słyszałam legendy o tym jakie to pyszne. ;)
OdpowiedzUsuńa ja się wgryzam aż do białego :))) taka jestem zachłanna
Pozdrawiam
Monika
Monika! Ciesze się, że wpadłaś:)
UsuńJeśli wgryzasz się do białego, to mogę odstąpić Ci moje porcje - zostawiam nietknięte już kiedy różowieje;)
Pozdrowienia serdeczne Ci przesyłam:)
Nieziemski ten Twój arbuz, choć go nie lubię (tak, tak:)) to może w tej wersji nabrałby dla mnie w końcu smaku;)
OdpowiedzUsuńzufik! Byłoby wspaniale, gdybyś polubiła go choć troszkę więcej dzięki temu przepisowi!
UsuńJejku,ależ mi sie podoba Twoja propozycja Aniu. Bardzo lubię arbuzy:).
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia , po prostu boskie!
Uściski Kochana :*
Majanko! Namawiam Cię zatem gorąco do spróbowania!
UsuńZawstydzasz mnie tymi pochwałami:)
Uściski:*
Czy pamiętam Kiwaczka? Ależ oczywiście! Najbardziej zapadła mi w pamięć jakaś dłuższa wersja, kiedy Kiwaczek wraz z przyjaciółmi z zoo budowała jakiś dom kultury (chyba). Poproszony o wygłoszenie przemówienia przy przecięciu wstęgi powiedział: "Budowaliśmy, budowaliśmy, aż wreszcie wybudowaliśmy. Hurra!" No i znam na pamięć dwie zwrotki "Piosenki Krokodyla Gieny", oczywiście po rosyjsku... Oj, rozczuliłam się!
OdpowiedzUsuńArbuza zjadam aż do białego, podaję go w sałatce z fetą i miętą, raz też napoiłam go wódką - ale takiego z patelni nie próbowałam. Koniecznie muszę to nadrobić. Dzięki za pyszną inspirację, wzruszający tekst i piękne - jak zawsze - zdjęcia!
hajduczku! Jak się cieszę, że wspomnienie o Kiwaczku zaowocowało Twoimi słowami - dziękuję!!!
UsuńPozdrowienia:)
Historia o Kiwaczku jest świetna :) Uwielbiam zarówno watę cukrową, jak i arbuza, ale na jedzenie go z patelni nigdy bym nie wpadła :)
OdpowiedzUsuńJa chyba jednak coraz bardziej skłaniam się ku arbuzowi, zwłaszcza po tym przepisie:)
UsuńPolecam Ci i pozdrawiam!
Kiwaczka tak bardzo nie kochałam, właściwie - pamiętam go jak przez mgłe. Moją ulubioną bajka był za to Zaczarowany ołowek i Delfin Umm. A z arbuzem wiąze mnie pierwsza i jak dotąd - jedyna w zyciu - dieta; dieta - arbuzowa :) Bedąc nastolatką przez tydzien zyłam wyłącznie na arbuzie i szklance mleka na śniadanie! Nie jakoś specjalnie - po prostu do sklepu "rzucili" arbuzy. W tamtych czasach był to ogromnym rarytas. Stałam za nim dzielnie w niekonczącej się kolejce :)
OdpowiedzUsuńPatko! Podzielam zachwyt do Delfina, troszkę mniej do ołówka;)
UsuńDieta arbuzowa przywołała wiele wspomnień o smaku tego, co "rzucili" akurat... Och, co to były za czasy!
Pozdrowienia!
Pamiętam Kiwaczka ! Tez mi się kojarzy z arbuzami !
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa wersja arbuza, koniecznie do wypróbowania :)
Grażyno! To wspaniale, że mamy te same skojarzenia - raźniej mi się zrobiło od razu:)
UsuńUściski!
Uwielbiam Kiwaczka, te jego wielkie oczy
OdpowiedzUsuńi spuszczone uszka, kiedy się smucił:))
Nigdy go jednak nie kojarzyłam z arbuzami.
Teraz będę baczniej przyglądać się skrzynkom z tymi owocami;)
A czy tak przygotowanego arbuza je się na ciepło,
zaraz po zdjęciu z patelni?
Wygląda bardzo apetycznie:)
Magdo! Może po prostu umknął Ci ten odcinek z arbuzami:)
UsuńAle trzymam Cię za słowo i czekam na wieści, jeśli się spotkacie!
Tak, zjada się od razu - to cudowne wrażenie - z zewnątrz wciąż ciepły, a środek nadal chłodny - bosko!!!
Pozdrawiam Cię serdecznie:)
Aromatyczne arbuzy na ciepło...rany...musi smakować wybornie;)
OdpowiedzUsuńNemi! Dokładnie tak!
UsuńPolecam i pozdrawiam:)
Ubóstwiam Cię, powaga!!!! :*
OdpowiedzUsuńAuroro! Z wzajemnością! Poważnie!!!
UsuńArbuz niekonwencjonalny.
OdpowiedzUsuńBrzmi intrygująco.
Byłam na Maladze,ale nie spotkałam arbuza z patelni.
Może to znak,że trzeba się tam na nowo udać?
Jako dziecko uwielbiałam chrupać ten soczysty miąższ.
I tak jest do dziś.
Pozdrawiam Cię.
Amber! To z pewnością znak, że powinnaś wrócić:)
UsuńTrzymam kciuki za szybką realizację!
Aj, Aniu!!! Czarujesz!!!
OdpowiedzUsuńAlu!!! Co za telepatia! A ja właśnie o Tobie myślę, miałam nawet pisać do Ciebie! :*
UsuńOpycham się (dosłownie!)w tym sezonie arbuzami nieprzerwanie i powiem szczerze, że już zaczęły mi się przejadać. Ale patrząc na Twoje zdjęcia poczułam, że to jeszcze pora powiedzieć "dość"! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię Aniu serdecznie :)
Cynthio! Arbuzy, przejadać?! O nie, to niedopuszczalne! Wrzucaj je na patelnie i przekonasz się, że to dopiero początek opychania się;P
UsuńPozdrowienia!
Oczywiście chodziło mi o to, że to jeszcze NIE pora powiedzieć "dość"! :)))
OdpowiedzUsuńChce mi się arbuza a zjadam wyrazy w poście :)))
Cynthio! Ewidentnie masz duży apetyt;D
Usuńmuszę spróbować koniecznie!:)
OdpowiedzUsuńI jak? Spróbowałaś już? Mam nadzieję, że smakował!
UsuńPozdrawiam Cię:)
Hm, takiego wykorzystania arbuza chyba bym nie wymyśliła... Ale brzmi frapująco. Kto wie, może warto spróbować??
OdpowiedzUsuńk_ruk! Oj warto, warto, uwierz, że warto!
UsuńPozdrawiam:)
moje kubki smakowe zadrżały :D
OdpowiedzUsuńOj, mam nadzieję, że to dobry znak:)
Usuńrany... cudowne zdjęcia, cudowne... po prostu nieziemskie!!! Pozdrawiam :)))
OdpowiedzUsuńInka! Dziękuję!!! Bardzo:)
UsuńNie przyszło mi wcześniej do głowy, żeby wrzucić arbuza na patelnię, ale uwielbiam takie nietypowe rozwiązania w kuchni :)
OdpowiedzUsuńJeśli uwielbiasz, to na pewno będzie Ci smakował!
UsuńPozdrowienia:)
arbuz <3 właśnie tata przyniósł 6 kilogramową połówkę do domu :D piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńTo całkiem spora połówka - może uda się część wrzucić na patelnię?!
UsuńPolecam i pozdrawiam:)
Kiwaczka nie pamiętam, ale arbuz we wspaniałej oryginalnej wersji zaintrygował mnie mocno.. w takiej marynacie, musi smakować bossko.. próbuję sobie wyobrazić ten smak, obstawiam karmeliczny zapach i orzeźwiający smak.. a co tam będę się zastanawiać, muszę to po prostu wypróbować! Cudnie tu.. ach..
OdpowiedzUsuńSmak Chwili! Zgadzam się - po co się zastanawiać, najlepiej zrobić:)
UsuńDziękuję Ci za miłe odwiedziny!
ach, Kiwaczek! gdzie te czasy? :))
OdpowiedzUsuńAch, gdzie? Gdzie?! Mam nadzieję, że w pamięci są bezpieczne i nietykalne:)
Usuńzawsze uważałam, że arbuz to wdzięczny obiekt fotografii, ale Twoje zdjęcia aż mnie onieśmieliły :) po prostu przepiękne, napatrzeć się nie mogę
OdpowiedzUsuńKasiu! Czerwienię się , co najmniej jak ten arbuz;)
UsuńDziękuję Ci i przesyłam pozdrowienia!
Przepięknie i jak soczyyyyyyyście!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
UsuńAnno chociaż koguta z teleranku pamiętam dobrze, Kiwaczka jakoś nie. Cudowne to Twoje podanie arbuza, wspaniała opowieść.
OdpowiedzUsuńKarolina, pewnie dlatego nie pamiętasz, że Ty tą młodszą Bliźniaczką jesteś:DDD
UsuńDziękuję za odwiedziny!
Anno a tak być może. Chociaż ja chyba ta starsza Bliźniaczka ;)
UsuńKarolina! Jeśli chodzi o dzień to starsza, ale o rok niestety nie;D
UsuńZa każdym razem, gdy widzę u siebie a linkach zajawkę Twojego nowego wpisu, myślę sobie: Aniu, co Ty jeszcze wymyślisz? :).
OdpowiedzUsuńPysznie.
Evitaa! Naprawdę?! Cieszę się bardzo, choć patent z arbuzem nie jest moim pomysłem, ale grzechem byłoby nie rozpowszechnić tak wspaniałeho przepisu!
UsuńSerdeczności:)
Nawet jeśli pomysł sam w sobie nie jest Twój, umieszczenie go na blogu świadczy o tym, że dostrzegłaś w nim coś ciekawego. A poza tym jak zwykle pięknie wszystko opisałaś i sfotografowałaś. To pięknie, że nawet z najprostszych rzeczy powstają takie ciekawe posty :). Uściski!
UsuńEvitaa! Dziękuję:) Lubię wyszukiwać takie "ciekawostki":) Nawiązując do afery plagiatowej, jaka teraz poruszyła blogosferę, wspomnę, że źródło przepisu zawsze podaję na końcu posta - szkoda, że ta zasada nie jest niestety przez wszystkich respektowana...
UsuńPozdrowienia!
Jak przeczytałam słowo Kiwaczek, to mało mi to mówiło, natomiast jak doszłam do Czeburaszki i Krokodyla Gieni, to już sobie przypomniałam. Dawno to było ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBasiu! Skoro pamiętasz, to może jednak nie tak dawno - ja wmawiam sobie, że całkiem niedawno;)
UsuńPozdrawiam!
Zgłasza się arbuzo-maniaczka pamiętająca Kiwaczka!
OdpowiedzUsuńJako szczenięta, trzymaliśmy się z Bratem za ręce, chodziliśmy kolebiącym się na boki kroczkiem i powtarzaliśmy jak mantrę: Idą Kiwaczki do przedszkola! idą Kiwaczki do przedszkola!...
Skąd nam to przyszło, nie wiem, ale pamiętam, że po setnym powtórzeniu rodzice robili się jacyś tacy nerwowi ;DDD
Teraz, w Bieszczadach, chodziłam tak czasem z 7-letnią Idą (mam świadków!) i też rzekomo bywałyśmy czasem denerwujące ;D
Arbuz do zrobienia!
fuNi!ta! Nie uwierzysz, ale zmagam się z gorączką (w lipcu?!) i Twój komentarz zadziałał jak babcina konfitura - cud, miód - uwielbiam, jak wpadasz ze swoimi słowami! I wiesz co mi się teraz marzy? Chcę się tak kolebać z Tobą, jak nie w Bieszczadach, to u mnie w Beskidach!
UsuńUściski:*
Oj, następna rozgorączkowana :( Mi już przeziębienie przechodzi złapane po ulewie w górach :(
UsuńMoże kolebanie faktycznie pomaga, tylko medycyna na to jeszcze nie wpadła? Kolebanie i duuużo arbuza ;D
A jeśli będziesz kiedyś przyrządzać jakiegoś fikuśnego śledzia, to Cię nauczę piosenki własnego autorstwa, pt. "Sliedziku" (wymawiane kresowo) ;D
Oj, ta to dopiero doprowadza słuchaczy do szału!
fu! Gorączka już sobie poszła na szczęście, za to chęć na śledzia, jaką we mnie obudziłaś zaczyna mnie doprowadzać do gorączki;DDD Oj, co ja z Tobą mam:)
UsuńCałusy:*
Kiwaczka jak najbardziej pamiętam, a tego arbuza na pewno nie zapomnę:-D Śnić mi się będzie:-)
OdpowiedzUsuńMarzeno! Bardzo się cieszę - mam nadzieję, że pamięć Cię nie zawiedzie;)
UsuńPozdrowienia!
Kiwaczka nie kojarzę ...ale to może dlatego, że ja miałąm specyficzny gust bajkowy w dzieciństwie:) .... co do arbuza z patelni to dla mnie zupełna nowość ...jak dotąd jadłam go w postaci mocno schłodzonej, tak po prostu ....a sok ciekł po brodzie:) buziaka zasyłąm:)
OdpowiedzUsuńJolu! Intrygująco brzmi "specyficzny gust bajkowy" !!!
UsuńWersja z patelni naprawdę warta spróbowania! A dziś jeszcze polecam Ci chłodnik z arbuza - pycha!
Pozdrowienia przesyłam:)
Anno-Mario,
OdpowiedzUsuńbardzo dobry pomysł!
Ostatnio na warsztatach kulinarnych podobny podsunął nam Marcin Budynek. Powiedział, że arbuz świetnie smakuje z fetą. I rzeczywiście się nie mylił. A u Ciebie za to z miętą i miodem. Tak jeszcze nie jadłam :)
Serdecznie pozdrawiam,
Edith
Witaj Edith! Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa!
UsuńPozdrawiam Cię:)
Czy to w tej bajce Kiwaczek przebrany za jeża śpiewał:"to futerko jest lepsze, to futerko mieć wolę, bo igiełki moje bronią mnie...". Namiętnie przyrządzam sałatkę arbuzową a pietruszką ale Twoje rozwiązanie jak zwykle zaskakuje. Lubię u Ciebie bywać. Bardzo...
OdpowiedzUsuńMagdo! Dokładnie ten sam!
UsuńBardzo mnie cieszy, co napisałaś:) Dziękuję!
Przyznaje, ze Kiwaczka nie znam chociaz Teleranek zawsze chetnie ogladalam :) Za to arbuzy uwielbiam. Najbardziej takie schlodzone, prosto z lodowki. Robilam tez kiedys smazonego z przepisu Gordona Ramsaya...byl przepyszny. Twoja wersja rownie pyszna :) A wiesz, ze ja tez sie usmiecham pukajac w arbuz? Nie z powodu Kiwaczka ale na mysl o pozniejszym arbuzowym obzarstwie :))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia cieple.
świetne, nie jadłam jeszcze tak arbuza:)
OdpowiedzUsuńJak się cieszę że moja przeglądarka mnie tu zaprowadziła. :) Przepis z arbuzem już zanotowany do wypróbowania, a strona Kucharnia w ulubionych zakładkach. Coś czuję, że przejrzę bloga od końca żeby nic ciekawego mi nie umknęło.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Ewo, witaj:) Dziękuję Ci za miłe słowa i odwiedziny. Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej!
UsuńPozdrawiam Cię!